Noc była
chłodna i wilgotna. Wszystkie zwierzęta schowały się do swoich kryjówek, jakby
spodziewały się jakiegoś nadciągającego niebezpieczeństwa. Nawet sowy
zaprzestały swych pohukiwań i tylko rozglądały się dokoła bystrymi oczami.
Tylko czwórka samotnych chłopców siedziała na pniu zwalonego, omszałego drzewa.
W milczeniu wpatrywali się w zachmurzone niebo jakby wyczekując najgorszego.
Nieubłaganie
zbliżała się pora wschodu księżyca, jakby ktoś specjalnie przyspieszył upływ
czasu. Zawsze lubili te nocne wyprawy do Zakazanego Lasu, jednak dziś jakiś
wewnętrzny niepokój nie dawał spokoju żadnemu z nich.
- Bądź
spokojny, Luniaczku. Cały czas jesteśmy przy tobie. – Syriusz krzepiąco
poklepał przyjaciela po ramieniu.
- Nie
pozwolimy ci zrobić niczego głupiego. – Dodał Peter, uśmiechając się.
- Och tak,
Glizdogonie! Jak Remus zacznie szaleć, to ugryziesz go w ogon. – Parsknął
James, by rozładować napięcie.
- Doceniam
wasze starania i bardzo za to dziękuję. Pamiętajcie jednak, że ja jakoś sobie
poradzę, ale wy musicie na siebie uważać!
Wybiła
północ, a po plecach Remusa przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Chłopak wzdrygnął
się i skrzywił w grymasie bólu. Jego towarzysze błyskawicznie odskoczyli na
boki, obserwując jak Lupin wije się w konwulsjach na mokrej trawie. Jego
kończyny przypominały teraz uschłe gałęzie pozwijane w makabryczne wygięcia a
twarz oznaczona bólem, cierpieniem i wstydem. Wiedzieli, czym to się skończy
nie musieli oglądać tej sceny kolejny raz. Teraz nadszedł czas, żeby zadbali o własne
bezpieczeństwo. Każdy z osobna zaczął dokonywać niezwykłego przeobrażenia.
Jako
pierwszy zamienił się Peter. Jemu zawsze wychodziło to najszybciej, gdyż
zwierzę, w które się przemieniał, było małe i niezbyt skomplikowane
fizjologicznie. Dlatego już po kilku sekundach rudawy szczur stanął na tylnych
łapkach i przyglądał się metamorfozie pozostałych panów. Po chwili do
Glizdogona dołączył Łapa – czarne włochate psisko, podobne nieco do wilka –
otrzepał się z kropel wody i szczeknął głośno, jakby poganiał trzeciego z
towarzyszy. Potężne jelenie gabaryty i skomplikowany układ narządów
wewnętrznych wymagały pełnego skupienia i koncentracji. James zdążył w ostatnim
momencie. Gdy jego wzrok wyostrzył się wreszcie, ujrzał przed sobą ogromnego,
włochatego wilkołaka o dzikim spojrzeniu i zębach ostrych jak brzytwy.
Stworzenie jawiło się tak przerażająco, że w duchu przełknął ślinę. Bestia
spięła się w sobie i zjeżyła sierść na grzbiecie, jakby szykując się do ataku
na bezbronnie wyglądającego jelenia, jednak ostrzegawcze warczenie psa,
odwróciło jego uwagę od największego z trzech animagów.
Pies
szczeknął głośno i powoli zbliżył się do wilkołaka.
Potwór stał
kilka chwil bez ruchu, jakby oceniał swoje szanse w walce z psem i jeleniem, a
następnie zawył przeciągle, płosząc wszystkie ptaki i dał nura w głąb lasu.
Syriusz,
James i Peter nie czekali zbyt długo. Mieli to przećwiczone: Remus zawsze
odstawiał im ten numer, jakby chciał powiedzieć „no, chłopaki, a teraz zabawimy
się w ganianego”. On uciekał a oni jak szaleni ganiali Luniaczka po całym
Zakazanym Lesie. Najsprytniejszym z całej bandy okazał się ten najmniejszy: gdy
zaczynały opuszczać go siły i przestawał nadążać za przyjaciółmi,
najzwyczajniej wdrapywał się na grzbiet jelenia. James nie wypominał mu tego. Wiedział,
jak trudno musi być szczurowi dotrzymać tempa większym i silniejszym
przyjaciołom.
Tej nocy
jednak wszystko odbywało się inaczej niż zwykle. Swawolne bieganie między
drzewami, przerodziło się w szaleńczą pogoń za rozwścieczonym i nieokiełznanym
wilkołakiem, który wyjąc i warcząc miotał się w tę i nazad, co jakiś czas
znikając im z pola widzenia. Dotrzymanie mu kroku, było nie lada wyzwaniem, tej
nocy, dlatego też chłopcy wpadli w panikę, gdy nagle ryk wilkołaka ucichł.
Zaczęli rozglądać się dookoła i nasłuchiwać, lecz nic nie widzieli ani nie
słyszeli. James poczuł zaniepokojenie. Niezbyt często coś takiego im się
przytrafiało, a w noc jak ta – przesilenia jesiennego – było to szczególnie
niebezpieczne. Rozglądał się, wciąż wierząc, że za chwilę ujrzy swojego
przyjaciela wyłaniającego się z rosnącej opodal kępy wysokiej trawy, ale z
każdą mijającą minutą ciszy nadzieja znalezienia Remusa znikała ustępując
miejsca trwodze.
Nagle ciszę
przeciął przenikliwy skowyt ranionego zwierzęcia, dochodzący gdzieś z głębi
lasu. Jeleń, pies i szczur jak na rozkaz zerwali się do biegu w kierunku, skąd
dobiegał przerażający dźwięk. Z każdym metrem wyraźniej dobiegało do nich coraz
więcej mrożących krew w żyłach dźwięków: wściekłe ryki, dzikie piski, odgłosy
kotłowania i łamania gałęzi. Totalnie orzeźwił ich zatrważający przeciągły pisk
pokonywanego zwierzęcia. Teraz spodziewali się już najgorszego. Byli pewni, że
jednym z walczących jest Remus, nie wiedzieli jednak, kto jest jego
przeciwnikiem i co gorsza, kto jest napastnikiem a kto ofiarą.
Dotarli
wreszcie do niewielkiej polanki i stanęli jak wryci. Tego nawet Edward
Poskromiciel by się nie spodziewał! Pośrodku polany odgrywała się wręcz
dantejska scena: rozwścieczony Remus toczył zaciętą walkę z olbrzymią akromantulą!
Z tej odległości ciężko było ocenić, kto wygrywa w tej potyczce, jednak
dwukrotnie większy od wilkołaka pająk miał zdecydowanie większe szanse na
przeżycie.
Stwory
kotłowały się po całej polanie, kąsając się, dusząc i wyrywając kępy traw i
krzewów. Wszędzie było pełno krwi. Z Lunatykiem mogło być źle, więc nie mieli
czasu do stracenia. Peter bez namysłu zawrócił i jak najprędzej ruszył z
powrotem do Hogwartu znikając w gęstwinie lasu. Jego wielkość i siła sprawiały,
że było to najkorzystniejsze rozwiązanie: w starciu z rozwścieczoną akromantulą
i wkurzonym wilkołakiem nie miał szans. Z drugiej jednak strony, jako
najmniejszy z paczki mógł w szybszym czasie dotrzeć do zamku, bez zbaczania z
drogi, po prostu przebiegając między gęstymi gałęziami i sprowadzić pomoc.
James z Syriuszem natomiast rzucili się na pomoc przyjacielowi. James doskoczył
do walczących i wbijając poroże między zwierzęta odciągnął akromantulę od
przyjaciela. Dzięki mocnemu porożu uderzenia w szarpiącą się akromantulę były
celne i po chwili zaczęła kapitulować. W tym czasie Syriusz najeżony okrążał
Remusa, próbując go uspokoić. Wiedział, bowiem doskonale, że rozjuszony Remus w
noc przesilenia, pod postacią wilkołaka, jest całkowicie nieobliczalny i
zaatakuje bez wahania, nie pamiętając nawet, że warczący zapchlony kundel to
jego przyjaciel od siedmiu lat.
Black
ostrożnie stawiał łapy obserwując uważnie każdy ruch Remusa i spodziewając się
ataku. Wilkołak przez pewien czas zataczał koło nie spuszczając psa z oczu,
jakby oceniał swoje szanse w starciu z nowym przeciwnikiem, wreszcie uzmysłowił
sobie, że w tym przypadku stoi na wygranej pozycji. Zaryczał głośno i rzucił
się do ataku. Syriusz także skoczył do walki.
Dwie bestie
zwarły się w dzikim uścisku i przetoczyły po trawie.
Syriusz
jęknął w duchu, czując kłujący ból w okolicy żeber, nie rozluźnił jednak
szczęk, zaciśniętych na ramieniu wilkołaka, w ustach poczuł słodkawy smak krwi.
Zakręciło mu się w głowie, gdy bestia rzuciła nim z impetem i swoim cielskiem
przygniotła go do ziemi. Z każdą sekundą jego sytuacja stawała się coraz
bardziej beznadziejna…
Nagle ucisk
zelżał a uszy przeszedł wściekły pisk, Syriusz uniósł łeb w górę i zobaczył jak
James dźga Remusa swoim porożem. Cios bez wątpienia był bolesny, jednak
wilkołak nie pozostał Jamesowi dłużny i już po chwili ostre szpony Lunatyka
pozostawiły na boku Rogacza cztery krwawe pręgi. Jeleń zaryczał i przykląkł na
tylnych nogach. Wilkołak wykorzystał moment nieuwagi na kolejny atak.
Syriusz z
trudem podniósł się z ziemi i z przerażeniem stwierdził, że ich szanse na
wygraną są bliskie zeru. Rozpaczliwie zaczął rozglądać się za Peterem, choć nie
wierzył, by mały szczur był w stanie im jakkolwiek pomóc. I właśnie wtedy, gdy
stracił już resztki nadziei, na skraju polany pojawił się mężczyzna w długiej,
białej szacie.
- PETRIFICUS
TOTALUS! – Krzyknął mierząc różdżką w Lupina.
Wilkołak
padł na ziemię, rażony zaklęciem, a Syriusz odetchnął z ulgą. Przeobraził się
na powrót w człowieka i utykając podszedł do przyjaciół. Remus leżał sparaliżowany,
twarzą do ziemi, jego ciemne futro brudne było od mokrej ziemi i zakrzepłej
krwi. Tuż obok wilkołaka leżał James – już w swej ludzkiej postaci – zwinięty w
kłębek zaciskał ramiona na brzuchu. Syriusz ukląkł obok przyjaciela, by ocenić
jego obrażenia. Pod białą, rozerwaną koszulą można było zauważyć cztery
głębokie rany ociekające krwią.
- Żyjesz,
stary? – Black odgarnął z twarzy Rogacza, mokry kosmyk włosów.
- Gdybym nie
żył, to by tak kurewsko nie bolało, prawda?
- Nie ruszaj
się, Drops nadchodzi.
- Co z
Remusem?
- Porażony,
ale chyba przytomny.
James
chwycił się ramienia Syriusza i spróbował się podnieść, ale ból nie pozwolił mu
się wyprostować.
Albus
Dumbledore podszedł do nich i z niezwykłą delikatnością przeniósł Remusa na
nosze, które pojawiły się nie wiadomo skąd, a następnie z uwagą przyjrzał się
ranom Jamesa i Syriusza.
- Potter,
pani Pomfrey musi cię jak najszybciej opatrzyć, Black ty także daj się zbadać.
Natychmiast udajcie się do Skrzydła Szpitalnego.
- Ale,
profesorze!!! – Zaprotestował Syriusz – Nie możemy tak zostawić Remusa!
-
Powiedziałem, idźcie do Skrzydła Szpitalnego! – Zagrzmiał Dumbledore – Ja i pan
Pettigrew zaczekamy tu do zachodu księżyca, gdy pan Lupin powróci do swej
naturalnej postaci, dołączymy do was. No, już zmykajcie!
Dalsza
dyskusja z profesorem nie miała najmniejszego sensu, więc James i Syriusz
pokornie opuścili Zakazany Las i najszybciej, jak pozwalały im na to poniesione
obrażenia udali się do Skrzydła Szpitalnego.
*
Lily okryła
się szczelniej szlafrokiem i podkurczyła kolana pod brodą. Ogień na kominku w
Pokoju Wspólnym już dawno wygasł, a za oknem niebo zaczęło jaśnieć zwiastując
rychły wschód słońca. Spojrzała na stary, antyczny zegar stojący nad kominkiem.
Dochodziła piąta, a z Huncwockiego dormitorium nadal nie było słychać
zwyczajowych pochrapywań i sapań.
Dookoła
panowała grobowa cisza, Lily znów się zatrzęsła, teraz już nie była pewna czy z
zimna, czy ze strachu. Gdzie był James i reszta Huncwotów? Czy wydostali się
bezpiecznie z Zakazanego Lasu, a może tej nocy balowali w Hogsmeade? A może
siedzieli teraz w gabinecie Filcha, przyłapani na gorącym uczynku? A może…
Chwyciła się
za głowę czując, jak tępy ból rozsadza jej czaszkę. Po raz setny (a może
tysięczny?) Tej nocy zerknęła na zegar – za piętnaście piąta. Wstała z kanapy i
okrążyła pokój, wyjrzała przez okno, mając nadzieję, że ujrzy czterech chłopców
wychodzących z lasu. Niestety, zobaczyła tylko małego, zbłąkanego zająca,
skubiącego trawę pod wielkim bukiem. Zrobiła kolejne okrążenie, przyglądając
się śpiącym portretom sławnych Gryfonów. Znów usiadła na kanapie, kolejny rzut
oka na zegar – za dziesięć piąta – westchnęła poirytowana i zabębniła palcami o
oparcie kanapy.
- Gdzie się
podziewasz, Potter? – Zamruczała pod nosem.
Podskoczyła
nerwowo, gdy pięć minut później portret Grubej Damy otworzył się, skrzypiąc
cicho, a do Pokoju Wspólnego weszło trzech chłopców. Rozmawiali o czymś szeptem
i wyglądali, jakby wracali z wojny – brudni, podrapani i zmęczeni.
Lily
poderwała się z kanapy i zagrodziła im drogę, gdy tylko ją zauważyli, stanęli
jak wryci.
- Gdzie wy
się do cholery podziewaliście?!? – Warknęła czując, jak cały strach przeobraża
się w atak wściekłości.
- No, to my
już pójdziemy. – Syriusz chwycił Petera za ramię, posłał Jamesowi spojrzenie
pełne współczucia i szybko zniknął na schodach.
Potter
westchnął ciężko i zaklął pod nosem. Myślał, że już nic gorszego nie może mu
się przytrafić tej nocy. A jednak się mylił.
- Jestem
wykończony, Lily. Porozmawiamy rano. – Obszedł ją i ruszył w kierunku dormitorium,
ale dziewczyna znów stanęła mu na drodze.
- Już jest
rano, KURWA MAĆ!!!
James drgnął
spoglądając na Rudą z niedowierzaniem, takie słowa w jej ustach? Musiała być
ekstremalnie wściekła. Porzucił marzenia o miękkim, ciepłym łóżku. Tej nocy, a
w zasadzie tego ranka, czekała go jeszcze jedna walka z dziką bestią. Przetarł
dłonią zmęczoną twarz, chwycił Lily za rękaw i podszedł do kanapy.
Dopiero, gdy
usiadł obok niej, uważniej mu się przyjrzała. Z przerażeniem zauważyła rozdartą
koszulę upstrzoną szkarłatnymi plamami.
- Boże,
James ty krwawisz!
- Nic mi nie
jest… - chwycił ją za nadgarstki, gdy próbowała rozpiąć guziki przy koszuli. –
Wszystko ze mną w porządku, jestem tylko potwornie zmęczony.
- James, co
się stało?!?- Lily była bliska paniki. – Nie kłam, widzę przecież, że coś się
stało. Spójrz na siebie, jesteś cały we krwi! Byliście w Zakazanym Lesie! Ktoś
was zaatakował!
„Remus nas
zaatakował” – pomyślał James, ale zdążył ugryźć się w język zanim wypowiedział
te słowa. Była już wystarczająco wystraszona, nie potrzebowała takich
wiadomości. Spojrzał w jej załzawione oczy, cała się trzęsła i oddychała
spazmatycznie. Jak u licha miał powiedzieć jej prawdę, nie przyprawiając
jednocześnie o zawał serca?
Nagle jej
oczy rozszerzyły się, a oddech zatrzymał na chwilę, jakby właśnie uzmysłowiła
sobie coś potwornego.
- Matko
Boska!!! – Zakryła usta dłonią i zacisnęła powieki, próbując zapanować nad
sobą. – Przy… przyszliście… tylko… w-wy… w-wy… trzej… - zęby dzwoniły jej z
przerażenia, dostała napadu histerii. – Boże… t-ta krew!!! James… gdzie…
g-gdzie… jest R-remus??? – Po jej policzkach popłynęły łzy, dusiła się,
wypowiedzenie każdego słowa, było prawdziwym wyzwaniem. – James, gdzie jest
Remus!!! – Krzyknęła na całe gardło, chwytając w pięści koszulę Rogacza –
Wróciliście trzej! CO SIĘ STAŁO REMUSOWI?!?!
- Ciii…
spokojnie, Lily. Uspokój się. – Chwycił ją w ramiona i przytulił do siebie nie
zważając na ból w żebrach. – Remusowi nic nie jest, wszystko z nim w porządku.
Oddychaj, Mała. – Pogłaskał ją po włosach i pocałował w czoło – Z Remusem
wszystko dobrze, nikomu nic się nie stało…
James powtarzał
te słowa jak mantrę i tulił Lily w ramionach, aż wreszcie, po koszmarnie długim
kwadransie, zaczęła się uspokajać. Jego upaprana błotem i krwią koszula, była
teraz mokra od łez.
- Gdzie jest
Remus? – Zapytała spokojniej, wycierając nos wierzchem dłoni, – Dlaczego z wami
nie wrócił? Gdzie byliście i co się stało? Powiedz mi James, bo za chwilę
oszaleję!
- Dobrze,
wszystko ci opowiem, tylko nie zaczynaj już panikować. – Westchnął ciężko i w
myślach odliczył do dziesięciu. – Remus jest teraz… w Skrzydle Szpitalnym…
spokojnie, żyje! – Dodał szybko, widząc jak Lily znów wciąga głośno powietrze.
– Nic mu nie grozi, jest trochę sponiewierany i nieprzytomny, ale wyliże się z
tego…. jak zawsze.
- Jak
zawsze??? O czym ty mówisz?
- Wszystko,
co teraz powiem, będzie dla ciebie szokiem… - chwycił jej twarz w obie dłonie –
powiem ci całą prawdę, ale musisz mi przyrzec, że nie powiesz o tym nikomu.
NIKOMU, Lily. Rozumiesz? Musisz to zachować tylko dla siebie, jasne?
-
Oczywiście, James, możesz mi zaufać.
- I tak kiedyś
musielibyśmy wyznać ci prawdę… A wiec, jak już zauważyłaś, nocami wymykamy się
z zamku…
- Tak, to
była trzecia noc…
- Nie
przerywaj! Słuchaj uważnie. Tak, dziś była trzecia i ostatnia noc w tym
miesiącu. Powiedziałem ci, że to taki nasz męski zwyczaj i nie okłamałem cię.
Robimy tak od czterech lat, każdego miesiąca… trzy noce z rzędu… przy każdej
pełni księżyca – westchnął. Słuchała go uważnie, ale wciąż nie rozumiała, co ma
jej do powiedzenia.
- Tym razem,
było inaczej niż zwykle. Coś się pokomplikowało i mieliśmy problemy… Posłuchaj,
Lily… Remus jest chory…. poważnie chory… a ja, Syriusz i Peter, próbujemy mu
jakoś pomóc w tej chorobie.
- Ja… nic
nie rozumiem…, Co dolega Remusowi?
- Remus… w
dzieciństwie, został ukąszony przez wilkołaka. – James wyrzucił z siebie tę
smutna prawdę i wyczekiwał na reakcje Lily. Początkowo, zachowywała się jakby
nic do niej nie dotarło, ale już po chwili zbladła i zakryła usta dłonią.
- Boże
Święty! James, czy ty próbujesz mi powiedzieć…, że Remus… to niemożliwe, James…
- Tak,
właśnie to próbuję ci powiedzieć.
- To
niemożliwe!!! Jesteście ludźmi!!! Ty, Peter, Syriusz, nie moglibyście… przecież
wi-wilkołaki atakują ludzi!!!
- No i
następna niespodzianka – próbował się uśmiechnąć, ale Lily ewidentnie nie była
w nastroju do żartów – jesteśmy niezarejestrowanymi animagami. Nikt o tym nie
wie i nie może się dowiedzieć. Podczas każdej pełni ja przeobrażam się w
jelenia, Peter w szczura a Syriusz, psa. Masz rację, wilkołaki atakują ludzi,
ale na zwierzęta napadają tylko w sytuacji zagrożenia. No dalej, Lily. Skojarz
fakty i złóż tą układankę.
Lily
zamyśliła się na chwilę i nagle wszystko zaczęło układać się w spójną całość…
właśnie dziś księżyc po raz ostatni tego miesiąca był w pełni. Chłopcy znikali
zawsze podczas pełni, wczorajszego ranka, Remus wyglądał na bardzo chorego… nie
pojawił się na zajęciach… w zeszłym roku, i poprzednim Remus także bardzo
często chorował… zawsze był bardzo blady, często podrapany i posiniaczony…
tłumaczył się upadkami, lub anemią, Lily nigdy nie kojarzyła tego z fazami
księżyca. A chłopcy? Niezarejestrowani animadzy? Mogli przemieniać się w
zwierzęta i wówczas, byli bezpieczni w towarzystwie wilkołaka… och! I to
wyjaśniało te ich kretyńskie przezwiska! James – jeleń- Rogacz! Syriusz – pies
– Łapa! Peter – szczur - Glizdogon! Remus… Lunatyk!!! No tak, teraz rozjaśniło
jej się w głowie, wszystko, było tak absurdalnie oczywiste, że aż przeszedł ją
dreszcz grozy.
- James,
twierdzisz, że to się dzieje od czterech lat… A co się wydarzyło dzisiaj?
Dlaczego Remus został w Skrzydle Szpitalnym? I skąd ta krew?
- Powiedzmy,
że dziś Remus, był nad wyraz aktywnym wilkołakiem. Nie mogliśmy dotrzymać mu
kroku, cały czas nam uciekał. Straciliśmy go z oczu na pewien czas, a gdy
wreszcie udało nam się go odnaleźć, toczył walkę z akromantulą… bardzo dużą…
- O MÓJ
BOŻE!!!
- Ja,
przegoniłem pająka, a Syriusz próbował okiełznać Lunatyka, ale był w takim
szale, że rzucił się na Łapę, zaczęli walczyć, więc gdy pozbyłem się
akromantuli, ruszyłem z pomocą Syriuszowi.
- Ale
dlaczego zaatakował was? Jesteście jego przyjaciółmi.
- Lily,
wilkołaki nie mają przyjaciół, po metamorfozie, Remus przestaje być miłym,
grzecznym chłopcem i staje się nieobliczalny i cholernie groźny. Rano niczego
nie pamięta, nie wie, co robił podczas przemiany. Jak dotąd nigdy nas nie
zaatakował, przez te cztery lata, nigdy nie był aż tak agresywny. Nie wiemy, co
jest tego przyczyną. Dumbledore, twierdzi, że eliksiry, które dostawał są zbyt
słabe na dodatek, zmienia się pora roku, mamy przesilenie, to też może mieć
znaczenie.
- Dumbledore
wie o wszystkim??? – Lily wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.
- Tak,
Dumbledore, McGonagall i Pani Pomfrey, wiedza o wszystkim, od samego początku.
Wiedzieli, od kiedy Remus przybył do Hogwartu, nim my z chłopakami się
połapaliśmy, o co w tym wszystkim chodzi. I gdyby nie Dumbledore, nie
siedziałbym tu teraz z tobą.
- Jak to???
- Jak już
mówiłem, ruszyłem z pomocą Syriuszowi, kiedy ja byłem zajęty przeganianiem
pająka, Remus zdążył już spuścić Łapie niezłe manto. Pomyśl, akromantula, dla
wilkołaka to spore wyzwanie, ale taki psiak czy jeleń to bułka z masłem. Kiedy
ratowałem tyłek Syriusza, Lunatyk, chlasnął mnie pazurami i nieco mnie
pokiereszował. Łapie połamał cztery żebra. Na szczęście Peter wykazał się
zdrowym rozsądkiem i pognał do zamku po pomoc.
Lily
słuchała jak zahipnotyzowana, a łzy ciekły strumieniami samowolnie. Wciąż
ciężko było jej uwierzyć, że to, o czym opowiadał James, wydarzyło się kilka
godzin wcześniej, zaledwie milę od zamku.
- Kiedy
dotarł do nas Dumbledore, - kontynuował Potter – ja i Syriusz byliśmy już w
niezłych tarapatach, a Remus nie zamierzał okazać nam łaski przez wzgląd na
długoletnią przyjaźń. Drops, strzelił Lunatyka oszałamiaczem i Razem z Peterem
zaczekali do zachodu księżyca. Mnie i Syriusza wysłał do skrzydła Szpitalnego.
Gdy Remus wrócił do swej ludzkiej postaci, dołączyli do nas i zajęła się nim
Pani Pomfrey.
- To
okropne!!! Pani Pomfrey połatała wszystkie twoje rany? – Lily zadarła do góry
koszulę Jamesa. Nie znalazła tam jednak żadnych krwawych ran jak się
spodziewała. O prawdziwości historii Pottera świadczyły tylko fioletowe siniaki
w okolicy żeber.
- Mówiłem
ci, nic mi nie jest, Syriusz też jest cały. Z Remusem jest nieco gorzej, po
każdej pełni czuje się fatalnie, a teraz na dodatek ta Akromantula nieźle go
poturbowała. Miał połamaną prawą nogę i coś tam mu pękło, chyba wątroba. A ja
niechcący wybiłem mu dwa zęby. Nie rób takich oczu, pamiętaj, że jest pod
opieką Pomfrey. Ta kobieta potrafi działać cuda, już go połatała.
- Czy możemy
go odwiedzić? – Od tych wszystkich informacji rozbolała ją głowa.
- Pójdziemy
do niego jutro rano. Jestem wykończony, musze się przespać – James ucałował
Lily w czoło i wstał z kanapy.
- No tak,
oczywiście – Zrobiło jej się głupio, dopiero teraz uzmysłowiła sobie, jak
bardzo musiał być zmęczony – Wyśpij się, zobaczymy się później.
Objęła go
mocno, by dodać sobie otuchy, James odwzajemnił uścisk, na szczęście Lily nie
zauważyła grymasu bólu na jego twarzy.
***
Lily,
wierciła się na ławce, w pośpiechu zjadając tost i co chwilę zerkając na
zegarek. Zeszła na śniadanie wcześniej niż zwykle, by przed zajęciami zdążyć
odwiedzić Remusa. James, Syriusz i Peter nie zeszli jeszcze na śniadanie, i tak
naprawdę, nie spodziewała się, że ujrzy ich o tej porze w Wielkiej Sali.
Domyślała się, że nie pojawią się nawet na pierwszych zajęciach.
Dopiła,
kawę, chwyciła za torbę i szybko ruszyła do wyjścia. W drzwiach minęła się z
Dorcas i Lorraine, jednak tylko pomachała, odpowiadając tym samym na zdziwione
spojrzenie przyjaciółek. Przeskakując po dwa stopnie naraz, pięła się w górę
zmierzając do Skrzydła Szpitalnego. Zatrzymała się przed wielkimi, dębowymi
drzwiami i najciszej jak potrafiła, nacisnęła mosiężną klamkę. Na palcach
weszła do sali i rozejrzała się dookoła. Poranne promienie słońca, wpadające
przez okna, rozjaśniały pobielane ściany. Pozdrowiła Panią Pomfrey skinieniem
głowy i podeszła do łóżka, na którym spał przeraźliwie blady chłopak.
Twarz Remusa
szpeciły liczne zadrapania i fioletowe sińce. Miniona noc zdecydowanie nie
należała do najbardziej udanych. Gdy siadała na stołku, obok łóżka,
zastanawiała się, jaką wymówkę tym razem wymyśli Remus. Jego obrażenia, były
zbyt poważne, by ktoś nabrał się na upadek ze schodów.
Chwyciła go
za zimną dłoń i westchnęła cicho.
Remus
wilkołakiem? Przecież znali się od siedmiu lat! Jak to możliwe, że przez ten
czas, nie zorientowała się, co mu dolega? Czy ta nowina zmieni teraz ich
relacje? Zastanawiała się chwilę nad tym i zdała sobie sprawę, że jej uczucia
względem Remusa, wcale się nie zmieniły. Cały czas był jej bliski. Bliższy niż
inni Huncwoci. Jamesa kochała, jednak to był zupełnie inny rodzaj uczuć. Remus
był jej bratnią duszą, mogła porozmawiać z nim o rzeczach, o których
krępowałaby się powiedzieć Jamesowi.
Poczuła
lekkie uczucie żalu, że przez tyle lat Remus nie potrafił zaufać jej na tyle,
by wyznać prawdę.
Lily drgnęła
lekko, gdy spojrzała na Remusa i uzmysłowiła sobie, ze chłopak przygląda jej
się w milczeniu. Nie potrafiła niczego wyczytać z jego twarzy, więc tylko się
uśmiechnęła.
- Jak się
czujesz?
- Bywało
lepiej. – Gdy próbował zmienić pozycję, na jego twarzy pojawił się grymas bólu.
- Nie ruszaj
się, zaraz zawołam Panią Pomfrey. – Lily poderwała się ze stołka, jednak Lupin,
zacisnął dłoń na jej dłoni.
- Nie trzeba,
Lily. Zostań proszę, musimy porozmawiać.
- Znam
prawdę, Remusie. – Usiadła bliżej i zniżyła głos do szeptu, jakby obawiała się,
że ktoś może ich podsłuchać – James powiedział mi, co się stało tej nocy.
Głupio mi teraz jak sobie przypomnę jak naklęłam na niego jak wrócili z
Syriuszem i Peterem…
- Nie wieżę…
Zawsze miła Lily Evans? W każdym razie to było nieuniknione. Prędzej czy
później i tak musiałabyś się dowiedzieć.
- I właśnie
tego nie rozumiem. Dlaczego dowiaduję się o tym tak późno? Znamy się siedem
lat, Remusie! Myślałam, że się przyjaźnimy.
-
Oczywiście, że się przyjaźnimy. Tak naprawdę jesteś moją jedyną przyjaciółką.
- Więc
dlaczego? Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?
-
Przepraszam, wiem, że mogłem ci zaufać. Nikomu nie zdradziłabyś mojego sekretu,
ale… Lily, panicznie bałem się, że nie zrozumiesz, że nie będziesz chciała mieć
ze mną nic wspólnego.
- Ależ z
ciebie głupek! – Uśmiechnęła się i delikatnie pacnęła go w ramię – Jak mogłeś
tak w ogóle pomyśleć? Zawsze będę twoją przyjaciółką. Nic tego nie zmieni,
nawet kudłaty ogon i para spiczastych uszu.
- Dziękuję,
to wiele dla mnie znaczy. – Remus uśmiechnął się i odetchnął z ulgą.
- Odpoczywaj
i nabieraj sił. Musze iść na eliksiry, wpadniemy do ciebie po obiedzie. – Lily
wstała i ucałowała Remusa w czoło.
Ta krótka
rozmowa uspokoiła ją nieco, wiedziała jednak, że czeka ją jeszcze wiele godzin
takich rozmów. Remus musiał jej wiele opowiedzieć, ale teraz nie było to ani
odpowiednie miejsce, ani odpowiedni czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz