sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 45

       Noc była chłodna i wilgotna. Wszystkie zwierzęta schowały się do swoich kryjówek, jakby spodziewały się jakiegoś nadciągającego niebezpieczeństwa. Nawet sowy zaprzestały swych pohukiwań i tylko rozglądały się dokoła bystrymi oczami. Tylko czwórka samotnych chłopców siedziała na pniu zwalonego, omszałego drzewa. W milczeniu wpatrywali się w zachmurzone niebo jakby wyczekując najgorszego.

Nieubłaganie zbliżała się pora wschodu księżyca, jakby ktoś specjalnie przyspieszył upływ czasu. Zawsze lubili te nocne wyprawy do Zakazanego Lasu, jednak dziś jakiś wewnętrzny niepokój nie dawał spokoju żadnemu z nich.
- Bądź spokojny, Luniaczku. Cały czas jesteśmy przy tobie. – Syriusz krzepiąco poklepał przyjaciela po ramieniu.
- Nie pozwolimy ci zrobić niczego głupiego. – Dodał Peter, uśmiechając się.
- Och tak, Glizdogonie! Jak Remus zacznie szaleć, to ugryziesz go w ogon. – Parsknął James, by rozładować napięcie.
- Doceniam wasze starania i bardzo za to dziękuję. Pamiętajcie jednak, że ja jakoś sobie poradzę, ale wy musicie na siebie uważać!
Wybiła północ, a po plecach Remusa przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Chłopak wzdrygnął się i skrzywił w grymasie bólu. Jego towarzysze błyskawicznie odskoczyli na boki, obserwując jak Lupin wije się w konwulsjach na mokrej trawie. Jego kończyny przypominały teraz uschłe gałęzie pozwijane w makabryczne wygięcia a twarz oznaczona bólem, cierpieniem i wstydem. Wiedzieli, czym to się skończy nie musieli oglądać tej sceny kolejny raz. Teraz nadszedł czas, żeby zadbali o własne bezpieczeństwo. Każdy z osobna zaczął dokonywać niezwykłego przeobrażenia.
Jako pierwszy zamienił się Peter. Jemu zawsze wychodziło to najszybciej, gdyż zwierzę, w które się przemieniał, było małe i niezbyt skomplikowane fizjologicznie. Dlatego już po kilku sekundach rudawy szczur stanął na tylnych łapkach i przyglądał się metamorfozie pozostałych panów. Po chwili do Glizdogona dołączył Łapa – czarne włochate psisko, podobne nieco do wilka – otrzepał się z kropel wody i szczeknął głośno, jakby poganiał trzeciego z towarzyszy. Potężne jelenie gabaryty i skomplikowany układ narządów wewnętrznych wymagały pełnego skupienia i koncentracji. James zdążył w ostatnim momencie. Gdy jego wzrok wyostrzył się wreszcie, ujrzał przed sobą ogromnego, włochatego wilkołaka o dzikim spojrzeniu i zębach ostrych jak brzytwy. Stworzenie jawiło się tak przerażająco, że w duchu przełknął ślinę. Bestia spięła się w sobie i zjeżyła sierść na grzbiecie, jakby szykując się do ataku na bezbronnie wyglądającego jelenia, jednak ostrzegawcze warczenie psa, odwróciło jego uwagę od największego z trzech animagów.
Pies szczeknął głośno i powoli zbliżył się do wilkołaka.
Potwór stał kilka chwil bez ruchu, jakby oceniał swoje szanse w walce z psem i jeleniem, a następnie zawył przeciągle, płosząc wszystkie ptaki i dał nura w głąb lasu.
Syriusz, James i Peter nie czekali zbyt długo. Mieli to przećwiczone: Remus zawsze odstawiał im ten numer, jakby chciał powiedzieć „no, chłopaki, a teraz zabawimy się w ganianego”. On uciekał a oni jak szaleni ganiali Luniaczka po całym Zakazanym Lesie. Najsprytniejszym z całej bandy okazał się ten najmniejszy: gdy zaczynały opuszczać go siły i przestawał nadążać za przyjaciółmi, najzwyczajniej wdrapywał się na grzbiet jelenia. James nie wypominał mu tego. Wiedział, jak trudno musi być szczurowi dotrzymać tempa większym i silniejszym przyjaciołom.
Tej nocy jednak wszystko odbywało się inaczej niż zwykle. Swawolne bieganie między drzewami, przerodziło się w szaleńczą pogoń za rozwścieczonym i nieokiełznanym wilkołakiem, który wyjąc i warcząc miotał się w tę i nazad, co jakiś czas znikając im z pola widzenia. Dotrzymanie mu kroku, było nie lada wyzwaniem, tej nocy, dlatego też chłopcy wpadli w panikę, gdy nagle ryk wilkołaka ucichł. Zaczęli rozglądać się dookoła i nasłuchiwać, lecz nic nie widzieli ani nie słyszeli. James poczuł zaniepokojenie. Niezbyt często coś takiego im się przytrafiało, a w noc jak ta – przesilenia jesiennego – było to szczególnie niebezpieczne. Rozglądał się, wciąż wierząc, że za chwilę ujrzy swojego przyjaciela wyłaniającego się z rosnącej opodal kępy wysokiej trawy, ale z każdą mijającą minutą ciszy nadzieja znalezienia Remusa znikała ustępując miejsca trwodze.
Nagle ciszę przeciął przenikliwy skowyt ranionego zwierzęcia, dochodzący gdzieś z głębi lasu. Jeleń, pies i szczur jak na rozkaz zerwali się do biegu w kierunku, skąd dobiegał przerażający dźwięk. Z każdym metrem wyraźniej dobiegało do nich coraz więcej mrożących krew w żyłach dźwięków: wściekłe ryki, dzikie piski, odgłosy kotłowania i łamania gałęzi. Totalnie orzeźwił ich zatrważający przeciągły pisk pokonywanego zwierzęcia. Teraz spodziewali się już najgorszego. Byli pewni, że jednym z walczących jest Remus, nie wiedzieli jednak, kto jest jego przeciwnikiem i co gorsza, kto jest napastnikiem a kto ofiarą.
Dotarli wreszcie do niewielkiej polanki i stanęli jak wryci. Tego nawet Edward Poskromiciel by się nie spodziewał! Pośrodku polany odgrywała się wręcz dantejska scena: rozwścieczony Remus toczył zaciętą walkę z olbrzymią akromantulą! Z tej odległości ciężko było ocenić, kto wygrywa w tej potyczce, jednak dwukrotnie większy od wilkołaka pająk miał zdecydowanie większe szanse na przeżycie.
Stwory kotłowały się po całej polanie, kąsając się, dusząc i wyrywając kępy traw i krzewów. Wszędzie było pełno krwi. Z Lunatykiem mogło być źle, więc nie mieli czasu do stracenia. Peter bez namysłu zawrócił i jak najprędzej ruszył z powrotem do Hogwartu znikając w gęstwinie lasu. Jego wielkość i siła sprawiały, że było to najkorzystniejsze rozwiązanie: w starciu z rozwścieczoną akromantulą i wkurzonym wilkołakiem nie miał szans. Z drugiej jednak strony, jako najmniejszy z paczki mógł w szybszym czasie dotrzeć do zamku, bez zbaczania z drogi, po prostu przebiegając między gęstymi gałęziami i sprowadzić pomoc. James z Syriuszem natomiast rzucili się na pomoc przyjacielowi. James doskoczył do walczących i wbijając poroże między zwierzęta odciągnął akromantulę od przyjaciela. Dzięki mocnemu porożu uderzenia w szarpiącą się akromantulę były celne i po chwili zaczęła kapitulować. W tym czasie Syriusz najeżony okrążał Remusa, próbując go uspokoić. Wiedział, bowiem doskonale, że rozjuszony Remus w noc przesilenia, pod postacią wilkołaka, jest całkowicie nieobliczalny i zaatakuje bez wahania, nie pamiętając nawet, że warczący zapchlony kundel to jego przyjaciel od siedmiu lat.
Black ostrożnie stawiał łapy obserwując uważnie każdy ruch Remusa i spodziewając się ataku. Wilkołak przez pewien czas zataczał koło nie spuszczając psa z oczu, jakby oceniał swoje szanse w starciu z nowym przeciwnikiem, wreszcie uzmysłowił sobie, że w tym przypadku stoi na wygranej pozycji. Zaryczał głośno i rzucił się do ataku. Syriusz także skoczył do walki.
Dwie bestie zwarły się w dzikim uścisku i przetoczyły po trawie.
Syriusz jęknął w duchu, czując kłujący ból w okolicy żeber, nie rozluźnił jednak szczęk, zaciśniętych na ramieniu wilkołaka, w ustach poczuł słodkawy smak krwi. Zakręciło mu się w głowie, gdy bestia rzuciła nim z impetem i swoim cielskiem przygniotła go do ziemi. Z każdą sekundą jego sytuacja stawała się coraz bardziej beznadziejna…
Nagle ucisk zelżał a uszy przeszedł wściekły pisk, Syriusz uniósł łeb w górę i zobaczył jak James dźga Remusa swoim porożem. Cios bez wątpienia był bolesny, jednak wilkołak nie pozostał Jamesowi dłużny i już po chwili ostre szpony Lunatyka pozostawiły na boku Rogacza cztery krwawe pręgi. Jeleń zaryczał i przykląkł na tylnych nogach. Wilkołak wykorzystał moment nieuwagi na kolejny atak.
Syriusz z trudem podniósł się z ziemi i z przerażeniem stwierdził, że ich szanse na wygraną są bliskie zeru. Rozpaczliwie zaczął rozglądać się za Peterem, choć nie wierzył, by mały szczur był w stanie im jakkolwiek pomóc. I właśnie wtedy, gdy stracił już resztki nadziei, na skraju polany pojawił się mężczyzna w długiej, białej szacie.
- PETRIFICUS TOTALUS! – Krzyknął mierząc różdżką w Lupina.
Wilkołak padł na ziemię, rażony zaklęciem, a Syriusz odetchnął z ulgą. Przeobraził się na powrót w człowieka i utykając podszedł do przyjaciół. Remus leżał sparaliżowany, twarzą do ziemi, jego ciemne futro brudne było od mokrej ziemi i zakrzepłej krwi. Tuż obok wilkołaka leżał James – już w swej ludzkiej postaci – zwinięty w kłębek zaciskał ramiona na brzuchu. Syriusz ukląkł obok przyjaciela, by ocenić jego obrażenia. Pod białą, rozerwaną koszulą można było zauważyć cztery głębokie rany ociekające krwią.
- Żyjesz, stary? – Black odgarnął z twarzy Rogacza, mokry kosmyk włosów.
- Gdybym nie żył, to by tak kurewsko nie bolało, prawda?
- Nie ruszaj się, Drops nadchodzi.
- Co z Remusem?
- Porażony, ale chyba przytomny.
James chwycił się ramienia Syriusza i spróbował się podnieść, ale ból nie pozwolił mu się wyprostować.
Albus Dumbledore podszedł do nich i z niezwykłą delikatnością przeniósł Remusa na nosze, które pojawiły się nie wiadomo skąd, a następnie z uwagą przyjrzał się ranom Jamesa i Syriusza.
- Potter, pani Pomfrey musi cię jak najszybciej opatrzyć, Black ty także daj się zbadać. Natychmiast udajcie się do Skrzydła Szpitalnego.
- Ale, profesorze!!! – Zaprotestował Syriusz – Nie możemy tak zostawić Remusa!
- Powiedziałem, idźcie do Skrzydła Szpitalnego! – Zagrzmiał Dumbledore – Ja i pan Pettigrew zaczekamy tu do zachodu księżyca, gdy pan Lupin powróci do swej naturalnej postaci, dołączymy do was. No, już zmykajcie!
Dalsza dyskusja z profesorem nie miała najmniejszego sensu, więc James i Syriusz pokornie opuścili Zakazany Las i najszybciej, jak pozwalały im na to poniesione obrażenia udali się do Skrzydła Szpitalnego.
*
Lily okryła się szczelniej szlafrokiem i podkurczyła kolana pod brodą. Ogień na kominku w Pokoju Wspólnym już dawno wygasł, a za oknem niebo zaczęło jaśnieć zwiastując rychły wschód słońca. Spojrzała na stary, antyczny zegar stojący nad kominkiem. Dochodziła piąta, a z Huncwockiego dormitorium nadal nie było słychać zwyczajowych pochrapywań i sapań.
Dookoła panowała grobowa cisza, Lily znów się zatrzęsła, teraz już nie była pewna czy z zimna, czy ze strachu. Gdzie był James i reszta Huncwotów? Czy wydostali się bezpiecznie z Zakazanego Lasu, a może tej nocy balowali w Hogsmeade? A może siedzieli teraz w gabinecie Filcha, przyłapani na gorącym uczynku? A może…
Chwyciła się za głowę czując, jak tępy ból rozsadza jej czaszkę. Po raz setny (a może tysięczny?) Tej nocy zerknęła na zegar – za piętnaście piąta. Wstała z kanapy i okrążyła pokój, wyjrzała przez okno, mając nadzieję, że ujrzy czterech chłopców wychodzących z lasu. Niestety, zobaczyła tylko małego, zbłąkanego zająca, skubiącego trawę pod wielkim bukiem. Zrobiła kolejne okrążenie, przyglądając się śpiącym portretom sławnych Gryfonów. Znów usiadła na kanapie, kolejny rzut oka na zegar – za dziesięć piąta – westchnęła poirytowana i zabębniła palcami o oparcie kanapy.
- Gdzie się podziewasz, Potter? – Zamruczała pod nosem.
Podskoczyła nerwowo, gdy pięć minut później portret Grubej Damy otworzył się, skrzypiąc cicho, a do Pokoju Wspólnego weszło trzech chłopców. Rozmawiali o czymś szeptem i wyglądali, jakby wracali z wojny – brudni, podrapani i zmęczeni.
Lily poderwała się z kanapy i zagrodziła im drogę, gdy tylko ją zauważyli, stanęli jak wryci.
- Gdzie wy się do cholery podziewaliście?!? – Warknęła czując, jak cały strach przeobraża się w atak wściekłości.
- No, to my już pójdziemy. – Syriusz chwycił Petera za ramię, posłał Jamesowi spojrzenie pełne współczucia i szybko zniknął na schodach.
Potter westchnął ciężko i zaklął pod nosem. Myślał, że już nic gorszego nie może mu się przytrafić tej nocy. A jednak się mylił.
- Jestem wykończony, Lily. Porozmawiamy rano. – Obszedł ją i ruszył w kierunku dormitorium, ale dziewczyna znów stanęła mu na drodze.
- Już jest rano, KURWA MAĆ!!!
James drgnął spoglądając na Rudą z niedowierzaniem, takie słowa w jej ustach? Musiała być ekstremalnie wściekła. Porzucił marzenia o miękkim, ciepłym łóżku. Tej nocy, a w zasadzie tego ranka, czekała go jeszcze jedna walka z dziką bestią. Przetarł dłonią zmęczoną twarz, chwycił Lily za rękaw i podszedł do kanapy.
Dopiero, gdy usiadł obok niej, uważniej mu się przyjrzała. Z przerażeniem zauważyła rozdartą koszulę upstrzoną szkarłatnymi plamami.
- Boże, James ty krwawisz!
- Nic mi nie jest… - chwycił ją za nadgarstki, gdy próbowała rozpiąć guziki przy koszuli. – Wszystko ze mną w porządku, jestem tylko potwornie zmęczony.
- James, co się stało?!?- Lily była bliska paniki. – Nie kłam, widzę przecież, że coś się stało. Spójrz na siebie, jesteś cały we krwi! Byliście w Zakazanym Lesie! Ktoś was zaatakował!
„Remus nas zaatakował” – pomyślał James, ale zdążył ugryźć się w język zanim wypowiedział te słowa. Była już wystarczająco wystraszona, nie potrzebowała takich wiadomości. Spojrzał w jej załzawione oczy, cała się trzęsła i oddychała spazmatycznie. Jak u licha miał powiedzieć jej prawdę, nie przyprawiając jednocześnie o zawał serca?
Nagle jej oczy rozszerzyły się, a oddech zatrzymał na chwilę, jakby właśnie uzmysłowiła sobie coś potwornego.
- Matko Boska!!! – Zakryła usta dłonią i zacisnęła powieki, próbując zapanować nad sobą. – Przy… przyszliście… tylko… w-wy… w-wy… trzej… - zęby dzwoniły jej z przerażenia, dostała napadu histerii. – Boże… t-ta krew!!! James… gdzie… g-gdzie… jest R-remus??? – Po jej policzkach popłynęły łzy, dusiła się, wypowiedzenie każdego słowa, było prawdziwym wyzwaniem. – James, gdzie jest Remus!!! – Krzyknęła na całe gardło, chwytając w pięści koszulę Rogacza – Wróciliście trzej! CO SIĘ STAŁO REMUSOWI?!?!
- Ciii… spokojnie, Lily. Uspokój się. – Chwycił ją w ramiona i przytulił do siebie nie zważając na ból w żebrach. – Remusowi nic nie jest, wszystko z nim w porządku. Oddychaj, Mała. – Pogłaskał ją po włosach i pocałował w czoło – Z Remusem wszystko dobrze, nikomu nic się nie stało…
James powtarzał te słowa jak mantrę i tulił Lily w ramionach, aż wreszcie, po koszmarnie długim kwadransie, zaczęła się uspokajać. Jego upaprana błotem i krwią koszula, była teraz mokra od łez.
- Gdzie jest Remus? – Zapytała spokojniej, wycierając nos wierzchem dłoni, – Dlaczego z wami nie wrócił? Gdzie byliście i co się stało? Powiedz mi James, bo za chwilę oszaleję!
- Dobrze, wszystko ci opowiem, tylko nie zaczynaj już panikować. – Westchnął ciężko i w myślach odliczył do dziesięciu. – Remus jest teraz… w Skrzydle Szpitalnym… spokojnie, żyje! – Dodał szybko, widząc jak Lily znów wciąga głośno powietrze. – Nic mu nie grozi, jest trochę sponiewierany i nieprzytomny, ale wyliże się z tego…. jak zawsze.
- Jak zawsze??? O czym ty mówisz?
- Wszystko, co teraz powiem, będzie dla ciebie szokiem… - chwycił jej twarz w obie dłonie – powiem ci całą prawdę, ale musisz mi przyrzec, że nie powiesz o tym nikomu. NIKOMU, Lily. Rozumiesz? Musisz to zachować tylko dla siebie, jasne?
- Oczywiście, James, możesz mi zaufać.
- I tak kiedyś musielibyśmy wyznać ci prawdę… A wiec, jak już zauważyłaś, nocami wymykamy się z zamku…
- Tak, to była trzecia noc…
- Nie przerywaj! Słuchaj uważnie. Tak, dziś była trzecia i ostatnia noc w tym miesiącu. Powiedziałem ci, że to taki nasz męski zwyczaj i nie okłamałem cię. Robimy tak od czterech lat, każdego miesiąca… trzy noce z rzędu… przy każdej pełni księżyca – westchnął. Słuchała go uważnie, ale wciąż nie rozumiała, co ma jej do powiedzenia.
- Tym razem, było inaczej niż zwykle. Coś się pokomplikowało i mieliśmy problemy… Posłuchaj, Lily… Remus jest chory…. poważnie chory… a ja, Syriusz i Peter, próbujemy mu jakoś pomóc w tej chorobie.
- Ja… nic nie rozumiem…, Co dolega Remusowi?
- Remus… w dzieciństwie, został ukąszony przez wilkołaka. – James wyrzucił z siebie tę smutna prawdę i wyczekiwał na reakcje Lily. Początkowo, zachowywała się jakby nic do niej nie dotarło, ale już po chwili zbladła i zakryła usta dłonią.
- Boże Święty! James, czy ty próbujesz mi powiedzieć…, że Remus… to niemożliwe, James…
- Tak, właśnie to próbuję ci powiedzieć.
- To niemożliwe!!! Jesteście ludźmi!!! Ty, Peter, Syriusz, nie moglibyście… przecież wi-wilkołaki atakują ludzi!!!
- No i następna niespodzianka – próbował się uśmiechnąć, ale Lily ewidentnie nie była w nastroju do żartów – jesteśmy niezarejestrowanymi animagami. Nikt o tym nie wie i nie może się dowiedzieć. Podczas każdej pełni ja przeobrażam się w jelenia, Peter w szczura a Syriusz, psa. Masz rację, wilkołaki atakują ludzi, ale na zwierzęta napadają tylko w sytuacji zagrożenia. No dalej, Lily. Skojarz fakty i złóż tą układankę.
Lily zamyśliła się na chwilę i nagle wszystko zaczęło układać się w spójną całość… właśnie dziś księżyc po raz ostatni tego miesiąca był w pełni. Chłopcy znikali zawsze podczas pełni, wczorajszego ranka, Remus wyglądał na bardzo chorego… nie pojawił się na zajęciach… w zeszłym roku, i poprzednim Remus także bardzo często chorował… zawsze był bardzo blady, często podrapany i posiniaczony… tłumaczył się upadkami, lub anemią, Lily nigdy nie kojarzyła tego z fazami księżyca. A chłopcy? Niezarejestrowani animadzy? Mogli przemieniać się w zwierzęta i wówczas, byli bezpieczni w towarzystwie wilkołaka… och! I to wyjaśniało te ich kretyńskie przezwiska! James – jeleń- Rogacz! Syriusz – pies – Łapa! Peter – szczur - Glizdogon! Remus… Lunatyk!!! No tak, teraz rozjaśniło jej się w głowie, wszystko, było tak absurdalnie oczywiste, że aż przeszedł ją dreszcz grozy.
- James, twierdzisz, że to się dzieje od czterech lat… A co się wydarzyło dzisiaj? Dlaczego Remus został w Skrzydle Szpitalnym? I skąd ta krew?
- Powiedzmy, że dziś Remus, był nad wyraz aktywnym wilkołakiem. Nie mogliśmy dotrzymać mu kroku, cały czas nam uciekał. Straciliśmy go z oczu na pewien czas, a gdy wreszcie udało nam się go odnaleźć, toczył walkę z akromantulą… bardzo dużą…
- O MÓJ BOŻE!!!
- Ja, przegoniłem pająka, a Syriusz próbował okiełznać Lunatyka, ale był w takim szale, że rzucił się na Łapę, zaczęli walczyć, więc gdy pozbyłem się akromantuli, ruszyłem z pomocą Syriuszowi.
- Ale dlaczego zaatakował was? Jesteście jego przyjaciółmi.
- Lily, wilkołaki nie mają przyjaciół, po metamorfozie, Remus przestaje być miłym, grzecznym chłopcem i staje się nieobliczalny i cholernie groźny. Rano niczego nie pamięta, nie wie, co robił podczas przemiany. Jak dotąd nigdy nas nie zaatakował, przez te cztery lata, nigdy nie był aż tak agresywny. Nie wiemy, co jest tego przyczyną. Dumbledore, twierdzi, że eliksiry, które dostawał są zbyt słabe na dodatek, zmienia się pora roku, mamy przesilenie, to też może mieć znaczenie.
- Dumbledore wie o wszystkim??? – Lily wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.
- Tak, Dumbledore, McGonagall i Pani Pomfrey, wiedza o wszystkim, od samego początku. Wiedzieli, od kiedy Remus przybył do Hogwartu, nim my z chłopakami się połapaliśmy, o co w tym wszystkim chodzi. I gdyby nie Dumbledore, nie siedziałbym tu teraz z tobą.
- Jak to???
- Jak już mówiłem, ruszyłem z pomocą Syriuszowi, kiedy ja byłem zajęty przeganianiem pająka, Remus zdążył już spuścić Łapie niezłe manto. Pomyśl, akromantula, dla wilkołaka to spore wyzwanie, ale taki psiak czy jeleń to bułka z masłem. Kiedy ratowałem tyłek Syriusza, Lunatyk, chlasnął mnie pazurami i nieco mnie pokiereszował. Łapie połamał cztery żebra. Na szczęście Peter wykazał się zdrowym rozsądkiem i pognał do zamku po pomoc.
Lily słuchała jak zahipnotyzowana, a łzy ciekły strumieniami samowolnie. Wciąż ciężko było jej uwierzyć, że to, o czym opowiadał James, wydarzyło się kilka godzin wcześniej, zaledwie milę od zamku.
- Kiedy dotarł do nas Dumbledore, - kontynuował Potter – ja i Syriusz byliśmy już w niezłych tarapatach, a Remus nie zamierzał okazać nam łaski przez wzgląd na długoletnią przyjaźń. Drops, strzelił Lunatyka oszałamiaczem i Razem z Peterem zaczekali do zachodu księżyca. Mnie i Syriusza wysłał do skrzydła Szpitalnego. Gdy Remus wrócił do swej ludzkiej postaci, dołączyli do nas i zajęła się nim Pani Pomfrey.
- To okropne!!! Pani Pomfrey połatała wszystkie twoje rany? – Lily zadarła do góry koszulę Jamesa. Nie znalazła tam jednak żadnych krwawych ran jak się spodziewała. O prawdziwości historii Pottera świadczyły tylko fioletowe siniaki w okolicy żeber.
- Mówiłem ci, nic mi nie jest, Syriusz też jest cały. Z Remusem jest nieco gorzej, po każdej pełni czuje się fatalnie, a teraz na dodatek ta Akromantula nieźle go poturbowała. Miał połamaną prawą nogę i coś tam mu pękło, chyba wątroba. A ja niechcący wybiłem mu dwa zęby. Nie rób takich oczu, pamiętaj, że jest pod opieką Pomfrey. Ta kobieta potrafi działać cuda, już go połatała.
- Czy możemy go odwiedzić? – Od tych wszystkich informacji rozbolała ją głowa.
- Pójdziemy do niego jutro rano. Jestem wykończony, musze się przespać – James ucałował Lily w czoło i wstał z kanapy.
- No tak, oczywiście – Zrobiło jej się głupio, dopiero teraz uzmysłowiła sobie, jak bardzo musiał być zmęczony – Wyśpij się, zobaczymy się później.
Objęła go mocno, by dodać sobie otuchy, James odwzajemnił uścisk, na szczęście Lily nie zauważyła grymasu bólu na jego twarzy.
***
Lily, wierciła się na ławce, w pośpiechu zjadając tost i co chwilę zerkając na zegarek. Zeszła na śniadanie wcześniej niż zwykle, by przed zajęciami zdążyć odwiedzić Remusa. James, Syriusz i Peter nie zeszli jeszcze na śniadanie, i tak naprawdę, nie spodziewała się, że ujrzy ich o tej porze w Wielkiej Sali. Domyślała się, że nie pojawią się nawet na pierwszych zajęciach.
Dopiła, kawę, chwyciła za torbę i szybko ruszyła do wyjścia. W drzwiach minęła się z Dorcas i Lorraine, jednak tylko pomachała, odpowiadając tym samym na zdziwione spojrzenie przyjaciółek. Przeskakując po dwa stopnie naraz, pięła się w górę zmierzając do Skrzydła Szpitalnego. Zatrzymała się przed wielkimi, dębowymi drzwiami i najciszej jak potrafiła, nacisnęła mosiężną klamkę. Na palcach weszła do sali i rozejrzała się dookoła. Poranne promienie słońca, wpadające przez okna, rozjaśniały pobielane ściany. Pozdrowiła Panią Pomfrey skinieniem głowy i podeszła do łóżka, na którym spał przeraźliwie blady chłopak.
Twarz Remusa szpeciły liczne zadrapania i fioletowe sińce. Miniona noc zdecydowanie nie należała do najbardziej udanych. Gdy siadała na stołku, obok łóżka, zastanawiała się, jaką wymówkę tym razem wymyśli Remus. Jego obrażenia, były zbyt poważne, by ktoś nabrał się na upadek ze schodów.
Chwyciła go za zimną dłoń i westchnęła cicho.
Remus wilkołakiem? Przecież znali się od siedmiu lat! Jak to możliwe, że przez ten czas, nie zorientowała się, co mu dolega? Czy ta nowina zmieni teraz ich relacje? Zastanawiała się chwilę nad tym i zdała sobie sprawę, że jej uczucia względem Remusa, wcale się nie zmieniły. Cały czas był jej bliski. Bliższy niż inni Huncwoci. Jamesa kochała, jednak to był zupełnie inny rodzaj uczuć. Remus był jej bratnią duszą, mogła porozmawiać z nim o rzeczach, o których krępowałaby się powiedzieć Jamesowi.
Poczuła lekkie uczucie żalu, że przez tyle lat Remus nie potrafił zaufać jej na tyle, by wyznać prawdę.
Lily drgnęła lekko, gdy spojrzała na Remusa i uzmysłowiła sobie, ze chłopak przygląda jej się w milczeniu. Nie potrafiła niczego wyczytać z jego twarzy, więc tylko się uśmiechnęła.
- Jak się czujesz?
- Bywało lepiej. – Gdy próbował zmienić pozycję, na jego twarzy pojawił się grymas bólu.
- Nie ruszaj się, zaraz zawołam Panią Pomfrey. – Lily poderwała się ze stołka, jednak Lupin, zacisnął dłoń na jej dłoni.
- Nie trzeba, Lily. Zostań proszę, musimy porozmawiać.
- Znam prawdę, Remusie. – Usiadła bliżej i zniżyła głos do szeptu, jakby obawiała się, że ktoś może ich podsłuchać – James powiedział mi, co się stało tej nocy. Głupio mi teraz jak sobie przypomnę jak naklęłam na niego jak wrócili z Syriuszem i Peterem…
- Nie wieżę… Zawsze miła Lily Evans? W każdym razie to było nieuniknione. Prędzej czy później i tak musiałabyś się dowiedzieć.
- I właśnie tego nie rozumiem. Dlaczego dowiaduję się o tym tak późno? Znamy się siedem lat, Remusie! Myślałam, że się przyjaźnimy.
- Oczywiście, że się przyjaźnimy. Tak naprawdę jesteś moją jedyną przyjaciółką.
- Więc dlaczego? Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?
- Przepraszam, wiem, że mogłem ci zaufać. Nikomu nie zdradziłabyś mojego sekretu, ale… Lily, panicznie bałem się, że nie zrozumiesz, że nie będziesz chciała mieć ze mną nic wspólnego.
- Ależ z ciebie głupek! – Uśmiechnęła się i delikatnie pacnęła go w ramię – Jak mogłeś tak w ogóle pomyśleć? Zawsze będę twoją przyjaciółką. Nic tego nie zmieni, nawet kudłaty ogon i para spiczastych uszu.
- Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy. – Remus uśmiechnął się i odetchnął z ulgą.
- Odpoczywaj i nabieraj sił. Musze iść na eliksiry, wpadniemy do ciebie po obiedzie. – Lily wstała i ucałowała Remusa w czoło.

Ta krótka rozmowa uspokoiła ją nieco, wiedziała jednak, że czeka ją jeszcze wiele godzin takich rozmów. Remus musiał jej wiele opowiedzieć, ale teraz nie było to ani odpowiednie miejsce, ani odpowiedni czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz