środa, 16 stycznia 2019

Wszystko się posrało...

No własnie...
I co ja mam Wam, Kochani tutaj napisać?

Że bardzo Was przepraszam, że nie odzywam się od tak dawna?  - Tak, to akurat prawda, bardzo Was przepraszam.

Że jest mi przykro, że brakuje mi czasu na prowadzenie bloga? - To też jest absolutna prawda.

Że jestem na etapie tworzenia nowego rozdziału i niebawem go opublikuję? - No i tu już bym zaczęła kłamać, więc może po prostu przedstawię sytuację, jak jest...

A jest tak, że od czterech miesięcy znajduje się w totalnej, ciemnej i bardzo głębokiej dupie i w najbliższym czasie nie widzę żadnych perspektyw aby się stąd wydostać.

8 września zupełnie niespodziewanie i zdecydowanie zbyt szybko odeszła jedna z najbliższych mi osób...
Zmarł mój ukochany ojciec, mój mentor, przyjaciel, wspólnik...
Świat mi się zawalił i do dnia dzisiejszego nie potrafię się otrząsnąć. A może nie chcę? Sama nie wiem, wciąż nie dociera do mnie, że On już nie wróci, codziennie budzę się z durnym przekonaniem, że po prostu wyjechał na ryby i niedługo znów wpadnie do biura żeby mnie opierdolić, że zapomniałam wysłać jakiegoś maila...
Tylko, że On nie wraca od 4 miesięcy :(
Zostałam sama z wielką firmą na głowie, rodziną, zrozpaczoną mamą...
I nikomu nie mogę pokazać, jak bardzo mi ciężko, żeby mama nie rozleciała się jeszcze bardziej, żeby pracownicy nie uciekli w popłochu, a klienci nie pomyśleli, że zamykam firmę.

Tak więc chyba rozumiecie...
Kolejne wyjaśnienia są zbędne.
Myślę, że gdy wreszcie się pozbieram to tutaj wrócę.
Zaglądam czasem i czytam Wasze przemiłe komentarze - dziękuję za nie bardzo.
Pozdrawiam Was serdecznie i do zobaczenia.... kiedyś.
Wasza
Zdruzgotana Amanda

piątek, 26 stycznia 2018

Przepraszamy :(

Baaardzo długo milczałyśmy i pokornie prosimy o wybaczenie!
dużo się dzieje i ciągle brakuje czasu na bloga, trochę chorowałam (nawet przeżyłam operację stawu barkowego!), Julek poszedł do 4 klasy więc skończył się słodki okres lenistwa i trzeba było ostro zabrać się do roboty.
I wciąż problem, że czas leci zbyt szybko :(
Ale dobra nowina jest taka, że praktycznie codziennie w mojej głowie pojawia się myśl "weź się za opowiadanie", a więc istnieje szansa, że jakoś niedługo naprawdę nad tym przysiądę.
Póki jednak nie ma tej nowej notki odzywam się do Was, ponieważ Onet zamierza w przeciągu najbliższego miesiąca zamknąć witrynę blog.pl, a co za tym idzie wykasować starą wersję opowiadania!
Dzięki dobroci i czujności Jessiki - która mnie o tym fakcie poinformowała udało mi się... sorry udało się Cyberowi (memu, cudownemu, mężowi) założyć dodatkowe konto na serwerze i przenieść bloga wraz z wszystkimi komentarzami tak aby nie przepadł na zawsze!

Tak więc Kochani, jeśli kiedyś najdzie Was ochota, by przypomnieć sobie stare dobre czasy, zapraszam na nowy adres starego bloga:

http://jrn.nazwa.pl/nastrunachszynn

Teraz jestem na etapie rozkminiania jak uratować prywatne wspomnienia z bloga "na strunach szyn".
Idzie opornie, ale wierzę, że się uda, a wówczas i o tym Was poinformuję.

A teraz proszę o cierpliwość i przepraszam za tak długą przerwę!
Pozdrawiam ciepło
Amanda

wtorek, 18 lipca 2017

Rozdział 66

Ciężkie ołowiane chmury zasłaniały całe niebo zwiastując nadejście śnieżycy. Mroźny wiatr smagał twarz Lily utrudniając poruszanie się po oblodzonej, brukowanej alejce.
Była zła na siebie, że dała się wyciągnąć na ten kretyński spacer, a na Jamesa, że szedł teraz ciągnąc ją za rękę i nie chcąc powiedzieć dokąd zmierzają. Dodatkowo irytował ją ten tajemniczy uśmiech, który gościł na ustach Jamesa odkąd opuścili dom Potterów.
- Powiesz mi wreszcie gdzie idziemy? – Zapytała, gdy skręcili w prawo i znaleźli się na szerokiej alei, obsadzonej starymi dębami, których gałęzie uginały się pod ciężarem śniegu.
- Jeszcze chwilę cierpliwości. – James puścił do Lily oko. – Zaraz będziemy na miejscu.
Lily westchnęła ciężko i dała się prowadzić w głąb alei. Rozglądała się dookoła próbując zapamiętać drogę powrotną, choć przypuszczała, że to i tak na nic się nie zda. Nie potrafiłaby wrócić stąd samodzielnie do Potterów. Musiała jednak przyznać, że ta okolica, nieco oddalona od głównych ulic Doliny Godryka, prezentowała się wyjątkowo pięknie. Urocza brukowana uliczna, nocą oświetlana przez żeliwne, gazowe latarnie, stare dęby rosnące na zmianę z okazałymi krzewami róż i rododendronów i kamienne murki obrośnięte mchem, a teraz okryte warstwą białego puchu. A te domy! Piękne wiekowe domki z czerwonej cegły lub drewna. Nie były one tak okazałe jak rezydencja Potterów, ale miały swój urok i jakby same zapraszały, aby wejść do środka.
Wreszcie James zatrzymał się przed jednym z domów schowanym za wysokim żywopłotem. Pomajstrował chwilę przy furtce, otworzył ją i z szarmanckim ukłonem przepuścił Lily przodem.
Przeszła przez furtkę nieco przestraszona i onieśmielona, że wchodząc bez zaproszenia naruszą czyjąś prywatność. Skonsternowana spojrzała na Jamesa. On jednak nie wyglądał na onieśmielonego, wręcz przeciwnie: uśmiechał się szeroko i kipiał dumą.
Rozejrzała się dookoła czekając na ujawnienie się gospodarzy, dom jednak wyglądał na opuszczony.
Był to piękny piętrowy domek z muru pruskiego, drewniane okiennice szczelnie zasłaniały okna broniąc dostępu takim intruzom, jak oni. Biała pierzyna śniegu zasłaniała trawnik przed domem i liczne krzewy rosnące pod oknami. Główną fasadę domu porastał krzew dzikiego wina – teraz pozbawiony liści wyglądał dość upiornie, nadając domowi jeszcze więcej tajemniczości. Lily obejrzała się za siebie lecz zamiast alejki ujrzała żywopłot – wciąż zielony, pomimo zimy.
Właśnie miała zapytać, gdzie tak naprawdę się znajdują i kim są właściciele tego domostwa, gdy James minął ją i kamienną ścieżką podszedł do wielkich drewnianych drzwi, opatrzonych w małe zakratowane okienko. Wyjął z kieszeni pęk kluczy, znalazł ten odpowiedni – stary, mosiężny – a następnie wsunął go w zamek i przekręcił.
Lily wydała z siebie zduszony okrzyk, gdy dobrze naoliwione zawiasy otworzyły drzwi bez najcichszego skrzypnięcia.
- James! – Szepnęła konspiracyjnie podchodząc i ciągnąc go za ramię. – Tak nie można. Ktoś nas stąd zaraz wywali!
- Można, można. – Zachichotał i bezceremonialnie wepchnął ją do środka.
W domu panowały egipskie ciemności, dostępu do światła broniły drewniane okiennice. Lily nie mogła nic wypatrzeć do momentu, aż James zamknął drzwi i przekręcił staroświecki włącznik światła. Pomieszczenie rozświetliło się żółtym blaskiem, a Lily zdziwiła się, że dom – choć stary – miał podłączoną elektryczność. Lekko oślepiona zmianą światła, rozglądnęła się, gdy jej oczy odzyskały ostrość widzenia.
Pomieszczenie, w którym się znajdowali, było pięknym salonem urządzonym w starym stylu. Meble przykryte były białymi płachtami zabezpieczającymi przed kurzem i brudem, ale Lily mogła rozróżnić ich kształty. W głębi pokoju stały dwie ogromne sofy, a pomiędzy nimi niska ława, nad którą wisiał piękny kryształowy żyrandol, obecnie pokryty pajęczynami i kurzem.
Oczami wyobraźni, Lily ujrzała siebie, siedzącą na jednej z sof i grzejącą się przy pięknym, olbrzymim kominku z jasnego piaskowca, wybudowanym naprzeciwko. Westchnęła tęsknie i powróciła do oglądania domu.
Podłoga pokryta była starymi hebanowymi deskami, a ściany salonu winylową tapetą w ceglanym kolorze. Na drugiej ze ścian pod białymi płachtami stał wysoki regał sięgający sufitu i szeroka komoda. Lily aż korciło zerwać materiał i zobaczyć jak wyglądają meble. Nie odważyła się jednak na ten gest. Przeniosła wzrok na trzecią ścianę i westchnęła cicho. Nie spodziewała się czegoś takiego. Całą ścianę tworzyły wielkie okna od podłogi do sufitu. Na pewno okien tych nie wstawiono w czasie budowy domu. W dawnych czasach nie stosowano takich przeszkleń. Lily była przekonana, że ścianę tą musiano zmodernizować na przestrzeni ostatnich lat.
Strasznie była ciekawa, jaki widok wyłoniłby się po otwarciu okiennic. Na pewno szklane drzwi prowadziły do ogrodu, jednak aby go teraz obejrzeć musiałaby wyjść i okrążyć dom. Uznała, że zrobi to gdy będą już opuszczać tą posiadłość.
Okręciła się kontynuując zwiedzanie i rzuciła Jamesowi przelotne spojrzenie. Już się nie uśmiechał, wydawał się zdenerwowany, czekając w milczeniu na jej opinię. Przeniosła spojrzenie z Jamesa na to, co było za jego plecami. Były to szerokie drewniane schody prowadzące na piętro wykonane z tego samego materiału co podłoga oraz brązowe dwuskrzydłowe drzwi. Lily nieśmiało ruszyła w tym kierunku z zamiarem zwiedzenia kolejnego pomieszczenia.
Gdy sama na ścianie odkryła włącznik światła i go przekręciła, zorientowała się że znajduje się w kuchni. Oniemiała wielkością pomieszczenia, szybko skorygowała swoje myśli. Stała właśnie w sercu tego domu – ogromnej kuchni połączonej z jadalnią. Widok ten budził jej wspomnienia babcinej kuchni na wsi pachnącej plackiem z jabłkami, dokąd razem z Petunią jeździły jako dzieci.
Tutaj ściany były białe, meble z ciężkiego ciemnego drewna, stary zabytkowy piecyk gazowy, nad którym znajdował się drewniany okap. Na środku murowana wyspa a nią haki z miedzianymi rondlami i patelniami. W głębi pomieszczenia, pod oknem stał olbrzymi okrągły stół otoczony krzesłami, teraz schowany pod białym materiałem.
Lily pomyślała, jak miło byłoby spędzać poranki przy tym stole pijąc aromatyczną kawę, szykować dzieciom kanapki przy wyspie kuchennej czy kochać się z Jamesem na jednej z szafek…
Znów tęsknie westchnęła i wróciła do salonu. Korciło ją aby wdrapać się po schodach i zwiedzić piętro, ale uznała, że chodzenie po cudzym domostwie jest nie na miejscu.
- Piękny dom, James. Już zazdroszczę jego przyszłym właścicielom, będą tutaj bardzo szczęśliwi. – Dotknęła dłonią narożnika regału wyczuwając pod palcami drewniane rzeźbione drzwi szafy. Spojrzała na Jamesa, który spoglądał na nią z mieszaniną zdenerwowania i niepewności. Nic, absolutnie nic, nie pasowało do siebie w całej tej sytuacji.
- James, Gdzie my jesteśmy? Do kogo należy ten dom? – Podeszła i przyjrzała mu się uważnie. Nadal wyglądał jakby się odrobinę denerwował.
- Podoba ci się? – Odpowiedział pytaniem na pytanie łapiąc jeden z kosmyków jej włosów, który wymknął się spod czapki.
- Czyj to dom, James? – Założyła ręce na piersiach.
- Czy ci się podoba? – Wyraźnie unikał odpowiedzi czym jeszcze bardziej wzbudził jej podejrzenia, że coś jest nie tak.
- A co mam Ci powiedzieć? Jest piękny. Ale fakt pozostaje faktem, że nie chciałabym być oskarżona o włamanie.
James jakby odetchnął z ulgą i pierwszy raz odkąd przekroczyli próg tego domu uśmiechnął się.
- Nikt nas o nic nie oskarży, Lily. Nie włamaliśmy się tutaj. – Delikatnie objął ją w pasie.
- A jak inaczej to nazwiesz?! – Uśmiechnęła się kpiąco.
- Weszliśmy tu legalnie, ponieważ… - przełknął głośno ślinę i szybko zamrugał oczami. – Ponieważ to jest mój dom, Lily.
Ruda otworzyła usta, ale szybko je zamknęła. Znów otworzyła… przez chwilę wyglądała komicznie, jak ryba wyjęta z wody. Kompletnie ją zamurowało, nie wiedziała co ma powiedzieć.
Wreszcie zaśmiała się głośno sądząc, że postanowił, zrobić jej kawał.
- Twój. Bardzo śmieszne, naprawdę. Prawie mnie nabrałeś. A teraz mów, kto tu mieszka, tak naprawdę.
- To nie jest żart, Lily. – Przeniósł dwoje ręce z jej talii na ramiona.. – Jak sama widzisz teraz nikt tutaj nie mieszka, ale bardzo bym chciał, żebyśmy po powrocie z Hogwartu wprowadzili się tutaj razem.
Przestała się śmiać i oniemiała spojrzała w oczy Jamesa. On naprawdę nie żartował.
Znała go już na tyle dobrze, by wiedzieć kiedy ją wkręca, a kiedy mówi prawdę. To był dom Jamesa. JAMES MIAŁ WŁASNY DOM, a ona była jego narzeczoną więc…
- O kurwa… - wymsknęło jej się od natłoku informacji. James wytrzeszczył oczy i uśmiechnął się nieśmiało.
- A więc mi wierzysz?
- Tak, ale nie rozumiem jak to wszystko się stało. Dlaczego nigdy nie powiedziałeś mi, że masz własny DOM?!
- Ponieważ chciałem ci zrobić niespodziankę. A dom kupiłem zaledwie miesiąc temu.
- TY KUPIŁEŚ?? – Wykrzyknęła znów zszokowana.
- No nie dosłownie. Raven miała moje pełnomocnictwa i dopełniła za mnie wszystkich formalności, ale w skrócie mówiąc, ja jestem właścicielem.
- James, bez jaj! Ten dom jest ogromny! Pewnie jest wart fortunę! Wiem, że twoi rodzice są…
- TO JEST MÓJ DOM! – Warknął poirytowany jej zacięciem. Puścił jej ramiona i odsunął się od niej. – Nie moich rodziców.
- TYM BARDZIEJ!  Jeszcze trudniej mi w to uwierzyć! – Podeszła do okazałego kominka, oparła się o niego plecami i założyła ręce na piersi.
- TO UWIERZ! – Zaczął ogarniać go gniew. Nienawidził rozmawiać o pieniądzach, a jeszcze bardziej się wściekał, gdy był zmuszony mówić o ogromnym majątku, który odziedziczył po dziadkach. Zawsze krępował go ten temat.
- James, ale… - chciała go udobruchać i zrobiła krok w jego stronę.
- Jasna cholera, Lily! Po prostu to zaakceptuj, ok.? Już kiedyś mówiłem ci o spadku po dziadkach i nie chcę więcej poruszać tego tematu. – Zniechęcony usiadł na jednej z kanap tak gwałtownie, że materiał na pozostałej części uniósł się. James oparł głowę i zamknął oczy.
- Pamiętam naszą rozmowę. - Mruknęła nieco obrażona jego agresywną postawą. – Ale co innego, gdy rozmawiamy o zegarku, a co innego… - Zawahała się. – Dom??? Olbrzymi cholernie drogi dom?!?
- Tak! DOM! – Zakrył twarz dłońmi z bezsilności nad jej zacięciem. – Nie był aż tak srogi, kupiłem go okazyjnie! – Warknął. – I jeśli cię to uspokoi, to moja skrytka u Gringotta nie świeci pustką po tym zakupie! Możemy zamknąć już ten temat?!?! Jest dla mnie krępujący!
Poczuła się strasznie głupio. Przecież już kiedyś poruszyli ten temat i doskonale wiedziała, że James jest człowiekiem, który nie lubi obnosić się ze swoim bogactwem. Usiadła obok niego bokiem, podkuliła nogi na sofę i wtuliła twarz w jego klatkę piersiową.
- Przepraszam. – Objęła go w pasie i cmoknęła w jedyny fragment brody, który było mu widać spod rąk zasłaniających twarz. – Ten dom jest przepiękny i doskonale rozumiem dlaczego go kupiłeś. Nie interesuje mnie ile za niego zapłaciłeś i ile zostało ci jeszcze złota w banku. Cieszę się, że jesteś szczęśliwy.
James rozluźnił się po tych słowach. Jego ramiona powróciły na swoje miejsce, a ręka zawędrowała na plecy jego przyszłej żony.
- Jeszcze nie jestem szczęśliwy. – Rozchmurzył się, cmoknął ją w czoło i spojrzał w zielone oczy Lily. – Będę szczęśliwy gdy zgodzisz się zamieszkać tu razem ze mną.
Zapadła niezręczna cisza. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jak to będzie wyglądać. Co innego mieszkać we wspólnie wynajętym mieszkaniu na Pokątnej i płacić czynsz na pół, a co innego TO! W tym domu nie było czynszu! Jak podzielą się wydatkami.
- Nie wiem czy stać mnie na wynajem pokoju. – Zażartowała żeby rozładować napięcie. Jednak, zupełnie niechcący, osiągnęła odwrotny efekt.
- Chyba zaraz normalnie ci przyłożę! – James raptownie powalił Lily na sofę, przygwoździł ją swoim ciałem, a ręce chwycił nad jej głową. – Kilka dni temu przyjęłaś moje oświadczyny, zgodziłaś się zostać moją żoną. I czy ci się to podoba czy nie, musisz mnie zaakceptować z całym pakietem. – Spojrzał po całym pokoju. – Jeśli sobie życzysz, możemy mieszkać w Londynie, w jakiejś śmierdzącej norze – proszę bardzo! Ale po ślubie już nie będziesz miała wyboru. Wszystko co moje, prawnie będzie twoje. Ten dom również.
Poczuła się jak skarcony szczeniak i miała ochotę odpyskować, ale niestety musiała przyznać Jamesowi rację. Zgodziła się zostać jego żoną. Musiała wziąć cały pakiet. Choć było to cholernie krępujące.
- Niestety masz rację. – Mruknęła i delikatnie wyplątała się z jego objęć. James z ulgą wstał i podał jej rękę.
- Cieszę się, że wreszcie dotarło to do ciebie. – Uniósł jej brodę do góry, gdy zakłopotana udawała, że otrzepuje płaszcz z kurzu. – A teraz dokonaj proszę wyboru. Czy po skończeniu szkoły chcesz, żebyśmy wynajęli jakieś gówniane mieszkanko na Pokątnej? Czy wprowadzimy się tutaj?
Cóż za wybór! Pomyślała uśmiechając się szeroko. Jeszcze zanim przekroczyła próg tego domu, wiele razy fantazjowała o mieszkaniu w czymś takim.
- Będę bardzo szczęśliwa, wprowadzając się tutaj razem z tobą. – Szepnęła obejmując James mocno za szyję.
- Cudownie! – Na jego ustach zakwitł jeden z tych uśmiechów od których kręciło jej się w głowie. – Więc chodźmy jeszcze obejrzeć piętro! – Chwycił ją za dłoń i pociągnął na schody.
Szeroki, ciemny korytarz kończył się wąskimi schodami prowadzącymi na strych. Po obu stronach korytarz były pozamykane drzwi z jasnego drewna. Lily naliczyła ich aż sześć.
- Na Merlina! Po co nam sześć pokoi! – Wypaliła na głos zanim ugryzła się w język.
- Spokojnie, są tylko cztery pokoje. Spójrz. Te prowadzą do jednej łazienki, a te na końcu korytarza do drugiej.
- DWIE ŁAZIENKI NA JEDNYM PIĘTRZE? – Pisnęła.
- Trzy. – Poprawił ją szybko. – Ale ta trzecia nie ma wyjścia na korytarz, przylega bezpośrednio do pokoju. Chodź zobacz. – Pociągnął ją za rękę, bo Lily była w takim szoku, że nie dała rady sama podjąć racjonalnej decyzji. – Pomyślałem sobie, że jest idealny na naszą sypialnię. – Otworzył pierwsze drzwi po lewej stronie, zapalił światło w pokoju i zaprosił Lily do środka. Po szybkich obliczeniach zdała sobie sprawę, że pokój znajduje się nad kuchnią. Był o połowę mniejszy od pomieszczenia na parterze, ale mimo to i tak na tyle przestronny, że mieściło się w nim gigantyczne drewniane łoże, wielka trzydrzwiowa szafa, śliczna toaletka, mała sofa. Na ścianie naprzeciwko łóżka były drzwi, zapewne prowadzące do łazienki, o której wspomniał James.
Otworzyła je i weszła do środka spodziewając się łazienki, ale panowała taka ciemność, że nie mogła niczego dostrzec. Zapaliła światło i pisnęła zaskoczona.
- Co jest? – James, który znajdował się akurat w drugim końcu pokoju, podbiegł do Lily zaalarmowany jej krzykiem.
- Nic. Myślałam, że to łazienka! – Wskazała ręką małe pomieszczenie.
- O garderoba! Przeoczyłem ją gdy byłem tu pierwszy raz. – Rozejrzał się szybko zauważając rzędy półek, szuflad i mosiężnych rurek na wieszaki. – Łazienka jest z drugiej strony. Chodź, zobaczysz.
Lily weszła do łazienki i zagwizdała z uznaniem. Była to łazienka urządzona w klasycznym angielskim stylu. Na ścianie białe kafelki, podłoga ozdobiona kafelkową biało-czarną szachownicą. Pomiędzy okienkami lustro w złotej rami i biała porcelanowa umywalka. Toaleta była dyskretnie ukryta za okafelkowanym murkiem. I wanna. Wielka, przedwojenna, żeliwna wanna, na czterech nogach imitujących lwie łapy, w której spokojnie mogłyby zażywać kąpieli dwie osoby… Po plecach Lily przebiegł podniecający dreszcz.
Popatrzyli na siebie i uśmiechnęli się w tym samym momencie, odgadując swoje myśli.
- Obejrzyjmy resztę pokoi. – Lily wzięła głęboki oddech i szybko opuściła łazienkę.
Okazało się, że pozostałe pokoje, były tylko niewiele mniejsze od sypialni. Nie posiadały wprawdzie łazienek, ale każdy miał swoją małą garderobę. Wszystkie trzy były urządzone w podobnym stylu – jasne meble, pastelowe kolory ścian. Choć wyglądały ładnie Lily i James zadecydowali, że przeprowadzą tu latem mały remont.
Po zwiedzeniu pokoi, wdrapali się po stromych schodach aby zajrzeć jeszcze na stryszek, który, jak się okazała był wielkim strychem zagraconym starymi antycznymi meblami i całą stertą kartonowych pudeł wypełnionych książkami, garnkami i bibelotami. :Lily uśmiechnęła się z czułością, gdy w jednym z kątów odkryła starego konika na biegunach, któremu z rozerwanego ucha wysypywały się trociny. Postanowiła, żer konik będzie pierwszą rzeczą, która opuści ten strych. Naprawi go, wyczyści i postawi w jednym z pokoi na piętrze, aby kiedyś mogły się nim bawić ich dzieci.
- Pomyślałem sobie, że moglibyśmy tu zorganizować imprezę sylwestrową. – Powiedział James, kiedy zeszli z powrotem do salonu. – No wiesz, przyjedzie Remus i Peter, zaprosilibyśmy Raven, może Lorraine się zerwie wcześniej z domu. Zaprosilibyśmy też kilku znajomych z okolicy.
- A co z twoją mamą?
- Na pewno już się umówiła z rodzicami Raven.
- James… tak się zastanawiałam. – Lily zatrzymała się zamyślona na klatce schodowej, gdy schodzili do salonu. – Co będzie z Syriuszem?
- Jak to co? Będzie mistrzem ceremonii, w Dolinie wszyscy go znają jako najlepszego organizatora imprez. – James nie zrozumiał pytania, układając w głowie sylwestrowe menu złożone praktycznie z samych alkoholi.
- Co będzie z Syriuszem po skończeniu szkoły! – Lily przewróciła oczami.
- A to! No cóż. Nie myślałem o tym jeszcze. – Zamyślił się na chwilę. – Jeśli będzie chciał zostać u rodziców, to Mary nie będzie mu robiła problemów, w końcu jest dla niej jak drugi syn. Będzie miał cały pokój dla siebie i nareszcie nie będzie narzekał, że nie może sprowadzać sobie panienek.
Lily odetchnęła z ulgą. Pomimo całej swojej sympatii dla Syriusza nie uśmiechała jej się perspektywa mieszkania z nim pod jednym dachem w dorosłym życiu. Pragnęła ciszy i spokoju, a nie wiecznych „fajerwerków”.
Postanowiła jednak nie kontynuować tego tematu. Chwyciła Jamesa za rękę i pociągnęła go w stronę drzwi wejściowych.
- Chodźmy, chciałabym jeszcze obejrzeć ogród.
Wyszli na zewnątrz i okrążając dom, dotarli na jego tyły, gdzie ich oczom ukazał się ogromy ogród spowity bielą. Oczami wyobraźni Lily ujrzała jak pięknie będzie prezentował się ogród latem, gdy zakwitną wszystkie krzewy róż, a drewniana altanka ukryta w kącie ogrodu zarośnie dzikim winem.
Była teraz tak szczęśliwa, że aż ogarnął ją lęk, że to wszystko, co ją otacza pęknie jak bańka mydlana. Przytuliła się mocniej do Jamesa, zamknęła oczy i wciągnęła w płuca mroźne powietrze. Koniec szkoły, kochający narzeczony, cudowny dom… to wszystko brzmiało tak niewiarygodnie! Czym sobie zasłużyła na to wszystko?
James chwycił ją pod brodę i pocałował delikatnie w usta. Uśmiechnął się odgarniając z czoła Lily niesforny kosmyk rudych włosów i widział w jej zielonych oczach tą miłość i szczęście, którą zawsze chciał ujrzeć.
Rozpierała go duma i pewność, że od teraz wszystko już na zawsze będzie dobrze. Że będą razem szczęśliwi do końca życia…
Wyszli przed dom i szli powoli i w milczeniu. Każde z nich rozmyślało nad tym, co się przed chwilą stało. Gdy znaleźli się przy bramce usłyszeli trzaśnięcie i obrócili się w stronę budynku.
- To okiennica na górze. Poczekaj tutaj a ja pójdę zamknąć. - James puścił Lily i ruszył z powrotem.
Lily rozejrzała się po okolicy i odkryła, że jest jeszcze piękniejsza niż jeszcze pół godziny temu, gdy zniechęconą James ciągnął tutaj niemalże siłą. Domki lekko oświetlone światłem latarni, wnętrza rozświetlone blaskiem żyrandoli, świec, brzmiące śmiechem, gwarem rodzin i muzyką z gramofonu. Dzieci rzucające się śnieżkami w ogródkach domów i zwierzęta hasające między nimi.
- Dzień dobry!
Lily przestraszyła się, bo ten miękki męski głos ją zaskoczył. Odwróciła głowę i zobaczyła przystojnego, wysokiego mężczyznę, przyjaźnie uśmiechającego się do niej.
- Dzień dobry.
- To pani jest wybranką naszego Jamesa? - Z życzliwością w głosie zapytał mężczyzna.
- Tak mi się wydaje. Lily Evans. - Z uśmiechem wyciągnęła rękę do towarzysza rozmowy.
- Witaj w Dolinie Godryka! Mam nadzieję, że będzie ci się tu podobać. Cieszę się, że James znalazł taką piękną, uroczą narzeczoną.
Lily wyczuła, że ta radość jest sztuczna i mężczyzna nie mówi tego szczerze.
- Dziękuję bardzo. Okolica jest naprawdę cudowna!
Oboje usłyszeli zamykanie drzwi na klucz.
- No nic to, na mnie już pora. Proszę, Lily, przekaż Jamesowi serdeczne pozdrowienia od Marka i powiedz, że często wspominam nasze wspólne wakacje! Do zobaczenia!
Zanim zdążyła coś powiedzieć, Mark odszedł w dół uliczki.
- Gotowe kochanie, możemy wracać do Mary. - Wziął ją za rękę, ale Lily wydawała się trochę nieobecna. - Coś się stało?
- Eeeee… właśnie nie wiem. - Spojrzała na niego. Właśnie zaczęła sobie uświadamiać, że to był TEN Mark. - Znaczy wiem. Mark, był tu jakiś Mark. Kazał Cię serdecznie pozdrowić.
Z każdym słowem widziała jak twarz jej przyszłego męża zmienia kolor, aż w końcu stała się blada. James nic nie mówił, tylko patrzył na Lily przestraszony. Raven miała rację.
- I dodał jeszcze coś o waszych wspólnych wakacjach. James o co chodzi? - Nie chciała mu dać po sobie poznać, że wie cokolwiek o Marku i Olimpii.
James zamknął oczy i wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- Mark to najgorsza gnida w okolicy. Nigdy, przenigdy nie wierz w to, co mówi, a najlepiej z nim nie rozmawiaj.
Lily chciała rozpocząć kłótnię o wybieranie jej z kim może rozmawiać a z kim nie, ale widząc twarz Jamesa uznała, że pomyśli o tym później. Wzięła go za rękę i pociągnęła za bramkę.

***

- A wiesz co mi się wydaje? Że jesteś erotycznie niewyżytym gumochłonem! - Raven podniosła się lekko z kanapy i pacnęła w czoło Syriusza, który siedział na fotelu obok. Z kuchni dochodziło ich nucenie Mary, która gotowała dla pułku wojska. - To, że ich nie ma godzinę, nie oznacza wcale, że dają upust swoim żądzom, jakbyś ty to zapewne zrobił.
- Ranisz mnie, moja piękna, kochana przyjaciółko. - Syriusz jak zwykle pajacował, przy Raven nie mógł inaczej.
Usłyszeli otwieranie drzwi.
- Jesteśmy! - Krzyknęła z przedpokoju Lily. - Nie Mary, dziękujemy, nie jesteśmy głodni. - Powiedziała uprzedzając wszelkie pytania pani domu. - Jest Syriusz?
Zaniepokojony Łapa wyszedł z salonu, a w ślad za nim również Raven.
- Raven! Cieszę się, że jesteś. Zobaczcie. - Lily przytuliła dziewczynę i odsunęła się na bok. Ukazał im się widok Jamesa, bladego jak ściana, na którego twarzy malował się smutek i przygnębienie.
Nie chcąc niepokoić Mary, Lily podeszła do Raven i Syriusza i konspiracyjnie szepnęła tylko jedno słowo:
- Mark.
- Mary! Mamy jakieś wino? - Syriusz udał się do kuchni.
- Mamy. Ale dla was dwóch to chyba whiskey! - Nawet nie odwróciła się od kuchenki, przy której mieszała w rondelku sos.
- Bardzo śmieszne. - Z kwaśną miną odparł Syriusz.
- Weź z piwniczki. Powinno coś jeszcze zostać.
- Dzięki! - Krzyknął i ruszył z powrotem. W przedpokoju Lily kończyła zdejmować kurtkę z ramion Jamesa.
- Lily. Weźcie go z Raven do pokoju, a ja zaraz przyniosę wino.
Dziewczyny ruszyły na górę, pchając przed sobą Jamesa, który był osowiały, a wręcz zachowywał się jak manekin. Nie zdążyły jeszcze otworzyć drzwi pokoju Jamesa jak Syriusz już stał obok z dwiema butelkami wina i tacą z kieliszkami. Weszli do pokoju i natychmiast ulokowali Jamesa na jednym z łóżek. Syriusz otworzył wino i nalał solidne porcje do kieliszków.
- Lily, jak by tu zacząć. - Syriusz wyglądał na zmieszanego. - Wiesz, że James ma szczególne… podejście do związku z tobą. Widzę, chłopaki też, że jest o ciebie naprawdę zazdrosny i…
- Syriusz nie męcz się, tylko powiedz o co chodzi. - Lily próbowała zorientować się, na ile Chorwacja jest tematem tabu.
- Nic nie musisz wiedzieć. Taki już jestem. - Niespodziewanie dla wszystkich odezwał się James opróżniając wcześniej cały kieliszek wina. Raven wiedziała, co teraz nastąpi: charakter Rudej i zawziętość Jamesa może teraz skończyć się jednym - kłótnią.
- Jasne! Najlepiej tak powiedzieć. - Lily zaczęła się nakręcać, bo James ewidentnie chciał sprawę zamieść pod dywan i nic jej nie mówić o Olimpii. - Uważasz, że ukrywanie czegoś przede mną ma jakiś sens? To po co wciskałeś mi ten kit, że chcesz DZIELIĆ ze mną życie, skoro masz przede mną jakieś tajemnice?
- Nie, stop. - Raven wstała i dolała sobie wina. - Uważam, że jak pójdziecie w tym kierunku, to nic dobrego z tego nie wyjdzie.
- Raven ma rację. Zaraz się pokłócicie i nici z sylwestra u was na chacie. - Syriusz chciał rozładować atmosferę.
- Jasne! Olejmy to! Mój przyszły mąż, który chce mieć ze mną dzieci, ma w nosie moje uczucia i ma przede mną tajemnice! Świetnie to wróży naszemu związkowi! - Lily nakręciła się na poważnie. Tylko James siedział w milczeniu. - Czy zamierzasz jeszcze ze mną rozmawiać czy mam wyjść za mąż za manekina?!
Lily spojrzała na Jamesa z wyrzutem.
- Ewakuujemy się, Raven? - Syriusz szepnął do Raven.
- Oszalałeś?! - Raven sprowadziła go na ziemię. - Jeśli James wybuchnie to Lily szybciej rzuci mu w twarz pierścionkiem niż go przyjęła.
- James! Ufam ci, zgodziłam się być z tobą i nie chcę, żebyśmy mieli przed sobą tajemnice. Czy żądam tak wiele? - Znów zapytała go z wyrzutem. Wtrącił się także Syriusz.
- Wiesz, moim zdaniem…
- Gówno mnie to obchodzi Black! - James wybuchł jak nigdy. - Nie byłeś w mojej sytuacji, więc zamknij mordę! Ty też milcz, Raven, bo to po części twoja zasługa! Nie trzeba było gadać o mnie z tym twoim Chrisem!
- To ty się zamknij Potter! Naprawdę jesteś taki pusty czy tylko udajesz? Przestań zwalać winę na innych tylko wreszcie przyznaj się do błędu! To ty masz przede mną tajemnice! Chcesz żebym ci ufała? A może po prostu odpuśćmy sobie te pierdoły i się rozstańmy! - Zanim zdążyła ugryźć się w język słowa same wypłynęły z jej ust. Raven wciągnęła głośno powietrze, a Syriusz przeklął na głos. Jeszcze jakby Mary wparowała zwabiona krzykami, to byłby armagedon jak stąd do wieczności.
- O czym ty do cholery bredzisz? Uspokój się... - Wycedził przez zęby.
- Bo co? Nakrzyczysz na mnie? Myślisz, że jestem jakimś szpiegiem? Że chciałam to wiedzieć? Tajemnica wielka, a i tak nie mam pewności czy to już wszystko! Może masz jakieś ukryte dziecko i ja nic o tym nie wiem! Bo ty mi nic nie mówisz! Nie gap się tak. - Lily też puściły nerwy. - Nie mam teraz żadnej pewności, bo ty nie jesteś ze mną szczery. I obawiam się, że…
- Nie, nie, nie!! Nie kończ tego. - Podszedł do niej i wziął ją za rękę. - Masz rację. Przegiąłem. Powinienem ci powiedzieć o Marku, ale to cały czas otwarta rana. Nie chcę o tym rozmawiać. - Odwrócił się do Raven i Syriusza. - Was też przepraszam za mój wybuch i proszę, żebyście nic więcej nie mówili o TYM wydarzeniu.
Atmosfera była stanowczo za gęsta. Słychać było tylko oddechy zgromadzonych.
- Eeeee…. To robimy tego sylwka u was? Bo jak nie to będziemy szukać innej miejscówki. - Syriusz uznał temat za zakończony.
- Ty naprawdę nie masz serca. - Raven opadła na łóżko. - Jesteś zimny jak sopel lodu.
- Martwię się tylko, bo gdzie ja biedny się podzieję. Przecież Mary wyjeżdża do rodziców Rudej, skoro twoi starzy wyjeżdżają na narty, a Seniora przecież nie ma! - Syriusz rzucił się na łóżko obok Raven.
- Ty naprawdę jesteś nienormalny. - Powiedziała Lily i przytuliła Jamesa. Nie wiadomo, do kogo to powiedziała: do Jamesa czy do Łapy.
- Kocham cię, Lily i naprawdę mi przykro. - Objął ją i pocałował w czubek głowy.
Usiedli razem na jednym łóżku i rozlali resztki wina z pierwszej butelki.
- Czyli co? Trzeba zaplanować tą imprezę, tak? - James objął Lily i upił łyk wina.
- Musimy kupić Ognistej i to dużo! - Syriusz wydawał się mieć pięć lat.
- Oczywiście wiesz o tym, że połączenie alkoholika, seksoholika i pustaka nie wróży ci szybkiego ożenku? - Raven wyraźnie miała od wina wypiek na policzkach.
- Zawsze mogę się zgłosić do ciebie. Albo zostać starym kawalerem i żyć wolny jak ptak! - Syriusza ewidentnie bawiła ta rozmowa.
- Uważasz, że ja będę Jamesa ograniczać w związku? - Lily z zaciekawieniem patrzyła na Syriusza.
- To może jeszcze kupimy jakieś przekąski? Lily możesz zrobić zapiekankę, James chwalił, że masz od mamy jakiś genialny przepis… - Syriusz udawał, że szuka jakiegoś pergaminu do zanotowania ustaleń na sylwestrową noc.
Całe towarzystwo roześmiało się na zakłopotanie Blacka. Atmosfera zrobiła się lżejsza i zeszła na przyjemniejszy temat.
- A co powiecie na fontannę z czekolady? - Zaproponowała Raven. - Mam kontakty, mogę załatwić. Zrobimy koreczki z owoców. Dziewczynom to się spodoba.
- Może wyślemy sowy do Dorcas i chłopaków? Mogę się tym zająć. - Lily sięgnęła do walizki i wyciągnęła pergamin.
- A Lorraine? - Zainteresował się Black. - Zdąży?
- Jeszcze przed wyjazdem obiecała, że zjawi się w Londynie w Dziurawym Kotle. Powiedziała, że po sylwestrze byłoby jej ciężko dotrzeć na zajęcia z domu. Jej rodzice zmienili więc plany i postanowili, że sylwestra spędzą w Anglii. Więc spróbuję napisać do Dziurawego. Miejmy nadzieję, że Lori otrzyma wiadomość.
- Świetnie! Już się nie mogę doczekać, aż poznam tę piękną Włoszkę, która nie reagowała na zaloty Syriusza i Jamesa! Musi to być niezwykle twarda kobieta! - Raven roześmiała się głośno.
- Dobra, dobra. Ale i tak nie oparła się urokowi Huncwotów. W końcu jest z Glizdkiem tyle czasu, a co więcej to ona się za nim uganiała! - Syriusz dopisywał na listę kolejne alkohole, podczas gdy Raven przygotowywał listę przekąsek.
Tylko James miał lepsze zajęcie. Zajmował się przeglądaniem i dotykaniem swojej kochanej, mądrej narzeczonej. Lily próbowała skupić się na treści jaką ma umieścić w listach, ale przez rozpraszające ją ręce Jamesa zdołała tylko napisać w trzech egzemplarzach:

Sylwester. Dolina Godryka. Dom Pottera. 20.00. Przybądź!

w liście do Dorcas dopisując tylko informację, żeby wzięła ze sobą Matta.
- … i cały gar ponczu. - Raven oderwała wzrok od kartki, którą Syriusz trzymał na kolanie. - Czy z łaski swojej moglibyście się nie migdalić w naszej obecności? Strasznie macie zmienne nastroje.
James i Lily zreflektowali się i odsunęli nieznacznie od siebie, żeby więcej nie kusić losu. James mrugnął okiem do Lily i przysunął się do Syriusza, żeby sprawdzić listę alkoholi. Następnie oderwał kawałek pergaminu od Lily i zaczął pisać listę osób, które zaproszą na imprezę.
- Syriusz? Zapisać Katie? - Zapytał po chwili.
- A z kim będę szczyt… ups... świętował nowy rok? - Syriusz zrobił śmieszną minę.
- Ta dziewczyna ma do ciebie anielską cierpliwość, że daje ci...eeee wodzić się za nos. - Raven podłapała temat.
- To niezwykle hojne z jej strony. Taka otwartość… - James prawie leżał na podłodze ze śmiechu.
- Dobra, dobra, dobra! Już wystarczy… Widzę jak ona na mnie patrzy i to już więcej nie wypali. Skoro mamy wstępować po egzaminach w tą waszą dorosłość, to koniec z Katie. - Syriusz spoważniał. - No chyba, że ona sama zadecyduje inaczej. - I uśmiechnął się szelmowsko, w swoim stylu.
- A wy? Myśleliście już o remoncie waszego gniazdka? - Raven zagadnęła znad pergaminu.
- Zabrzmiało to trochę głupio, ale jeśli chodzi ci o dom, to owszem. Lily już nawet znalazła tego konika na biegunach, którym pozwalała mi się bawić pani Brown, jak siedziałem u nich będąc brzdącem. Nie pamiętam tego dokładnie, ale matka mi opowiadała, że to przeze mnie stracił to ucho. - Powiedział zamyślony Potter.
- Dobra, ja mam już listy. James mógłbyś pójść je wysłać? Jutro wieczorem powinniśmy mieć odpowiedzi zwrotne, albo przywitać naszych przyjaciół pod drzwiami.
James wstał, a Syriusz zaczął opowiadać jakiś wybitnie świński dowcip. Raven wzięła drugą butelkę wina i dobrała się do niej korkociągiem. Lily siedziała na łóżku i niezbyt dobrze skupiała się na tym co mówi Syriusz. Myślała o tym, czego jeszcze nie wie o Olimpii. Ewidentnie to, co usłyszała od Mary jest tylko szalenie okrojoną wersją...
x

poniedziałek, 27 lutego 2017

Rozdział 65

Poruszali się ostrożnie po oblodzonej ścieżce, pochylając głowy i przytrzymując, co chwilę siebie nawzajem, aby uniknąć upadku.
Nie spieszyli się, dzień był jeszcze młody, w Pubie u Brada zapewne nie było jeszcze żywej duszy. Cała elita z Doliny Godryka zbierała się tam dopiero po zmroku. Jednak przed pogrążeniem się w pijackim amoku, obaj mieli jeszcze coś do załatwienia – niecierpiące zwłoki spotkania.
- Jest tylko jedno ogromne ALE stary. – Syriusz narzucił na głowę kaptur kurtki, bo mróz, jaki odmrażał mu uszy był nie do zniesienia. – Co teraz będzie z Huncwotami? Jak zamierzasz pogodzić nasze nocne eskapady, dokuczanie hogwartczykom i narzeczeństwo z Rudą?
- To pytanie, mój drogi przyjacielu, zadaję sobie odkąd się w niej zakochałem. Jak mój wątły organizm wytrzyma taką rozbieżność natury rozrabiaki i miłości do kobiety.
Roześmiali się obaj, balansując na śliskiej ścieżce. Idąc główną arterią Doliny Godryka, machali do starych znajomych i kiwali głowami do sąsiadów. Syriusz spoważniał, niby wszystko było jak dawniej, znów przemierzali znane uliczki, spotykali tych samych ludzi, zamierzali się urżnąć jak zwykle w święta. Jednak Black wiedział, ze od teraz nic już nie będzie takie jak dawniej. Jego przyjaciel zamierzał się ożenić!
- Ja pytam całkiem poważnie James. Możemy się śmiać, ale doskonale wiem, że przez ostatnie miesiące bardzo się zmieniłeś. Nie jesteś już tym samym Rogaczem, który miał w dupie system i nie znał granic. Teraz, chodzisz jak we śnie, kurwa James! Zacząłeś nawet wiązać ten pieprzony krawat w Hogwarcie! I jeszcze te listy do Raven. Wysłałeś ich z tysiąc. Przez całe siedem lat tyle do niej nie pisałeś, co teraz.  – Syriusz przystanął na środku alejki i zatrzymał Jamesa dłonią. Potter westchnął zrezygnowany.
- Syriusz, a jaki mam być? Zaraz kończymy Hogwart, czas wydorośleć bracie.
- Bo, co? Bo Lily wydoroślała wcześniej od ciebie?! – Syriusz zrobił naburmuszoną minę.
- Doskonale wiesz, że Lily jest dla mnie całym światem. Gdybym się jej teraz nie oświadczył, to z jej ambicjami zaraz po skończeniu szkoły ruszyłaby gdzieś w świat, a jeśli wciąż będę zachowywał się jak gówniarz, zostawi mnie jeszcze wcześniej. Mając do wyboru hulanie do końca szkoły a zatrzymanie jej przy sobie, wybrałem oczywiste. Co mam ci powiedzieć więcej?
- I o tym wszystkim tak intensywnie opowiadałeś w listach do Raven?
- Mniej więcej. Potrzebowałem wskazówek…
Syriusz westchnął głęboko, stare demony wciąż nie dawały Jamesowi spokoju. Pomimo tego, ze miał przy sobie wspaniałą dziewczynę, czuł się w związku, jak dziecko we mgle. Przerażony myślą, ze może stracić swoją największą miłość.
- James, do cholery! To było dawno temu, jesteś dorosłym facetem, a potrzebujesz porad przyjaciółki, jak postępować z kobietami?! Proszę nie kompromituj się.
- Kurwa, to nie tak! – Warknął James – Nie chcę znów przez to przechodzić. Wiesz, że wtedy wyrwali mi serce. Ta Ch..Chorwacja to była najgorsza rzecz w życiu, jaka mnie spotkała, a mojej miłości do Lily nawet nie da się porównać do tego, co czułem wtedy…. Myśl o tym, że ona…, że Lily… - James zazgrzytał zębami i zacisnął dłonie w pięści.
- Jasne, rozumiem cię, stary! Dobra, koniec tematu! – Syriusz uśmiechnął się przyjaźnie i poklepał Jamesa po plecach. Kochana Raven pełniła funkcje terapeuty, stąd się brały te listy. – Jesteś moim najlepszym przyjacielem i choć może tego po mnie nie widać, to martwię się o ciebie. Mam taki plan: Ty leć do Raven i zamelduj, że wróciłeś, a ja skoczę na szybkie, co nieco do Katie, bo obiecałem jej, że dziś wpadnę. Za pół godziny spotykamy się u Brada.
- Przekonałeś mnie! – James uśmiechnął się i ruszył w kierunku domu Raven. Spojrzał przez ramię, by zobaczyć plecy Syriusza znikające w jednej z alejek. Nie dał tego po sobie poznać, aby nie wyjść na mięczaka, ale słowa Łapy bardzo go wzruszyły. Pomyślał sobie, że to cudownie mieć takiego kumpla – kretyna, który najpierw będzie się z ciebie nabijał, gdy upadniesz, ale po chwili wyciągnie rękę żeby cię podnieść. Odetchnął głęboko, wciągając w płuca mroźne, grudniowe powietrze i ruszył przed siebie.
Z daleka zobaczył dom państwa Sunshine. Na pierwszym piętrze, na parapecie ujrzał Raven pogrążoną w lekturze – zapewne jakiegoś mugolskiego romansidła. W oknach poniżej widział jak Jasmine krząta się w kuchni. Przekroczył furtkę, podszedł do wielkich drzwi z mosiężną kołatką i zastukał w nie. Po chwili otworzyła mu pani domu.
- James!- Jasmine szeroko otworzyła drzwi i przyjaźnie uściskała chłopaka - Nie wiedziałam, że już wróciłeś! Raven nic nie mówiła. – Kobieta nieco posmutniała - Zresztą od jakiegoś czasu w ogóle mało mówi. Siedzi tylko w swoim pokoju, jakaś taka przygaszona.
- Witaj ciociu. Raven też nic nie wie. Przyjechaliśmy dopiero dzisiaj. I nie martw się tak, zaraz zbadam sytuację.
- Chcesz herbaty, nim wsiąkniesz u Raven? – Uśmiechnęła się przyjaźnie kobieta.
- Nie dziękuję, dziś się spieszę.
Wbiegał na górę po dwa stopnie. Słowa ciotki nie tyle go wystraszyły, co zaskoczyły. Z ostatnich listów Raven nie wynikało nic, co mogłoby świadczyć, że wydarzyło się coś złego. Syriusz też o niczym takim nie mówił, a przecież widywał się z Raven codziennie. Jednak przygaszona i mało mówiąca Raven to nie była normalka. Musiał się dowiedzieć, co jest nie tak. Nie wiedział czy sytuacja nie wymaga natychmiastowej reakcji i dłuższej posiadówki. Do pokoju Raven wszedł bez pukania, przede wszystkim, żeby sprawdzić, czy drzwi nie są zamknięte.
- Cześć. Co się dzieje? – Uśmiechnął się widząc, jak przerażona dziewczyna podskakuje na parapecie.
- Och, cześć! – Chwyciła się za serce a następnie podbiegła i rzuciła się w ramiona Jamesa. – Kiedy wróciłeś? Jak dobrze, cię widzieć…
- Tak, tak, Słonko. Przestań pieprzyć i mów, co jest grane.
- Rozmawiałeś z matką? Daj spokój James, mama jak zwykle wyolbrzymia. Nie jestem aż taka głupia, żeby o ważnych rzeczach do ciebie nie napisać.
- Mam taką nadzieję.
- A ty? Tak nagle zamilkłeś, przestałeś pisać… Czyżbym nie była ci już potrzebna? – Raven wydęła wargi, jak małe, obrażone dziecko.
- Och… Jakże bym śmiał zapomnieć o księżnej Ravennie z Godryka! Mam wspaniałe nowiny i przynoszę ci je osobiście! – Rozpromienił się i uspokoił, widząc, że Raven czuje się dobrze. – Lily przyjęła moje oświadczyny! Zgodziła się zostać moją żoną!
- Cieszę się, to wspaniała wiadomość. – Raven uśmiechnęła się blado.
James spodziewał się po przyjaciółce większego entuzjazmu. A więc jednak nie wszystko było tak w porządku, jak próbowała go przekonać.
- No dobra, dosyć tego! Aż tak mnie miłość nie zaślepiła. Gadaj wstrętna cholero, o co chodzi. – Wziął ją za rękę i zaprowadził na miękką sofę w kącie pokoju.
- Rozstałam się z Chrisem. – Powiedziała jednym tchem, zapatrzona na własne dłonie.
- Tak, pamiętam, pisałaś mi o tym w liście, jednak wydaje mi się, ze to wcale nie jest powód twojego parszywego nastroju.
- To skomplikowane… - przygryzła wargę i wahała się, od czego zacząć.
- Wal śmiało, spróbuję się nie pogubić.
- Pamiętasz, jak w wakacje mówiłam Ci, że Chris zaprzyjaźnił się z Markiem? – Tą podłą gnidą? Zbagatelizowałeś to wówczas, więc już nie ciągnęłam tematu. Po Twoim wyjeździe wybraliśmy się z całą paczką nad jezioro. Razem z siostrą Chrisa, Mirandą poszłyśmy na spacer. Gdy wracałyśmy usłyszałam jak Chris i Mark rozmawiają o tobie i Lily, coś ich bardzo śmieszyło, jednak, gdy podeszłam bliżej, szybko zmienili temat.
 - Zaraz, skąd oni wiedzą o Lily?
- To ja powiedziałam Chrisowi, ze masz dziewczynę. Ufałam mu, był moim chłopakiem. Nie sądziłam, że ten dupek wszystko powtórzy Markowi. – Raven przepraszająco spojrzała na Jamesa.
- Ach daj spokój! To nic nie znaczy, że on o niej wie. Przecież i tak cały czas jesteśmy razem… no może nie teraz, bo idziemy z Syriuszem do Brada, ale Lily siedzi z moją matką, więc…
- Przywiozłeś ją tutaj?!? – Przerwała mu z niedowierzaniem w głosie. – To był bardzo zły pomysł.
- No, dobrze, to naprawdę musi być skomplikowane, bo się pogubiłem. Możesz jaśniej?
- Lily nie powinna pojawić się w Dolinie Godryka, nie wtedy, kiedy jest tutaj Mark! Doskonale wiesz, jaki on jest! Syriusz przy nim to mały Pikuś. Mark przystawiał się do mnie, do siostry Chrisa, nawet do Katie zanim zaczęła sypiać z Syriuszem…
- Dobrze wiem, jaki jest Mark, ale co to ma wspólnego z Lily? Kiedy była tu poprzednim razem, nie robiłaś takiej afery. Czego mi nie mówisz?
- Gdy żegnaliśmy się z Chrisem, trochę mu nerwy puściły i chlapnął o kilka słów za dużo. Dowiedziałam się wówczas, że Mark od dawna zastanawia się, jak się zemścić na tobie, za to jak go potraktowałeś, gdy wrócił z… tamtych wakacji.
- No jak go potraktowałem?! – Oburzył się James – Nawet go palcem nie tknąłem!
- Nie tknąłeś, ale cała Dolina Godryka usłyszała, co o nim myślisz. I przez to, co na niego nagadałeś, Mark bardzo długo nie był mile widziany u swoich starych znajomych, o dziewczynach nie wspomnę.
- No dobra trochę mnie zaintrygowałaś. Tylko wciąż nie rozumiem, do czego zmierzasz?
- Dalej nie czaisz!? Matko! Z naszej dwójki to ja mniej się znam na związkach, a ty nic nie kapujesz? Mark wymyślił, jak się na tobie zemścić! – Raven zobaczyła w oczach Jamesa panikę, co oznaczało, że docierał do niego sens jej słów. Odetchnęła głęboko i kontynuowała. – On chce ci ją odbić, rozumiesz? Ot, tak dla sportu, dla zabawy, żeby się zemścić za tamte wakacje.
- Chyba go pojebało! – Rogacz poderwał się z kanapy i zaczął krążyć po pokoju.
- Nigdy nie był normalny.
- To chyba ja mam tutaj więcej powodów do zemsty, nie sądzisz?
- Oczywiście, że tak, ale nie zapominaj, że ten frajer nie widzi niczego poza czubkiem własnego nosa i …
- Po moim trupie! – Warknął zataczając kolejny krąg po pokoju. – Lily jest moją narzeczoną. Pobierzemy się. Prędzej go zatłukę gołymi rękami nić pozwolę mu zbliżyć się do niej!
- Lily to mądra dziewczyna, która naprawdę cię kocha, Mark nie ma u niej szans, ale mimo wszystko trzymaj ją od niego z daleka, dobrze?
- Masz moje słowo! – James ochłonął nieco, podszedł do przyjaciółki i pocałował ją w czoło. – A Chris ma u mnie niezły wpierdol, za to, że cię zasmucił.
- Kiedy zobaczę pierścionek? – Zmieniła szybko temat, żeby rozładować napięcie.
- Jak wpadniesz do nas jutro, to będziesz ryczeć razem z Lily i Mary nad pierścionkiem. Ja tymczasem muszę spadać, bo Syriusz już dochodzi… - urwał w połowie zdania.
- Czyli poszedł do Katie na bzykanko. – Uśmiechnęła się szeroko.
- Tak. Może pójdziesz z nami do Brada? Będziemy oblewać zaręczyny.
- Nie dzięki, dziś wolę dokończyć książkę i butelkę wina, którą otworzyłam. Spodziewaj się mnie jutro. – Uścisnęła mocno Jamesa – I proszę cię, żebyś uważał na was!
- Będę na pewno. Do zobaczenia moja kochana, zasmarkana siostrzyczko! – Ucałował ją w czoło i opuścił pokój Raven.
*
Z gramofonu dochodziły ostatnie takty piosenki z ulubionej płyty Mary, gdy Lily spojrzała na zegarek stojący na kominku. Dochodziła jedenasta! Na zewnątrz temperatura spadła poniżej zera i zaczął sypać gęsty śnieg. Zdążyła przeczytać już dziewięć rozdziałów mało pasjonującej księgi o przygodach zbzikowanego czarodzieja, a James i Syriusz wciąż nie wracali.
Razem z Mary zjadła kolację, wypiły cały dzbanek herbaty i obejrzały całe mnóstwo zdjęć, oczekując na powrót tych dwóch Huncwotów. W końcu skończyły im się pomysły, więc słuchając muzyki oddały się swoim ulubionym rozrywkom.
- Mary? – Nie wytrzymała wreszcie Lily.
- Tak, Lily? – Kobieta przestała szydełkować piękną serwetkę.
- Zrobiło się późno, nie uważasz, że te dwa czubki powinny już wrócić? Może coś im się stało?
- Nie martw się, kochanie, poradzą sobie.
- Chyba jesteś przyzwyczajona do takich sytuacji.
- Zeszłego lata, potrafili zwiać z domu o północy, zęby iść na imprezę do znajomych dzieciaków z Doliny. Zaczniemy się martwić, gdy nie wrócą przed wschodem słońca. Ale dzisiaj to najchętniej bym ich zamordowała. Są święta! Nie widziałam ich od miesięcy, seniora nie ma, a te dwa czorty poszły zapewne się urżnąć do Brada, zamiast być tutaj z nami! Przepraszam cię skarbie, strasznie mi wstyd za Jamesa.
- To on powinien się wstydzić, a nie Ty, Mary. – Lily chwyciła kobietę za rękę, aby dodać jej otuchy.
- Jesteś pewnie wykończona, połóż się a ja zaczekam na nich, a gdy wrócą… - Mary gniewnie zamachała pięścią.
- Za bardzo się denerwuję, żeby zasnąć, a poza tym nie mogłabym sobie odpuścić widoku jak dajesz popalić tym dwóm łotrom. – Lily zaśmiała się głośno, a po chwili dołączyła do niej Mary.
*

Pub „U Brada” mieścił się na końcu brukowanej uliczki Magnoliowej w Dolinie Godryka. Był to niewielki drewniany domek pokryty strzechą i otoczony niskim murkiem z kamieni polnych. Mieszkańcy lubili odwiedzać to miejsce, zwłaszcza w mroźne wieczory. Zawsze można było napić się tutaj grzanego wina i pogawędzić z przyjaciółmi. Natomiast, gdy wieczór przemieniał się w noc, i starsi mieszkańcy Doliny wracali do swoich domów, na ich miejsce w Pubie pojawiali się „młodzi gniewni” – jak zwykł ich nazywać Brad. Rozmowy i śmiechy robiły się głośniejsze, a i procentów w trunkach było więcej.
Brad był miłym facetem po pięćdziesiątce, bardzo lubianym przez męską część mieszkańców Doliny Godryka i znienawidzonym przez płeć piękną. Żony, matki i siostry ciągle psioczyły na Brada, że rozpija ich mężczyzn w swojej „spelunie” i szerokim łukiem omijały jego drewniany domek. Brad nie przejmował się tym zbytnio, gdyż – jak na ironię, opinia „męskiej speluny” sprawiała, że jego zyski były dwukrotnie wyższe niż dawniej. W jego Pubie, każdy facet mógł się spokojnie upić i być pewien, że żadna kobieta nie wyciągnie go stąd robiąc wstyd przed kolegami.
Właśnie zbliżała się czwarta nad ranem, Brad wytarł ostatni stolik i postawił na nim krzesło, Pub opustoszał i czas było zamykać. Ziewnął potężnie i z niechęcią spojrzał na bar, przy którym wciąż siedzieli dwaj napici maruderzy. Bardzo lubił tych chłopców, latem i w czasie świąt często do niego zaglądali i zasilali jego kasę w spory zastrzyk gotówki.
Jako jeden z niewielu mugoli w Dolinie Godryka, znał tajemnicę tych nicponi – wiedział, że są czarodziejami. Niesamowicie go to fascynowało, kiedyś głośno by się śmiał z takiej wiadomości, ale teraz miał już świadomość, ze połowa rodzin w Dolinie Godryka to czarodzieje. Wiedział również, że to święta tajemnica, której nie wolno mu było zdradzić.
James i Syriusz, byli mu bardzo bliscy z jeszcze jednego powodu. Zawsze, gdy wracali ze szkoły, przywozili Bradowi prezent w postaci kilku butelek Ognistej Whisky – piekielnie mocnego trunku czarodziejów. Wypił z tymi chłopcami niejedną taką butelkę, śmiejąc się głośno z ich opowieści. Dlatego teraz, gdy na nich patrzył, szczególnie ciężko było mu podjąć decyzję o wykopaniu ich z Pubu, tym bardziej, że okazja również była szczególna! Młody Potter się zaręczył!
Jednak pomimo całej sympatii dla tych dwóch, nadszedł już moment, żeby odesłać ich do domu. Była czwarta, a Brad, był wykończony.
- No dobra chłopcy, spadajcie do domu, zamykam Pub. – Wszedł za bar i zabrał im butelkę whisky.
- A.. Ale, że jak zamykaszszsz? – Zapytał James.
- Jest już czwarta. Zostaliście tylko wy. – Odpowiedział Brad rozbawiony bełkotliwą mową Pottera.
- Szszszwarta? To jeszcze wsześnie… - Syriusz zmrużył oczy próbując skupić wzrok na barmanie.
- Czwarta nad ranem, barany! Wynocha, bo zaraz wyślę sowę do Mary, i przestaniecie tak rechotać. – Brad otworzył drzwi knajpy i gestem pokazał Huncwotom na wyjście.
- No… to jusz idziemy. Łapa do nogi! – Roześmiał się James i złapał Syriusza za rękaw wstając z krzesła.
Świat zawirował mu przed oczami i runął na ziemię ciągnąc za sobą Blacka. Leżeli tak, głośno rechotając, dopóki nie podszedł do nich Brad i pomógł im wstać. Chwiejąc się na boki dotarli jakoś do drzwi, zarzucili na plecy płaszcze i podtrzymując się wzajemnie ruszyli w drogę do domu.
- Dojdziecie sami, czy zorganizować wam pomoc? – Zaśmiał się barman widząc, ze nie idzie im najlepiej.
- Zięki, pszyjacielu, ale mamy blisssssss…Hik…ko. Damy rady. –Black uniósł rękę w pożegnalnym geście.
Oblodzona ścieżka nie ułatwiała Huncwotom powrotu do domu. Rozpaczliwie próbowali zachować równowagę przytrzymując się płotów i pobliskich latarni, jednak niewiele im to pomagało. Co chwilę lądowali na ziemi, boleśnie obijając sobie tyłki. Wreszcie, gdy dotarli do alejki, na której mieściła się posiadłość Potterów, poddali się i postanowili resztę drogi pokonać na czworaka. Po godzinie od wyjścia z Pubu dotarli w końcu pod dom. Syriusz podniósł się ostrożnie i pociągnął za klamkę.
- Zamkniente… nie wejdziemy – wyszeptał do Jamesa, który oparł się o ościeżnicę i ciężko oddychał z zamkniętymi oczami. – Masz klusz?
- Mam rószczke. – Dumny z siebie zaczął szamotać się z płaszczem. - OL.. ALCH… jak to idzie?
- Alchamora? – Podpowiedział Syriusz chichocząc.
James machnął różdżką i wybełkotał niezrozumiale zaklęcie. Jakież było zdziwienie Syriusza, gdy drzwi faktycznie się otworzyły. Nie było to jednak sprawką nadzwyczajnych zdolności magicznych Jamesa, w holu stały rozwścieczone Mary i Lily. James czknął cicho i z trudem próbował się przecisnąć między paniami.
- Co to ma być?! – Warknęła Mary, chwytając Rogacza za kołnierz.
- Nie krzysz tak, skarbie, bo mamę obudzisz. – Szepnął James zezując na swoją matkę.
Na te słowa Mary aż się zagotowała, wzięła głęboki wdech a następnie wymierzyła Jamesowi siarczysty policzek. Huk rozniósł się po całym domu.
- AUUUUA! Za co? – James zatoczył się i tracąc równowagę runął na podłogę.
Lily przeżyła ogromny szok. Jeszcze nigdy nie widziała Jamesa w takim stanie. W życiu nie sądziła, że można upić się tak bardzo, żeby własną matkę pomylić z narzeczoną. Ogarną nią gniew. Kiedy ona i Mary odchodziły od zmysłów zastanawiając się, czy nie stała im się krzywda, oni po prostu pili! Podeszła do Jamesa i z niebywałą siłą postawiła go do pionu. Tym razem ją rozpoznał, bo na jego ustach pojawił się kretyński, pijacki uśmiech.
- Sześć słonko tęskniłaś?
Zanim się odezwała, przyłożyła Jamesowi w drugi policzek, żeby zetrzeć mu z ust ten głupi uśmieszek.
- NA ŚWIECIE NIE MA WIĘKSZYCH IDIOTÓW OD WAS! ODCHODZIŁYŚMY OD ZMYSŁÓW, A WY WRACACIE NAWALENI JAK BOMBOWCE! – Wrzasnęła Lily tracąc nad sobą panowanie.
- Uuuu Rudzieles się cissska, jakby się wściekł. – Wybełkotał Syriusz. Nie zdążył nawet zaśmiać się z własnego żartu, bo potężny cios sprawił, ze wylądował na ścianie obok Jamesa. – Spokojnie, Lily, zajmę się nimi. – Mary Potter poklepała uspokajająco Rudą po ramieniu i stanęła naprzeciwko chłopców. Odchrząknęła cicho i rozkręciła się na całego.
- JEST PIĄTA NAD RANEM! PIĄTA CHOLERNE MOCZYMORDY, A WY DOPIERO WRACACIE DO DOMU! WYGLĄDACIE JAK DWA WYMIĘTE SZMATŁAWCE! WSTYD MI ZA WAS!
- Świętowaliśmy. – James skrzywił się, bo w uszach mu dzwoniło od wrzasków matki. – Sieszyliśmy się z mojego szszęścia! Oblewaliśmy zaręszyny!
- I jesteśmy Sali i zdrowi, nawet! – Dołączył się Syriusz.
- MILCZEĆ! – Warknęła Mary – JAK ŚMIECIE W OGÓLE SIĘ ODZYWAĆ! PRECZ MI STĄD, BO WAM GĘBY POOBIJAM! – Mary pokazała palcem na schody.
- Aleszszsz Mary… - Syriusz spojrzał na kobietę, jednak jedyne, co zyskał to siarczysty policzek.
- WYNOCHA NA GÓRĘ, ZANIM SIĘ ROZMYŚLĘ I WYWALĘ WAS Z DOMU NA ZBITY PYSK!
Z takimi argumentami lepiej już było nie dyskutować. James i Syriusz podtrzymując się wzajemnie, zaczęli powoli wspinać się po schodach.
Mary i Lily obserwowały ich w milczeniu, a gdy drzwi sypialni się zamknęły, weszły razem do kuchni.
- Oblewali zaręczyny… Cholera jasna OBLEWALI ZARĘCZYNY! – Lily opadła na krzesło z niedowierzaniem. – Przepraszam Cię Mary, jakbym wiedziała, że tak będzie, to bym Jamesa dłużej w niepewności potrzymała.
- To ja Cię przepraszam kochana. Ja mu takie imprezowanie wybiję z głowy! Dwa imbecyle!
Nie miały zamiaru kłaść się do snu. Obie były zbyt rozbudzone pojawieniem się Syriusza i Jamesa. Jeszcze długi czas rozmawiały o niezbyt chlubnym wyczynie obu panów, stwierdzając jednoznacznie, że bezpieczniej dla nich byłoby gdyby wrócili po wytrzeźwieniu, albo, chociaż o przyzwoitej godzinie. Mary i Lily zaparzyły kawę i w napiętej atmosferze czekały na pobudkę „śpiących królewiczów”, aby móc kontynuować suszenie im głów o ten nocny wybryk.

***

Wlewające się do pokoju światło słoneczne było jak tysiące mieczy dla jego oczu, przeklinał w duchu osobę, która nie zasłoniła okien. Słyszał jak jego serdeczny, właśnie zaręczony przyjaciel wyrzuca z siebie resztki alkoholu z minionej nocy. Z jękiem zwlókł się z łóżka i przetarł dłońmi zaspaną twarz. Czuł się jakby przebiegło po nim stado dzikich zwierząt. Oddałby wszystko za jedną tabletkę Alka-Seltzer, mugolskiego specyfiku na kaca. Zostawił Jamesa w objęciach porcelanowego sedesu i powoli zszedł do kuchni. O mało nie dostał zawału, gdy od progu naskoczyła na niego rozwścieczona Mary.
- Gdzie James?! – Warknęła, zapominając najwyraźniej o swoim standardowym powitaniu „ile zjesz naleśników, Złotko”.
- Modli się nad kiblem. – Wychrypiał przytrzymując się futryny.
- Wynocha, zatem! Nie wracaj tu bez niego! Masz równo trzy minuty i ani chwili dłużej!
Lily zagryzła zęby i trzymała się kurczowo stołu, resztkami się powstrzymując się od wybuchu. Miała wielką ochotę wstać i nakopać Syriuszowi w jego skacowany tyłek. Stwierdziła jednak, ze Mary doskonale sobie radzi, więc w milczeniu obserwowała rozwój wypadków.
Po ciągnących się w nieskończoność dziesięciu minutach, w progu kuchni pojawili się wreszcie obaj Huncwoci. Syriusz zdecydowanie lepiej trzymał się na nogach, więc służył podparciem dla zielonego na twarzy Jamesa, którego rozbiegany wzrok świadczył o tym, że jeszcze nie do końca wytrzeźwiał.
- Czy mogę dostać szklankę wody? – Zapytał szeptem.
- Szklankę wody?! A może jeszcze jednego drinka, co synu? Och gdzież tam drinka! Od razu całą butelkę!!! – Kpiła rozwścieczona Mary. – Sam sobie weź moczymordo, jeśli jesteś w stanie dojść do zlewu!!! – Podeszła bliżej chłopców i zaczęła groźnie wymachiwać pięścią przed ich nosami. – Jak wam nie wstyd, cholerne pijaki!!! Kto to widział, żeby tak się spić… A TY!!! – Dźgnęła Jamesa w pierś – Nie tak cię wychowałam! Przyjeżdżasz z narzeczoną i porzucasz ją na całą noc, żeby chlać w jakiejś spelunie…
- Mamo, czy możemy to przełożyć na inny termin? Strasznie się czuję – James zbladł jeszcze bardziej i zgiął się w pół.
- Niczego nie będziemy przekładać! Zachowaliście się karygodnie, bezmózgie gumochłony! Banda szmalcowników jak idzie na akcje to wysyła sowy swoim matkom, a wy, co?! Znikacie z domu w południe i wracacie nad ranem! Schlani jak dzikie świnie! – Rozkręciła się jak potężne tornado. – Odchodziłyśmy z Lily od zmysłów zastanawiając się, co…
- Niedobrze mi! – James przerwał monolog matki i wy biegł z kuchni prosto do toalety. Syriusz korzystając z okazji chciał wymknąć się po cichu z pomieszczenia, ale zamiast tego zahaczył stopą o stojak na parasole i narobił hałasu.
- Stój gdzie stoisz, Black! – Warknęła Lily.
Nawet nie próbował protestować. Skulił się w sobie i czekał aż wybije ostatnia minuta jego życia. Wciąż kręciło mu się w głowie przez krzyki Mary. Czuł jak pulsujący ból rozsadza mu czaszkę. Całkowicie opadł z sił, więc osunął się po ścianie na podłogę i ukrył głowę między kolanami.
Po kolejnych dłużących się minutach usłyszeli w końcu szum spuszczanej wody. Chwilę później w kuchni pojawił się James nieco mniej zielony.
- Nie wiem czy po ziemi chodzą większe miernoty od Was dwóch! – Kontynuowała Mary. – Dwa oszołomy, z których sama jednego urodziłam! Nie wiem, na Merlina, za jakie grzechy takich dwóch imbecyli znalazło się pod moim dachem! Najchętniej sprałabym was obu. Marsz na górę i nie wychodźcie stamtąd, dopóki nie przemyślicie swojego kretyńskiego zachowania! I zapowiadam wam, ze nawet szwadron dementorów wam nie pomoże, jeśli jeszcze raz pójdziecie do tego baru!!! WYNOCHA!
Chłopcy zawlekli się na górę, stękając pokonywali kolejne stopnie schodów. Nie tłumaczyli się, bo tylko pogorszyliby swoją sytuację. Z łoskotem wgramolili się na łóżka w pokoju Jamesa.
- Zaraz zwymiotuję. – James zakrył dłonią usta.
- Nic nie mów, stary. – Wysapał Syriusz. – Oddychaj głęboko, pamiętasz, co nam zawsze Remus powtarza: Powietrze jest tu waszym sprzymierzeńcem. Powietrze i woda. Strasznie mnie uszy!
- Jak ci mało powietrza i wody ci się zachciewa, to możesz skoczyć na dół, Mary pewnie chętnie ci nawet herbaty zaparzy. – James z uśmiechem zagadnął do Syriusza.
- Głowa mi pęka, a ty mi z takimi propozycjami! Chociaż, z drugiej strony, jak takim zacnym tekstem rzucasz, to znak, że już za parę godzin wrócimy do żywych. – Syriusz usiadł na parapecie i przyłożył czoło do zimnej szyby. – Swoją drogą, zajebiście się wkurwiły.
- I to obie! Widziałeś, jaka Lily była czerwona? Chyba się obraziła.
- Módl się lepiej, żeby nie zaczęła wyciągać tych swoich debilnych wniosków, bo cię zostawi przez twoje nadmierne pijaństwo!
- Nawet mi tak nie mów! – James z wrażenia zakrył twarz rękoma.
- To jak chcesz to odkręcić mój słodki Romeo? – Syriusz wysłał Jamesowi całusa.
- W tym momencie mam to gdzieś. Będę się martwił jak wytrzeźwieję. A tymczasem muszę iść do kibla…
*
Właśnie przeglądała kolejne strony magazynu „Jesteś czarownicująca” siedząc na miękkiej kanapie w salonie Potterów. Od rana chodziła jak nakręcona odliczając minuty do awantury z Jamesem. Frustrował ją fakt, że ani James ani Syriusz nie zeszli nawet na obiad. Wyjrzała przez okno na ulicę. Za oknem panował mrok, a do wnętrza wpadał tylko nikły blask latarni ulicznych. Z nieba lekko spadały różnokształtne płatki śniegu, słychać było też szczekanie psa sąsiadów. Atmosfera błogości i ciepła zmorzyła Mary jednak Lily, wiedziona niewypowiedzianą złością nawet nie pomyślałaby o zmrużeniu oka.
Usłyszała skrzypienie schodów. Niezależnie od tego, jaką durną łepetynę zobaczyłaby nie miała ochoty na wdawanie się w dyskusję. Wzięła, więc głęboki oddech, by nie rozpoczynać zbędnej awantury.
- Gdzie matka? – Zapytał James ochrypłym głosem opierając się o ościeżnicę. Był ubrany w szorty a z włosów kapała mu woda. Z odległości mogła jednak wyczuć woń alkoholu, która unosiła się wokół niego pomimo właśnie zażytej kąpieli.
- Śpi! Tak trudno spojrzeć na zegarek? – Wycedziła poirytowana.
James wyprostował się słysząc ton głosu swojej narzeczonej. Nie spodziewał się u niej takiej reakcji.
- Wciąż jesteś zła? – Zapytał cicho chcąc wybadać teren.
- Jeśli zamierzasz zadawać takie idiotyczne pytania to lepiej dla ciebie jak ewakuujesz się na górę!
Przeczesał ręką włosy i ostrożnie podszedł do kanapy, na której Lily wciąż nie odrywała wzroku od gazety. Nie spodziewał się, że to będzie tak ciężka przeprawa.
- Przestań już się boczyć! Przepraszam. - Spojrzał na nią z miną niewiniątka.
- Jaaasne. Przepraszam, więcej już nie będę. Bla, bla, bla. Skończ to zanim zaczniesz cedzić takie durne teksty, James! – Warknęła, rzucając w niego gazetą.
- Po prostu chciałem jakoś oblać moje szczęście… - James jeszcze raz spróbował łagodnego podejścia.
- Daj sobie spokój! Alkohol to jedyna droga na uczczenie czegokolwiek, jaką znasz?!
- A co miałem robić? Siedzieć pod drzewem i śpiewać serenady, jak idiota?! – Uśmiechnął się lekko i zauważył, że Lily trochę topnieje.
- No na pewno byłby to ładniejszy widok niż twoich zwłok wtaczających się do domu w asyście równie narąbanego Blacka!
- Masz rację, boli mnie…
- Skacowana głowa? I prawidłowo! Powinien cię męczyć jeszcze z tydzień! – Założyła ręce na piersiach.
- Dobrze wiesz, co mam na myśli. Przepraszam, nie chciałem sprawić ci przykrości.
- Jak zamierzasz się tak upijać na każde wspaniałe wydarzenie w naszym życiu, to za pięć lat będę wdową po alkoholiku! Bo utłukę Cię gołymi rękami!
- Wiesz, co? Zaczynasz się zachowywać jak ruda wiedźma! Naprawdę mi przykro. Daj spokój, bo nie przychodzę nawalony codziennie. Raz czy dwa mi się zdarzyło, że urwał mi się film, a ty i matka robicie z tego aferę jak stąd do wieczności!
- Gadaj tak dalej, a na pewno ci to pomoże!
- Wiesz, co? Naprawdę przesadzasz, zachowujesz się jak moja matka! To pierścionek zaręczynowy tak zadziałał? Długo zamierzasz się tak foszyć?
- Masz zrytą banię James! I będę! Nie wiem jak długo, ale zapamiętam do końca życia!
- Zajebiście! – Wstał szybko z kanapy. Lily ponownie chwyciła za gazetę i wróciła do artykułu, który przeglądała przed sprzeczką. – Nie, no dość tego! – Wyrwał Lily gazetę z rąk, już wystarczająco nasłuchał się dzisiaj od Mary, nie życzył sobie żeby i Lily zachowywała się jak stara, obrażona panna. Najpierw zakrył jej usta dłonią a następnie przerzucił ją sobie przez ramię i zaczął wchodzić po schodach.
Już miała zamiar go ugryźć i na niego nawrzeszczeć, gdy przypomniała sobie o śpiącej Mary. James wszedł do pokoju gościnnego i butem zatrzasnął drzwi. Następnie postawił Lily na ziemię i w ostatniej chwili złapał jej lecącą dłoń.
- Nawet nie próbuj mnie bić ruda żmijo! – Powiedział do niej rozbawiony. Bez trudu chwycił jej drugi nadgarstek i trzymał blisko siebie.
- Co ty sobie wyobrażasz, do cholery?! Myślisz, ze coś zdziałasz w ten sposób? – Próbowała się bezskutecznie wyrwać.
- No… tak.
- Tylko tyle, ze teraz to już jestem MEGA wkurwiona!
- Co mnie opętało, że się w tobie zakochałem?! – Powiedział do siebie James, będąc pod wrażeniem tak wulgarnych słów płynących z ust Lily
- To ja powinnam o to zapytać! Jak mogłam się zgodzić na randkowanie z takim pacanem! – Jej zablokowane ręce nie dawały zbyt dużego pola manewru, więc bezceremonialnie nastąpiła Potterowi na stopę. James zasyczał z bólu, puścił lekko jej nadgarstki.
- Jesteś chorą umysłowo wiedźmą! – Chwycił ją w pasie i przetransportował na łóżko.
- Nawet się nie próbuj tych swoich sztuczek, bo się doigrasz! – Wyrywała się ile miała sił, choć nie za wiele jej to dało. James skutecznie ją zablokował siadając na jej kolanach i przytrzymując ręce nad głową. Uśmiechnął się do sapiącej z wysiłku Lily i skierował usta do pocałunku. Po chwili pożałował tego, jak niczego na świecie.
- Ty naprawdę jesteś nienormalna! Porąbany mól książkowy! – Poczuł jak po wardze ścieka mu stróżka ciepłej krwi.
- Sam jesteś nienormalny! Przystawiać się do obrażonej narzeczonej! Ostrzegałam, że się doigrasz! – Wyskoczyła z łóżka i położyła ręce na biodrach.
- Chciałem porozmawiać językiem ciała, a ty mnie ugryzłaś!
- Jeszcze może powiesz, że to było czułe! Wtarganie mnie tu po schodach i przytrzymanie na łóżku? Tobie naprawdę ten alkohol uszkodził mózg i zalęgły się tam robaki!
- A przyszłabyś tu gdybym cię poprosił? – Uśmiechnął się lekko. Lily spojrzała na niego i złość jej niemal minęła. Wzrok miał jeszcze zamglony, widać było, że cierpi z bólu. W dodatku próbował udawać, że jest wściekły na nią za to ugryzienie.
- Naprawdę jesteś takim imbecylem czy to tylko takie wrażenie? – Podeszła do niego i pogłaskała go po głowie.
- A ty? – Złapał ją za biodra i przyciągnął bliżej siebie.
- Co ja?
- Naprawdę jesteś taką zołzą czy tylko udajesz?
- Nie jestem zołzą!
- A ja nie jestem imbecylem. Koniec tego. Bo będziemy się kłócić do końca świata.
- Ok. Więc dobranoc, możesz już opuścić mój pokój. – Uniosła dumnie głowę i wyplątała się z jego uścisku.
- Ani mi się śni. –Znów ją objął. – Możemy uznać, że został zawarty rozejm, a drużyny ogłosiły remis. – Lekko się pochylił i już miał pocałować ją w usta, ale na wspomnienie jej ostrych zębów zmienił kierunek i wybrał policzek. Lily tylko parsknęła śmiechem.
- Czyli, że to ja wygrałam, tak? Boisz się mnie?
- To tylko jedna mała bitwa, ty ruda, zwariowana, kochana kobieto. – Z każdym słowem przybliżał ją do łóżka. Gdy już na nim leżała postanowił ją pocałować. Lily jednak zerwała się jak oparzona.
- Czy coś nie tak? Znów wojny chcesz?! – Zapytał zagniewany James.
- Nie.
- To, o co chodzi?
- Mam okres. – Lily zaniosła się śmiechem na widok miny Jamesa.
- Biednemu to zawsze wiatr w oczy!