sobota, 28 listopada 2015

Rozdział 56

„Eliksiry trójfazowe działają trójfazowo, ponieważ składają się z trzech faz…”
Lily zmarszczyła brwi czytając to, co właśnie napisała. Sapnęła sfrustrowana. Stek bzdur! Rzuciła piórem, które potoczyło się po stoliku rozbryzgując na pergaminie kleksy z czarnego atramentu. Jeszcze nigdy nie zdarzyło jej się, by napisanie wypracowania z eliksirów szło jej tak opornie. Pomasowała skronie i spojrzała na błonia, które zalewał deszcz.
Wypracowanie z eliksirów – nic prostszego!! A jednak nie potrafiła sklecić nawet jednego sensownego zdania.
Jej cały uporządkowany świat rozpadał się na kawałki, a ona nie miała zielonego pojęcia, jak to powstrzymać. Dość! Musi się otrząsnąć i wrócić do normalnego życia, czekają ją OWUTEMY, a później wróci do domu i więcej Go nie zobaczy…
- Pouczymy się razem?
Oderwała się od ponurych myśli i zadarła głowę do góry. Przy jej stoliku stał Remus. W rękach trzymał stos książek, uśmiechał się łagodnie.
- Jasne! – Uśmiechnęła się krzywo. – Tak naprawdę to spadasz mi z nieba! Nie mogę poradzić sobie z wypracowaniem z Eliksirów.
- Z chęcią pomogę. – Lupin położył książki na stolik i usiadł naprzeciwko Lily. – Trójfazowe, tak? Zajrzę do notatek…
- Błagam, tylko mi nie mów, że już swoje skończyłeś…
- Eeee, nie powiem…
- Ale to zrobiłeś. – Lily zrzedła mina. – Chyba tylko mi się nie udało tego napisać! Slughorn mnie zamorduje!
- Nie zamorduje, bo za bardzo Cię lubi. Nie bez kozery należysz do Klubu Ślimaka. – Odpowiedział jej przyjaciel.
- Nie należę, wypisałam się, nie będę tam chodzić. Nie chcę widzieć… - Ugryzła się w język, już i tak za dużo powiedziała.
- Nie chcesz widzieć kogo, Lily? – Drążył temat Lupin.
- Nikogo ważnego. – Stanowczo odpowiedziała Rudowłosa, ale w jej oczach czaił się jakiś zawód.
- Lily, to nie może dłużej trwać! – Remus zabrał jej pióro z ręki i odłożył do kałamarza, a następnie spojrzał jej głęboko w oczy. – Porozmawiajmy.
- Rozmawiamy. – Uśmiechnęła się sztucznie, czując jak zaczynają ją piec oczy.
- Porozmawiajmy o Tobie, Lily. Widzę, że źle z Tobą. – Złapał ją za przedramię. – Udajesz twardą, udajesz, że nic do niego nie czujesz, ale ja Cię znam lepiej niż ktokolwiek inny, Lily. Wiesz doskonale, że mnie nie oszukasz.
- A jak, Twoim zdaniem, powinnam się zachowywać?! – Warknęła ze złością.
- Porozmawiajcie z Jamesem, wyjaśnijcie sobie wszystko. On Cię kocha.
- Wygląda na obojętnego…
- Tak samo jak Ty. James tęskni za Tobą, ale się do tego nie przyzna. Bardzo by chciał, żeby było jak dawniej, ale jest zbyt zraniony, żeby pierwszy wyciągnąć do Ciebie rękę. Znasz go przecież i wiesz, że bardzo często chrzani podjęte zadanie, ale tak naprawdę oddałby wszystko, żeby móc być z Tobą.
Od drugiego zdania tej rozbuchanej odpowiedzi nie mogła wyjść z podziwu, że taki mądry, sympatyczny i inteligentny mężczyzna, mógł się dać tak zmanipulować dwóm podłym wiedźmom jakimi są Dorcas i Lorraine.
- Wow! Remusie, samo to wymyśliłeś, czy przeczytałeś z folderu dla akwizytorów? – Otworzyła szeroko oczy, wciąż nie wierząc w to, co usłyszała.
- Mówię Ci, jak to wszystko wygląda naprawdę. Ale jeśli Ty tego nie dostrzegasz, bo się boisz przyznać sama przed sobą, że popełniłaś błąd! James zostawił Cię, bo nie potrafiłaś przeprosić za swój błąd, a teraz tylko Ty możesz to naprawić. Powinnaś pierwsza wyciągnąć rękę…
- Naprawdę, jest mi brak słów do Ciebie, Remusie. – Wstała szybko i odetchnęła głęboko czując jak jej oczy robią się wilgotne. – Najlepiej będzie, jak zajmiesz się swoimi sprawami, a mi daj spokój. Dziękuję pięknie za pomoc w eliksirach! – Warknęła na pożegnanie i udała się w stronę dormitorium dziewcząt. Remus westchnął z rezygnacją. Jemu się nie udało, może więc Lorraine pójdzie lepiej.

*

Siedziała na parapecie okiennym skierowanym na mokre teraz błonia, w różowej sukience i z gołymi stopami. Kończyła właśnie najnowszy rysunek. Jak na gapowatą czarownicę przystało talent ten miała znakomicie rozwinięty – nie dość, że uwielbiała rysować to jeszcze wychodziło jej to nadzwyczajnie. W myślach jednak ciągle powtarzała misterny plan ułożony do spółki z Huncwotami. Nigdy nie przypuszczała, że jej własny, cichy zazwyczaj Peter, tak się wkręci w knucie akcji pogodzenia Lily i Jamesa. Nie mieściło jej się w głowie, jak taka banda może wpłynąć na dwoje myślących ludzi. Z drugiej strony, ojciec wiele razy jej opowiadał, jak niedowiarkom da się łatwo coś zasugerować używając odpowiednich słów w odpowiednim momencie.
Rozmyślania przerwał jej dźwięk otwieranych drzwi. Uderzyły z hukiem o ścianę, a chwilę później wpadła przez nie lekko podenerwowana Lily.
- Cześć, Ruda! Coś się stało? Nie wyglądasz najlepiej. – Natychmiast oderwała się od rysowania drugiego smoczego oka, by porozmawiać z Lily.
- To jakieś kpiny! – Mruknęła pod nosem Evans. – Wszystkim odbiło? Też będziesz mnie przekonywała?!
- Ale do czego? Bo wiesz, ja zawsze powtarzałam, że fiolet to nie jest Twój kolor. – Próbowała ją zbić z tropu Lorraine.
Lily spojrzała na nią jak na idiotkę i roześmiała się głośno.
- Co jak co, ale porad modowych to Ty możesz co najwyżej Dorcas udzielać, pstrokata choinko!
- Ty małpo! – Lori wzięła głęboki oddech, by uspokoić nerwy. To nie był odpowiedni moment na kłótnie, miała misję do wypełnienia. – Dobrze klapnij tu sobie obok mnie i gadaj co Cię tak permanentnie rozwścieczyło.
Lily jak na zawołanie zrzedła mina, ale usiadła obok przyjaciółki.
- Po pierwsze: zaziębisz się siedząc z prawie gołym tyłkiem na kamiennym parapecie, po drugie: rysujesz obłędnie. A po trzecie, to się nie spodziewałam, że mój przyjaciel może gadać takie rzeczy!
- Jakie rzeczy? – Lori zapaliła się w głowie czerwona lampka. Taki właśnie mieli plan: skoro Lily już rozmawiała z Remusem, to teraz czas na nią!
- Och piękne rzeczy! Tylko chyba coś mu się pokręciło w głowie! Imbecyl!
- Remus? Niemożliwe! – Udając zaskoczenie, Lorraine teatralnie złapała się za serce.
- Poprosił mnie, abym pierwsza wyciągnęła rękę do Pottera! Wyobrażasz sobie?! Nawciskał mi jakichś ckliwych histor… Zaraz, zaraz… Skąd wiesz, że rozmawiałam z Remusem?! – Lily spojrzała podejrzliwe na przyjaciółkę.
- Eeee, przed chwilą mi powiedziałaś? – Włoszka przygryzła dolną wargę i uśmiechnęła się przymilnie.
- Nie! Nic nie wspomniałam o Remusie! – Ruda nie dawała za wygraną.
Laurecci poczuła jak kropla zimnego potu spływa jej po plecach. Ups! Wzięła jednak głęboki wdech i postanowiła zaatakować.
- Lily, ogarnij się! Powiedziałaś, że odbyłaś rozmowę z przyjacielem. To chyba logiczne, że miałaś na myśli Remusa! Z tego co wiem, to żaden inny chłopak w Hogwarcie nie może szczycić się takim tytułem… - Lori wciągnęła następną porcję powietrza, by dalej trajkotać. Tak! Musiała mówić dużo i szybko, bez sensu, byle tylko Ruda nie połapała się w planie.
- Dość! Lors, zamilcz już! – Lily podniosła ręce w geście kapitulacji.
- A więc Remus nawtykał Ci, że powinnaś przeprosić Pottera?
- No… w sumie to do tego zmierzał. Och, Lori… Gdybyś słyszała, jak pięknie przemawiał! O mało się nie porzygałam tęczą z nadmiaru tych słodkości. James Cię kocha, jest zbyt zraniony, by pierwszy wyciągnąć rękę… - zaczęła wyliczać, naśladując głos Remusa.
- Lily, nie przyszło Ci do głowy, że w tym co mówi Remus jest odrobina prawdy? – Lorraine zasłoniła dłonią usta Rudej, by ta nie mogła jej przerwać. – Nie wściekaj się! Chcę Ci tylko powiedzieć, że ostatnio oboje trochę przesadzacie. Jeszcze chwila, a zaczniecie w siebie zaklęciami rzucać.
- Lorraine Laurecci powiedz mi: a jakie to ma znaczenie?
- Kolosalne, słonko! Na początku może i było zabawnie, ale teraz to się robi niesmaczne! Nie jestem głucha, Lily Evans, słyszę jak płaczesz każdej nocy.
- Odwal się Lorraine! – Ruda zazgrzytała zębami i zeskoczyła z parapetu. – Co to za jakaś cholerna zmowa? Wczoraj pedagogiczną rozmowę przeprowadziła ze mną Dorcas, potem Black, za co zarobił po gębie, a dziś Remus i jeszcze Ty! Czyli został mi tylko Peter do wysłuchania i mogę umierać szczęśliwa! Powiem Ci tylko jedno, Włoska Wiedźmo, a TY przekaż to pozostałym: Pocałujcie mnie wszyscy w dupę! – Trzasnęła drzwiami do łazienki, zgarniając po drodze kosmetyki i ręcznik.
- Ale jadem znów tryskasz popisowo. – Lorraine z niewyobrażalnym spokojem wróciła do rysowania. Bardziej szczegółowo skupiła się na szczęce smoka. Dorysowała mu kapiący z kłów jad , a następnie burzę rudych włosów na głowie. Tak, smok toczący jad z pyska, z pazurami zakrzywionymi jak kolce na ogonie Rogogona – to idealna metafora wkurzonej Evans!

***

Od dwóch dni łaził samotnie korytarzami, unikając spotkań z Huncwotami i przyjaciółeczkami jego eks. Nagle wśród jego przyjaciół zapanowała jakaś kosmiczna moda na udzielanie porad. Każdy z osobna łaził za nim i wciskał jakieś ckliwe teksty. Oczywiście mistrzem „bzdetnej gadki” został Syriusz! James roześmiał się głośno na wspomnienie wczorajszego wystąpienia Łapy…
„ – James nie możesz tego robić! Próbujesz zabić swoją miłość do niej!
- Co Ty pieprzysz, Black?!
- Nie udawaj, przyjacielu! Zależy Ci na niej jak cholera, ale nie potrafisz się do tego przyznać! Przecież ona jest cudowna! Zapomniałeś już ile razem przeszliście?! Nie możesz skreślić tej miłości! To Cię zgubi, nie możesz dłużej udawać, że jej nie kochasz, słyszysz? Walczyłeś siedem lat, a teraz chcesz zniszczyć to wszystko przez jedną głupią kłótnię? Nie podążaj tą drogą James… Schowaj swoją urażoną dumę i przebacz jej, pierwszy wyciągnij dłoń na zgodę…
- Dorcas Ci to napisała? – James beznamiętnie przerwał monolog Syriusza.
- Co? Nie, skąd! Ja tak z głębi serca, martwię się o Ciebie, o WAS! Przecież tak bardzo się koch…
- Dobra, dobra. Już starczy! – Potter poklepał przyjaciela po plecach. – Byłeś świetny, prawie się nabrałem! Wczułeś się w rolę jak rasowy aktor. Ale musisz jeszcze trochę poćwiczyć przed lustrem, a teraz wybacz, ale spieszę się na randkę.
- Co?!?! STÓJ! JAKA RANDKA, Z KIM?!?
-Och, Ma wiele talentów: jest mądra, rozważna, twardo stąpa po ziemi i potrafi mnie przekonać do robienia niemożliwego. – James wyszczerzył zęby do zaskoczonego i zdębiałego Blacka.
- Która jest tą nieszczęśnicą?
- McGonagall. – James mrugnął do przyjaciela i uciekł w kierunku gabinetu opiekunki Gryffindoru.”
Tak, Black dał niezły popis. Pobił o głowę nawet tą wścibską Włoszkę, która próbowała go wziąć na litość:
„ – Ona płacze każdej nocy, z nikim nie rozmawia, jest zraniona. Oddałaby wszystko, żeby znów być z Tobą, a Ty ją odtrącasz!
- Niech przeprosi, a dostanie wszystko ode mnie. – Uśmiechnął się kpiąco. – A teraz goń się Lorraine!”
Dorcas zdaje się, że również próbowała wzbudzić w nim litość, ale zwiał jej z przed nosa, zanim zdążyła otworzyć usta. Niestety Remusowi zmuszony był oficjalnie pogrozić pięścią, bo w przeciwieństwie do Dorcas, polazł za nim nawet do łazienki…
„ – James, na Boga ile zamierzasz to jeszcze ciągnąć? – Remus oparł się o umywalkę i splótł ręce na piersi. – Cały zamek ma z was niezły ubaw! Czy już zapomniałeś…
- Dość, Remusie! Nie rozkręcaj się! – James chwycił przyjaciela za ramiona i pociągnął w stronę drzwi. – Jeśli za chwilę na zamilkniesz to przysięgam, że Ci przyłożę. I przekaż to pozostałym! Dajcie mi święty spokój i przestańcie wpieprzać się w sprawy, które Was nie dotyczą!
- Ależ dotyczą!
- Dość, Lupin!!! – Krzyknął James bezceremonialnie wyganiając kumpla z łazienki. – Od teraz każdego, kto będzie próbował rozmawiać ze mną na temat Evans, czeka petryfikacja, przekaż to pozostałym. – Krzyknął i zatrzasnął Remusowi drzwi przed nosem.”
Zdecydowanie bardziej wolał samotnie chodzić po zamku, niż słuchać tych kretyńskich gadek.
Niestety coraz częściej łapał się na tym, że bezwiednie odwracał głowę, gdy tylko ktoś w pobliżu wypowiadał Jej imię. Czy to na zajęciach, czy na korytarzu, czy nawet w łazience na drugim piętrze. Jakimś dziwnym sposobem, nagle wszyscy dookoła zaczęli namiętnie interesować się losem Lily Evans. Niewiarygodne było z jakim pietyzmem wypowiadano jej imię. Co się do cholery działo w Hogwarcie!!! Kiedy wczoraj, podczas kolacji usłyszał swoje imię w zestawieniu z jej, wypowiedziane przez jakiegoś trzecioklasistę – oszalał. Musiał wyjść z Wielkiej Sali, żeby nie zrobić jakiegoś głupstwa. Już od dawna nie czuł się tak paskudnie.

*

- Nie wiem jak Ty, Dorcas, ale ja czuję się jednak spełniony. – Syriusz rozsiadł się obok Dorcas, na kanapie w Pokoju Wspólnym Gryfonów i otoczył ją ramieniem. – Znów piszesz do niego?
- Ja wcale nie czuję się spełniona! Bardziej jestem znerwicowana niż usatysfakcjonowana, ale przecież robimy co możemy, żeby chociaż nie przestali o sobie nawzajem myśleć. I tak, piszę do Matta, bo jest moim chłopakiem ale tobie akurat nic do tego! – Trzepnęła go w dłoń, gdy chciał przybliżyć pergamin z listem do siebie.
- Nie uważacie, że jednak trochę przesadziliśmy płacąc tym ludziom za ciągłe gadanie tych bzdur? – Zza książki do Historii Magii wychylił się Remus, lekko zniesmaczony metodą, którą zaproponowała Włoszka, a wszyscy pozostali, tak chętnie się z nią zgodzili.
- Remusie, czy wszystko musi być racjonalne? Otóż oświadczam Ci, że nie musi. Miłości nie należy łączyć z racjonalnością, bo później może się okazać, że coś niedobrego z tego wybuchnie. – Lorraine ze swoim przerażającym wręcz spokojem odpowiedziała na rozważania Remusa i kontynuowała malowanie niezwykłego rysunku rudowłosego smoka. – A to, dam jej pod choinkę, jak się nie pogodzą do tego czasu.
Dorcas przechyliła się lekko, by zerknąć na podłogę, gdzie leżał nieskończony jeszcze rysunek Lori.
- To najpiękniejszy i jednocześnie najbardziej przerażający smok jakiego widziałam. – Dorcas wzdrygnęła się na samą myśl spotkania takiego stworzenia. 
Lorraine odwróciła się na plecy i przeciągnęła, by rozciągnąć zbolałe mięśnie.
- Dziękuję. – Odpowiedziała.
Zrobiła to w tak finezyjny, seksowny sposób, że Peter był bliski zaciągnięcia jej na korytarz i przelecenia tuż za wyjściem z Pokoju Wspólnego. Dla odpędzenia tych zbrodniczych zamiarów zadał kluczowe pytanie, które chodziło po głowie całemu towarzystwu.
- Myślicie, że te nasze przemówienia i ta cała akcja z gadkami przyniosą jakiś efekt?
- Myślę, że jak na razie to się oboje nieźle wkurwili. – Wszyscy wciągnęli powietrze, bo Włoszka nie używa takich wulgaryzmów. Lorraine z kolei spokojnie malowała na malachitowo łuski ogona wspaniałego, rudowłosego smoka.
- No to pozamiatane. Szalona Włoszka klnie jak szewc. – Syriusz westchnął ze zdumieniem.
- A myślisz, Pajacu, że od kogo to podłapałam, co? – Spojrzała na niego z nieco nachmurzoną miną. – Poza tym nie uważasz, że pora jest po temu odpowiednia? Już bardziej się wkurzyć nie mogli.
- Kochanie, nie wściekaj się. Nie gniewaj się, ale jak dla mnie to takie słowa z Twoich ust dziwnie brzmią. – Peter pogłaskał Lori po plecach. Tym razem to pozostała część ekipy ponownie doznała szoku, łącznie z Lorraine, która pierwszy raz usłyszała, jak jej chłopak mówi do niej „kochanie” przy wszystkich. Mogła z całą stanowczością stwierdzić, że to całe wściekanie się na niego i cała masa nieporozumień miały sens w tym właśnie słowie.
- Jesteś jak zawsze szalenie miły, a teraz podaj mi piwo mężczyzno! – Onieśmielona tym, co właśnie usłyszała obróciła wszystko w żart i postanowiła, że porozmawia z nim o tym, na osobności, by znów się nie speszył i nie uciekł.
- To co robimy? – Elokwentny Remus otrząsnął się z pierwszego szoku i powrócił do najistotniejszego tematu wieczoru i ostatnich dni.
- Uważam, że kontynuujemy walkę o ich związek. Ja nie pozwolę na to, żeby taka wybuchowa para rozstała się i żeby wesela nie było! – Syriusz objął Dorcas. – Jakbym mógł u nich na przyjęciu z Tobą nie zatańczyć, co?! – I złożył soczysty pocałunek na jej policzku.
- Jesteś obleśny, Black! – Dorcas natychmiast zaczęła wycierać twarz po tym traumatycznym przeżyciu. Pozostali roześmieli się rubasznie odsuwając nurtujący temat na bok do końca wieczoru.

*

Lily siedziała dokładnie w tym samym miejscu, w którym rano zastała Lori. Patrzyła na deszczowe błonia i zastanawiała się nad tymi wszystkimi bzdurami, jakie wygadywali pozostali przez cały miniony tydzień. Czy to głupota ich do tego skłoniła, nieznajomość sytuacji czy może... troska o przyszłość? I jeszcze te wszystkie „James” na korytarzach. Te wszystkie trzpiotki, rozpływające się nad fantastycznością Pottera: młodsze nad silnymi ramionami i gestem – „…bo on ma podobno dom w górach. Jakbym mogła z nim pojechać – to byłoby coś! Skryć się w tych seksownych ramionach i słuchać komplementów do rana!”, a starsze nad przyszłością i możliwościami: ”Nie bez kozery trener reprezentacji Quidditcha ma zamiar odwiedzić finałowy mecz w Hogwarcie. Potter na pewno dostanie się do kadry. A jak już się dostanie to urodzę mu piątkę dzieci, bo z tym jego narzędziem, to sama wiesz, ile może zwojować.” Po czym słodko się zaśmiewały, rozpływając się i marząc o tym, by Potter najzwyczajniej w świecie je przeleciał. Z pewną sympatią przypominała sobie, że ona to miała. Wspominała noce spędzone w jego ramionach, dni spędzone w jego pobliżu, słowa, które mówił tylko o niej. A potem… potem przypomniała sobie jak jej nawrzucał, jak ją wyzywał codziennie i powróciła ta paskudna rozterka, od której nie była w stanie się odpędzić: Jak przestać kochać - nienawidząc i jak kochać, gdy tak nienawidzi?

poniedziałek, 2 listopada 2015

Rozdział 55

          James wyszedł spod prysznica, owinął się ręcznikiem i wyjrzał przez maleńkie okienko. Na zewnątrz, deszcz wciąż lał jak wściekły, wiatr wyginał stare sosny w Zakazanym Lesie, a temperatura spadła już na pewno poniżej 10 stopni. Jak do cholery miał grać w takich warunkach? Na dodatek bolała go głowa, po wczorajszej whisky, a płuca od wypalonej paczki papierosów. Jezu, jakim był dupkiem! Przecież wiedział, że dziś grają z Hufflepuffem! Ubrał się starannie, przeczesał potargane włosy i wyszedł z łazienki. W sypialni zastał Syriusza, który wyglądał przez okno z niezadowoloną miną.
- Cholera – mruknął Black, wzdrygając się.
- Myślę Łapo, że „cholera” to duże niedopowiedzenie. – James sięgnął do kufra wyciągając kolejny sweter. – Będzie ciężko…
- Co? Sprawdzasz pogodę? – Peter przeciągnął się leniwie i spojrzał na Syriusza.
- Nie, kurwa! Podziwiam krajobraz! – Black warknął poirytowany i odszedł od okna. – Dobra nie ma, co rozpaczać, graliśmy już w takich warunkach, a Puchoni to cieniasy. Damy radę.
- Na pewno, wierzę w Was! – Remus pocieszająco uniósł do góry kciuki.
- Będziemy wam dzielnie kibicować z okien Sowiarni. – Peter radośnie wyszczerzył zęby.
- Skoro mamy marznąć, będziemy to robić solidarnie! Jeśli się nie pojawisz na stadionie, Glizdogonie, to obiję ci gębę. – James przerzucił sobie miotłę przez ramię i wyszedł z dormitorium.
- Widzę, że humorek mu dopisuje. – Skrzywił się Peter.
- Tak, wciąż radosny i uśmiechnięty – rzucił sarkastycznie Remus – I myślę, że kac również mu nie pomaga.
*
            Rozczesała włosy i umyła twarz po bezsennej nocy. Założyła ubranie i spojrzała w lustro, przybrała na twarz swój najpiękniejszy uśmiech. Może nikt nie zauważy tych sińców pod oczami. Opuściła dormitorium i ruszyła do Wielkiej Sali, pogrążona w ponurych myślach. Wiedziała już, jak będzie wyglądał ten ponury dzień. Nie pójdzie na mecz Quidditcha, nie jest w stanie Go oglądać. Miała pewność, że spotka Go na śniadaniu, przed meczem zawsze jadał wcześniej. Westchnęła głęboko, by wziąć się w garść. Będzie udawać, że jest szczęśliwa, usiądzie przy stole z obojętną miną, jakby nic dla niej nie znaczył. Będzie kłamać, że nic do niego nie czuje. Tak, tak właśnie zrobi, a łzy zachowa na kolejne bezsenne noce.
- Lily!
Odwróciła głowę i ujrzała jak Dorcas biegnie, próbując ją dogonić. Uśmiech Lily! Uśmiechaj się! – Powtarzała sobie w myślach jak mantrę.
- Dorcas – powitała ją pogodnie.
- Nie mogłaś na mnie zaczekać? Myślałam, że po śniadaniu razem pójdziemy na stadion, żeby znaleźć dobre miejsca.
- Zbyt długo siedziałaś w łazience, a ja zgłodniałam. Poza tym nie wybieram się na mecz
- Dlaczego? – Dorcas zmarszczyła brwi.
- Doskonale wiesz, dlaczego. Jest zimno i leje jak z cebra, nie zamierzam się przeziębić.
- Kiedyś ci nie przeszkadzała taka pogoda. Wystarczył szalik, rękawiczki i parasol.
- Dziś mi przeszkadza.
- Głupi, uparty rudzielec. – Mruknęła pod nosem, Dorcas, ale postanowiła nie kontynuować tej rozmowy.
  Lily znów głośno westchnęła i ubrała na twarz swój najlepszy uśmiech. Otworzyła drzwi. Było wcześnie, więc sala była jeszcze prawie pusta, ale dwaj Huncwoci – tak jak przypuszczała - siedzieli już przy stole Gryffindoru. Usiadła naprzeciwko Syriusza i nalała do kubka gorącą, parującą kawę. Rozejrzała się po stole, zastanawiając się, co zjeść na śniadanie.
- Cześć dziewczyny. – Przywitał się Syriusz. James milczał.
- Witaj, Syriuszu. – Lily przywitała się z Blackiem, celowo ignorując Pottera. Odnotowała jednak, że wyglądał jak zbity pies.
  James kątem oka spoglądał na nią, pilnował jej wzrokiem, jednocześnie udając obojętnego. Czuł jak ogarnia go coraz większy gniew. Irytował go jej chłód w oczach i ta udawana obojętność. Zazgrzytał zębami i upił łyk kawy, znów naszła go ta przeklęta ochota, by wbić jej kolejną szpilę. Ale tym razem to Lily zaczęła.
- Powinni odwołać ten mecz – odezwała się do Dorcas – tylko idioci wychodzą w taką pogodę, żeby uganiać się za jakąś złotą piłeczką. – Och! Naprawdę to powiedziała? Ugryzła się w język, ale było już za późno, Potter usłyszał jej słowa. Głupia, sama dała mu pretekst, by się odszczeknął.
- No tak, bo księżniczka nie chce odmrozić sobie tyłka! – Warknął James, ręce zatrzęsły mu się ze złości. – Zamknij się w swoim dormitorium, na pewno nikt nie zauważy twojej nieobecności. Najlepiej nie wychodź stamtąd aż do świąt.
- Księżniczka mówisz? – Lily uśmiechnęła się złośliwie – A ty, co? Książę? Marny jesteś, zgubiłeś koronę, koń ci zdechł, a księżniczka ma cię w dupie!
Zachłysnął się powietrzem, bo swoim tekstem wprawiła go w osłupienie. Przez ostatni tydzień wiele się nauczyła. Zamiast płakać, odgryzała się jak rasowa jędza. Naprawdę był zaskoczony.
- Wow Evans, punkt dla ciebie! Normalnie brak mi słów.
- Nic dziwnego – wzruszyła ramionami – mało książek czytasz, to i słownictwo masz ubogie.
- Ty za to naczytałaś się ich za dużo i teraz rzucasz bzdetnymi cytatami?
- A jak ty się odzywasz? Dzieciak, który musi wszystkim udowodnić, że z nim się nie zadziera? Jesteś żałosny Potter! Złościsz się jak głupi małolat!
- Słońce, ja się nigdy nie złoszczę! Ja się mszczę, i wiedz, że wcale mi nie imponujesz swoją bezczelnością.
- Posłuchaj Potter. Jeśli masz coś do mnie, to bardzo cię proszę, napisz to na kartce, te wszystkie żale. Włóż do koperty i wsadź sobie w dupę! – Ostatnie słowo prawie wykrzyczała. Poderwała się z ławki, rozlewając kawę na stół i opuściła salę, nie patrząc już nawet na oniemiałego Jamesa.
- No, no, dwa do zera dla Panny Evans. – Syriusz z uznaniem pokiwał głową. – Zaimponowała mi, musisz przyznać, James, że dziś pokonała cię w przedbiegach.
- Och zamknij się! – James poczerwieniał z wściekłości.
- Myślę, że możemy już zacząć zbierać zakłady, kto wygra tę wojnę. Ja obstawiam, że Ruda, jeśli jeszcze bardziej się rozkręci.
- Wiesz, co? Jakbyś wiedział, jak bardzo mnie dziś wkurwiasz, to sam byś sobie przyłożył! – James wstał z ławki i ruszył do drzwi – nie spóźnij się na mecz.
- Będę punktualnie… książę ze zdechłym koniem. – Zachichotał Syriusz, ale na tyle cicho, żeby James go nie usłyszał. Dorcas również się roześmiała.
- Chyba się dzisiaj nie wyspał.
- Nie wysypia się od tygodnia.
- Syriusz, jak myślisz, może uda się to jeszcze naprawić? Gdyby tydzień temu ktoś mi powiedział, że oni będą tak sobie skakać do gardeł, w życiu bym nie uwierzyła.
- Nie sądzę, Dorcas. Nie ma już „ONI” teraz to już „ONA” i „ON”, mówione i pisane osobno.
- Smutne jest to, co mówisz, ale chyba prawdziwe.
- Dajmy już temu spokój. Muszę lecieć na mesz. Będziesz?
- Z tego, co wiem, nie jestem księżniczką i nie martwię się o mój tyłek. – Zachichotała.
Syriusz wyszczerzył zęby, pomachał jej na pożegnanie i opuścił Wielką Salę.


*
*

            Deszcz siekał jego twarz lodowatymi kroplami, wiejący wiatr sprawiał, że ledwo utrzymywał się na miotle i w ogóle nie słyszał głosu komentatora. Okrążał stadion, rozglądając się za złotym zniczem. Nawet nie spoglądał na trybuny, wiedział, że jej tam nie ma. Wściekłość, która miotała nim od rana, jeszcze bardziej przybrała na sile. Miał ochotę stąd uciec. Spakować kufer i wrócić do domu – byle jak najdalej od Evans. Zaszyć się z Raven w jej małym pokoiku i upić do nieprzytomności. Nie potrafił dalej funkcjonować w tym chaosie, wszystko go bolało. Miał już dość udawania, że nic do niej nie czuje, ale dziś zdał sobie sprawę, że nigdy nie będzie potrafił się z nią przyjaźnić, normalnie rozmawiać. Wiedział, że jeśli nie mogą być razem, to już na zawsze pozostaną wrogami, innej opcji, by nie przeżył. Zapatrzył się przed siebie, zapominając o zimnie, jakie odczuwał. Jezu, co za popieprzona sytuacja! 
Najpierw dotarł do niego ryk uszczęśliwionej publiczności, jednak nim zrozumiał, co się wydarzyło, usłyszał głos komentatora:
- Tak, proszę państwa! Szukający Puchonów ma znicz! Hufflepuff pokonuje dziś Gryffindor 190 do 60! Tego chyba nikt się nie spodziewał! Puchoni mają, co świętować!!!
   James rozejrzał się po stadionie i zobaczył szukającego Puchonów, zaledwie kilka metrów niżej, który z radością wymachiwał ręką, w której trzepotał złoty znicz. Cholera jasna! Jak mógł go nie zauważyć! Przecież był tak blisko… Zanurkował i z impetem wylądował na murawie. Nie czekając na resztę drużyny, pobiegł do szatni i nim ktokolwiek zdążył się w niej pojawić, ukrył się pod prysznicem. Gorąca woda, wcale nie poprawiła mu nastroju. Kilka razy uderzył pięścią w ścianę, jednak ten gest wcale nie rozładował jego wściekłości. Miał ochotę krzyczeć, rozwalić coś, opanować jakoś tą furię, którą teraz odczuwał. Zakręcił wodę i wyszedł spod prysznica. Kiedy wkładał suche ubranie, w szatni zaczęli się zbierać członkowie drużyny. Nikt na niego nie patrzył i nikt z nim nie rozmawiał, nawet Syriusz milczał. Wiedział, że obwiniają go za przegrany mesz. Na pewno wszyscy widzieli tego znicza. Wszyscy tylko nie on! Założył buty i opuścił szatnię. Zaczął wspinać się ścieżką prowadzącą do zamku, od czasu do czasu kopiąc w jakiś kamień i mijając rozśpiewanych Puchonów i milczących Gryfonów, którzy spoglądali na niego z wyraźnym rozczarowaniem.
- No, Potter, ale dałeś ciała!
James odwrócił głowę. Podszedł do niego jakiś Puchon, którego nawet nie kojarzył, a na pewno nie był pierwszorocznym. Zagryzł zęby i zacisnął dłonie w pięści. Właśnie nadarzyła się okazja by rozładować napięcie.
- Wal się, młody! – Mruknął podchodząc do Puchona.
- Twój czas się kończy Potter, a twoja sława przemija. Pokonał cię Puchon, wyobraź sobie, co z wami zrobią Ślizgoni. – Chłopak zaśmiał się głośno, jednak nie na długo. Nim zdążył się zorientować, co się dzieje, już leżał na mokrej trawie. Poczuł, jak coś gęstego i gorącego zalewa mu twarz – krew z nosa.
- Pierdol się gówniarzu. Jeszcze raz się odezwiesz to połamię ci nogi. – James, dla potwierdzenia swoich słów, kopnął jeszcze chłopaka w kolano.
- POTTER!!!!
- CO? – Odwrócił głowę, żeby sprawdzić, kto go woła. 
Niczym pędząca rakieta zmierzała w jego kierunku profesor McGonagall z miną rozjuszonego byka. – Świetnie, jeszcze jej tu brakowało!
- Do mojego gabinetu! NATYCHMIAST! A ty, Flinn idź do Pani Pomfrey! – McGonagall, minęła Jamesa i ruszyła w stronę zamku. 
James w życiu nie przypuszczał, że ta kobieta umie poruszać się tak szybko, musiał za nią prawie biec.
Wcale nie poczuł się lepiej, gdy weszli do ciepłego i suchego gabinetu profesorki. Usiadła za swoim biurkiem i wskazała mu fotel naprzeciwko siebie. Nie odważył się spojrzeć jej w oczy.
- Zachowałeś się skandalicznie, Potter! Czy masz coś na swoje usprawiedliwienie?!
- Tylko tyle, że mnie obraził, gówniarz.
- NIE WYRAŻAJ SIĘ! To żadna wymówka! Rozczarowałeś mnie, moi podopieczni nie mają prawa się tak zachowywać! Już dawno zamierzałam z tobą porozmawiać, Potter.
- Naprawdę? Mogła mnie Pani zaprosić na herbatę, z chęcią bym skorzystał z zaproszenia.
- Hamuj się, James, bo nie ręczę za siebie. Nie zapominaj, z kim rozmawiasz!
- Przepraszam. – Mruknął pod nosem, ale nie czuł skruchy.
- Nauczyciele zaczęli skarżyć się na ciebie, James. Mówią, że nie uważasz na lekcjach, jesteś opryskliwy i niekulturalny. Co się z tobą dzieje?
- Nic Pani Profesor. Dopadła mnie po prostu jesienna depresja.
- Znam cię od siedmiu lat, Potter, więc nie oszukasz mnie swoimi marnymi wykrętami. – McGonagall spojrzała na niego z troską. – Domyślam się, że twoje naganne zachowanie, ma związek z kłótnią pomiędzy tobą a Lily Evans…
- Nie… ja…
- Milcz, Potter. Nie jestem ślepa ani głucha, a plotki dochodzą nawet do nauczycieli! Dla mnie możecie się albo kochać albo nienawidzić, nie obchodzi mnie to, ale w szkole, w domu Godryka Gryffindora, macie zachowywać się jak na prawdziwych Gryfonów przystało! Nie będę tolerowała takiego zachowania, a już w szczególności bicia innych uczniów! Przez twój dzisiejszy wyskok, odbieram Gryffindorowi 30 punktów, a ty dostajesz tygodniowy szlaban! Codziennie po kolacji, masz przychodzić do mojego gabinetu i będziesz czyścił szkolne trofea. Bez użycia czarów!!!
- Cudownie. – Mruknął pod nosem. – Czy to wszystko?
- Nie, James. Jeszcze jedno. Ogarnij się na miłość boską, bo inaczej będę musiała wysłać wiadomość do twoich rodziców!
- Jak Pani sobie życzy. – Uśmiechnął się sztucznie. – Czy mogę już iść?
- Tak. Pamiętaj, poniedziałek po kolacji!
- Na pewno przyjdę. – Wstał z fotela i opuścił gabinet profesorki, trochę za głośno zatrzaskując za sobą drzwi.



- Lorraine! To kategorycznie odpada! Naprawdę nie rozumiem czasem tych Twoich włoskich metod! – Dorcas chodziła po pokoju dziewcząt i machała rękami.
- Metod może nie rozumiesz, ale rękami machasz jak zawodowa, włoska Madre! – Lori leżała na łóżku Dorcas i przeglądała „Adorabile Strega” – idealnie byś się wpasowała w klimat Włoch. Możemy się do mnie wybrać w wakacje i zabrać Lily przy okazji. – Kontynuowała ze stoickim spokojem.
- Jesteś szalona! Jak możesz w takich momentach tak spokojnie mówić!? – Dorcas opadła bezsilna na podłogę i usiadła po turecku.
- Wieloletnie doświadczenia szkolne mnie tego nauczyły, Maleńka. – Uśmiechnęła się promiennie i wstała z łóżka. – Nie wysiaduj jajka, musimy zrobić naradę z chłopakami. 
Obie ruszyły w stronę dormitorium Huncwotów. W pokoju wspólnym usłyszały strzępy rozmowy.
- … nie myśl, koleś! Oni na pewno na to nie pójdą, a James przeniesie się do lochów! – Syriusz wyraźnie był czymś przejęty. – Mimo, że daje dupy po całości, a dziś spieprzył mecz, to nie chcę mu tego robić!
Dorcas postanowiła się wtrącić.
- Widzę, panowie, że przyświeca nam identyczny cel. I my i wy, chcemy, żeby ta piekielna dwójeczka znów się zeszła. Połączmy siły. – Uśmiechnęła się pogodnie. 
Odpowiedział jej zaskoczony Remus.
- Masz rację. Może wspólne działania przyniosą jakiś efekt. Widzę, że wy dwie możecie stać się pierwszymi Huncwotkami, jakich mało! – Pierwszy raz od kilku dni całe towarzystwo huknęło gromkim i prawdziwym śmiechem. 
Usiedli blisko siebie i rozpoczęli planowanie największej akcji dowcipnisiów stulecia – pogodzenia się Lily i Jamesa.