poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział 53

       Zbudził go deszcz bębniący o szyby w oknach. Przez szare, ciężkie chmury nie przeciskał się ani jeden promień słońca. Dzień nie zapowiadał się przyjemnie. W tym przekonaniu utwierdził go ból w skroniach, który nasilił się, gdy oderwał głowę od poduszki. Nie powinien tyle pić, przez cały dzień sędziego męczył nieprzyjemny kac.
Przewrócił się na drugi bok i ujrzał… JĄ! Jego rudowłosy anioł spał smacznie, przytulony do poduszki. A może nie anioł, lecz demon? Wszak to z jej przyczyny upił się wczoraj, a dziś męczy go kac. ”Nie podążaj tą drogą” – odezwał się w jego głowie głos rozsądku, do złudzenia przypominający głos Raven. – „To Twoja chorobliwa zazdrość wpędziła Cię w ten stan, Lily tu w niczym nie zawiniła”. Tak, w tej sytuacji należało posłuchać głosu rozsądku.
Odgarnął włosy z jej policzka, a następnie przytulił się do niej, dłonią delikatnie pogłaskał ramię, plecy, pośladki…
Zamruczała rozkosznie i otworzyła oczy. „Ach te zielone oczy!!” – Również się uśmiechnął.
- Dzień dobry. – Wychrypiał.
- Dzień dobry. Jak się czujesz?
- Jakby przejechał mnie walec – skrzywił się, przypominając sobie o bólu głowy. Jednak cóż znaczył ten ból? W jego łóżku leżała piękna, półnaga dziewczyna! Wyglądała tak ponętnie, że zrobiło mu się ciasno w bokserkach.
Przybliżył się i ustami przywarł do jej szyi. – Mam na Ciebie wielką ochotę… - Szepnął, przyciskając ją do swojego krocza.
- Seks o poranku? Lubię rozpoczynać dzień w ten sposób. – Zachichotała.
Przerzuciła nogę przez jego biodro i jednym zgrabnym ruchem powaliła go na plecy.
Nim zdążył się zorientować, co planuje jego dziewczyna, już siedziała na nim okrakiem i całowało go zachłannie. Lily złapała Jamesa za nadgarstki i unieruchomiła jego dłonie nad głową. „Leżeć i nic nie robić? Zapowiadało się ciekawie!” – Pomyślał James i spojrzał na krągłe piersi dziewczyny. Zakołysała biodrami i otarła się o jego pulsującą męskość. Stęknął, rozczarowany faktem, że oboje wciąż byli w bieliźnie. Właśnie zamierzał zaproponować Lily, by się jej pozbyli, gdy pomiędzy kotarami pojawiła się uśmiechnięta twarz Syriusza.
- Już nie śpicie, robaczki? – Błysnął dwoma rzędami zębów.
- Spierdalaj, Black!! – James wyswobodził dłonie z uścisku Lily. Poderwał się do pozycji siedzącej, jedną ręką przytrzymał dziewczynę, aby nie upadła, a drugą wypchnął głowę przyjaciela.
- No nie bądź taki! Daj popatrzeć. – Zarechotał Syriusz, był wyraźnie rozbawiony.
Lily zamknęła Jamesowi usta pocałunkiem, a następnie wychyliła głowę zza kotary.
- Bądź grzecznym chłopcem i daj nam trochę prywatności. – Wyszeptała słodko. – Inaczej powiem Mary, co zrobiłeś Filchowi.
- Nie odważysz się! – Żachnął się Syriusz.
- Chcesz się przekonać? – Lily przestała się uśmiechać, próbowała skupić się na rozmowie z Blackiem, ale James skutecznie jej to uniemożliwiał. Ukląkł za jej plecami, rozpiął stanik i delikatnie masował piersi, jednocześnie całując po karku. Dziewczyna mimowolnie wydała jęk rozkoszy.
- Hej! Co on tam robi??
- Nie Twoja sprawa. Żegnaj. – Lily zasunęła szczelnie kotary i nie zważając już na Syriusza, rzuciła się na Jamesa.
Miała takie piękne piersi, nie za duże – idealnie mieściły się w jego dłoniach, krągłe i jędrne, jakby wyrzeźbione specjalnie dla niego. I pośladki – równie apetyczne, co biust.
Zwinnym ruchem pozbawił ją majtek i przewrócił na brzuch. Przywarł ustami do jej karku. Znów jęknęła, unosząc biodra. Ręce świerzbiły ją by dotknąć ciała Jamesa, ale był tuż nad nią, wiec zacisnęła pięści na poszewce poduszki i delektowała się dotykiem jego zmysłowych ust, które sunęły teraz wzdłuż kręgosłupa aż do pośladków.
Nie przerywając pocałunku głaskał jej nogi, łydki, uda, pośladki. Odnalazł dłonią złączenie ud i wsunął w nią jeden palec. Pisnęła unosząc pupę do góry. Uśmiechnął się triumfalnie. Nie musiał jej przygotowywać! Była gotowa: wilgotna, ciasna i kusząca – jak zawsze. On także nie mógł się już doczekać chwili, w której się w niej zatraci. Nie zamierzał tego dłużej odwlekać. Błyskawicznie pozbył się bokserek i zawisł tuż nad nią.
- Rozchyl nogi… - Szepnął, przygryzając płatek jej ucha. – Szerzej…
Gdy go posłuchała, bardzo powoli otarł się swoją męskością o jej pośladki, odnalazł drogę do jej wnętrza i jednym szybkim i mocnym pchnięciem zanurzył się w niej. Zaskoczona tym brutalnym ruchem, krzyknęła. Poczuła narastającą falę podniecenia i cudowne wypełnienie.
Ale uczucie to szybko ustało, bo James wysunął się i złożył na jej karku delikatny pocałunek… a po chwili znów wbił się w nią, szybko i głęboko.
Och nie! Tylko nie to! Nie miała dziś nastroju na takie tortury. Dziś chciała, żeby kochał się z nią szybko i ostro! Kiedy ponownie próbował się wysunąć, uniosła do góry pośladki, przywierając do jego krocza.
- Nie, James… - stęknęła, kiedy dotknął tego wrażliwego punktu w jej wnętrzu. – Nie mam ochoty na takie zabawy…
- A na co masz ochotę, maleńka? – Poruszył się leniwie. Te powolne ruchy – boleśnie leniwe – doprowadzały ją do szaleństwa. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę i celowo nie wykonywał gwałtownych ruchów. Wysuwał się i wsuwał głęboko, ale wolno, za wolno!
- Szybciej! – Stęknęła.
Zdawało jej się, że zachichotał. Zaczął poruszać się szybciej, jednak teraz celowo zanurzał się znacznie płycej.
Warknęła poirytowana, znów unosząc pośladki, ale nie przyniosło jej to ukojenia.
- Głębiej!
- Szybciej, wolniej, głębiej, płycej… - zaczął się z nią droczyć. – Czego pragniesz kochana?
- Dobrze wiesz, czego! – Zakręciła biodrami, by poczuć go w tym wrażliwym miejscu, ale wysunął się trochę i znieruchomiał.
- Powiedz to…
- James!
- Powiedz!
- Och, zerżnij mnie, do cholery!
- Jak sobie życzysz, mała. – Uśmiechnął się pod nosem.
Uwielbiał ją taką niegrzeczną i wyuzdaną. Chwycił ją za biodra i zmusił, aby uklękła na kolanach, a następnie wbił się w nią z impetem. Wysunął się i znów wszedł szybko i mocno, raz za razem, tak długo, aż zatracona w ekstazie, zaczęła wykrzykiwać jego imię.
Czuł jak pot spływa mu po plecach, ale nie przerwał tej szaleńczej gonitwy, spełniając jej życzenie.
Po kilku minutach zaczął opadać z sił, Lily była tego dnia w znacznie lepszej kondycji. Wczorajszej nocy wypił o jedną szklaneczkę za dużo. Nie chciał jej jednak rozczarować. Nie zwalniając tempa, zacisnął dłonie na jej piersiach i zaczął pieścić sutki.
- No dalej skarbie, dojdź dla mnie! – Resztkami sił wykonał serię szybkich, głębokich pchnięć i wtedy krzyknęła głośno, rozpadając się na miliony kawałeczków.
Dźwięk jej krzyku zadziałał na niego jak najsilniejszy afrodyzjak. Przytrzymał ją za biodra, poruszył się kilka razy i sam doszedł, krzycząc głośno. Oboje padli na łóżko bez sił, dysząc ciężko, walcząc o każdy oddech.
- Wykończysz mnie dziewczyno! – Wysapał ocierając pot z czoła. Ubawiona tym stwierdzeniem i cudownie zaspokojona, zaśmiała się głośno.
- Co Wy tam, do cholery, robicie?! – Z drugiego końca dormitorium dobiegł ich obrażony głos Syriusza…

                                                                   *
     Lily spojrzała na zegarek, dochodziła trzecia, za oknem deszcz siekał zaciekle, a wiatr wiał silnie, zrywając z drzew ostatnie liście. Ponownie zerknęła na zegarek, wciąż nie mogła się do niego przyzwyczaić, choć nosiła go już od dwóch tygodni. Rzucał się w oczy, wzbudzając zazdrość innych uczennic i wywołując u Lily uczucie zażenowania. Odgoniła od siebie te myśli i ponownie skupiła się na wykładzie profesora Flitwicka.

- Zaklęcie Proteusza – Przemawiał nauczyciel. – To zaklęcie wymagane na OWUTEMACH. Przyłóżcie się do niego, bo jest wielce prawdopodobne, że pojawi się ono na egzaminie. – Profesor wyjął z szuflady swojego biurka kilkanaście czerwonych piłeczek.
- Przedmioty, na które zostanie rzucone Zaklęcie Proteusza, są od siebie zależne, zmiany zachodzące w jednym, powodują zmiany w pozostałych. Spójrzcie. – Flitwick kierując różdżkę na czerwone piłeczki, użył niewerbalnego zaklęcia, a następnie chwycił jedną i rzucił kolejne zaklęcie.
- Gemino! – Piłeczka w jego dłoni rozdwoiła się, a wraz z nią zrobiło to samo pozostałe z tuzina piłeczek leżących na biurku profesora.
- Ale czad! – Zawołał Thomas Nelson.
- Dziękuję Panie Nelson. – Profesor Flitwick uśmiechnął się szeroko. – Nie chcemy zostać przygnieceni przez tabun piłeczek, dlatego waszym zadaniem na dziś będzie tylko zmiana ich koloru. Pamiętajcie: Zaklęcie Proteusza rzucacie na wszystkie piłeczki, a następnie na jednej z nich zmieniacie kolor. Jeśli poprawnie rzucicie Zaklęcie Proteusza, pozostałe piłeczki również powinny przyjąć inną barwę. Do roboty!
Flitwick rozdał uczniom kolorowe piłeczki, a następnie zaczął przechadzać się po klasie, obserwując postępy i udzielając wskazówek tym, którzy mieli kłopot z rzuceniem zaklęcia. Już po kilku próbach Lily opanowała Zaklęcie Proteusza do perfekcji. Huncwotom również nie sprawiło ono większego kłopotu, dlatego po kilkunastu minutach, znudzeni lekcją zaczęli obrzucać się piłeczkami.
Kilka minut przed dzwonkiem profesor zebrał piłeczki i ponownie przemówił.
- Świetna robota moi drodzy! Myślę, że na następnych zajęciach nikt nie będzie miał już kłopotów z Zaklęciem Proteusza. Jako zadanie domowe, bardzo proszę abyście napisali, kim był Proteusz i w jakich okolicznościach odkrył to zaklęcie. Wypracowanie powinno zajmować dwie rolki pergaminu. Termin macie do czwartku!
Po klasie przemknął pomruk niezadowolenia, zagłuszył go jednak dzwonek ogłaszający koniec lekcji.
James schował do torby Księgę Zaklęć, pióro i kałamarz. Zaczekał, aż Lily spakuje swoją torbę. Opuścili klasę trzymając się za ręce i ruszyli w stronę Wielkiej Sali. Po chwili dołączyła do nich Dorcas i reszta Huncwotów.
- Flitwick oszalał! – Burknął Syriusz. – Czy nie wystarczy nam znajomość zaklęcia? Po co nam wiedza, kim był Proteusz.
- OWUTEMY to nie tylko wiedza praktyczna, Łapo! – Odezwał się Remus. – Musimy też zaliczyć część pisemną…
- Wszystko rozumiem, ale, do czego przyda mi się biografia jakiegoś zbzikowanego starca?
- Proteusz był jednym z najwybitniejszych czarodziejów swojej epoki. – Wtrąciła się Lily – W XVII wieku, jego zaklęcie wywołało prawdziwą furorę! Jestem skłonna stwierdzić, że było to tak zjawiskowe, jak wynalezienie elektryczności w świecie Mugoli!
- Zgadzam się. – Przytaknął jej Lupin.
- Sporo wiesz o Proteuszu, Lily…- James uśmiechnął się do dziewczyny i objął ją mocniej.
- Gdybyś zajrzał we wrześniu do spisu treści w Księdze Zaklęć, wiedziałbyś, że Zaklęcie Proteusza wymagane jest na OWUTEMACH.
- Och, Lily. Nie mam problemu z tym zaklęciem. – Potter lekceważąco machnął ręką. – Mam problem z czasem. Wciąż jest go za mało…
- Jaki Ty jesteś biedny… - Powiedziała ironicznie.
- Pomyślałem tylko, że mogłabyś…
- Źle myślałeś! Nie będę za Ciebie odwalała zadań domowych! Możesz iść ze mną dziś do biblioteki i razem popracujemy nad wypracowaniem.
- Dziś mamy trening Quidditcha. – Skrzywił się James.
- W takim razie jutro sam będziesz musiał to napisać.
- Nie bądź zołzą, Evans! – Wtrącił się Syriusz. – Pomóż ukochanemu, zobacz, jaka pogoda za oknem! Pewnie biedaczysko przeziębi się, latając za zniczem i jutro…
- Daj spokój, Black! Nie dam się na to nabrać. James zerżnął już ode mnie wypracowanie z eliksirów, a TY przepisałeś od niego! Wysilcie mózgownice i choć raz napiszcie coś sami.
- Och, jakaś Ty milutka! – Syriusz pokazał Lily język i niezadowolony nie odezwał się już do niej ani słowem.

*

     Deszcz nie przestał padać ani przez chwilę. Trening Gryfonów od początku nie zapowiadał się zbyt udanie. James zataczał kręgi nad stadionem, szukając złotego znicza i walcząc z przenikliwym wiatrem. Zęby dzwoniły mu z zimna, mokre włosy przyklejały się do czoła. Kiedy cudem uniknął ciosu tłuczka, skapitulował.
- Daj spokój, Thomas! To nie ma sensu! – Podleciał do kapitana drużyny i krzyknął. Obrońca westchnął ciężko, również dając za wygraną.
- Faktycznie. Dobra Gryfoni: kończymy!
Cała drużyna zleciała z boiska, z ulgą przyjmując decyzję kapitana, James nie oglądając się na innych, jako pierwszy pognał do męskiej szatni. Gorący prysznic to było to, czego teraz potrzebował. Już po kilkunastu minutach, gdy siedział na ławce i zakładał suche skarpety, humor miał znacznie lepszy.
- Mam nadzieję, że do przyszłego tygodnia pogoda się poprawi. – Syriusz usiadł obok Jamesa i wycierał mokre włosy.
- Jak nie przestanie lać, to nie wychodzę na boisko! – Zbuntował się Mark Spall, jeden z pałkarzy.
- Przestańcie narzekać, jak stare baby! – Bojowy duch wciąż nie opuszczał Thomasa Nelsona. – Gramy z Hufflepuffem! Nawet w najgorszą ulewę i zawieję ich pokonamy.
- Oczywiście, że pokonamy! A przy okazji wszyscy się pochorujemy. – James zaciągną na głowę kaptur i ruszył do drzwi.
- Idziesz, Łapo?
- Idę, idę! – Syriusz założył pelerynę przeciwdeszczową i podążył za przyjacielem.
Drogę ze stadionu do zamku pokonali biegiem, a i tak nie uniknęli przemarznięcia. Gdy weszli do Holu Głównego marzyli tylko o gorącej herbacie i dużym talerzu pełnym kanapek z szynką. Było już późno, więc nie spodziewali się tłumów w Wielkiej Sali. Cieszyli się, że będą mogli w spokoju zjeść kolację. James zastanawiał się gorączkowo, jakim sposobem podejść Lily, aby zgodziła się napisać za niego wypracowanie z Zaklęć, ale nic mądrego nie przychodziło mu do głowy. Wiedział, że będzie szła w zaparte, w końcu pomogła mu już z Eliksirami i Transmutacją… Ale może jak ją bardzo ładnie poprosi…
- Komplikacje… - dotarł do niego głos Syriusza. Wyrwany z rozmyślań, spojrzał na przyjaciela, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Zrozumiał dopiero, gdy zatrzymali się przed Wielką Salą, do której wejście zagradzał im Lucjusz Malfoy ze swoim przyjacielem, Tomem Andersonem.
- Jezu, co znowu? – Westchnął James z rezygnacją. Spotkanie z tymi kretynami nigdy nie kończyło się pokojowo. Zamknął oczy i w myślach policzył do dziesięciu. „Nie daj się sprowokować.” – Powtarzał sobie w myślach. – „Jesteś głodny i zmęczony – to nie pora na pyskówki i pojedynki.” Zerknął na Syriusza, by stwierdzić, że jego przyjaciel jest w podobnym nastroju. Postanowili ominąć Ślizgonów ignorując ich przy tym, ale niestety Malfoy z Andersonem mieli inne plany.
- Jak tam chojraki? Trening się udał? – Anderson uśmiechnął się złośliwie szturchając Syriusza łokciem. – Widziałem przez okno wasz trening. Dostaniecie niezłe manto od Puchonów! – Nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi, ciągnął dalej. – Graliście jak ostatnie pizdy, szczególnie ty, Black. Grałeś jakbyś pierwszy raz w życiu siedział na miotle…
Syriusz chciał się odszczeknął, ale James położył mu dłoń na ramieniu.
- Daj spokój, Łapo. Szkoda fatygi.
Malfoy zaśmiał się głośno, a w oczach rozbłysły mu złośliwe chochliki.
- Co ja słyszę! – Zaśmiał się klaszcząc w dłonie Lucjusz. – Pan Potter nabrał pokory! Nieźle cię tresuje ta ruda szlama. Chyba wyślę jej kwiaty…
Tej zniewagi nie dało się przemilczeć i nim Syriusz zdążył choćby mrugnąć, James zareagował instynktownie. Nie tracił nawet czasu na wyciąganie różdżki: zacisnął dłoń w pięść i z ogromną siłą przyłożył Malfoyowi w sam środek twarzy.
Zaskoczony Ślizgon padł na podłogę zalewając się krwią. Black mógł się założyć o wszystkie pieniądze, że miał połamany nos.
- Nigdy nie obrażaj mojej kobiety, ty pomiocie szatana! – James sapał jakby dopiero, co przebiegł maraton. Dłoń wciąż miał zaciśniętą, gdy spojrzał na Andersona. Klękał już przy koledze, ścierając mu rękawem krew z twarzy.
Syriusz nieźle ubawiony przyglądał się jeszcze jak James wymierza Malfoyowi solidnego kopniaka, a następnie podążył za przyjacielem do Wielkiej Sali.
- Co za kurwa! – Wściekał się Potter, rozcierając pięść. – Gdybym nie był taki głodny, przyłożyłbym mu moc…
Niestety nie zdążył dokończyć, bo w tym momencie porażony zaklęciem Syriusz, padł u jego stóp. James błyskawicznie wyciągnął różdżkę i w ostatniej chwili rzucił zaklęcie tarczy, tym samym unikając losu Syriusza.
- LEVICORPUS! – Krzyknął celując różdżką w Lucjusza Malfoya, który jęknął zaskoczony i zawisł nad podłogą, głową w dół. – ENERVATE – mruknął James przywracając świadomość Syriuszowi.
Potter ogarnięty wściekłym szałem, ponownie machnął różdżką i Tom Anderson, dołączył do Malfoya.
- Ty gnido! Taki kozak z ciebie? Potrafisz atakować tylko wtedy, gdy przeciwnik odwrócony jest do ciebie plecami? – Wciąż celując różdżką w przeciwników, powoli zbliżał się do nich. – Chyba czas nauczyć cię dobrych manier! EXPULSO! – Zawołał głośno Potter.
Lucjusza odrzuciło do tyłu i z impetem wyrżnął w kamienną ścianę.
- Zostaw go w tej chwili!
Na schodach pojawiła się Lily, z przerażeniem obserwując akcję, ale James tylko rzucił na nią okiem i kontynuował atak. Był zbyt wściekły, by zawracać sobie teraz głowę dziewczyną.
- DRĘTWOTA! – Warknął, ale tym razem jego zaklęcie nie ugodziło w Ślizgonów, tylko odbiło się od Zaklęcia Tarczy.
- EXPELLIARMUS!
Kiedy James zorientował się, co właściwie się dzieje, jego różdżka już leżała u stóp Lily. Teraz to ona mierzyła w niego.
- Co robisz?! – Krzyknął na nią.
- Odbiło ci, James?!
- Nie wtrącaj się! Schowaj różdżkę i idź do Wielkiej Sali! – Podszedł bliżej, aby podnieść różdżkę, ale Lily chwyciła ją szybciej.
- Jeszcze raz zobaczę, że się nad nim znęcasz, a skopię ci tyłek!!! – Stanęła naprzeciwko Jamesa i z rozmachem wymierzyła mu siarczysty policzek. – A to, żebyś zapamiętał moje słowa!
James zazgrzytał zębami, miał wielką ochotę, trafić teraz oszałamiaczem w Rudą, ale tylko brutalnie wyrwał jej różdżkę z dłoni.
- Nie wtrącaj się w sprawy, o których nie masz pojęcia, idiotko!
- Jak ty mnie nazwałeś, Potter?!?
Stojący z boku Syriusz, miał wrażenie, że Lily zaraz eksploduje. Jednak zrobiła coś zupełnie niespodziewanego. Użyła tego samego zaklęcia, którym chwilę wcześniej James znokautował Malfoya i Andersona.
- EXPULSO! – Krzyknęła wściekle, a Potter przeleciał przez cały hol i z hukiem zatrzymał się na ścianie.
Siła uderzenia, była tak duża, że na chwilę zaparło mu dech w piersi. Zanim zdążył wstać z podłogi, Lily już pognała po schodach do Wieży Gryffindoru.
- James, nic ci nie jest? – Syriusz podbiegł do przyjaciela, aby pomóc mu wstać. Był zaskoczony, a nawet przerażony tym, co się właśnie wydarzyło. Nigdy w życiu nie przypuszczał, że Ruda mogłaby zaatakować Jamesa. A jednak, zrobiła to!!!
-Zabiję ją, kurwa! – James otrzepał się z kurzu i lekko utykając ruszył za Lily. 

       James wparował do Pokoju Wspólnego, jak rozjuszony byk. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, wbiegł na schody prowadzące do dormitorium dziewcząt. Udało mu się dotrzeć do połowy schodów, kiedy zorientował się, jaki popełnił błąd. Nagle zawyła głośna syrena, a schody wygładziły się, sprawiając, że James wywrócił się i przekoziołkował na sam dół.

Teraz oczy wszystkich Gryfonów przesiadujących w Pokoju Wspólnym, skierowane były na niego.

- Ja pierdolę! – Zaklął szpetnie, podnosząc się z kolan. – W TEJ CHWILI ZŁAŹ NA DÓŁ, EVANS!!! – Ryknął głośno, a w całym Pokoju zapanowała grobowa cisza.
    Na górze, w dormitorium dziewcząt również zapanowała cisza. Lily siedziała pod drzwiami nasłuchując wrzasków Pottera.
- ZEJDŹ NATYCHMIAST!!!
- Lily, na wszelki wypadek, weź ze sobą różdżkę. – Poradziła Dorcas. Dziewczęta nie wiedziały, co takiego się wydarzyło, Lily nie zdążyła im jeszcze zdać relacji.
Lily wzięła głęboki oddech, otworzyła z hukiem drzwi i z wdziękiem zjechała po zjeżdżalni, zatrzymując się naprzeciwko Jamesa. Wiedziała, że był wściekły, ale ona w tej chwili także pałała do niego nienawiścią. Nie czekając na to, co ma jej do powiedzenia, podniosła rękę, by uderzyć go kolejny raz, jednak tym razem, był na to przygotowany. Chwycił ją za nadgarstki i przygwoździł do ściany.
- Nigdy więcej tego nie rób! – Warknął, zaciskając dłonie na jej nadgarstkach.
- PUŚĆ MNIE W TEJ CHWILI!!! – Krzyknęła, próbując kopnąć go w kolano – bezskutecznie.
- Najpierw wysłuchasz, co mam ci do powiedzenia. – Mocniej przycisnął ją do ściany. – Nigdy nie podnoś na mnie różdżki! Ja tego nie robię, więc i Tobie nie wolno!
- PUŚĆ MNIE, TO BOLI!
- MNIE TEŻ BOLAŁO!!! Nigdy więcej mnie nie atakuj, zrozumiałaś?!
- Zostaw…
- ZROZUMIAŁAŚ?!? – Ryknął tak głośno, że aż pisnęła, przerażona.
- James… - zaskoczony agresją przyjaciela, Remus próbował interweniować, ale Potter go zignorował.
-PRZESTAŃ!!! – Krzyknęła Lily, do jej oczu napłynęły łzy – Znęcasz się nad słabszymi!!! Zachowujesz się jak szczeniak!
- Nie wpieprzaj się w sprawy, o których nie masz pojęcia, kretynko! Malfoy zaatakował Syriusza, my się broniliśmy! – James puścił Lily, ale pięści miał zaciśnięte.- Nigdy, przenigdy nie podnoś na mnie różdżki, bo przysięgam, że następnym razem Ci oddam! – Rzucił jej pogardliwe spojrzenie, a następnie odszedł do dormitorium chłopców.
Po policzkach Lily popłynęły łzy, cała się trzęsła, na wpół z wściekłości na wpół z przerażenia, jakie wywołał u niej napad Jamesa. Remus powoli podszedł do niej, ale odtrąciła jego dłoń i uciekła do dormitorium.
- No i koniec miłości. – Westchnął Syriusz, zastanawiając się, czy współczuć Lily, czy pochwalić Jamesa.