poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Rozdział 49

        Lorraine zatrzymała się na końcu korytarza, wsłuchana w dziwne pohukiwania nad swoją głową. Wyglądnęła przez małe okienko, z którego widok rozpościerał się na Zakazany Las i gładką taflę jeziora. Słońce schowało się już za horyzontem a na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy.
- A co jest na górze? – Zapytała uśmiechając się kokieteryjnie.
- Eee… Sowiarnia – Peter cieszył się, że w korytarzu panował półmrok i Lori nie mogła dostrzec jego rumieńców.
- Ach! Mógłbyś mi ją pokazać? Uwielbiam sowy! – Znów się uśmiechnęła. Doskonale wiedziała, co znajduje się na górze, dwa dni wcześniej, wysyłała stąd list do rodziców.
- Dobrze, chodźmy. – Peter przesunął się robiąc przejście dla dziewczyny. – Uważaj, schody są strome!
Lori ostrożnie wdrapała się na górę i otworzyła ciężkie, dębowe drzwi. Na żerdziach siedziało kilka sów pohukujących cicho, jednak większość wyruszyła już na nocne łowy.
- O tej porze jest ich tu niewiele – powiedział Peter podchodząc do okna i opierając się o parapet – nikt nie wysyła listów o tej godzinie.
- Dorcas opowiadała mi, że o tej godzinie, uczniowie przychodzą tu w innym celu. – Lorraine wyszczerzyła zęby, przysuwając się bliżej Petera. – Powiedz mi… Czy ty się mnie boisz?
- Ja? Ciebie? – Peter zaśmiał się nerwowo. – Nie, nie boję się ciebie. – Przełknął głośno ślinę i spojrzał nieufnie na Lorraine. – Ale może powinienem?
- Skąd! – Zachichotała – Po prostu zastanawiam się, dlaczego reagujesz tak nerwowo w moim towarzystwie. Dziwi mnie to, ponieważ gdy jesteś z przyjaciółmi, zachowujesz się zupełnie inaczej. Jesteś wyluzowany i wesoły, a teraz cały się spinasz. Co jest ze mną nie tak?!
- To nie tak! Wszystko z tobą w porządku!
- No to, o co chodzi?
- Po prostu… Lori… bardzo cię lubię, ale nigdy nie spotkałem takiej dziewczyny jak ty. Jesteś zabawna i taka bezpośrednia i cudowna, ale onieśmielasz mnie. Głupieję przy tobie i nie wiem, co powiedzieć.
Lorraine uśmiechnęła się szeroko. Od kiedy poznała Petera, było to najdłuższe zdanie, jakie wypowiedział w jej obecności. I powiedział, że jest cudowna!!!
- Nie czuj się onieśmielony! Bardzo cię lubię, Peter i chcę żebyś zachowywał się naturalnie. Nie krępuj się, możesz mi powiedzieć, co chcesz…
- Naturalnie… - zaśmiał się głośno, splatając ręce na piersi – Nie jestem pewien, czy chcesz wiedzieć, co mi teraz chodzi po głowie.
- Oczywiście, że chcę!
- Tak, a później nastrzelasz mi po gębie.
- Sprawdź a się przekonasz. – Jej serce załomotało niespokojnie. Co takiego mógł powiedzieć lub zrobić, aby obawiać się rękoczynów.
Nie musiała długo się zastanawiać. Peter zdecydował się iść na żywioł, nie zważając na konsekwencje. Błyskawicznie oderwał się od parapetu i wykorzystując zaskoczenie Lori, chwycił ją w ramiona i zmiażdżył jej usta namiętnym pocałunkiem.

*

            Lily podciągnęła kolana pod brodę i objęła nogi ramionami. Natłok informacji, sprawił, że rozbolała ją głowa. Niespodziewana randka Lorraine, tajemna schadzka Dorcas, która skończyła się konfrontacją z Filchem i utratą Mapy Huncwotów, wściekłość Jamesa i Syriusza, a teraz jeszcze TO!
- Jak on to sobie wyobraża?!? Masz wszystko rzucić w diabły i zamieszkać w Paryżu!?! To niedorzeczne!
- Lily, on mnie kocha! – Dorcas westchnęła tęsknie na wspomnienie tych cudownych chwil w pokoiku na piętrze, w domu babci Matta.
- Jest starszy od ciebie o dwa lata!!!
- No, tak… to jest argument nie do podważenia. Tej przepaści nie pokonamy. – Parsknęła Dorcas.
Lily uśmiechnęła się, zdając sobie sprawę, że był to absurdalny argument.
- Chciałaś iść na kurs Aurorów – powiedziała nieco spokojniej.
- Tam też są kursy dla Aurorów.
- Już podjęłaś decyzję, prawda? – Lily poczuła jak ogarnia ją smutek i beznadzieja. Jej najlepsza przyjaciółka, zamierzała wyemigrować do Francji. Jak, do cholery miała sobie poradzić bez Dorcas?!
- Tak, ale jeszcze nie dałam Mattowi odpowiedzi. Musze najpierw porozmawiać o tym z rodzicami.
- Myślisz, że się zgodzą?! – Prychnęła Ruda – Przecież nawet go nie znają!
- Przyjedzie do mnie na Boże Narodzenie – Dorcas przekrzywiła głowę, uważnie studiując twarz przyjaciółki. Czy jej się wydawało, czy Lily była na nią zła?
- Skarbie, o co chodzi?
- O nic… po prostu się martwię.
- Nie musisz! Przecież poznałaś Matta, wiesz, że to cudowny chłopak i szaleje za mną. Ja też wreszcie znalazłam tego jedynego. Wiem to, po prostu czuję, że Matt to moja druga połówka!
- Wiem, Dorcas, widziałam jak na siebie patrzycie.
- A więc, co cię niepokoi?
Lily schowała głowę w kolanach i westchnęła głośno. Było jej wstyd, że myślała tak egoistycznie.
- Martwię się o nas, Dorcas – wyszeptała nie patrząc na przyjaciółkę – przecież jak wyjedziesz tak daleko, to przestaniemy się widywać.
- Och, Lily! – Dorcas poderwała się ze swojego łóżka i szybko podeszła do Lily. – Przecież Paryż to nie koniec świata!!! Będziemy do siebie pisały i będziemy się odwiedzać, najczęściej jak się da! Obiecuję, przecież wiesz, że kocham cię jak rodzoną siostrę, nie wyobrażam siebie abyśmy mogły stracić kontakt! – Przytuliła się mocno do przyjaciółki i pogłaskała ją po plecach.
- Nie myśl o mnie źle. – Lily podniosła głowę i spojrzała błagalnie na Dorcas. – Chcę żebyś była szczęśliwa, ale obiecaj, że będziesz często pisać!
- Obowiązkowo raz w tygodniu! – Dorcas uśmiechnęła się szeroko. – A gdy tylko rozpakuję walizki, zaproszę cię do siebie.
Dziewczyny zaśmiały się głośno. Paryż to nie koniec świata, pomyślała Lily, przypominając sobie słowa Dorcas. Uspokoiła ją świadomość, że będą mogły się odwiedzać. 
Drzwi do dormitorium otworzyły się i do pokoju weszła Lorraine. Nie, „weszła” to było duże niedopowiedzenie, dziewczyna zdawała się frunąć. Wzrok miała zamglony, a na ustach błądził kretyński uśmiech. Lily i Dorcas spojrzały na siebie, gdy Włoszka z głośnym westchnieniem opadła na łóżko i zachichotała, jak głupiutka pensjonariuszka.
- Chyba zwiedzanie zamku się udało, co Lorraine?
Włoszka nie odpowiedziała, jednak zachichotała znacznie głośniej.
- Bez wątpienia nie była to nudna randka – zaśmiała się Lily – gdzie byliście Lori?
- W Sowiarni… - westchnęła tęsknie.
- Opowiadaj! – Zawołały razem Lily i Dorcas, zapominając o swojej rozmowie na temat przeprowadzki.

*

          W dormitorium Huncwotów panowała grobowa cisza. Trzej chłopcy rozsiedli się na dywanie, jednak żaden się nie odezwał, wszyscy pogrążeni w zadumie. Ciszę przerwało skrzypnięcie drzwi, a do komnaty wszedł czwarty Huncwot uśmiechając się głupkowato. Od razu było widać, że jest z siebie bardzo zadowolony.
- Gdzie się podziewałeś, do cholery! -  Warknął Syriusz.
Z ust Petera natychmiast znikł uśmiech, zastąpiony konsternacją.
- Byłem z Lori… - Peter usiadł na dywanie obok przyjaciół. – W Sowiarni… - znów się uśmiechnął na wspomnienie namiętnego pocałunku.
- Mamy tu zajebisty problem, a Ty się uganiasz za jakąś lalką! – Syriusz był wściekły – Przeleciałeś ją, chociaż?
- Kurwa, Black! – Peter wytrzeszczył oczy, zupełnie nie rozumiał, dlaczego Łapa tak na niego naskoczył – Nic Ci do tego, co robiliśmy, złamasie! Zejdź ze mnie i powiedz wreszcie, co się tu dzieje?!
- Straciliśmy Mapę…
- Co?! Jak to się stało??
- Filch nas przydybał, gdy wracaliśmy z Dorcas. – Wyjaśnił James – Zarekwirował Mapę…
- Cholera! Ale chyba nie…
- Nieee, zdążyliśmy wszystko ukryć.
- Musimy ją odzyskać! – Krzyknął Peter.
- A myślisz, że, nad czym tu myślimy od trzech godzin? – Zapytał sarkastycznie Syriusz – Jak mijała Ci randka z panną Laurecci?
- Przestań już!!! Co robimy, macie jakiś plan?
- Zrobimy to jutro… - wytłumaczył Remus – Filch jest tępy. Nie odkryje jej sekretu, ale jeśli przyjdzie mu do głowy pokazać Mapę Dropsowi lub McGonagall, będziemy mieli przejebane!
- Jak dostaniemy się do jego gabinetu, nie wiedząc gdzie jest?!
- I tu zaczynają się schody. – Westchnął James, wyraźnie sfrustrowany swoją bezradnością. – Musimy wiedzieć, gdzie jest a to znaczy, że ktoś musi go mieć cały czas na oku. Potrzebujemy 20 minut.
- Żaden z nas go nie zaciągnie nigdzie, bo od razu się połapie – kontynuował Syriusz – Poza tym zamierzamy zostawić mu w gabinecie niespodziankę, więc nie może powiązać faktów.
- Dobrze, ja stanę na czatach przy korytarzu, użyjemy lusterka – zaproponował Remus.
- Nie, Peter stanie na straży – zaprotestował James – dopiero, co doszedłeś do siebie, nie będziesz brał udziału w tej akcji.
- Świetnie – warknął Remus, wyraźnie niezadowolony. Nie kwestionował jednak decyzji Rogacza, bo wiedział, że przyjaciel ma rację.
- Ja i James wślizgniemy się do jego biura i odnajdziemy Mapę. Później zostawimy mu kilka Łajnobomb i…- uśmiechnął się podle – Remus, myślisz, że zdołasz zwędzić z cieplarni kilka Diabelskich Sideł?
- Da się zrobić. – Remus wyszczerzył zęby, szczęśliwy, że jednak się do czegoś przyda. – Rano mamy zielarstwo, przed obiadem będę miał, czego potrzebujesz.
- Świetnie! – James zatarł dłonie z radości – Podłożymy sidła pod schodami w biurze tego dupka, a schody oblejemy Ślizgawicą. Mam nadzieję, że skręci sobie kark, gumochłon.
- Wciąż jednak nie wiemy, jak odciągnąć go na bezpieczną odległość. – „Plan był dobry” – pomyślał Peter, – „ale brakował najważniejszego szczegółu”.
- Chyba mam pomysł – James postukał palcem w skroń – Filchem zajmie się… Lily!
- Zwariowałeś! – Remus zaśmiał się głośno – W życiu na to nie pójdzie.
- Pójdzie, pójdzie. Wystarczą odpowiednie argumenty i mój urok osobisty – ten plan coraz bardziej zaczynał mu się podobać. – Wie, jak bardzo potrzebujemy tej Mapy…
- Dobra, zajmij się tym rano – zarządził Syriusz – Reszta pójdzie jak z płatka!

*

         Lily zarzuciła torbę na ramię i cicho opuściła dormitorium. Dziewczęta jeszcze spały, ale ona obudziła się o świcie i nie mogła już zasnąć. Wiedziała, że na śniadanie było jeszcze za wcześnie, więc postanowiła, że wykorzysta spokój panujący w Pokoju Wspólnym i powtórzy materiał z Transmutacji. Jakież było jej zdumienie, gdy ujrzała leżącego na kanapie chłopaka w drucianych okularach.
- James? Co TY tutaj robisz tak wcześnie? – Zapytała podchodząc do niego i całując w policzek.
- Nie mogłem spać po wczorajszym. – Westchnął i obejmując Lily w pasie ściągnął ją na swoje kolana. – Mieliśmy spędzić razem wieczór, ale byłem tak wściekły…
- Rozumiem i wcale się nie dziwię – objęła go za szyję i pocałowała czule.
- Ta Mapa jest strasznie ważna, Lily. – Delikatnie pogłaskał jej udo zadzierając spódnicę do góry. – Bez niej nie będziemy mogli wyprowadzić bezpiecznie Remusa do lasu – James wiedział, że ma ważną misję do spełnienia, jednak dziewczyna na kolanach i jej oszałamiający zapach, skutecznie go rozpraszał. Dojechał dłonią do kształtnych pośladków i natrafił na koronkowe majteczki. Cholera, nie miała na sobie rajstop i nie protestowała, gdy zaczął wsuwać dłoń pod materiał. Zaczęło mu się robić ciasno w spodniach. O czym on miał z nią rozmawiać?!? Boże, była taka piękna! Złożył czuły pocałunek na jej szyi i posadził ją okrakiem na swoich udach.
- Zamierzacie ją odzyskać? – Zapytała, ale w tej chwili zupełnie jej to nie interesowało. Pocałowała go, lubieżnie wpychając język do jego ust.
„Odzyskać ją???”  - Słowa Lily zupełnie do niego nie docierały, – „jaką ją??” – Teraz interesował go tylko, jak pozbawić Lily majtek. „Zamierzacie ją odzyskać” - jego podświadomość jednak nie dawała za wygraną. „No tak!!! MAPA! Musieli odzyskać Mapę!!” Przestał gładzić pośladki dziewczyny i w duchu przywrócił się do porządku.
- Musimy ją odzyskać! Dobrze wiesz, że zależy od tego bezpieczeństwo Remusa.
- Ale jak…
- Lily… nie poradzimy sobie bez Ciebie!!
- Co?! – Zdębiała i spojrzała na niego, jakby wyrosła mu druga głowa. – Chyba nie sądzisz, że zakradnę się do biura Filcha…
- Nie, kochanie!! My się tym zajmiemy – znów pogłaskał ją po pośladku. Z jej gardła wydobył się jęk rozkoszy. – Potrzebujemy tylko 20 minut. Filch musi w tym czasie znaleźć się na drugim końcu zamku.
- Do czego zmierzasz, James. – Wyszeptała. Mógł ją teraz prosić, by zakneblowała woźnego i wrzuciła do komórki na miotły, byleby tylko nie przerywał tych pieszczot.
 - Kochanie, proszę Cię, abyś zwabiła Filcha jak najdalej od jego gabinetu i nie pozwoliła mu wrócić przez 20 minut. Dasz radę? – Pocałował ją w czułe miejsce za uchem i przycisnął mocno do nabrzmiałego krocza.
- Och!! – Sapnęła czując bolesne pulsowanie między nogami – Coś wymyślę! – Zachłannie wpiła się w jego usta.
- Dziękuję skarbie, jesteś niezastąpiona. Planujemy przeprowadzić akcję przed obiadem… - westchnął, gdy dłonie Lily zaczęły błądzić po jego plecach – teraz naprawdę miał już gdzieś, co się stanie z Mapą Huncwotów. Nie potrafił dłużej opierać się pokusie – Chodźmy stąd, bo za chwilę eksploduję!
   James ściągną z siebie lekko otępiałą Lily, chwycił ją za rękę i poprowadził do portretu Grubej Damy. Przeszli zaledwie kilka kroków i zatrzymali się przed dużym gobelinem przedstawiającym rycerza na koniu. Rogacz uchylił go nieco i odsłonił wejście do ukrytego korytarza. Lily nie miała pojęcia, że znajduje się tu jakieś tajne pomieszczenie, ale James nie pozwolił jej o tym myśleć. Gdy tylko gobelin wrócił na swoje miejsce, wziął ją na ręce i przycisnął do ściany. Całując ją zachłannie oplótł sobie jej nogi wokół bioder, jedną ręką przytrzymując, by nie upadła. Lily oplotła go dłońmi niczym bluszcz. Drugą dłonią James zręcznie rozpiął guzik i rozporek, jego spodnie osunęły się na podłogę, a chwilę później dołączyły do nich bokserki. Mruknął podniecająco i przycisną ją do ściany swoim kroczem. Zapomniał, że dostępu d tego cudownego wnętrza wciąż broniły koronkowe majtki. Nie zamierzał jej wypuszczać z objęć, więc przesunął kciukiem na bok zbędny materiał i wszedł w nią jednym pchnięciem, wypełniając całą.
Jęknęli jednocześnie, delektując się tym nieziemskim doznaniem. Chwycił ją za pośladki i znów  się poruszył. Lily oddychała spazmatycznie, w takiej pozycji jeszcze tego nie robili. Jednak przyjemność, jaką jej dawał przyprawiała ją o zawrót głowy, wiedziała, że zbliża się ten cudowny moment i nie miała teraz ochoty na powolne pieszczoty.
- Mocniej, James – jęknęła w jego usta, poruszając biodrami.
- Jak sobie życzysz, kotku. – Uśmiechnął się lubieżnie i naparł na nią szybko i mocno. Kochał swoją rozsądną i opanowaną Lily, ale taką niegrzeczną i owładniętą szaleńczym pożądaniem kochał jeszcze bardziej. Uwielbiał patrzeć jak traci nad sobą kontrolę, jak traci oddech i z seksownym uśmiechem wykrzykuje jego imię, spadając w przepaść nieziemskiego orgazmu, którego był przyczyną. Dokładnie takiego, jak w tej chwili. Odchyliła głowę do tyłu uderzając w kamienną ścianę, jednak chyba nie zdawała sobie z tego sprawy. Wbiła paznokcie w jego plecy, wciąż dochodząc i dochodząc.
Jęknął głośno, wiedząc, że nie potrafi się dłużej powstrzymywać. Wysunął się z niej, by sięgnąć do spodni po prezerwatywę.
- NIE, JAMES!! – Zaprotestowała z rozpaczą.
- Muszę, kochanie. – Postawił ją na ziemi, przytrzymując jednak, aby nie upadła.
- NIE, nie musisz! – Uśmiechnęła się błogo – wracaj do mnie!
- Lily rozmawialiśmy już o tym.
- Od kilku dni biorę tabletki – wyjaśniła, wciąż kurczowo przytulając się do Jamesa – Później Ci wyjaśnię. Teraz wejdź we mnie! – Zażądała z niecierpliwością.
- Jesteśmy zabezpieczeni? – Zapytał oniemiały tą nowiną.
- Tak do cholery! Zaraz oszaleję! – Warknęła zarzucając nogę na jego biodro.
- Och, maleńka! – Zaśmiał się cicho. – Dla Ciebie wszystko! – Znów chwycił ją w objęcia i zaatakował serią szybkich, ale głębokich pchnięć. Zachłannie zamknął jej usta brutalnym pocałunkiem. Teraz nie musiał się kontrolować.
Lily wstrzymała oddech, kiedy zacisnął dłonie na jej pośladkach, a następnie dał jej lekkiego klapsa. Zaskoczyło ją to, ale tylko spotęgowało doznanie. Zacisnęła mięśnie wokół jego męskości i znów je rozluźniła obserwując, jak zagryza zęby powstrzymując się od orgazmu. To było takie podniecające.
- No dalej, mała! – Warknął wbijając się w nią szybko i mocno. Na jego czole pojawiły się kropelki potu. – Jeszcze jeden!
- Ty pierwszy, Potter – uśmiechnęła się czując, że za chwilę przepadnie – Zrób to! Do samego końca we mnie! Ten pierwszy raz! – Zamknęła oczy. Na samą myśl o tym zaczęła dygotać i odpływać w kosmos.
James krzyknął podniecony jej słowami. Przed oczami rozbłysły mu gwiazdy, gdy po raz ostatni zatopił się w jej rozkosznym wnętrzu z głośnym jęknięciem nie poruszając się już.
Nie byłby w stanie opisać słowami tego ogromnego spełnienia, w swoim ulubionym miejscu. Bez prezerwatywy.
Osunął się na kolana, nie mając siły dłużej stać. Ściągnął Lily ze sobą wciąż pozostając w niej.
- Kurwa! – Jęknął tak cudownie spełniony – Jak ja Cię kocham dziewczyno! – Szepnął spazmatycznie walcząc o oddech. Uśmiechnął się widząc jej zachwyconą minę. – Nie wiem jak to zrobiłaś, kotku, ale wystrzeliłaś mnie w kosmos!
- Czary! – Zachichotała uspokajając oddech i całując go czule.
- Czaruj mnie tak, kiedy tylko przyjdzie Ci na to ochota. – Chwycił w dłonie jej twarz i odwzajemnił pocałunek.
- Chodźmy stąd, panno Evans, zanim znów najdzie mnie ochota, by odlecieć w kosmos. – Zaśmiał się cicho i delikatnie zsunął ją ze swoich kolan. Podniósł się i założył spodnie, a następnie pomógł wstać Lily.
Szli wolno kierując się do Wielkiej Sali. James przytulił ją do siebie, kciukiem pieszcząc wnętrze jej dłoni. Czuła się spełniona i przyjemnie obolała. Ona również wystrzeliła dziś w kosmos i ujrzała gwiazdy.
- Powiedz mi, skąd wytrzasnęłaś te tabletki. – Poprosił, gdy schodzili po schodach.
- Cały czas były w moim kufrze! – Zaśmiała się, – Kiedy ostatnim razem o tym rozmawialiśmy, przypomniałam sobie jak mama dała mi na dworcu kopertę mówiąc coś o odpowiedzialności. Odnalazłam tę kopertę i okazało się, że „one” w niej były.
- Twoja mama to niesamowita kobieta! Chyba muszę jej wysłać kwiaty.
- Nie sądzę, by chciała wiedzieć, że tak szybko skorzystałam z jej prezentu. – Zachichotała rumieniąc się lekko.
- Uwielbiam Twoją matkę i kocham Cię nad życie! – James objął Lily mocno i pocałował namiętnie.
Lily usłyszała za jego plecami syk wściekłości. Otworzyła oczy i ujrzała niską blondynkę zaciskającą pięści i patrzącą na nią z nienawiścią. Laura wyglądała teraz jakby zamierzała się na nią rzucić. Ruda oderwała się od ust Jamesa i ścisnęła mocniej jego dłoń.
- Chodźmy, James. Za nami stoi Twoja eks i chyba ma ochotę mnie zamordować. – Szepnęła mu do ucha.
Rogacz drgnął lekko, ale się nie odwrócił.

- Chrzanić, tę małą ździrę! – Mruknął i pociągnął Lily do Wielkiej Sali. Nawet nie przypuszczał, że to jedno zdanie wywoła takie konsekwencje w przyszłości.