wtorek, 22 grudnia 2015

Rozdział 57


James wyciągnął pod stołem długie nogi i ziewnął potężnie. Dłonie całkowicie mu zdrętwiały a oczy łzawiły od odpychającego smrodu pasty do polerowania sreber. Z uwagą przyjrzał się pucharowi, który czyścił przez ostatnią godzinę – zeszłoroczny puchar Quidditcha, który Gryfoni zdobyli pokonując Ślizgonów 260 do 120. Gdyby James wówczas wiedział, że będzie musiał go tak pucować, pozwoliłby szukającemu Slytherinu złapać znicz.
Westchnął głośno i chwycił za odznakę prefekta, należącą 50 lat temu do jakiegoś Gryfona, którego nazwiska nawet nie potrafił teraz odczytać. Litery zlewały się ze sobą. Był wykończony, a McGonagall nie miała serca! Zawsze ją o to podejrzewał, ale teraz nabrał już stu procentowej pewności.
Drzwi za jego plecami zaskrzypiały cicho. Odwrócił się i z całych sił powstrzymał śmiech na widok kretyńskiego, nocnego czepka, jaki miała na głowie opiekunka Gryffindoru.
- Jak Ci idzie, Potter? – Zapytała podchodząc bliżej i oceniając efekty jego pracy.
- Skończyłem, Pani Profesor.
- Tak… Czy czas spędzony tutaj, wystarczył Ci na przemyślenia?
- O tak! Przemyślałem wiele spraw.
- I do jakich wniosków doszedłeś?
- Że na pewno nie przyłożę ręki, by Puchar Quidditcha znów trafił w ręce Gryfonów. Jego polerowanie to istna mordęga!
- Widzę, że żarty się Ciebie trzymają, Potter. – Profesorka uśmiechnęła się mściwie. – I wydaje mi się, że nie zdążyłeś jeszcze zastanowić się nad błędami, za które zostałeś ukarany. Ale nic straconego. Wiele szkolnych trofeów czeka na czyszczenie w gabinecie dyrektora…
- NIE!!! – James zerwał się z krzesła z paniką w oczach. – To naprawdę nie będzie konieczne, Pani Profesor. Wiem, że zachowałem się niewybaczalnie i przysięgam, że więcej się to nie powtórzy.
- Cieszą mnie Twoje słowa, James. – McGonagall uśmiechnęła się łagodnie i wskazała na krzesło zachęcając go, by usiadł. – Zanim wyjdziesz, chcę jeszcze z Tobą o czymś pomówić. – Odczekała chwilę, żeby James zajął wygodnie miejsce, odetchnęła głęboko i spojrzała na niego z troską. – Posłuchaj, Potter, nigdy w historii mojej pracy w Hogwarcie nie wtrącałam się w życie uczuciowe moich Gryfonów.
- Bardzo mądrze Pani… - zamilkł szybko, gdy spiorunowała go wzrokiem.
- Tym razem też nie zamierzałam interweniować, ale to, co się dzieje, to już przekracza granice dobrego zachowania. Ty i panna Evans, staliście się tematem plotek, od których huczy cały zamek, a Wasze wyzwiska cytują już uczniowie młodszych roczników!
- Przepraszam, Pani Profesor, nie miałem takiej świadomości. Obiecuję, że od dzisiaj, będę obrzucał Evans wyzwiskami znacznie ciszej.
- Nie pajacuj, James! – Rozgniewana profesorka, uderzyła pięścią w biurko. – Wyjaśnij mi, co się takiego wydarzyło, że nagle zapałałeś do niej taką nienawiścią?! Zabiła Ci sowę? Spaliła miotłę? Co się z Wami stało?
- To Evans ma problem, Pani Profesor. To ona rzuciła się na mnie z różdżką, a gdy okazało się, że popełniła błąd, nie potrafiła przeprosić.
- A, Ty nie jesteś oczywiście skłonny…
- Nie, nie jestem i nawet niech Pani nie próbuje mnie przekonać, że powinienem zachować się szlachetnie. Ktoś wreszcie musi nauczyć tą jędzę pokory.
- I musisz to być akurat, Ty? Czy wiesz, że Lily otrzymała „N” za ostatni sprawdzian z Transmutacji? Profesor Slughorn, także skarżył się na jej wypracowanie. Jeśli tak dalej pójdzie, nie dopuszczę jej do OWUTEMÓW.
- To naprawdę przykre, ale chyba nie ze mną powinna Pani o tym rozmawiać. – James zdębiał słysząc słowa profesorki, ale nie dał po sobie poznać, jak bardzo go zaskoczyła. „Nędzny” z Transmutacji, u Lily Evans? Świat się kończy, czas umierać! Zachował jednak kamienną twarz i beztroski ton. To nie była jego sprawa. Już nie.
- Masz rację, Potter. – Odezwała się McGonagall, odgadując jego myśli. – To z nią muszę porozmawiać, a nie z Tobą. Możesz już iść.
James wstał z krzesła i ukłonił się grzecznie.
- Dobranoc, Pani Profesor. – Rzucił przez ramię i opuścił gabinet wicedyrektorki.

*
Siedząc na kanapie, w Pokoju Wspólnym, wsłuchiwała się w trzask polan płonących w kominku. Podciągnęła kolana pod brodę i objęła nogi ramionami. Zegar na kominku wybił godzinę drugą.
To uczucie bezradności i zagubienia powodowało silny ucisk w klatce piersiowej. Po jej policzku popłynęła jedna słona kropla, potem kolejna, a po chwili zorientowała się, że jej twarz tonie we łzach. Jak długo to jeszcze potrwa? Ile jeszcze wytrzyma w takim stanie, nim do reszty pochłonie ją rozpacz i beznadzieja?!
Nagle usłyszała skrzypnięcie drzwiami, szybko schowała twarz w kolanach i skuliła się na kanapie, powstrzymując szloch. Przy odrobinie szczęścia ten ktoś, kto akurat wszedł do Pokoju Wspólnego, w ogóle jej nie zauważy.
Drzwi zamknęły się, a osoba powoli, człapiąc butami, skierowała się w stronę dormitoriów chłopców. Lily już prawię odetchnęła z ulgą, gdy nagle koleś zatrzymał się gwałtownie i z powrotem ruszył, tym razem w kierunku kanapy. A jednak nie była niezauważona, nie odważyła się jednak podnieść głowy, by sprawdzić, kim był intruz.
- Dlaczego siedzisz tu sama, w środku nocy?
Oczywiście! Brak szczęścia w jej przypadku mógł oznaczać tylko nieszczęście. Dlaczego nie Remus, Syriusz czy Peter, dlaczego ON?!?
- Nic Ci do tego, Potter! – Pomimo tego, że bardzo się starała, nie udało jej się powstrzymać cichego szlochu. Cholera!
James zrobił jeszcze kilka kroków, a następnie usiadł na przeciwnym krańcu kanapy. Lily wyczuła od niego zapach pasty do polerowania sreber, ale mimo to wciąż czuła zapach jego wody kolońskiej. Wnętrzności skręciły się jej w supeł. Mimowolnie cicho jęknęła.
- Dlaczego tu siedzisz? –Powtórzył pytanie.
- Bo mogę!! – Warknęła, podniosła głowę i spojrzała na niego z nienawiścią, całkowicie zapominając, że jej twarz jest mokra, a oczy zapuchnięte od płaczu.
- To nie Twoja zasmarkana sprawa, Potter! Będę tu siedzieć, bo mam na to ochotę.
- A nie wygodniej płakać do poduszki? – Uśmiechnął się kpiąco, choć w głębi serca zrobiło mu się jej żal.
- Wynoś się stąd! – Krzyknęła, rzucając mu wściekłe spojrzenie.
- Mam prawo przebywać tu tak samo, jak Ty. I nie wydzieraj się tak, bo obudzisz cały zamek, wariatko.
- Jak śmiesz! – Zachłysnęła się powietrzem i poderwała z kanapy. Zapomniała o całym bólu, jaki odczuwała jeszcze kilka minut temu. Teraz znów ogarnęła ją dzika furia. – Ty… Ty egoistyczny dupku z przerostem ego nad swój wzrost! – Chwyciła za poduszkę i rzuciła w niego, ale zdążył się uchylić. 
James powoli wstał i stanął naprzeciwko Lily. Zmrużył oczy. Działo się z nim coś dziwnego. Normalnie już byłby na nią wściekły, lecz dziś, tylko go rozbawiła.
- Wredna suka. – Uśmiechnął się szeroko, z rozbawieniem obserwował jak jej twarz przybiera kolor wściekłej czerwieni.
Chyba zabrakło jej słów na ripostę, bo zamiast mówić, rzuciła się na niego z pięściami. James chwycił ją za nadgarstek zanim zdążyła mu przyłożyć. Szybko unieruchomił jej także drugą rękę, przewidując jej kolejne posunięcie.
- Nienawidzę Cię! – Wysyczała kopiąc go wściekle po kostkach. – Słyszysz, Potter! Nienawidzę Cię!
- Och, jesteś taka urocza, kiedy się wkurwiasz. – Zaśmiał się i wciąż nie puszczając jej rąk przyparł ją do ściany. – Ale kopiesz beznadziejnie, skarbie.
- Przysięgam, że jeśli mnie nie puścisz, to zrobię Ci nową dziurę w dupie, Ty pieprzony gumochłonie!
Zaśmiał się głośno i puścił jej dłonie. Był zbyt zmęczony, by dłużej ciągnąć tą farsę. Trochę się rozbawił, a teraz czas spania. Zrobił krok w tył i uśmiechnął się szelmowsko. – Dobra, Evans. Kolorowych koszmarów.
- Cham i prostak! – Warknęła i wymierzyła mu siarczysty policzek.
Jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
- Ty mała, ruda żmijo! – Warknął ponownie chwytając ją za ręce i przygwożdżając do ściany.
- Puszczaj, to boli!
- Ma boleć! Mnie też zabolało!
Przybliżył się jeszcze bardziej. Poczuła jak całym swoim ciałem próbuje wgnieść ją w ścianę. Był tak blisko, że niemal stykali się nosami.
Ich rozszalałe oddechy mieszały się ze sobą. Zapach jej mydła otumaniał go. Uśmiechnął się pod nosem, wsuwając kolano między jej nogi udaremniając próbę zadania kolejnego kopniaka.
- Daj spokój maleńka… - Wyszeptał, w jego oczach wciąż dostrzegała błysk rozbawienia, ale było tam coś jeszcze… Jakaś dzika rządza, pożądanie?
Zapomniała o oddechu, gdy jego usta zachłannie przylgnęły do jej warg. Całował ją namiętnie i bez opamiętania, jakby robił to pierwszy raz w życiu. Uwolnił jej ręce, jego dłonie natychmiast znalazły się na jej biodrach, oszalały z pragnienia dyszał, jakby dopiero, co przebiegł maraton. Zacisnął mocno powieki i oderwał się od niej, gdy ostry ból przeszył jego wargę! Poczuł jak ciepła strużka krwi cieknie mu po brodzie. Ugryzła go!
- Oszalałaś! – Jęknął wycierając krew rękawem koszuli.
- Nigdy więcej nie nazywaj mnie żmiją! – Syknęła i znów się na niego rzuciła, jednak tym razem nie po to, by zadać mu cios.
Nim zdążył zorientować się, co jest grane. Lily zdążyła już rozerwać mu koszulę. Wziął ją na ręce i oplótł sobie jej nogi wokół bioder. Ich języki znów splotły się w dzikim tańcu.
- Jesteś małą, podstępną żmiją, która miesza mi w głowie! – Jęknął, całując czułe miejsce tuż za uchem.
- Zamknij się już! – Warknęła, wbijając paznokcie w nagie plecy Rogacza.
- Czego chcesz, maleńka?
- Kochaj się ze mną…
- Z największą przyjemnością, skarbie.
Pocałował ją głęboko w usta, delikatnie przygryzł zębami jej wargę, aż zachichotała cicho, a później postawił ją na ziemi i chwycił za rękę. – Chodź.
- Dokąd? – Zdezorientowana i rozszalała z pożądania obserwowała jak James zbiera z podłogi resztki swojej koszuli, a następnie ciągnie ją w stronę dormitorium Huncwotów.
- Zwariowałeś?! Chłopaki śpią na górze!
- Nie martw się, nie obudzimy ich.
Nie była tego taka pewna, ale pozwoliła zaciągnąć się na górę.
James bezszelestnie otworzył drzwi i przepuścił ją przodem.
W sypialni Huncwotów było ciemno, a ciszę zakłócały jedynie równe oddechy trzech śpiących młodych mężczyzn. James chwycił Lily za rękę i poprowadził ją do swojego łóżka. Ułożyła się wygodnie na poduszkach i obserwowała, jak James zaciąga kotary. Kiedy upewnił się, że są szczelnie zasunięte, wyciągnął z tylnej kieszeni spodni różdżkę i szepnął:
- Muffliato!
Nic szczególnego się nie wydarzyło, Lily jedynie miała wrażenie, że zasłonami poruszył ledwie zauważalny wietrzyk.
- Co to za zaklęcie? – Wyszeptała.
- Wyciszające. Nawet, jeśli któryś z chłopaków się obudzi, to nie będzie nas słyszeć.
- WOW! Nie wiedziałam, że istnieje takie zaklęcie.
 - Nic dziwnego, nie uczą go w szkole i z tego, co mi wiadomo, nie ma go również w żadnej księdze zaklęć. – Rzucił różdżkę w odległy koniec łóżka i zbliżył się do Rudej.
- Skąd… - zamierzała zapytać, gdzie James nauczył się tego sprytnego zaklęcia, gdy poczuła usta Jamesa na swoich. Chwilę później jego niecierpliwe dłonie rozpinały guziki jej piżamy.
Objęła go jedną ręką w pasie a drugą poczochrała mu włosy, stęskniła się za tą czupryną. Zaśmiał się cicho i błyskawicznie pozbył się spodni i bokserek. Gdy wreszcie oboje byli już nadzy, rzucili się na siebie, spragnieni swoich ciał. Usta splotły się w namiętnym, tęsknym pocałunku. W każdy ruch i pocałunek wkładali pasję, która tkwiła w nich uśpiona, od tygodni.
Powolnymi ruchami zatapiał się w niej, Lily zamknęła oczy i odchyliła do tyłu głowę, jej dłonie powędrowały na plecy Rogacza i dotykały wrażliwych punktów, gdy jego członek dawał jej zaspokojenie po tych trudnych dniach.
- Tęskniłem – wyszeptał, całując jej szyję. – Nie zmienia to jednak faktu, że jesteś najgorszym babsztylem, jakiego miałem okazję poznać. 
- A ty… - Zaczęła z zamkniętymi oczami. – Jesteś najbardziej upartym idiotą, jakiego poznałam. - Przyciągnęła go do swoich ust i pocałowała namiętnie. Zabrakło jej tchu i ujrzała gwiazdy, gdy gwałtownie wbił się w nią. Przyjemność jednak nie trwała długo, gdyż z cichym warknięciem wyszedł z niej i zgrabnym ruchem przekręcił na bok. Nie widziała już jego twarzy, poczuła na plecach ciepło jego ciała, a na pośladkach jego twardą męskość.
- Uważasz, więc, że jestem idiotą, tak? – Zapytał z wymuszoną złością, przesuwając dłoń w kierunku jej kobiecości. Powoli wszedł w nią, jednocześnie rozpoczynając palcami słodkie tortury. 
- Och… Yhym… - bardzo chciała mu odpowiedzieć, jednak ilość doznań, jakie otrzymywała pozbawiała ją całkowicie świadomości i racjonalnego myślenia.
- A to, co Ci teraz robię też jest idiotyczne? – Z wielką pasją zataczał kółka palcem delektując się jękami dochodzącymi z jej gardła. - A może orgazm, który zamierzam ci zafundować również jest idiotyczny? – Po tych słowach nieco przyspieszył i już po chwili poczuł jak mięśnie wewnątrz Lily zaciskają się na jego członku. Z jej gardła wydobył się przeciągły jęk przerwany jedynie jego imieniem. 
Uśmiechnął się triumfalnie i po chwili sam szczytował wyrzucając z siebie całą złość, jaka gromadziła się w nim przez ostatnie tygodnie.

Leżeli wtuleni w siebie, łapczywie walcząc o każdy oddech i powoli odzyskując świadomość, po tych niesamowitych wrażeniach. James poczuł jak wreszcie ogarnia go błogi spokój. Nareszcie wszystko, było na swoim miejscu, a jego głowy nie zaprzątały, już żadne ponure myśli. No może poza jedną, malutką…
- Nieźle mi przypieprzyłaś. – Pogłaskał się po policzku.
- Nie udawaj, że nie zasłużyłeś. – Chwyciła go mocniej za krocze i złożyła na jego ustach gorący pocałunek.
- Ja? Zasłużyłem?! – Jęknął cicho, czując jak jego męskość ponownie budzi się do życia.
- Nazwałeś mnie wredną suką!
- Och, a ty mnie chamem i prostakiem, a później pogryzłaś mnie do krwi.
- No dobrze, uznajmy, że jesteśmy kwita. – Uśmiechnęła się i pogłaskała go czule po policzku.
- Nie, Lily. Nie jesteśmy kwita. – Spoważniał nagle, zaskakując ją. – Kocham Cię do szaleństwa i tego nic nie zmieni, ale nie zmienia to jednak faktu, że mega mnie wkurwiłaś i myślę, że doskonale zdajesz sobie sprawę, że zachowałaś się jak kretynka.
Westchnęła ciężko, przytulając się do niego, jakby w obawie, że za chwilę wyrzuci ją ze swojego łóżka. Miał rację, wiedziała o tym od dawna, ale jej duma nie pozwalała się do tego przyznać. Jednak czy był jakiś sens, by dalej brnąć w tę głupią kłótnię?
- Przepraszam. – Wyszeptała chowając twarz w jego ramiona. – Wybacz mi, proszę. Nie kłóćmy się więcej.
- Jeśli za każdym razem, mamy godzić się w ten sposób, to możemy kłócić się trzy razy w tygodniu. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu, dając jej do zrozumienia, ze przeprosiny zostały przyjęte.
- Jeśli o mnie chodzi, to możesz mnie tak posuwać codziennie, bez powodu.
- Panno Evans, cóż to za słownictwo! – Przekręcił się szybko i usiadł na niej okrakiem. Zwinnym gestem unieruchomił jej ręce nad głową a później pocałował namiętnie. – Dziś na szczęście mamy, bardzo konkretny powód, więc zamierzam posuwać Cię do białego świtu.
Zdążyła jeszcze wydać z siebie jęk zadowolenia, nim na nowo zawładnęło nią pożądanie.

***

Dorcas dolała kawy do swojego kubka i spojrzała na Lorraine, która grzebała łyżką w misce z owsianką. Zerknęła na zegarek, a później na drzwi wejściowe. Jednak zamiast Lily ujrzała tam grupę rozchichotanych Huncwotów. Gdzie ona się do cholery podziewała?!
- Może poszła do biblioteki. – Lori odpowiedziała na jej niezadane na głos pytanie.
- W środku nocy!?! – Dorcas ostentacyjnie postukała się palcem w czoło. – Mówię Ci po raz setny Lori, że słyszałam w nocy, jak Lily wychodzi z dormitorium.
- No dobra, ja też się o nią martwię, ale nie wpadajmy w panikę. Na pewno jest gdzieś w zamku i niedługo się znajdzie. Może poszła na nocną…
- Randkę? – W zdanie wszedł jej Syriusz, który szczerząc się głupio właśnie usiadł przy stole Gryfonów. – Cześć dziewczęta.
- O czym Ty mówisz?! – Dorcas spojrzała zdumiona na Łapę.
- Po waszych nieszczęśliwych, aczkolwiek pięknych mordkach, wnioskuję, że coś Was martwi. Jesteście same, brakuje trzeciej wiedźmy, więc przypuszczam, że to jej zaginięcie tak Was niepokoi, a skoro…
- Czy masz jakąś wiedzę, którą chciałbyś się z nami podzielić, Syriuszu? – Zapytała poirytowana Dorcas.
- A i owszem. Wiem, gdzie zapodziała się Wasza przyjaciółka.
-Więc? Nie dość, że potrafi wkurzyć wsadzając komplement i inwektywę w jednym zdaniu, to jeszcze ma czelność wystawiać nasze biedne serduszka na dygotanie! Nie trzymaj nas dłużej w niepewności, na Merlina! – Lori wybuchła słowotokiem bezceremonialnie dzióbiąc Blacka w ramię.
- Wyobraźcie sobie, że dziś na podłodze w naszym dormitorium znaleźliśmy jej koszulkę.
- Nocną! – Sprecyzował Peter.
- A kotary przy łóżku Jamesa, były szczelnie zasłonięte. – Dokończył Remus uśmiechając się tajemniczo.
- NIE! – Wykrzyknęły jednocześnie.
- Tak.
- Boże, chyba nie sądzicie, że Potter zaciągnął ją do swojego łóżka, zgwałcił i udusił poduszką!? – Lorraine z wrażenia poderwała się z ławki.
- Kochanie, ja wiem, że włoska mafia w ten sposób rozwiązuje konflikty małżeńskie, ale wierz mi, w Wielkiej Brytanii nie stosuje się takich metod…- Peter posadził z powrotem dziewczynę i uspokajająco pocałował w policzek.
- Ja myślę, że dziś w nocy doszło do rozejmu, o który tak zacięcie walczyliśmy od dwóch tygodni. – Remus wyszczerzył zęby i nalał sobie kawy do kubka.
- Byłoby cudownie, ale czy dla pewności zajrzeliście tam, by sprawdzić czy Lily jeszcze żyje?
- Dorcas, Ty też?!
- No nie, nie. Tak tylko pytam. – Dorcas wzruszyła ramionami, ale na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech.
- Merde, będę musiała przerobić mój rysunek. – Lori przygryzła wargę i zamyśliła się na chwilę. – Muszę dorysować na nim Pottera… Jak myślicie, co bardziej pasuje do smoka? Goblin czy sklątka?

sobota, 28 listopada 2015

Rozdział 56

„Eliksiry trójfazowe działają trójfazowo, ponieważ składają się z trzech faz…”
Lily zmarszczyła brwi czytając to, co właśnie napisała. Sapnęła sfrustrowana. Stek bzdur! Rzuciła piórem, które potoczyło się po stoliku rozbryzgując na pergaminie kleksy z czarnego atramentu. Jeszcze nigdy nie zdarzyło jej się, by napisanie wypracowania z eliksirów szło jej tak opornie. Pomasowała skronie i spojrzała na błonia, które zalewał deszcz.
Wypracowanie z eliksirów – nic prostszego!! A jednak nie potrafiła sklecić nawet jednego sensownego zdania.
Jej cały uporządkowany świat rozpadał się na kawałki, a ona nie miała zielonego pojęcia, jak to powstrzymać. Dość! Musi się otrząsnąć i wrócić do normalnego życia, czekają ją OWUTEMY, a później wróci do domu i więcej Go nie zobaczy…
- Pouczymy się razem?
Oderwała się od ponurych myśli i zadarła głowę do góry. Przy jej stoliku stał Remus. W rękach trzymał stos książek, uśmiechał się łagodnie.
- Jasne! – Uśmiechnęła się krzywo. – Tak naprawdę to spadasz mi z nieba! Nie mogę poradzić sobie z wypracowaniem z Eliksirów.
- Z chęcią pomogę. – Lupin położył książki na stolik i usiadł naprzeciwko Lily. – Trójfazowe, tak? Zajrzę do notatek…
- Błagam, tylko mi nie mów, że już swoje skończyłeś…
- Eeee, nie powiem…
- Ale to zrobiłeś. – Lily zrzedła mina. – Chyba tylko mi się nie udało tego napisać! Slughorn mnie zamorduje!
- Nie zamorduje, bo za bardzo Cię lubi. Nie bez kozery należysz do Klubu Ślimaka. – Odpowiedział jej przyjaciel.
- Nie należę, wypisałam się, nie będę tam chodzić. Nie chcę widzieć… - Ugryzła się w język, już i tak za dużo powiedziała.
- Nie chcesz widzieć kogo, Lily? – Drążył temat Lupin.
- Nikogo ważnego. – Stanowczo odpowiedziała Rudowłosa, ale w jej oczach czaił się jakiś zawód.
- Lily, to nie może dłużej trwać! – Remus zabrał jej pióro z ręki i odłożył do kałamarza, a następnie spojrzał jej głęboko w oczy. – Porozmawiajmy.
- Rozmawiamy. – Uśmiechnęła się sztucznie, czując jak zaczynają ją piec oczy.
- Porozmawiajmy o Tobie, Lily. Widzę, że źle z Tobą. – Złapał ją za przedramię. – Udajesz twardą, udajesz, że nic do niego nie czujesz, ale ja Cię znam lepiej niż ktokolwiek inny, Lily. Wiesz doskonale, że mnie nie oszukasz.
- A jak, Twoim zdaniem, powinnam się zachowywać?! – Warknęła ze złością.
- Porozmawiajcie z Jamesem, wyjaśnijcie sobie wszystko. On Cię kocha.
- Wygląda na obojętnego…
- Tak samo jak Ty. James tęskni za Tobą, ale się do tego nie przyzna. Bardzo by chciał, żeby było jak dawniej, ale jest zbyt zraniony, żeby pierwszy wyciągnąć do Ciebie rękę. Znasz go przecież i wiesz, że bardzo często chrzani podjęte zadanie, ale tak naprawdę oddałby wszystko, żeby móc być z Tobą.
Od drugiego zdania tej rozbuchanej odpowiedzi nie mogła wyjść z podziwu, że taki mądry, sympatyczny i inteligentny mężczyzna, mógł się dać tak zmanipulować dwóm podłym wiedźmom jakimi są Dorcas i Lorraine.
- Wow! Remusie, samo to wymyśliłeś, czy przeczytałeś z folderu dla akwizytorów? – Otworzyła szeroko oczy, wciąż nie wierząc w to, co usłyszała.
- Mówię Ci, jak to wszystko wygląda naprawdę. Ale jeśli Ty tego nie dostrzegasz, bo się boisz przyznać sama przed sobą, że popełniłaś błąd! James zostawił Cię, bo nie potrafiłaś przeprosić za swój błąd, a teraz tylko Ty możesz to naprawić. Powinnaś pierwsza wyciągnąć rękę…
- Naprawdę, jest mi brak słów do Ciebie, Remusie. – Wstała szybko i odetchnęła głęboko czując jak jej oczy robią się wilgotne. – Najlepiej będzie, jak zajmiesz się swoimi sprawami, a mi daj spokój. Dziękuję pięknie za pomoc w eliksirach! – Warknęła na pożegnanie i udała się w stronę dormitorium dziewcząt. Remus westchnął z rezygnacją. Jemu się nie udało, może więc Lorraine pójdzie lepiej.

*

Siedziała na parapecie okiennym skierowanym na mokre teraz błonia, w różowej sukience i z gołymi stopami. Kończyła właśnie najnowszy rysunek. Jak na gapowatą czarownicę przystało talent ten miała znakomicie rozwinięty – nie dość, że uwielbiała rysować to jeszcze wychodziło jej to nadzwyczajnie. W myślach jednak ciągle powtarzała misterny plan ułożony do spółki z Huncwotami. Nigdy nie przypuszczała, że jej własny, cichy zazwyczaj Peter, tak się wkręci w knucie akcji pogodzenia Lily i Jamesa. Nie mieściło jej się w głowie, jak taka banda może wpłynąć na dwoje myślących ludzi. Z drugiej strony, ojciec wiele razy jej opowiadał, jak niedowiarkom da się łatwo coś zasugerować używając odpowiednich słów w odpowiednim momencie.
Rozmyślania przerwał jej dźwięk otwieranych drzwi. Uderzyły z hukiem o ścianę, a chwilę później wpadła przez nie lekko podenerwowana Lily.
- Cześć, Ruda! Coś się stało? Nie wyglądasz najlepiej. – Natychmiast oderwała się od rysowania drugiego smoczego oka, by porozmawiać z Lily.
- To jakieś kpiny! – Mruknęła pod nosem Evans. – Wszystkim odbiło? Też będziesz mnie przekonywała?!
- Ale do czego? Bo wiesz, ja zawsze powtarzałam, że fiolet to nie jest Twój kolor. – Próbowała ją zbić z tropu Lorraine.
Lily spojrzała na nią jak na idiotkę i roześmiała się głośno.
- Co jak co, ale porad modowych to Ty możesz co najwyżej Dorcas udzielać, pstrokata choinko!
- Ty małpo! – Lori wzięła głęboki oddech, by uspokoić nerwy. To nie był odpowiedni moment na kłótnie, miała misję do wypełnienia. – Dobrze klapnij tu sobie obok mnie i gadaj co Cię tak permanentnie rozwścieczyło.
Lily jak na zawołanie zrzedła mina, ale usiadła obok przyjaciółki.
- Po pierwsze: zaziębisz się siedząc z prawie gołym tyłkiem na kamiennym parapecie, po drugie: rysujesz obłędnie. A po trzecie, to się nie spodziewałam, że mój przyjaciel może gadać takie rzeczy!
- Jakie rzeczy? – Lori zapaliła się w głowie czerwona lampka. Taki właśnie mieli plan: skoro Lily już rozmawiała z Remusem, to teraz czas na nią!
- Och piękne rzeczy! Tylko chyba coś mu się pokręciło w głowie! Imbecyl!
- Remus? Niemożliwe! – Udając zaskoczenie, Lorraine teatralnie złapała się za serce.
- Poprosił mnie, abym pierwsza wyciągnęła rękę do Pottera! Wyobrażasz sobie?! Nawciskał mi jakichś ckliwych histor… Zaraz, zaraz… Skąd wiesz, że rozmawiałam z Remusem?! – Lily spojrzała podejrzliwe na przyjaciółkę.
- Eeee, przed chwilą mi powiedziałaś? – Włoszka przygryzła dolną wargę i uśmiechnęła się przymilnie.
- Nie! Nic nie wspomniałam o Remusie! – Ruda nie dawała za wygraną.
Laurecci poczuła jak kropla zimnego potu spływa jej po plecach. Ups! Wzięła jednak głęboki wdech i postanowiła zaatakować.
- Lily, ogarnij się! Powiedziałaś, że odbyłaś rozmowę z przyjacielem. To chyba logiczne, że miałaś na myśli Remusa! Z tego co wiem, to żaden inny chłopak w Hogwarcie nie może szczycić się takim tytułem… - Lori wciągnęła następną porcję powietrza, by dalej trajkotać. Tak! Musiała mówić dużo i szybko, bez sensu, byle tylko Ruda nie połapała się w planie.
- Dość! Lors, zamilcz już! – Lily podniosła ręce w geście kapitulacji.
- A więc Remus nawtykał Ci, że powinnaś przeprosić Pottera?
- No… w sumie to do tego zmierzał. Och, Lori… Gdybyś słyszała, jak pięknie przemawiał! O mało się nie porzygałam tęczą z nadmiaru tych słodkości. James Cię kocha, jest zbyt zraniony, by pierwszy wyciągnąć rękę… - zaczęła wyliczać, naśladując głos Remusa.
- Lily, nie przyszło Ci do głowy, że w tym co mówi Remus jest odrobina prawdy? – Lorraine zasłoniła dłonią usta Rudej, by ta nie mogła jej przerwać. – Nie wściekaj się! Chcę Ci tylko powiedzieć, że ostatnio oboje trochę przesadzacie. Jeszcze chwila, a zaczniecie w siebie zaklęciami rzucać.
- Lorraine Laurecci powiedz mi: a jakie to ma znaczenie?
- Kolosalne, słonko! Na początku może i było zabawnie, ale teraz to się robi niesmaczne! Nie jestem głucha, Lily Evans, słyszę jak płaczesz każdej nocy.
- Odwal się Lorraine! – Ruda zazgrzytała zębami i zeskoczyła z parapetu. – Co to za jakaś cholerna zmowa? Wczoraj pedagogiczną rozmowę przeprowadziła ze mną Dorcas, potem Black, za co zarobił po gębie, a dziś Remus i jeszcze Ty! Czyli został mi tylko Peter do wysłuchania i mogę umierać szczęśliwa! Powiem Ci tylko jedno, Włoska Wiedźmo, a TY przekaż to pozostałym: Pocałujcie mnie wszyscy w dupę! – Trzasnęła drzwiami do łazienki, zgarniając po drodze kosmetyki i ręcznik.
- Ale jadem znów tryskasz popisowo. – Lorraine z niewyobrażalnym spokojem wróciła do rysowania. Bardziej szczegółowo skupiła się na szczęce smoka. Dorysowała mu kapiący z kłów jad , a następnie burzę rudych włosów na głowie. Tak, smok toczący jad z pyska, z pazurami zakrzywionymi jak kolce na ogonie Rogogona – to idealna metafora wkurzonej Evans!

***

Od dwóch dni łaził samotnie korytarzami, unikając spotkań z Huncwotami i przyjaciółeczkami jego eks. Nagle wśród jego przyjaciół zapanowała jakaś kosmiczna moda na udzielanie porad. Każdy z osobna łaził za nim i wciskał jakieś ckliwe teksty. Oczywiście mistrzem „bzdetnej gadki” został Syriusz! James roześmiał się głośno na wspomnienie wczorajszego wystąpienia Łapy…
„ – James nie możesz tego robić! Próbujesz zabić swoją miłość do niej!
- Co Ty pieprzysz, Black?!
- Nie udawaj, przyjacielu! Zależy Ci na niej jak cholera, ale nie potrafisz się do tego przyznać! Przecież ona jest cudowna! Zapomniałeś już ile razem przeszliście?! Nie możesz skreślić tej miłości! To Cię zgubi, nie możesz dłużej udawać, że jej nie kochasz, słyszysz? Walczyłeś siedem lat, a teraz chcesz zniszczyć to wszystko przez jedną głupią kłótnię? Nie podążaj tą drogą James… Schowaj swoją urażoną dumę i przebacz jej, pierwszy wyciągnij dłoń na zgodę…
- Dorcas Ci to napisała? – James beznamiętnie przerwał monolog Syriusza.
- Co? Nie, skąd! Ja tak z głębi serca, martwię się o Ciebie, o WAS! Przecież tak bardzo się koch…
- Dobra, dobra. Już starczy! – Potter poklepał przyjaciela po plecach. – Byłeś świetny, prawie się nabrałem! Wczułeś się w rolę jak rasowy aktor. Ale musisz jeszcze trochę poćwiczyć przed lustrem, a teraz wybacz, ale spieszę się na randkę.
- Co?!?! STÓJ! JAKA RANDKA, Z KIM?!?
-Och, Ma wiele talentów: jest mądra, rozważna, twardo stąpa po ziemi i potrafi mnie przekonać do robienia niemożliwego. – James wyszczerzył zęby do zaskoczonego i zdębiałego Blacka.
- Która jest tą nieszczęśnicą?
- McGonagall. – James mrugnął do przyjaciela i uciekł w kierunku gabinetu opiekunki Gryffindoru.”
Tak, Black dał niezły popis. Pobił o głowę nawet tą wścibską Włoszkę, która próbowała go wziąć na litość:
„ – Ona płacze każdej nocy, z nikim nie rozmawia, jest zraniona. Oddałaby wszystko, żeby znów być z Tobą, a Ty ją odtrącasz!
- Niech przeprosi, a dostanie wszystko ode mnie. – Uśmiechnął się kpiąco. – A teraz goń się Lorraine!”
Dorcas zdaje się, że również próbowała wzbudzić w nim litość, ale zwiał jej z przed nosa, zanim zdążyła otworzyć usta. Niestety Remusowi zmuszony był oficjalnie pogrozić pięścią, bo w przeciwieństwie do Dorcas, polazł za nim nawet do łazienki…
„ – James, na Boga ile zamierzasz to jeszcze ciągnąć? – Remus oparł się o umywalkę i splótł ręce na piersi. – Cały zamek ma z was niezły ubaw! Czy już zapomniałeś…
- Dość, Remusie! Nie rozkręcaj się! – James chwycił przyjaciela za ramiona i pociągnął w stronę drzwi. – Jeśli za chwilę na zamilkniesz to przysięgam, że Ci przyłożę. I przekaż to pozostałym! Dajcie mi święty spokój i przestańcie wpieprzać się w sprawy, które Was nie dotyczą!
- Ależ dotyczą!
- Dość, Lupin!!! – Krzyknął James bezceremonialnie wyganiając kumpla z łazienki. – Od teraz każdego, kto będzie próbował rozmawiać ze mną na temat Evans, czeka petryfikacja, przekaż to pozostałym. – Krzyknął i zatrzasnął Remusowi drzwi przed nosem.”
Zdecydowanie bardziej wolał samotnie chodzić po zamku, niż słuchać tych kretyńskich gadek.
Niestety coraz częściej łapał się na tym, że bezwiednie odwracał głowę, gdy tylko ktoś w pobliżu wypowiadał Jej imię. Czy to na zajęciach, czy na korytarzu, czy nawet w łazience na drugim piętrze. Jakimś dziwnym sposobem, nagle wszyscy dookoła zaczęli namiętnie interesować się losem Lily Evans. Niewiarygodne było z jakim pietyzmem wypowiadano jej imię. Co się do cholery działo w Hogwarcie!!! Kiedy wczoraj, podczas kolacji usłyszał swoje imię w zestawieniu z jej, wypowiedziane przez jakiegoś trzecioklasistę – oszalał. Musiał wyjść z Wielkiej Sali, żeby nie zrobić jakiegoś głupstwa. Już od dawna nie czuł się tak paskudnie.

*

- Nie wiem jak Ty, Dorcas, ale ja czuję się jednak spełniony. – Syriusz rozsiadł się obok Dorcas, na kanapie w Pokoju Wspólnym Gryfonów i otoczył ją ramieniem. – Znów piszesz do niego?
- Ja wcale nie czuję się spełniona! Bardziej jestem znerwicowana niż usatysfakcjonowana, ale przecież robimy co możemy, żeby chociaż nie przestali o sobie nawzajem myśleć. I tak, piszę do Matta, bo jest moim chłopakiem ale tobie akurat nic do tego! – Trzepnęła go w dłoń, gdy chciał przybliżyć pergamin z listem do siebie.
- Nie uważacie, że jednak trochę przesadziliśmy płacąc tym ludziom za ciągłe gadanie tych bzdur? – Zza książki do Historii Magii wychylił się Remus, lekko zniesmaczony metodą, którą zaproponowała Włoszka, a wszyscy pozostali, tak chętnie się z nią zgodzili.
- Remusie, czy wszystko musi być racjonalne? Otóż oświadczam Ci, że nie musi. Miłości nie należy łączyć z racjonalnością, bo później może się okazać, że coś niedobrego z tego wybuchnie. – Lorraine ze swoim przerażającym wręcz spokojem odpowiedziała na rozważania Remusa i kontynuowała malowanie niezwykłego rysunku rudowłosego smoka. – A to, dam jej pod choinkę, jak się nie pogodzą do tego czasu.
Dorcas przechyliła się lekko, by zerknąć na podłogę, gdzie leżał nieskończony jeszcze rysunek Lori.
- To najpiękniejszy i jednocześnie najbardziej przerażający smok jakiego widziałam. – Dorcas wzdrygnęła się na samą myśl spotkania takiego stworzenia. 
Lorraine odwróciła się na plecy i przeciągnęła, by rozciągnąć zbolałe mięśnie.
- Dziękuję. – Odpowiedziała.
Zrobiła to w tak finezyjny, seksowny sposób, że Peter był bliski zaciągnięcia jej na korytarz i przelecenia tuż za wyjściem z Pokoju Wspólnego. Dla odpędzenia tych zbrodniczych zamiarów zadał kluczowe pytanie, które chodziło po głowie całemu towarzystwu.
- Myślicie, że te nasze przemówienia i ta cała akcja z gadkami przyniosą jakiś efekt?
- Myślę, że jak na razie to się oboje nieźle wkurwili. – Wszyscy wciągnęli powietrze, bo Włoszka nie używa takich wulgaryzmów. Lorraine z kolei spokojnie malowała na malachitowo łuski ogona wspaniałego, rudowłosego smoka.
- No to pozamiatane. Szalona Włoszka klnie jak szewc. – Syriusz westchnął ze zdumieniem.
- A myślisz, Pajacu, że od kogo to podłapałam, co? – Spojrzała na niego z nieco nachmurzoną miną. – Poza tym nie uważasz, że pora jest po temu odpowiednia? Już bardziej się wkurzyć nie mogli.
- Kochanie, nie wściekaj się. Nie gniewaj się, ale jak dla mnie to takie słowa z Twoich ust dziwnie brzmią. – Peter pogłaskał Lori po plecach. Tym razem to pozostała część ekipy ponownie doznała szoku, łącznie z Lorraine, która pierwszy raz usłyszała, jak jej chłopak mówi do niej „kochanie” przy wszystkich. Mogła z całą stanowczością stwierdzić, że to całe wściekanie się na niego i cała masa nieporozumień miały sens w tym właśnie słowie.
- Jesteś jak zawsze szalenie miły, a teraz podaj mi piwo mężczyzno! – Onieśmielona tym, co właśnie usłyszała obróciła wszystko w żart i postanowiła, że porozmawia z nim o tym, na osobności, by znów się nie speszył i nie uciekł.
- To co robimy? – Elokwentny Remus otrząsnął się z pierwszego szoku i powrócił do najistotniejszego tematu wieczoru i ostatnich dni.
- Uważam, że kontynuujemy walkę o ich związek. Ja nie pozwolę na to, żeby taka wybuchowa para rozstała się i żeby wesela nie było! – Syriusz objął Dorcas. – Jakbym mógł u nich na przyjęciu z Tobą nie zatańczyć, co?! – I złożył soczysty pocałunek na jej policzku.
- Jesteś obleśny, Black! – Dorcas natychmiast zaczęła wycierać twarz po tym traumatycznym przeżyciu. Pozostali roześmieli się rubasznie odsuwając nurtujący temat na bok do końca wieczoru.

*

Lily siedziała dokładnie w tym samym miejscu, w którym rano zastała Lori. Patrzyła na deszczowe błonia i zastanawiała się nad tymi wszystkimi bzdurami, jakie wygadywali pozostali przez cały miniony tydzień. Czy to głupota ich do tego skłoniła, nieznajomość sytuacji czy może... troska o przyszłość? I jeszcze te wszystkie „James” na korytarzach. Te wszystkie trzpiotki, rozpływające się nad fantastycznością Pottera: młodsze nad silnymi ramionami i gestem – „…bo on ma podobno dom w górach. Jakbym mogła z nim pojechać – to byłoby coś! Skryć się w tych seksownych ramionach i słuchać komplementów do rana!”, a starsze nad przyszłością i możliwościami: ”Nie bez kozery trener reprezentacji Quidditcha ma zamiar odwiedzić finałowy mecz w Hogwarcie. Potter na pewno dostanie się do kadry. A jak już się dostanie to urodzę mu piątkę dzieci, bo z tym jego narzędziem, to sama wiesz, ile może zwojować.” Po czym słodko się zaśmiewały, rozpływając się i marząc o tym, by Potter najzwyczajniej w świecie je przeleciał. Z pewną sympatią przypominała sobie, że ona to miała. Wspominała noce spędzone w jego ramionach, dni spędzone w jego pobliżu, słowa, które mówił tylko o niej. A potem… potem przypomniała sobie jak jej nawrzucał, jak ją wyzywał codziennie i powróciła ta paskudna rozterka, od której nie była w stanie się odpędzić: Jak przestać kochać - nienawidząc i jak kochać, gdy tak nienawidzi?

poniedziałek, 2 listopada 2015

Rozdział 55

          James wyszedł spod prysznica, owinął się ręcznikiem i wyjrzał przez maleńkie okienko. Na zewnątrz, deszcz wciąż lał jak wściekły, wiatr wyginał stare sosny w Zakazanym Lesie, a temperatura spadła już na pewno poniżej 10 stopni. Jak do cholery miał grać w takich warunkach? Na dodatek bolała go głowa, po wczorajszej whisky, a płuca od wypalonej paczki papierosów. Jezu, jakim był dupkiem! Przecież wiedział, że dziś grają z Hufflepuffem! Ubrał się starannie, przeczesał potargane włosy i wyszedł z łazienki. W sypialni zastał Syriusza, który wyglądał przez okno z niezadowoloną miną.
- Cholera – mruknął Black, wzdrygając się.
- Myślę Łapo, że „cholera” to duże niedopowiedzenie. – James sięgnął do kufra wyciągając kolejny sweter. – Będzie ciężko…
- Co? Sprawdzasz pogodę? – Peter przeciągnął się leniwie i spojrzał na Syriusza.
- Nie, kurwa! Podziwiam krajobraz! – Black warknął poirytowany i odszedł od okna. – Dobra nie ma, co rozpaczać, graliśmy już w takich warunkach, a Puchoni to cieniasy. Damy radę.
- Na pewno, wierzę w Was! – Remus pocieszająco uniósł do góry kciuki.
- Będziemy wam dzielnie kibicować z okien Sowiarni. – Peter radośnie wyszczerzył zęby.
- Skoro mamy marznąć, będziemy to robić solidarnie! Jeśli się nie pojawisz na stadionie, Glizdogonie, to obiję ci gębę. – James przerzucił sobie miotłę przez ramię i wyszedł z dormitorium.
- Widzę, że humorek mu dopisuje. – Skrzywił się Peter.
- Tak, wciąż radosny i uśmiechnięty – rzucił sarkastycznie Remus – I myślę, że kac również mu nie pomaga.
*
            Rozczesała włosy i umyła twarz po bezsennej nocy. Założyła ubranie i spojrzała w lustro, przybrała na twarz swój najpiękniejszy uśmiech. Może nikt nie zauważy tych sińców pod oczami. Opuściła dormitorium i ruszyła do Wielkiej Sali, pogrążona w ponurych myślach. Wiedziała już, jak będzie wyglądał ten ponury dzień. Nie pójdzie na mecz Quidditcha, nie jest w stanie Go oglądać. Miała pewność, że spotka Go na śniadaniu, przed meczem zawsze jadał wcześniej. Westchnęła głęboko, by wziąć się w garść. Będzie udawać, że jest szczęśliwa, usiądzie przy stole z obojętną miną, jakby nic dla niej nie znaczył. Będzie kłamać, że nic do niego nie czuje. Tak, tak właśnie zrobi, a łzy zachowa na kolejne bezsenne noce.
- Lily!
Odwróciła głowę i ujrzała jak Dorcas biegnie, próbując ją dogonić. Uśmiech Lily! Uśmiechaj się! – Powtarzała sobie w myślach jak mantrę.
- Dorcas – powitała ją pogodnie.
- Nie mogłaś na mnie zaczekać? Myślałam, że po śniadaniu razem pójdziemy na stadion, żeby znaleźć dobre miejsca.
- Zbyt długo siedziałaś w łazience, a ja zgłodniałam. Poza tym nie wybieram się na mecz
- Dlaczego? – Dorcas zmarszczyła brwi.
- Doskonale wiesz, dlaczego. Jest zimno i leje jak z cebra, nie zamierzam się przeziębić.
- Kiedyś ci nie przeszkadzała taka pogoda. Wystarczył szalik, rękawiczki i parasol.
- Dziś mi przeszkadza.
- Głupi, uparty rudzielec. – Mruknęła pod nosem, Dorcas, ale postanowiła nie kontynuować tej rozmowy.
  Lily znów głośno westchnęła i ubrała na twarz swój najlepszy uśmiech. Otworzyła drzwi. Było wcześnie, więc sala była jeszcze prawie pusta, ale dwaj Huncwoci – tak jak przypuszczała - siedzieli już przy stole Gryffindoru. Usiadła naprzeciwko Syriusza i nalała do kubka gorącą, parującą kawę. Rozejrzała się po stole, zastanawiając się, co zjeść na śniadanie.
- Cześć dziewczyny. – Przywitał się Syriusz. James milczał.
- Witaj, Syriuszu. – Lily przywitała się z Blackiem, celowo ignorując Pottera. Odnotowała jednak, że wyglądał jak zbity pies.
  James kątem oka spoglądał na nią, pilnował jej wzrokiem, jednocześnie udając obojętnego. Czuł jak ogarnia go coraz większy gniew. Irytował go jej chłód w oczach i ta udawana obojętność. Zazgrzytał zębami i upił łyk kawy, znów naszła go ta przeklęta ochota, by wbić jej kolejną szpilę. Ale tym razem to Lily zaczęła.
- Powinni odwołać ten mecz – odezwała się do Dorcas – tylko idioci wychodzą w taką pogodę, żeby uganiać się za jakąś złotą piłeczką. – Och! Naprawdę to powiedziała? Ugryzła się w język, ale było już za późno, Potter usłyszał jej słowa. Głupia, sama dała mu pretekst, by się odszczeknął.
- No tak, bo księżniczka nie chce odmrozić sobie tyłka! – Warknął James, ręce zatrzęsły mu się ze złości. – Zamknij się w swoim dormitorium, na pewno nikt nie zauważy twojej nieobecności. Najlepiej nie wychodź stamtąd aż do świąt.
- Księżniczka mówisz? – Lily uśmiechnęła się złośliwie – A ty, co? Książę? Marny jesteś, zgubiłeś koronę, koń ci zdechł, a księżniczka ma cię w dupie!
Zachłysnął się powietrzem, bo swoim tekstem wprawiła go w osłupienie. Przez ostatni tydzień wiele się nauczyła. Zamiast płakać, odgryzała się jak rasowa jędza. Naprawdę był zaskoczony.
- Wow Evans, punkt dla ciebie! Normalnie brak mi słów.
- Nic dziwnego – wzruszyła ramionami – mało książek czytasz, to i słownictwo masz ubogie.
- Ty za to naczytałaś się ich za dużo i teraz rzucasz bzdetnymi cytatami?
- A jak ty się odzywasz? Dzieciak, który musi wszystkim udowodnić, że z nim się nie zadziera? Jesteś żałosny Potter! Złościsz się jak głupi małolat!
- Słońce, ja się nigdy nie złoszczę! Ja się mszczę, i wiedz, że wcale mi nie imponujesz swoją bezczelnością.
- Posłuchaj Potter. Jeśli masz coś do mnie, to bardzo cię proszę, napisz to na kartce, te wszystkie żale. Włóż do koperty i wsadź sobie w dupę! – Ostatnie słowo prawie wykrzyczała. Poderwała się z ławki, rozlewając kawę na stół i opuściła salę, nie patrząc już nawet na oniemiałego Jamesa.
- No, no, dwa do zera dla Panny Evans. – Syriusz z uznaniem pokiwał głową. – Zaimponowała mi, musisz przyznać, James, że dziś pokonała cię w przedbiegach.
- Och zamknij się! – James poczerwieniał z wściekłości.
- Myślę, że możemy już zacząć zbierać zakłady, kto wygra tę wojnę. Ja obstawiam, że Ruda, jeśli jeszcze bardziej się rozkręci.
- Wiesz, co? Jakbyś wiedział, jak bardzo mnie dziś wkurwiasz, to sam byś sobie przyłożył! – James wstał z ławki i ruszył do drzwi – nie spóźnij się na mecz.
- Będę punktualnie… książę ze zdechłym koniem. – Zachichotał Syriusz, ale na tyle cicho, żeby James go nie usłyszał. Dorcas również się roześmiała.
- Chyba się dzisiaj nie wyspał.
- Nie wysypia się od tygodnia.
- Syriusz, jak myślisz, może uda się to jeszcze naprawić? Gdyby tydzień temu ktoś mi powiedział, że oni będą tak sobie skakać do gardeł, w życiu bym nie uwierzyła.
- Nie sądzę, Dorcas. Nie ma już „ONI” teraz to już „ONA” i „ON”, mówione i pisane osobno.
- Smutne jest to, co mówisz, ale chyba prawdziwe.
- Dajmy już temu spokój. Muszę lecieć na mesz. Będziesz?
- Z tego, co wiem, nie jestem księżniczką i nie martwię się o mój tyłek. – Zachichotała.
Syriusz wyszczerzył zęby, pomachał jej na pożegnanie i opuścił Wielką Salę.


*
*

            Deszcz siekał jego twarz lodowatymi kroplami, wiejący wiatr sprawiał, że ledwo utrzymywał się na miotle i w ogóle nie słyszał głosu komentatora. Okrążał stadion, rozglądając się za złotym zniczem. Nawet nie spoglądał na trybuny, wiedział, że jej tam nie ma. Wściekłość, która miotała nim od rana, jeszcze bardziej przybrała na sile. Miał ochotę stąd uciec. Spakować kufer i wrócić do domu – byle jak najdalej od Evans. Zaszyć się z Raven w jej małym pokoiku i upić do nieprzytomności. Nie potrafił dalej funkcjonować w tym chaosie, wszystko go bolało. Miał już dość udawania, że nic do niej nie czuje, ale dziś zdał sobie sprawę, że nigdy nie będzie potrafił się z nią przyjaźnić, normalnie rozmawiać. Wiedział, że jeśli nie mogą być razem, to już na zawsze pozostaną wrogami, innej opcji, by nie przeżył. Zapatrzył się przed siebie, zapominając o zimnie, jakie odczuwał. Jezu, co za popieprzona sytuacja! 
Najpierw dotarł do niego ryk uszczęśliwionej publiczności, jednak nim zrozumiał, co się wydarzyło, usłyszał głos komentatora:
- Tak, proszę państwa! Szukający Puchonów ma znicz! Hufflepuff pokonuje dziś Gryffindor 190 do 60! Tego chyba nikt się nie spodziewał! Puchoni mają, co świętować!!!
   James rozejrzał się po stadionie i zobaczył szukającego Puchonów, zaledwie kilka metrów niżej, który z radością wymachiwał ręką, w której trzepotał złoty znicz. Cholera jasna! Jak mógł go nie zauważyć! Przecież był tak blisko… Zanurkował i z impetem wylądował na murawie. Nie czekając na resztę drużyny, pobiegł do szatni i nim ktokolwiek zdążył się w niej pojawić, ukrył się pod prysznicem. Gorąca woda, wcale nie poprawiła mu nastroju. Kilka razy uderzył pięścią w ścianę, jednak ten gest wcale nie rozładował jego wściekłości. Miał ochotę krzyczeć, rozwalić coś, opanować jakoś tą furię, którą teraz odczuwał. Zakręcił wodę i wyszedł spod prysznica. Kiedy wkładał suche ubranie, w szatni zaczęli się zbierać członkowie drużyny. Nikt na niego nie patrzył i nikt z nim nie rozmawiał, nawet Syriusz milczał. Wiedział, że obwiniają go za przegrany mesz. Na pewno wszyscy widzieli tego znicza. Wszyscy tylko nie on! Założył buty i opuścił szatnię. Zaczął wspinać się ścieżką prowadzącą do zamku, od czasu do czasu kopiąc w jakiś kamień i mijając rozśpiewanych Puchonów i milczących Gryfonów, którzy spoglądali na niego z wyraźnym rozczarowaniem.
- No, Potter, ale dałeś ciała!
James odwrócił głowę. Podszedł do niego jakiś Puchon, którego nawet nie kojarzył, a na pewno nie był pierwszorocznym. Zagryzł zęby i zacisnął dłonie w pięści. Właśnie nadarzyła się okazja by rozładować napięcie.
- Wal się, młody! – Mruknął podchodząc do Puchona.
- Twój czas się kończy Potter, a twoja sława przemija. Pokonał cię Puchon, wyobraź sobie, co z wami zrobią Ślizgoni. – Chłopak zaśmiał się głośno, jednak nie na długo. Nim zdążył się zorientować, co się dzieje, już leżał na mokrej trawie. Poczuł, jak coś gęstego i gorącego zalewa mu twarz – krew z nosa.
- Pierdol się gówniarzu. Jeszcze raz się odezwiesz to połamię ci nogi. – James, dla potwierdzenia swoich słów, kopnął jeszcze chłopaka w kolano.
- POTTER!!!!
- CO? – Odwrócił głowę, żeby sprawdzić, kto go woła. 
Niczym pędząca rakieta zmierzała w jego kierunku profesor McGonagall z miną rozjuszonego byka. – Świetnie, jeszcze jej tu brakowało!
- Do mojego gabinetu! NATYCHMIAST! A ty, Flinn idź do Pani Pomfrey! – McGonagall, minęła Jamesa i ruszyła w stronę zamku. 
James w życiu nie przypuszczał, że ta kobieta umie poruszać się tak szybko, musiał za nią prawie biec.
Wcale nie poczuł się lepiej, gdy weszli do ciepłego i suchego gabinetu profesorki. Usiadła za swoim biurkiem i wskazała mu fotel naprzeciwko siebie. Nie odważył się spojrzeć jej w oczy.
- Zachowałeś się skandalicznie, Potter! Czy masz coś na swoje usprawiedliwienie?!
- Tylko tyle, że mnie obraził, gówniarz.
- NIE WYRAŻAJ SIĘ! To żadna wymówka! Rozczarowałeś mnie, moi podopieczni nie mają prawa się tak zachowywać! Już dawno zamierzałam z tobą porozmawiać, Potter.
- Naprawdę? Mogła mnie Pani zaprosić na herbatę, z chęcią bym skorzystał z zaproszenia.
- Hamuj się, James, bo nie ręczę za siebie. Nie zapominaj, z kim rozmawiasz!
- Przepraszam. – Mruknął pod nosem, ale nie czuł skruchy.
- Nauczyciele zaczęli skarżyć się na ciebie, James. Mówią, że nie uważasz na lekcjach, jesteś opryskliwy i niekulturalny. Co się z tobą dzieje?
- Nic Pani Profesor. Dopadła mnie po prostu jesienna depresja.
- Znam cię od siedmiu lat, Potter, więc nie oszukasz mnie swoimi marnymi wykrętami. – McGonagall spojrzała na niego z troską. – Domyślam się, że twoje naganne zachowanie, ma związek z kłótnią pomiędzy tobą a Lily Evans…
- Nie… ja…
- Milcz, Potter. Nie jestem ślepa ani głucha, a plotki dochodzą nawet do nauczycieli! Dla mnie możecie się albo kochać albo nienawidzić, nie obchodzi mnie to, ale w szkole, w domu Godryka Gryffindora, macie zachowywać się jak na prawdziwych Gryfonów przystało! Nie będę tolerowała takiego zachowania, a już w szczególności bicia innych uczniów! Przez twój dzisiejszy wyskok, odbieram Gryffindorowi 30 punktów, a ty dostajesz tygodniowy szlaban! Codziennie po kolacji, masz przychodzić do mojego gabinetu i będziesz czyścił szkolne trofea. Bez użycia czarów!!!
- Cudownie. – Mruknął pod nosem. – Czy to wszystko?
- Nie, James. Jeszcze jedno. Ogarnij się na miłość boską, bo inaczej będę musiała wysłać wiadomość do twoich rodziców!
- Jak Pani sobie życzy. – Uśmiechnął się sztucznie. – Czy mogę już iść?
- Tak. Pamiętaj, poniedziałek po kolacji!
- Na pewno przyjdę. – Wstał z fotela i opuścił gabinet profesorki, trochę za głośno zatrzaskując za sobą drzwi.



- Lorraine! To kategorycznie odpada! Naprawdę nie rozumiem czasem tych Twoich włoskich metod! – Dorcas chodziła po pokoju dziewcząt i machała rękami.
- Metod może nie rozumiesz, ale rękami machasz jak zawodowa, włoska Madre! – Lori leżała na łóżku Dorcas i przeglądała „Adorabile Strega” – idealnie byś się wpasowała w klimat Włoch. Możemy się do mnie wybrać w wakacje i zabrać Lily przy okazji. – Kontynuowała ze stoickim spokojem.
- Jesteś szalona! Jak możesz w takich momentach tak spokojnie mówić!? – Dorcas opadła bezsilna na podłogę i usiadła po turecku.
- Wieloletnie doświadczenia szkolne mnie tego nauczyły, Maleńka. – Uśmiechnęła się promiennie i wstała z łóżka. – Nie wysiaduj jajka, musimy zrobić naradę z chłopakami. 
Obie ruszyły w stronę dormitorium Huncwotów. W pokoju wspólnym usłyszały strzępy rozmowy.
- … nie myśl, koleś! Oni na pewno na to nie pójdą, a James przeniesie się do lochów! – Syriusz wyraźnie był czymś przejęty. – Mimo, że daje dupy po całości, a dziś spieprzył mecz, to nie chcę mu tego robić!
Dorcas postanowiła się wtrącić.
- Widzę, panowie, że przyświeca nam identyczny cel. I my i wy, chcemy, żeby ta piekielna dwójeczka znów się zeszła. Połączmy siły. – Uśmiechnęła się pogodnie. 
Odpowiedział jej zaskoczony Remus.
- Masz rację. Może wspólne działania przyniosą jakiś efekt. Widzę, że wy dwie możecie stać się pierwszymi Huncwotkami, jakich mało! – Pierwszy raz od kilku dni całe towarzystwo huknęło gromkim i prawdziwym śmiechem. 
Usiedli blisko siebie i rozpoczęli planowanie największej akcji dowcipnisiów stulecia – pogodzenia się Lily i Jamesa.

poniedziałek, 21 września 2015

Rozdział 54

          Rozeźlona Dorcas kolejny raz załomotała do drzwi łazienki – znów bez rezultatu. Do jej uszu dotarł tylko odgłos głośnego szlochania. Warknęła głośno poirytowana i z całej siły kopnęła w drzwi.
- Lily! Otwieraj, do cholery!
Co takiego wydarzyło się w Pokoju Wspólnym? Dlaczego Lily zabarykadowała się w łazience, skoro pięć minut temu wychodziła z dormitorium, jakby szła na wojnę? Co takiego odstawił Potter i dlaczego krzyczał tak głośno, że słyszał to chyba cały Hogwart?
- Od niej niczego się raczej nie dowiemy. – Odezwała się Lorraine, jakby czytała Dorcas w myślach. – Zostawmy ją, chyba potrzebuje trochę samotności.
Lori zeskoczyła ze swojego łóżka i otworzyła drzwi dormitorium, gestem zachęcając Dorcas, by poszła za nią.
        Kiedy dziewczęta zeszły na dół, w Pokoju Wspólnym wciąż panowała konspiracyjna cisza. Gryfoni szeptali do siebie, co jakiś czas rzucając ukradkowe spojrzenia na kanapę przed kominkiem, na której siedzieli trzej Huncwoci. Czwartego – sprawcy całego zamieszania – brakowało. Dorcas westchnęła ciężko i przysiadła na poręczy fotela, zajmowanego przez Syriusza.
- Czy możecie nas oświecić, co się tutaj wydarzyło? – Zapytała, zerkając po kolei na każdego z chłopaków.
- A co, ogłuchłaś? Myślałem, że słyszał ich cały zamek! – Warknął Black.
- Och nie zgrywaj się! Pewnie, że słyszałam. Zastanawiamy się z Lori, co było przyczyną takiego obrotu spraw.
- Dlaczego James jest taki wściekły? – Sprecyzowała pytanie Lorraine.
- Ruda strzeliła Jamesa zaklęciem, chłop wpadł na ścianę, nabił sobie guza i, delikatnie mówiąc, nieźle wkurwił. Resztę mieliście wszyscy okazję usłyszeć…
- Zaraz, zaraz. – Remus poruszył się nerwowo w drugim fotelu. – To nic nie wyjaśnia! Dlaczego Lily zaatakowała Jamesa?!?!
- Bo jest durną bździągwą! – Oburzył się Syriusz.
- To również nic nie wyjaśnia, Łapo. Zacznij, proszę od początku. – Remus rozumiał coraz mniej i coraz bardziej go to niepokoiło.
- Gdy wracaliśmy z treningu zaczepili nas Malfoy z Andersonem. – Syriusz westchnął poirytowany, ale kontynuował. – Ta blond-szmata zaczęła wyzywać Lily, ewidentnie szukając zaczepki. James wściekł się i przyłożył Malfoyowi, najprawdopodobniej łamiąc mu nos.
- Brawo! – Ucieszył się Peter, ale wszyscy go zignorowali, czekając na kontynuację opowieści Blacka.
- Nie byliśmy w nastroju do pojedynków, więc zostawiliśmy ich i chcieliśmy iść na kolację. Wtedy ten wypierdek gumochłona strzelił mi w plecy oszałamiaczem.
- Co za łajza! – Oburzył się Remus.
- No łajza! James zarobiłby drugiego, gdyby w porę się nie zasłonił. Przywrócił mi świadomość i odpowiednio potraktował naszych rycerskich Ślizgonów.
- I niech zgadnę – Wtrąciła Dorcas. – Tu na scenę wkroczyła Lily.
- Dokładnie! Zobaczyła jak James wiesza Malfoya pod sufitem, a później rzuca nim o ścianę. No i zaczęła się awantura.
- Dlaczego nie dała mu wyjaśnić, że…
- Bo jest durną PIZDĄ, Meadowes! – Wściekł się Black, przerywając niekulturalnie Dorcas.
- Łapo… - Remus próbował ostudzić przyjaciela.
- Co?! Chcesz jej bronić?! Daj spokój Remusie! Jest idiotką i tyle! Zobaczyła końcówkę i zrobiła awanturę, nie pytając, co się stało. A na koniec nastrzelała Jamesowi po pysku i użyła na nim EXPULSO! Więc nie broń jej, kurwa, bo na to nie zasługuje! To ona powinna teraz przepraszać Jamesa.
- Jak się czuje James? – Lori spojrzała na schody prowadzące do dormitorium chłopców, jakby spodziewała się ujrzeć w nich Pottera.
- Jest wkurwiony i pewnie bolą go plecy. – Burknął Peter. – A Ty, jakbyś się czuła po takim zaklęciu?
- To co z nimi zrobimy? – Zapytała ponownie, całkowicie ignorując pytanie Petera.
- NIC! – Oburzył się Syriusz. – Nie zamierzam się w to wpieprzać! Ruda sama sobie nawarzyła piwa i niech je teraz sama wypije. Możecie jej tylko ode mnie przekazać, że jest idiotką i tyle! Idę spać! – Syriusz wstał z fotela i poczłapał na schody.
- A Ty co o tym myślisz, Remusie? – Dorcas zmarszczyła brwi i zerknęła na Lunatyka.
- Niestety, choć mniej wulgarnie, muszę się zgodzić z Syriuszem. Z całej opowieści wynika jasno, że Lily za szybko sięgnęła po różdżkę, ale nie będę jej tego tłumaczył. Czuję, że w tej patowej sytuacji nawet mnie nie posłucha. Muszą oboje ochłonąć i załatwić między sobą. – Wstał z fotela i pożegnał się grzecznie.
Peter cmoknął Lorraine w policzek i podążył za Remusem.
- Merda! Ale się porobiło! – Lori chwyciła się za głowę.
- Chodźmy do niej! – Dorcas poderwała się z fotela i pognała do dormitorium dziewcząt.
Zastały Lily leżącą na łóżku. Twarz ukryła w poduszce i łkała cicho. Dorcas powoli podeszła do przyjaciółki i pogłaskała ją po plecach. Było jej strasznie szkoda Rudej, ale wiedziała, że im szybciej dziewczyna pozna całą historię, tym łatwiej będzie się pogodzić tej dwójce.
- Lily… Kochanie, musimy porozmawiać. – Zaczęła delikatnie.
- Tu nie ma o czym rozmawiać! – Wypłakiwała oczy w poduszkę. – TO KONIEC!
- Lily, nie znasz całej historii… - Do rozmowy włączyła się Lori, siadając na łóżku.
- Jakiej historii?! – Ruda poderwała się i z wściekłą miną spojrzała na przyjaciółki. – Tu nie ma żadnej historii! Znęcał się nad Malfoyem! Nie chciał mnie słuchać! Musiałam go rozbroić, a później… później… same słyszałyście… - zaniosła się głośnym płaczem, opadając w ramiona Dorcas.
- Znamy nieco inną wersję wydarzeń. – Odezwała się Dorcas głaszcząc Rudą po plecach. – James nie znęcał się nad Malfoyem, tylko bronił Syriusza…
- Co takiego?! – Lily zdziwiona, spojrzała na przyjaciółkę. – Wcisnęli Ci jakiś kit, a Ty będziesz go teraz bronić?
- Posłuchaj, Lily! – Dorcas była coraz bardziej poirytowana tępotą dziewczyny. – Wpadłaś do holu na sam koniec przedstawienia. Syriusz opowiedział nam całą historię i jestem pewna, że nie kłamał. Jeśli pamiętasz, byłam z nim i znam go trochę. Jeśli chodzi o opowiadanie kłamstw związanych z zatuszowaniem huncwockich wybryków, to nie mają sobie równych, ale widać to po nich. Widać, kiedy kłamią, udając aniołki, ale nie tym razem. Łapa był naprawdę wściekły. To Ślizgoni ich sprowokowali! Najpierw Malfoy zaczął obrażać Ciebie, więc James mu przyłożył…
- Widzisz!!! – Krzyknęła Lily, jakby nie dotarły do niej słowa przyjaciółki. Otworzyła usta, by naskoczyć na Pottera, ale Dor nie dała jej dokończyć.
- James strzelił go pięścią w nos! Przestań Lily, nawet nie wyciągnął różdżki…
- Nieprawda! Widziałam jak…
- ZAMKNIJ SIĘ RUDA WIEDŹMO I SŁUCHAJ! – Uciszyła ją skutecznie Lori. – Kiedy James z Syriuszem odchodzili w stronę Wielkiej Sali, to Malfoy ich zaatakował. Powalił Blacka zaklęciem! Strzelił mu oszałamiaczem w plecy, jakiś kompletny kretyn, mój ojciec wziąłby go na warsztat. – Zauważyła wyczekujące spojrzenie Dorcas i natychmiast kontynuowała. – James był na tyle szybki, że obronił siebie i Syriusza. To nie miało nic wspólnego ze znęcaniem się.
- Kochana, uważam, że źle zrobiłaś i powinnaś przeprosić Jamesa.
- Mam go przeprosić?!?! – Ruda oniemiała spojrzała na przyjaciółkę. – Czy Ty słyszałaś, jak mnie wyzywał?! Jak się wydzierał? Zrobił ze mnie pośmiewisko przy wszystkich Gryfonach.
- Jeśli dla Ciebie ważniejsza jest opinia innych ludzi, niż to, że podniosłaś rękę na swojego chłopaka, to ja już nic nie rozumiem. Jakby mi ktoś powiedział tydzień temu, że tak go znienawidzisz w kilka chwil, to bym tę osobę śmiechem zabiła, bo nie wyobrażam was sobie oddzielnie. – Broniła Jamesa Lori, przy okazji próbując wpłynąć jakoś na uczucia dziewczyny. – Obie uważamy, że to Ty powinnaś go pierwsza przeprosić.
- Po moim trupie! – Wysyczała Ruda, odtrąciła ramiona Dorcas, rzuciła się na łóżko i ponownie schowała twarz w poduszce. – Niezłe z Was przyjaciółki! Bardzo dziękuję za takie porady! Dajcie mi spokój.
- Jesteś najwspanialszą dziewczyną, jaką znam, tyle że czasami bywasz prawdziwą pizdą! Jako przyjaciółka czuje się zobowiązana, żeby Cię o tym poinformować. – Dorcas podniosła się z łóżka Rudej, a następnie zamknęła się w łazience.
- Trzeba najpierw pytać, a dopiero później rzucać zaklęcia. – Skwitowała Lorraine i także odeszła, pozostawiając Lily pogrążoną w ponurych myślach.
Czy to, co powiedziały dziewczyny, było prawdą? Czy Malfoy naprawdę sprowokował Jamesa? A może była to tylko kolejna bajeczka wymyślona na poczekaniu? Te myśli spędzały Lily sen z powiek, przez całą noc. Jakby nie było, James nie miał prawa tak na nią nawrzeszczeć! Odruchowo potarła bolący nadgarstek. Pogroził, że też ją uderzy, jeśli sytuacja się powtórzy! Jak tak mógł, po tych wszystkich deklaracjach miłości? Była teraz na niego tak wściekła, że nawet nie wyobrażała sobie, że może go przepraszać! NIE, to absolutnie nie wchodziło w grę! To on powinien przeprosić ją pierwszy!
Gdy nastał ranek, wciąż czuła złość i żal do Jamesa. Szykując się do zejścia na śniadanie, miała wielką ochotę jeszcze raz rzucić nim o ścianę. Na domiar złego jej dwie niby-przyjaciółki opuściły dormitorium, nie odzywając się do niej ani słowem.
Wściekła jak osa zarzuciła torbę na ramię i zeszła do Pokoju Wspólnego, a tam… No tak, oczywiście! Jakże mogło być inaczej! Los jak zwykle płatał figle, musiała wpaść akurat na NIEGO! James rzucił jej jadowite spojrzenie, prychnął lekceważąco i ruszył w kierunku portretu Grubej Damy.
- I czego prychasz, dupku?! – Czy naprawdę powiedziała to na głos? Chyba tak, bo odwrócił się i powoli ruszył w jej stronę. Czyżby zamierzał spełnić obietnicę? – Co będziesz próbował mnie oszołomić?!
- Nawet nie chce mi się sięgać po różdżkę, wariatko! – Podszedł tak blisko, że musiała zadrzeć głowę do góry, żeby spojrzeć mu w oczy.
- WARIATKO?! Jak śmiesz! To Ty zachowałeś się jak wariat! I dupek na dodatek.
- Uświadamiam Ci, że to oni nas zaatakowali, my się tylko broniliśmy! Ale widzę, że mało Cię to już obchodzi!
- Obchodzi mnie to, jak na mnie nawrzeszczałeś!
- Przypominam Ci, że to TY rzuciłaś mną o ścianę! – Krzyknął, zaciskając dłonie w pięści. „Naprawdę jest taką idiotką, czy chora duma, nie pozwala jej przyznać się do winy? Już mam to gdzieś!” I nie chciał dłużej kontynuować tej bezsensownej pyskówki.
- Jeśli nie zamierzasz przyznać, że popełniłaś błąd, to…
- To co?! – Warknęła. – Znów na mnie nawrzeszczysz? – Uśmiechnęła się kpiąco.
- Absolutnie! Szkoda mi strzępić język! Nie chce mi się z Tobą gadać. Jesteś stukniętą szajbuską, która nie potrafi przyznać się do błędu!
- Teraz to przegiąłeś! Nie jestem stuknięta!
- Owszem – jesteś! I powiem Ci jeszcze coś: mam tego dość! To koniec Evans! – Odwrócił się na pięcie i wyszedł z Pokoju Wspólnego.
Lily stała oniemiała, z otwartymi ustami, nie wierząc w to, co właśnie usłyszała. Zostawił ją? Naprawdę z nią zerwał? ON? James, który podobno był w niej do szaleństwa zakochany? Zapiekły ją oczy, a po policzkach popłynęły łzy.
*
       Szybko przemierzał korytarze zamku, lecz zamiast do Wielkiej Sali poszedł do jednej z Huncwockich kryjówek. Usiadł na podłodze i ostrożnie oparł się o ścianę, Plecy wciąż go bolały. Wziął kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić. Rany Boskie! Zakończył właśnie związek z ukochaną kobietą! Ale jak miał inaczej postąpić? Wciąż był na nią wściekły. Do momentu burzliwej rozmowy był przekonany, że gdy Lily pozna szczegóły wczorajszych wydarzeń, przyzna mu rację i przeprosi za ten nieuzasadniony atak na niego. Tymczasem odwróciła kota ogonem i zrobiła z siebie ofiarę! Schował głowę w dłoniach i westchnął wciąż wściekły. Jak mogła zachować się tak niesprawiedliwie, poczuł jak łzy smutku i złości gromadą mu się pod powiekami. Dlaczego zachowała się tak podle? Przecież mówiła mu, że go kocha! Gdyby tak było, powinna wysłuchać go. Jakże się rozczarował! Tak to był koniec romansu stulecia, jeśli Lily się nie ocknie, na pewno nie wrócą już do siebie. Wstał i przetarł dłonią wilgotne oczy. Nie będzie rozpaczał! Nie po tym, jak go potraktowała. Poprawił torbę na ramieniu i ruszył do Wielkiej Sali.

*
James rozejrzał się dokładnie po Wielkiej Sali, dopiero gdy upewnił się, że Evans tu nie ma, podszedł do stołu Gryfonów i usiadł obok Syriusza. Wśród przyjaciół zapanowała konspiracyjna cisza, wszyscy przyglądali mu się z dziwnym lękiem na twarzach. Oczywiście przerwał im plotkowanie o wydarzeniach wczorajszego wieczora. Co za banda starych pleciuchów!
- No, co?! – Zapytał, nie mogąc znieść dłużej tych spojrzeń.
- Nic, nic. – Remus spuścił wzrok i gorliwie zaczął mieszać w misce z owsianką.
- Posłuchaj, James. – Odezwała się Dorcas. – Wczoraj próbowałyśmy, obie z Lori, wyjaśnić Lily, co się wydarzyło i przemówić jej do rozsądku. Niestety nie chciała z nami rozmawiać i jak głupia obstawiała przy swoim.
- Zupełnie niepotrzebnie, droga koleżanko. – James nalał sobie kubek kawy. – Rozmawiałem z nią dzisiaj.
- Naprawdę???
Widelec Petera wypadł mu z dłoni i z cichym brzękiem upadł na kamienną posadzkę.
- Tak, wymieniliśmy się poglądami. – Był z siebie dumny, że potrafił zachować taki spokój, gdy wszyscy wokół emanowali nadmierną ekscytacją.
- I co? – Zapytała ostrożnie Lori. – Doszliście do porozumienia?
- Raczej nie nazwałbym tego porozumieniem. Prędzej wymianą informacji. Wyjaśniłem jej, co myślę o naszym związku. – Uśmiechnął się brzydko i upił łyk kawy. – Był całkowicie bezsensowny.
- Co masz na myśli, mówiąc: „był”? – Zapytał ostrożnie Remus.
- Dokładnie to, że BYŁ: czas przeszły! Rozstaliśmy się.
Dziewczęta wydały z siebie jęk niedowierzania, Syriusz skamieniał z łyżką zwieszoną między miseczką płatków a ustami, Peter znów upuścił widelec, natomiast Remus zamknął oczy i ze smutkiem pokręcił głową, z niedowierzaniem, że spełniły się jego najgorsze obawy.
- James nie możecie z powodu jednej głupiej kłótni… - zaczęła Dorcas, ale Potter nie dał jej dokończyć.
- Co nie możemy? – Warknął, tracąc panowanie. – Co nie możemy, Dorcas?! Naskoczyła na mnie, nawrzeszczała, zanim jeszcze cokolwiek wyjaśniłem! Podniosła na mnie różdżkę, zupełnie bezpodstawnie, nie daje sobie nic powiedzieć i wytłumaczyć! A dziś przeszła samą siebie odwracając kota ogonem i oczekując, że to JA będę ją za to przepraszał!
- Durna pipa! – Skomentował Syriusz z ustami pełnymi płatków.
- Dokładnie! – Potwierdził James. – W tej sytuacji, sami rozumiecie, że to wszystko nie ma sensu. Dopóki Evans nie nabierze rozumu, nie zamierzam z nią nawet gadać. I Wy też dajcie spokój, bo zaczynacie mnie wkurzać. Może się wydawać, że jestem dupkiem bez serca, ale mam uczucia i nie mam ochoty na wojnę jeszcze z Wami.
Wszyscy spojrzeli po sobie zszokowani słowami Jamesa i tym z jakim spokojem o tym mówił.
Czy to naprawdę ostatecznie koniec? – Zastanawiała się Dorcas, zmierzając na zajęcia z Transmutacji. – W jakim stanie była Lily? Nie pojawiła się na śniadaniu.
Dorcas miała wyrzuty sumienia, że rano zostawiła przyjaciółkę samą. Lily musiała czuć się potwornie, a ona ją opuściła w potrzebie! Odetchnęła z ulgą, gdy ujrzała Rudą stojącą pod klasą Transmutacji. Wyglądała na spokojną i opanowaną, jednak zdradzały ją podkrążone oczy i czerwone spojówki.
James przeszedł obok niej, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem. Lily także zdawała się go nie zauważać, jednak drgnęła lekko, gdy „przypadkowo” zahaczył ją torbą. Dorcas podeszła do przyjaciółki i uśmiechnęła się przepraszająco.
- Cześć.
- Cześć…
- Przepraszam za wczoraj i za to, że Cię dzisiaj zostawiłam samą. – Zaczęła niepewnie.
- Nie szkodzi, nie gniewam się. – Lily westchnęła cicho i wreszcie spojrzała na przyjaciółkę.
- James… to znaczy, eee… słyszałam, co się dzisiaj wydarzyło i… - Kulawo próbowała zagadać do przyjaciółki, ale ta natychmiast jej przerwała.
- Pewnie cały zamek aż huczy od plotek. – Fuknęła gniewnie Lily i splotła ręce na piersiach.
- Nie, zamek nie. Ale wieża Gryffindoru tak. – Dor próbowała się uśmiechnąć i nieudolnie poprawić humor Rudej. – Naprawdę zamierzasz to tak zakończyć?
- Naprawdę. W tej kwestii mamy różne zdanie i nie mam ochoty znów się o to kłócić. I proszę Cię, nie rozmawiajmy o tym więcej! – Lily zamknęła oczy, wzięła kilka głębokich oddechów. Otworzyła lekko zaczerwienione oczy, zarzuciła torbę na ramię i weszła do klasy, tym samym ostatecznie kończąc rozmowę.
*
           Kolejny październikowy piątek dobiegł końca. Deszcz zaciekle bębnił w szyby, a wiatr zrywał z drzew ostatnie liście i łamał gałęzie.
Lily siedziała na swoim łóżku opatulona kocem i pogrążona w ponurych myślach. „Tak, kolejny koszmarny dzień nareszcie się kończy. Jednak, czy uda mi się zasnąć nim nastąpi kolejny podły poranek? To już tydzień… Nie, nie tydzień. Osiem dni, dziewięć godzin i…” – spojrzała na zegarek od Colina, który teraz nosiła na ręce. – „piętnaście minut”.
Ten zegarek przywołał kolejne bolesne wspomnienie…

Usiadła w fotelu, w Pokoju Wspólnym i wyciągnęła z torby czarne, prostokątne pudełko. Jak długo miała jeszcze na niego czekać? A może już dawno poszedł na śniadanie? Wstała i zrobiła rundkę dookoła pokoju. Była właśnie przed kominkiem, gdy usłyszała skrzypnięcie drzwi i głosy Huncwotów. Czy oni zawsze musieli chodzić całą grupą? Poczuła, jak opuszcza ją cała odwaga.
- Zaczekaj, Potter. – Odezwała się cicho, gdy chłopcy pojawili się w Pokoju Wspólnym. Spojrzał na nią nieco zaskoczony.
- Dogonię Was. – Rzucił do kolegów i podszedł do niej. – Czego chcesz, Evans? – Przyjął postawę nonszalanckiego dupka bez uczuć, ale w głębi duszy rwał się tęsknie do jej ciała.
- Chcę Ci to zwrócić. – Drżącą ręką wyciągnęła przed siebie prostokątne pudełko.
Rzucił na nie okiem i od razu je rozpoznał. Spiął się i jeszcze bardziej łaknął ukojenia w jej drobnych na pozór ramionach. Godzinami patrzył ukradkiem, jak przeżywa całą sytuację. Jego początkowe zdenerwowanie i powierzchowna ignorancja dla niej ustąpiły miejsca ogromnej tęsknoty niepokazywanej nikomu i tłumionej głęboko wewnątrz.
- To był prezent. – Starał się brzmieć naturalnie. – Nie powinnaś go oddawać.
Lily zauważyła, że na jego twarzy pojawił się jakiś cień, coś zakłóciło jego codzienny spokój. Nie potrafiła odgadnąć co to takiego. Złość? Smutek? Rozczarowanie? Niechęć? Nie miała pojęcia.
- To był absurdalnie drogi prezent i nie zamierzam go zatrzymać. – Powiedziała stanowczo. – Zabierz go. Inaczej odeślę go Twojej mamie.
Nie mógł uwierzyć w to, co mówiła. Ona naprawdę to zakończyła. W jednej chwili zrozumiał to i złość wzięła górę nad innymi uczuciami. Uśmiechnął się złośliwie. Tak, teraz była pewna, że go rozzłościła.
- Szkoda, żeby się zmarnował. – Wysyczał, wciąż uśmiechając się paskudnie. – Na pewno znajdę dziewczynę, która będzie umiała docenić taki prezent. – Zabrał pudełko i schował je do wewnętrznej kieszenie szaty. – Coś jeszcze?
Lily oniemiała. Patrzyła na niego tępo, nie wierząc w to, co usłyszała. Pod jej powiekami zaczęły gromadzić się łzy. Musiała uciekać! Nie mogła się teraz rozpłakać. Nie mogła mu pokazać, jak bardzo zraniły ją jego słowa.
- Nie, nic więcej. – Wydukała, wciąż nie mogąc ruszyć się z miejsca.
- Świetnie! – Teraz zauważył w jej oczach łzy. Znów zobaczył na jej twarzy, że zadał o jeden cios za dużo. Mógł sobie darować ten komentarz. „Stało się, trudno. Sama jest sobie winna”. Odwrócił się na pięcie i opuścił Pokój Wspólny…

Czy on naprawdę tak myślał? Czy tylko chciał wbić jej kolejną szpilę?! Przecież robił tak każdego dnia, jakby była jakąś pieprzoną laleczką voodoo. Poczuła, jak oczy robią jej się wilgotne. Jedna samotna łza popłynęła po jej policzku. Do niej po chwili dołączyła kolejna i kolejna… Po chwili płakała rzewnie, nie mogąc powstrzymać łez. NIE! Nie mogła płakać, nie zasłużył na to, by wylewać przez niego łzy! Nie po tych wszystkich złośliwościach, jakie usłyszała od niego w tym tygodniu! Zaczęła powracać pamięcią do jego wrednych odzywek, by opanować łzy i już po chwili smutek zamienił się w ogromną wściekłość:

„Nie jestem chamem, Evans. Po prostu nie lubię idiotek, takich jak ty”.
„Skoro urodziłaś się wrednym babsztylem, to słodką królewną nie umrzesz, Evans”.

A wtedy, gdy przypadkiem podsłuchała jego rozmowę z Syriuszem…

„-Taaa… Mówiła, że będzie mnie kochać do końca życia.
- No i co?
- Widziałem ją dziś rano, wciąż żyje, nie umarła. Co więcej, zdaje mi się, że ma się całkiem nieźle”.

Czy to się kiedyś skończy? Chyba nigdy. Uśmiechnęła się jednak chytrze. Jej też udało się kilka razy wbić mu szpilę. O! Na przykład wtedy, podczas śniadania… Jego mina była bezcenna.

„- Jak myślisz Lori, jeśli wbiję Potterowi widelec w oko, to będę miała kłopoty?”

Taaaak, to było coś. Siedząca obok Dorcas zadławiła się rogalikiem, Lorraine ochlapała się sokiem, a Syriusz spadł z krzesła.
Od tygodnia grała przed nim twardzielkę, ale tak naprawdę jej serce było w czarnej dupie i absolutnie nie wiedziała co z tym zrobić. Nie wiedziała tylko, że on czuje się niemal identycznie…

*
           Usiadł na parapecie w Sowiarni i zaciągnął się papierosem z paczki, którą przysłała mu Raven. Gryzący dym rozrywał mu płuca. Nie lubił palić, ale musiał się jakoś ukarać za te wszystkie złośliwości, które powiedział Lily w mijającym tygodniu. Przecież mógł tego uniknąć, mógł po prostu ją ignorować. A mimo to nagadał jej i to wiele razy! Znów się zaciągnął. Karał ten niewyparzony język! Przecież to ona zaczęła, gdy oddała mu ten pieprzony zegarek! Po cholerę to zrobiła?! Przecież to był jej prezent urodzinowy! Takich podarunków się nie oddaje. A teraz na dodatek nosiła ten ohydny zegarek od Gordona, jakby go celowo próbowała prowokować! Uśmiechnął się do siebie. Cały czas udawał, że nic się nie stało, ale w środku było mu cholernie źle. Dlaczego musiała go tak krzywdzić?!
Usłyszał ciche skrzypnięcie drzwi, a chwilę później ujrzał głowę Remusa. Chłopak uśmiechnął się przyjaźnie i przysiadł na parapecie obok Jamesa.
- Jak mnie znalazłeś?
- Wiesz, mógłbym powiedzieć, że to mój nieoceniony intelekt, ale Mapa mi pomogła. Co masz w butelce? – Remus skinął na szklaną butelkę owiniętą, zapewne dla niepoznaki, brązowym papierem.
- Eliksir szczęścia. – James wyszczerzył zęby i wyrzucił niedopałek przez okno.
- A poważnie? – Remus nie dał za wygraną.
- Ognista Whisky, chcesz trochę?
- Nie dzięki. Powiedz mi coś… - Lupin zamyślił się na chwilę. – Powiedz, dlaczego koniecznie chcesz jej udowodnić, że z Tobą się nie zadziera?
- To nie tak!
- No więc, jak? – Remus nawet jak na swój charakter, zachowywał się niezwykle spokojnie, choć Lily była jego przyjaciółką w takim samym stopniu jak Huncwoci.
- Jeśli teraz jej odpuszczę, będzie myślała, że ma rację! Że to ja jestem skończonym dupkiem, a sama nie zrobiła nic złego! – Pociągnął łyk z butelki i się skrzywił. – Poza tym, jestem na nią porządnie wkurwiony. – Dodał, jednak już nie z taką mocą jak poprzednie zdanie.
- Ale wciąż ją kochasz.
- Tak. Myślę, że tak. Ale złamała mi serce i kiedy widzę ją taką bezbronną, mam ochotę ranić ją jeszcze bardziej, żeby ostatecznie poczuła się tak jak ja, kiedy ona mnie krzywdziła, nie wierząc mi i odrzucając moje starania i miłość.
- Naprawdę nie widzisz nadziei? – Lunatyk zmartwił się nie na żarty.
- Remusie, przyjacielu drogi. Dobrze wiesz, że to ona zaczęła i ona musi to zakończyć!
- Szkoda… Byliście taką ładną parą… - Westchnął Remus.
- Masz rację. BYLIŚMY! – James wyciągnął z paczki kolejnego papierosa, odpalił go i głęboko się zaciągnął.
- Wracam do wieży. A Ty, co zamierzasz? – Remus wstał z parapetu i podszedł do drzwi.
- Zamierzam dokończyć butelkę i wypalić jeszcze kilka fajek.

*
        Remus wszedł do Pokoju Wspólnego i zapadł się w fotelu całkowicie zrezygnowany. Peter i Syriusz poszli już spać, podobnie jak Lily. Tylko dziewczęta czekały na rewelacje, jakie przyniesie, ale jedno spojrzenie na Remusa wystarczyło, by stwierdzić, że na zgodę między zakochanymi są marne szanse.
- No i co? – Zapytała Lori, mając jeszcze odrobinę nadziei i nie mogąc dłużej znieść tej ciężkiej niepewności. – Co robi James?
- Znieczula się w Sowiarni.
- Och! Ale rozmawiałeś z nim! Jakie ma plany? Co z nimi będzie? Remusie, to trwa już tydzień! Tak nie może być. – Meadowes nie mogła uwierzyć w tę całą głupią sytuację.
- Nic nie poradzimy, Dorcas. – Remus westchnął zrezygnowany. – Oboje są zbyt dumni, by do siebie wrócić, ale za bardzo w sobie zakochani, żeby o sobie całkowicie zapomnieć. Czas pokaże, co z nimi będzie. Nam nic się nie uda zdziałać.
Remus wstał z fotela i udał się do Dormitorium Huncwotów. Miał nadzieję, że Lily wreszcie zrozumie, jaki popełniła błąd i przeprosi Jamesa, a jeśli nie… To niech James wreszcie przestanie jej dogryzać!