niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział 47

Lily siedziała na podłodze opierając się plecami o łóżko. Marszcząc brwi czytała ulotkę, którą trzymała w dłoniach. Jej policzki, pokryły się szkarłatnym rumieńcem, gdy zorientowała się, czym był „prezent”, który wręczyła jej matka na dworcu w Londynie. Jedno musiała przyznać: czytając ulotkę dołączoną do tabletek antykoncepcyjnych z każdym zdaniem zdawała sobie sprawę, że jest to bardziej skomplikowane niż sądziła na początku. Te wszystkie daty, które miała odtąd pamiętać, terminy, których nie wolno jej było przeoczyć…
Już w połowie ulotki miała ochotę cisnąć ją na dno kufra razem z opakowaniem tabletek. Jednak perspektywa rezygnacji z małych foliowych torebeczek była niezwykle kusząca. Chwyciła za pióro i pergamin i zaczęła robić szybkie obliczenia. Pierwszą tabletkę zamierzała zażyć już podczas dzisiejszej kolacji. Podskoczyła jak oparzona, gdy do rzeczywistości prowadził ją huk zatrzaskiwanych drzwi…
- Lori, proszę nie zachowuj się jak dziecko! – Dorcas przewróciła oczami i usiadła na swoim łóżku.
- Nie zachowuję się jak dziecko. Po prostu nie mam ochoty siedzieć dziś w Pokoju Wspólnym.
- Nie masz ochoty siedzieć w Pokoju Wspólnym, bo jest tam Peter! – Dorcas złożyła ręce na piersi i sapnęła poirytowana.
- Nawet na mnie nie spojrzał! – Zawołała piskliwie Lorraine. Rzuciła się na łóżko i ukryła twarz w poduszce.
- Przemknęłaś przez Pokój jak burza, sądzę, że nawet nie zdążył Cię zauważyć! Lily rozmawiałaś z Peterem?
- Co? – Nieco speszona ukryła opakowanie tabletek i ulotkę za plecami. – Ach, Peter! Nie, nie zdążyłam z nim porozmawiać, nie widziałam go dzisiaj.
- Przecież spędziłaś w dormitorium Huncwotów całe popołudnie. – Dorcas spojrzała podejrzliwie na przyjaciółkę i dopiero po chwili skojarzyła fakty. – Ach, no tak… - uśmiechnęła się pod nosem. – Nic straconego. Razem z Jamesem i Syriuszem siedzą teraz na dole.
- No dobrze, porozmawiam z nim – Lily westchnęła głośno.
Ukryła pudełko tabletek pod łóżkiem i wstała z podłogi. Zastała trzech Huncwotów przed kominkiem. James i Syriusz zalegali na fotelach i obrzucali się nawzajem papierowymi kulkami. Peter leżał na dywanie, zaczytany w podręczniku do eliksirów.
- Jak miał ją zauważyć, skoro leży na podłodze? – Szepnęła jej do ucha Dorcas – Lori trochę przesadza.
- Może trochę… Cześć chłopaki! – Zawołała wesoło, siadając na oparciu fotela Jamesa.
- O cześć Ruda! Zostawiłaś coś dzisiaj w naszym dormitorium - Syriusz uśmiechnął się złośliwie i wyjął z kieszeni szkarłatno – złocistą apaszkę.
- No tak, dziękuję, że ją znalazłeś – zarumieniła się lekko i wyciągnęła rękę po swoją własność. – Peter? Lorraine jest na Ciebie wściekła. – Lily postanowiła, że nie będzie niczego owijać w bawełnę.
- Słucham? – Peter uniósł wzrok słysząc swoje imię, choć nie dotarło do niego nic więcej.
- Lorraine, Peter! Jest zła na Ciebie, sprawiłeś jej ogromną przykrość!
- Och! Naprawdę? Ja… No nie wiem…
-, Co jej powiedziałeś, przyjacielu? – Zapytał zaciekawiony Syriusz.
James także wyprostował się w fotelu zainteresowany.
- Eee… Ja… nie mam pojęcia! Przecież nic jej takiego nie powiedziałem! – Peter zaczerwienił się
- Dziewczyna zaprosiła Cię na wspólne wyjście do Hogsmeade, a ty jej odmówiłeś. To jest Twoim zdaniem nic?!?! – Oburzyła się Dorcas.
- Glizdku, mieszkasz z nami od siedmiu lat i niczego się nie nauczyłeś?! – Parsknął śmiechem Syriusz – Wstydź się!!
- Zejdź ze mnie! Kiedy mnie zaczepiła… Wracałem właśnie od Remusa… Poza tym ona… ona jest taka… taka… Onieśmiela mnie! Naprawdę jest na mnie zła?!?!
- Nawet bardzo!
- Nie chciałem jej zrobić przykrości. Co mam teraz zrobić? – Spojrzał błagalnie na Jamesa i Syriusza.
- Naprawdę musimy mówić Ci takie rzeczy – James wywrócił oczami – Przeproś ją grzecznie i poproś by wybrała się z Tobą do Hogsmeade. A gdy się zgodzi, zabierz ją do Pani Puddifoot.
- Och tak! Tak zrobię. – Peter gorliwie pokiwał głową. Porozmawiam z nią z samego rana.
- A my, gdzie pójdziemy jutro w Hogsmeade? – James uznał sprawę Petera za załatwioną i postanowił poświęcić więcej czasu Lily.
- Bo ja wiem? Na pewno wybieramy się z Dorcas do Trzech Mioteł, umówiła się tam z Mattem…
- Kim jest Matt? – Zaciekawił się James, a Syriusz zamarł wpatrując się w Lily.
- Dorcas, o której ma przyjechać? – Lily zignorowała pytanie Pottera.
- Już jest w Hogsmeade. – Dorcas rozpromieniła się. – Im szybciej pójdziemy, tym prędzej się zobaczymy!
- Kim jest Matt?! – Tym razem zapytał Syriusz.
- W takim razie ruszymy zaraz po śniadaniu…
- KIM DO CHOLERY JEST MATT?!?! – Krzyknęli jednocześnie Huncwoci.
- Matt to chłopak Dorcas. – Odpowiedziała wreszcie Lily.
- CO?!?!
Syriusz poderwał się z fotela i osłupiał, wpatrywał się w Dorcas. James wstrzymał oddech, natomiast Peter przytrzasnął sobie palce księgą do eliksirów.
- A Wam, co odbiło?!?! – Dorcas była wyraźnie rozbawiona. – Czy to jest jakaś zbrodnia? Mam chłopaka imieniem Matt. Co w tym takiego dziwnego? Black, usiądź, bo wyglądasz jak kretyn.
Syriusz usiadł, jednak z jego twarzy nie zniknęło zaskoczenie.
- Nie no… spoko… - jako pierwszy otrząsnął się James. – Ale skąd Ty go wytrzasnęłaś, no i kto to jest ten Matt.
- No właśnie! I dlaczego nic nam nie powiedziałaś?!?! – Syriusz był oburzony.
- Hmmm… może, dlatego, że nic Ci do tego, Black?!?!
Lily z rozbawieniem przyglądała się tej wymianie zdań, jednak po reakcji Syriusza domyśliła się, że lada chwila rozwinie się z tego mała awantura. Szturchnęła Jamesa łokciem, mając nadzieję, że jej chłopak zapanuje nas swoim przyjacielem. Na szczęście Rogacz szybko zrozumiał intencje dziewczyny.
- Po prostu jesteśmy ciekawi, Dorcas – Spojrzał wymownie na Łapę. – Skoro mówisz, że jest teraz w Hogsmeade, to znaczy, że nie jest z Hogwartu.
- Nie jest, to prawda. Matt… mieszka w Paryżu i tam pracuje… a tu przyjechał na urlop, żeby się ze mną spotkać. – Policzki Dorcas pokryły się rumieńcem.
- To miło z jego strony…
- PRACUJE!?! – Syriusz znów chciał poderwać się z fotela, jednak zreflektował się w ostatnim momencie. – Ile on ma lat?
- Eeee… 19. – Dorcas spuściła wzrok, jakby wiek Matta był dla niej kłopotliwy.
- Chcę go poznać! – Oznajmił twardo Syriusz.
- Czyżbyś był zazdrosny, Black? – Lily uśmiechnęła się pod nosem.
- Po prostu chcę wiedzieć, kto się kręci obok mojej eks!
Dorcas roześmiała się głośno, choć po jej minie było widać, że pomysł Syriusza nie do końca jej się spodobał.
*
Dzień był słoneczny, po niebie poruszały się nieliczne białe obłoki, pomimo tego, było już czuć jesień. Chłodny wiatr zmuszał do zakładania szalików i rękawiczek. Lily zacisnęła palce na kuflu grzanego piwa kremowego i położyła głowę na ramieniu Jamesa.
- Ciekawe jak radzi sobie Peter – myślała na głos.
- A jak ma sobie radzić? – Zdziwił się James. – Na pewno dobrze. Musiałby być mega idiotą, żeby spieprzyć randkę w herbaciarni u Madame Puddifoot.
- Mam nadzieję, że daliście mu jakieś wskazówki… Lorraine jest… no nazwijmy to specyficzna. Powinien się z nią obchodzić jak z damą…
- Na pewno sobie poradzi… - Syriusz upił łyk piwa i znów wyjrzał przez okno. – Gdzie oni są?!
- Nie widzieli się od wakacji, daj i się sobą nacieszyć. – Lily z rozbawieniem obserwowała, jak Syriusz niecierpliwie wierci się na krześle. Cały czas zastanawiała się czy zachowanie Blacka to czysta ciekawość czy chłopak był po prostu zazdrosny. Spojrzała na zegarek na nadgarstku Jamesa. Dochodziła piąta. Dorcas i Matt spóźniali się już trzydzieści minut. Zachichotała cicho wyobrażając sobie, co zatrzymało zakochanych. Wreszcie dzwonek wiszący nad drzwiami karczmy, oznajmił nadejście nowych gości. Syriusz błyskawicznie podniósł głowę, a Lily i James odwrócili się jednocześnie, by ujrzeć wchodzącą do środka parę.
Dorcas i Matt obejmowali się czule. Dziewczyna rozejrzała się po wnętrzu i rozpoznając przyjaciół wyszczerzyła zęby. Dopiero, gdy podeszli bliżej Matt oderwał wzrok od Dorcas i spojrzał na stolik. Uśmiechając się tajemniczo.
 - Jesteśmy – zaświergotała radośnie Dorcas.
- Trochę się spóźniliście – burknął Syriusz, uważnie przyglądając się nieznajomemu.
- Poznajcie proszę Matta – Dorcas puściła uwagę Blacka mimo uszu – Matt to jest Lily, James, i ten dupek, o którym Ci wspomniałam – Syriusz – dziewczyna pokazała Syriuszowi język.
Lily parsknęła śmiechem obserwując jak twarz Blacka czerwienieje.
- Witajcie, bardzo miło Was poznać. - Matt pomachał do nich odsuwając krzesło, by Dorcas mogła usiąść.
- Dori dużo mi o Was opowiadała.
- Coś Ty?! A nam o Tobie wcale! – Warknął Syriusz.
- Mówiłam, że to dupek!
- No już przestańcie! – Lily uśmiechnęła się – Musisz wybaczyć, Dorcas i Syriusz lubią sobie od czasu do czasu dogryzać.
Matt był wyraźnie rozbawiony tą sytuacją a Lily pozwoliła sobie na przyjrzenie się dokładniej chłopakowi Dorcas. Dziewczyna wcale nie przesadzała, opowiadając o wyglądzie Matta. Był wysoki – nawet wyższy od Jamesa i Syriusza. Ciemne blond włosy łagodnymi falami opadały na kark a intensywnie błękitne oczy przywodziły na myśl niebo w piękny, słoneczny dzień. Uśmiechał się szeroko, a w jego policzkach pojawiały się wówczas urocze dołeczki.
Swoimi gestami i spojrzeniami rzucanymi w kierunku Dorcas, zdradzał, że jest w niej zakochany do szaleństwa.
Lily wzruszył ten widok i zrobiło jej się ciepło na sercu. „Nareszcie Dorcas znalazła swoją drugą połówkę”. Jeszcze jedna równie wzruszająca myśl przyszła jej do głowy. Znała już takie szaleństwo w oczach. Wciąż widziała takie wielbiące spojrzenie. W ten sam sposób patrzył na nią James. Uśmiechnęła się do swoich myśli.
Poczuła, że ktoś szturchnął ją łokciem,  powróciła do rzeczywistości. Uzmysłowiła sobie, że gapi się bezmyślnie na Matta, więc szybko podniosła wzrok na Jamesa, który marszczył brwi i przyglądał jej się z niepokojem. Cmoknęła go w policzek i skupiła uwagę na prowadzonej rozmowie.
- …Godnego Traktowania Skrzatów Domowych. – Do Lily dotarła końcówka wypowiedzi Matta.
- Co?? – Syriusz wytrzeszczył oczy ze zdumieni. – To jest taki Departament?! Pierwsze słyszę.
- Może tutaj u Was nie ma. We Francji jest i przyznam, że mamy mnóstwo roboty.
- Czym Wy się tam w ogóle zajmujecie? – Zainteresował się James.
- Walczymy ze złym traktowaniem Skrzatów Domowych. Nawet nie wiecie, jacy okrutni potrafią być czarodzieje! Nie raz zdarzało się nam zabierać skatowane skrzaty z domów ich właścicieli!
- Wyobraź sobie, że jednak coś o tym wiemy. – Syriusz uśmiechnął się kwaśno – Przydałby się taki Departament w Londynie. Miałbyś sporo do roboty w domu moich szalonych starych.
- To smutne, co mówisz, niestety moja jurysdykcja tutaj nie sięga…
- Czy moglibyśmy zmienić temat? – Zaproponowała Dorcas. – To lekko przytłaczające.
- Przepraszam, kochanie. – Matt objął czule Dorcas i cmoknął ją w czoło.
- Jak długo zostajesz w Hogsmeade? – Zapytała Lily, by jak najszybciej zmienić temat. Ale okazał się, że ten również nie był wesoły. Dorcas momentalnie wykrzywiły się usta w podkówkę, a do oczu napłynęły jej łzy. Matt również wyglądał na przybitego.
- Niestety w poniedziałek muszę być w Paryżu. Wyjeżdżam jutro wieczorem.
- I zobaczymy się dopiero w święta. – Dorcas pociągnęła nosem – A jutro nie ma wyjść do Hogsmeade.
- Samotna łza popłynęła po jej policzku. Lily poczuła bolesne ukłucie w sercu. Syriusz z Jamesem natomiast wymienili porozumiewawcze spojrzenia. James prawie niezauważalnie skinął głową, odpowiadając tym samym na niezadane pytanie Syriusza.
- Myślę, że jesteśmy w stanie coś z tym zrobić – Black wyszczerzył zęby widząc zaintrygowane spojrzenia zakochanych. – Doprowadzimy tu Dorcas zaraz po śniadaniu, pasuje Wam?
- Oczywiście, cudownie!!! – Matt uśmiechnął się szeroko.
- Jak zamierzacie to zrobić? – Dorcas podchodziła do sprawy bardzo sceptycznie.
- Nie martw się, opowiem Ci wszytko w Hogwarcie. – Dopił swoje piwo i wstał z krzesła. – Dobra James, Ruda – zbieramy się. Trzymaj się Matt, miło było Cię poznać! Dorcas, do zobaczenia w Hogwarcie.
Lily oniemiała. Wpatrywała się w Syriusza nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszała! Syriusz Black uprzejmie i mile żegnający się z chłopakiem swojej eks?! I jeszcze organizujący randkę zakochanym? O co tu chodziło? Pewnie siedziałaby tak z rozdziawioną buzią jeszcze długi czas, gdyby James nie pociągnął jej za rękaw i nie wyprowadził z Trzech Mioteł zostawiając Dorcas i Matta samych.
*
James zatrzymał się w progu przepuszczając przodem Lily i Dorcas, a następnie wszedł do Dormitorium i zamknął za sobą drzwi. Syriusz rzucił się do swojego łóżka, wyciągnął spod niego zielony worek i zachęcił dziewczyny do podejścia bliżej.
Lily ostatnio dużo czasu spędzała w Dormitorium Huncwotów, więc zdążyła się już przyzwyczaić do panującego tam bałaganu. Dorcas doznała jednak lekkiego szoku. Najwyraźniej wyrzuciła z pamięci okres, w którym sama tu przesiadywała godzinami.
Dziewczyny przemierzyły pokój omijając zalegające na podłodze sterty ksiąg i ubrań. Nieśmiało przysiadły na łóżku Syriusza. James stanął obok Lily i uśmiechnął się tajemniczo.
- A teraz słuchajcie uważnie! – Zaczął Syriusz grobową powagą. – Wszystko, co teraz usłyszycie i zobaczycie jest ściśle tajne i absolutnie nikt nie może się o tym dowiedzieć.. Rozumiecie? NIKT!!
- Rozumiemy, rozumiemy… - Przejęta Dorcas przytaknęła ochoczo – Buzia na kłódkę! Pokaż, co tam masz.
- Dobra…- Syriusz wciąż patrząc nieufnie wyciągnął z worka pożółkły kawałek pergaminu. Rozłożył to przed sobą i pogłaskał czule. Lily pomyślała, że Black robi sobie z nich żarty i najwyraźniej Dorcas była tego samego zdania, bo powiedziała.
- WOW! Ale fajne!!! – zakpiła
- Ale ty jesteś głupia Meadowes! – Prychnął Syriusz – Teraz patrzcie!
Wyciągnął różdżkę z kieszeni wewnętrznej bluzy, stuknął nią w pergamin i powiedział cicho:
- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.
Obie dziewczyny wstrzymały oddech. Na początku nic się nie wydarzyło, jednak już po chwili na pergaminie zaczęły pojawiać się dziwne plamy, które szybko ułożyły się w litery tworzące następujące zdanie:
„Panowie: Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz przedstawiają Mapę Huncwotów…

CDN


sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 46

       Lily zamieszała w kociołku i otarła pot z czoła. W klasie eliksirów było potwornie gorąco, pot spływał jej po plecach, przyklejał włosy do twarzy. Tego dnia warzyli eliksir słodkiego snu, którego słodkawy, hipnotyzujący zapach wprawiał uczniów w stan otępienia. Uwarzenie tego eliksiru zawsze sprawiało Lily kłopot, potrzebowała dużo silnej woli, aby skupić się na pracy. Potrząsnęła głową i szybko cofnęła dłoń znad kociołka, w ostatniej chwili uzmysławiając sobie, że miała właśnie fiolkę z syropem z ciemiernika czarnego, gdy tymczasem powinna użyć śluzu z gumochłona. Szybko poprawiła swój błąd i odetchnęła z ulgą.
- Dlaczego Huncwoci nie przyszli na zajęcia? – Dorcas podeszła do regału tuż za Lily i udając, że szuka ingrediencji szepnęła do przyjaciółki.
- A skąd mam wiedzieć?!?! – Serce Lily zabiło szybciej. Jaką bajkę miała wymyślić, żeby Dorr jej uwierzyła?
- Jesteś dziewczyną Jamesa, chyba powinnaś wiedzieć gdzie podziewa się Twój chłopak.
Lily zdała sobie sprawę, że nie było sensu udawać. Na pewno Dorcas i wszyscy Gryfoni do obiadu będą wiedzieli, że Remus przebywa w Skrzydle Szpitalnym. Należało tylko wymyślić wiarygodną historyjkę, wyjaśniającą, w jaki sposób się tam znalazł.
- No dobra, powiem Ci, ale nikomu ani słowa!
- Będę milczeć jak zaklęta! – Dorcas już nawet nie udawała, że szuka czegoś na półkach. Stanęła bliżej przyjaciółki i wsłuchiwała się w jej szepty.
- Chłopcy w nocy wymknęli się do Hogsmeade…
- Jak oni to robią?!?
- Nie wiem, tego James mi nie powiedział. Przyznał się jednak, że zaszaleli w Gospodzie pod Świńskim Łbem i wypili zdecydowanie za dużo Ognistej, w drodze powrotnej do zamku pomylili kierunki i władowali się…- no i w co się władowali? Lily gorączkowo rozmyślała nad zakończeniem tej bajeczki. - …Władowali się wprost pod Bijącą Wierzbę.
- O cholera! – Dorcas zakryła dłonią usta. – I co się stało?
- A jak myślisz, co się mogło stać podczas spotkania z Bijącą Wierzbą? Podobno najbardziej oberwał Remus, trafił do Skrzydła Szpitalnego.
- Chryste! Ciekawe, jaką bajeczkę wymyślili dla Pomfrey.
- Tego nie wiem. James, Syriusz i Peter pewnie leżą w swoich łóżkach i leczą kaca…
- A Ty mówisz o tym tak spokojnie… - Dorcas aż pokręciła głową ze zdumienia.
- Dorcas! Są dorośli! Nie ma sensu robić Jamesowi awantur, to i tak nic nie da. Będzie obiecywał, że on już nigdy, potem złamie dane słowo a ja będę później ryczeć. Raczej nie ma to sensu zważywszy na…
- Panno Evans, Panno Meadowes jak idą prace nad eliksirami? – Zainteresowany ciągłymi szeptami dziewcząt profesor Slughorn podszedł do stołu Lily i zajrzał do kociołka. Zdziwiony uniósł brwi i uśmiechnął się pogodnie. – Brawo, dziewczęta! Panna Meadowes powinna dodać ostatni składnik, a pannie Evans gratuluję uwarzenia świetnego eliksiru! Lily naprawdę uważam, że powinnaś kontynuować naukę w dziedzinie eliksirów.
- Dziękuję panie profesorze, ale jak pan zapewne pamięta, postanowiłam spróbować swoich sił na egzaminach na kurs Aurorów. – Lily uśmiechnęła się uprzejmie. W odpowiedzi Slughorn również uśmiechnął się nieco jednak zawiedziony, obrócił się i podszedł do tablicy wyników by wpisać oceny obu dziewczętom.
- Dostałam sowę od Matta! – Odezwała się Dorcas, gdy była pewna, że nikt ich nie słyszy.
- To nie nowość, Dorr. Matt wysyła do Ciebie listy codziennie. – Lily westchnęła widząc naburmuszoną minę przyjaciółki. – No dobrze, co było takiego niezwykłego w tym liście, że musiałaś mi o tym powiedzieć. – Zaczęła sprzątać stanowisko pracy.
- Matt przyjeżdża w ten weekend do Hogsmeade!!! – Rozpromieniła się – tylko po to, żeby spotkać się ze mną!!
- To cudowna wiadomość Dorcas! – Lily szczerze się ucieszyła. – Mam nadzieję, że mnie z nim zapoznasz?
- Oczywiście, że tak! Umówiliśmy się, że będzie na mnie czekał w Trzech Miotłach…
Zadzwonił dzwonek i w Sali zapanował gwar. Wszyscy uczniowie zaczęli pakować torby i porządkować stanowiska.
- Proszę nalać eliksir do fiolek i zostawić na moim biurku. – Zawołał Slughorn próbując przekrzyczeć hałas rozmów. – Jako pracę domową proszę napisać wypracowanie na półtorej rolki pergaminu na temat tego, czym może się skończyć spożycie źle uważonego eliksiru Słodkiego Snu.
Lily przerzuciła torbę przez ramię i z nieukrywaną ulgą opuściła ponure lochy. Westchnęła ciężko i ruszyła w górę po kamiennych schodach. Gdy wyszła wreszcie na korytarz, uśmiechnęła się szeroko. Nonszalancko oparty o parapet czekał na nią jej osobisty młody bóg. Serce zabiło jej mocniej ze wzruszenia. Już na pierwszy rzut oka widać było, że jest wykończony. Fioletowe sińce pod oczami najlepiej o tym świadczyły. Mimo tych nieprzespanych nocy i tej całej akcji z ucieczką Remusa… przyszedł wcześniej od pozostałych śpiących Huncwotów po to, żeby się z nią zobaczyć.
Podeszła bliżej i wspięła się na palce, by pocałować go w usta. Miał mokre włosy i pachniał żelem pod prysznic, jednak szorstkie policzki świadczyły o tym, że nie zdążył się ogolić.
- Cześć, Mała. – Przywitał się lekko schrypniętym głosem, objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
- Witaj. – Odwzajemniła uśmiech – Jak się czujesz?
- Bywało lepiej. Chodźmy stąd zanim Ślimak mnie zobaczy. – Chwycił ją za rękę i razem ruszyli w kierunku nieużywanego korytarza.
- Widziałeś się z Remusem? – Zapytała, wciąż niepokojąc się o zdrowie przyjaciela.
- Tak, właśnie od niego wracam. Czuje się trochę lepiej, ale Pani Pomfrey na pewno zatrzyma go przez weekend w Skrzydle Szpitalnym.
- Byłam u niego przed zajęciami. Wyjaśniliśmy sobie wszystko.
- Tak mówił mi o tym. I wyraźnie mu ulżyło, gdy zobaczył, że przyjęłaś to tak spokojnie. – James zatrzymał się nagle i rozejrzał dookoła. Korytarz był pusty. Dopiero po chwili zorientowała się, że stoją przed drzwiami dawno nieużywanej już klasy. James otworzył cicho drzwi i zaciągnął Lily do środka. Gdy tylko przysiadł na ławce, przyciągnął ją do siebie i pocałował zachłannie.
Było coś dziwnego w tym pocałunku. James chwycił twarz Lily w swoje dłonie i jeszcze żarliwiej wpił się ustami w jej usta. Zakręciło jej się w głowie, a serce rozpoczęło dziki galop. Odwzajemniła ten dziki pocałunek z cichym jękiem. Nie mogła jednak pojąć, co takiego wydarzyło się, że tak gwałtownie okazywał jej uczucia?
James również zaczął szybciej oddychać. Przeniósł swoje usta na jej szyję i drżącymi rękami zaczął rozpinać jej szatę.
- James, za dziesięć minut zaczyna się Zielarstwo. – Wyszeptała bez tchu, jej ciało zapłonęło żywym ogniem, gdy James przygryzł wrażliwe miejsce za uchem.
- Pragnę Cię! – Sapnął ponownie przenosząc pocałunek na jej usta.
- Co się stało, James? – Oderwał się od jej ust i zamknął na chwilę oczy. Oparł swojej czoło o jej.
- Te ostatnie dni były koszmarne. Tak bardzo chciałem być z Tobą, ale nie mogłem zostawić Remusa… A Ty byłaś na mnie taka wściekła. Bałem się, że odejdziesz…
- Skąd przyszedł Ci do głowy tak absurdalny pomysł. – Uśmiechnęła się delikatnie, by rozładować atmosferę. – Kocham Cię, jak mogłabym odejść po jednej bezsensownej sprzeczce? – Objęła go jedną ręką za szyję a drugą gładziła jego szorstki policzek.
- Kocham Cię, tak bardzo… - szepnął ponownie wpijając się w jej usta.
- Przestań James! – Z wielkim trudem zmusiła się do odsunięcia od niego. – Zdezelowane biurko nie jest dobrym miejscem. Mamy cały wieczór tylko dla siebie.
James jęknął poirytowany i potargał czarne włosy.
- Obiecujesz? – Zapytał cicho. Jego oczy wciąż płonęły pożądaniem.
- Tak, ale teraz chodźmy na Zielarstwo.
- Ja dziś robię sobie wolne. – Uśmiechnął się kpiąco. – Zaczekam na Ciebie w moim dormitorium.
Lily zachichotała, gdy klepnął ją w pupę, zapięła szatę pod szyję i ruszyła w stronę drzwi.

        Lekcje ciągnęły się w nieskończoność tego dnia. Nie mogła się skupić na słowach nauczycieli,
a w głowie wciąż słyszała słowa swojego chłopaka: zaczekam na Ciebie w moim dormitorium.        
Z podekscytowania trzęsły jej się ręce i gdy zadzwonił dzwonek ogłaszający koniec zajęć, wrzuciła książki do torby i rzuciła się biegiem do drzwi Sali. Zamiast jednak ruszyć do Wieży Gryffindoru skierowała się do Skrzydła Szpitalnego, pamiętając o obietnicy, jaką złożyła Remusowi rano.
Chłopak wyglądał zdecydowanie lepiej niż przy jej wcześniejszych odwiedzinach. Rozmawiali chwilę, wyjaśnili kilka niuansów i niedopowiedzeń, ale to również nie odciągnęło jej od jednej myśli. Pożegnała się grzecznie i opuściła Salę. Właśnie skręcała na schody prowadzące do Wieży Gryffindoru, gdy zaburczało jej w brzuchu. Z jęknięciem przypomniała sobie sfrustrowana, że na śniadanie zdążyła zjeść tylko jeden tost. Zawróciła lekko zrezygnowana, ale nie była w stanie nie odwiedzić Wielkiej Sali przed spotkaniem z Jamesem.
Pora obiadowa w zasadzie dobiegała już końca, ale na Sali wciąż było tłoczno i gwarno. Już od progu uwagę Lily przykuły dwie dziewczyny przy stole Gryfonów. Dziwne zachowanie obu panien wzbudziło jej zainteresowanie i na chwilę zapomniała nawet o burczeniu w brzuchu. Dorcas siedziała obok Lorraine, głowę miała opartą o stół i trzęsła się ze śmiechu. Mina drugiej dziewczyny nie świadczyła jednak, by wydarzyło się tutaj coś zabawnego. Lori była wręcz wściekła.
- Coś mi umknęło? – Zapytała Lily autentycznie zainteresowana.
- Och tak! – Dorcas podniosła głowę ze stołu i otarła z policzków łzy rozbawienia.
- Zamknij się Dor! To wcale nie było śmieszne! – Warknęła włoszka.
- Co się stało?! – Lily nałożyła na talerz sporą porcję pieczeni i górę ziemniaków.
- Lorraine dostała kosza – zachichotała Dorcas – od Petera!!!
- Co?!?! Kiedy?!?! – Ta wiadomość rzeczywiście była zaskakująca.
- Jakieś 20 minut temu! – Lori wzruszyła ramionami, poirytowana i zniesmaczona.
- Peter tutaj był?!
- Lily! Co w tym dziwnego? – Dorcas podejrzliwie spojrzała na przyjaciółkę. – Przecież musi coś jeść, nawet na kacu – dodała nieco ciszej.
- No… tak. Oczywiście… - zreflektowała – a więc co się wydarzyło? – Z zatrważającą prędkością pochłaniała kolejne kęsy obiadu.
- Peter unikał mnie od kilku dni. Więc zaczaiłam się na niego. Myślałam, że może kogoś ma, świnia jedna, ale odnosił jakieś tomiszcza z Zielarstwa do biblioteki. Pobiegłam za nim i… - Lori pomimo zdenerwowania zmieszała się nieco. – No i zapytałam prosto czy nie zechciałby się ze mną przejść, skoro w weekend jest wypad do Hogsmeade. Pomyślałam, że może moglibyśmy pójść razem… sami…
- Lori prosto z mostu zaprosiła Petera na randkę! – Wyjaśniła w skrócie Dorcas.
- To wspaniale! – Lily szczerze się ucieszyła.
- Tak. Wspaniale – powiedziała z przekąsem Lori. – Szkoda tylko, że się nie zgodził. Lily zastygła z widelcem w połowie drogi do ust.
- Co zrobił?!? – Lily wiedziała, że Lorraine wpadła w oko Peterowi (no, nie tylko zresztą jemu) i tym bardziej nie mogła zrozumieć, co kierowało tym facetem.
- Zaczął się jąkać, że to bardzo miło z mojej strony i w ogóle byłoby fajnie, ale niestety musi spędzić trochę czasu z przyjaciółmi, a później będzie starał się nadrobić zaległości z transmutacji. Bredził jak pijany…
- Lori. Chłopcy mieli ciężką noc. – Lily westchnęła, zaczynając rozumieć Petera. – Może faktycznie nie był zbyt trzeźwy. Moja rada to: nie denerwuj się na zapas. Dowiem się dziś, o co chodzi i dam Ci znać.
- O nie, nawet nie próbuj Lily. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego
- Daj mu szansę, to dobry chłopak. I jeśli się nie mylę, chyba go lubisz. – Przeżuła ostatni kawałek mięsa i popiła sokiem dyniowym. Wstała szybko i zarzuciła torbę na ramię.
- A ty, dokąd? – Zaciekawiła się Dorcas.
- Eee… umówiłam się z…. Jamesem – zarumieniła się lekko.
- Uuuu… cóż takiego obiecał Ci Twój Romeo, że tak Ci do niego spieszno? – Rozpogodziła się Lori.
- Nie wasza sprawa wstrętne wścibskie stworzenia! – Uśmiechnęła się do dziewcząt, choć myślami była już w dormitorium Huncwotów. Nie miała ochoty tłumaczyć się przyjaciółkom. – Cześć! – Rzuciła na odchodne i zniknęła w drzwiach Wielkiej Sali.
Rzuciła torbę w Pokoju Wspólnym i nie rozglądając się na boki ruszyła na schody prowadzące do dormitorium chłopców. Zatrzymała się przed drzwiami i zapukała cicho. Zdenerwowała się, gdy nikt jej nie odpowiedział. Postanowiła zaryzykować i nie czekając dłużej zajrzała do środka.
W pokoju panował półmrok i cisza zakłócana jedynie czyimś równomiernym oddechem. Trzy łóżka były puste. Na ostatnim spał czarnowłosy chłopak: James. Serce Lily zabiło mocniej, uśmiechnęła się rozczulona tym widokiem. Jej ukochany spał na plecach z lekko uchylonymi ustami. Naga klatka piersiowa poruszała się powoli, co świadczyło, że chłopak śpi głęboko. Jedną rękę zarzucił nad głową, druga spoczywała na zgiętej w kolanie nodze. Wydawało jej się, że jest nagi, ale nie miała pewności. Od pasa w dół przykryty był białym prześcieradłem. Po cichu podeszła do drzwi i zastawiła je krzesłem – nie chciała by im przeszkadzano i miała nadzieję, że Syriusz, choć raz zrozumie aluzję. Zdjęła z siebie szatę i buty… Zawahała się tylko na chwilę, gdy postanowiła pozbyć się także spodni i koszuli. Uznała, że nie będzie później tracić czasu na rozbieranie się. W samej bieliźnie wślizgnęła się pod prześcieradło. Jej serce wpadło w dziki galop, gdy zauważyła, że się nie myliła: James był nagi. Nie poruszył się, gdy materac ugiął się pod jej ciężarem. Naprawdę spał mocno.
Poruszył się dopiero, gdy przerzuciła nogę przez jego biodro i cmoknęła go w policzek. Zamruczał rozkosznie i otworzył jedno oko.
- Witaj, moja piękna! – Uśmiechnął się i przyciągnął ją jeszcze bliżej siebie.
Lily zadrżała, gdy na swoim udzie poczuła budzącą się do życia męskość Jamesa. Chyba tęsknił za nią tak mocno jak ona za nim.
- Witaj przystojniaku! – Uśmiechnęła się i pocałowała w kącik ust.
- Uwielbiam, gdy mnie tak budzisz – zamruczał i przekręcił się na bok. Wydał z siebie jęk zachwytu, gdy zorientował się, że jest prawie naga. – Och, Lily… ależ się za Tobą stęskniłem…
Wpił się zachłannie w jej usta. Chwycił ją za pośladek i jeszcze mocniej przycisnął do siebie. Teraz od siebie dzieliła ich jedynie cieniutka bielizna Lily.
- Skarbie, dlaczego tego też się nie pozbyłaś? – Zapytał, strzelając delikatnie gumką jej majtek i zaciskając dłoń na jej pośladku
- Nie mam pojęcia… - wyjęczała w jego usta. Ogarnęła ją taka fala pożądania, że przestała myśleć.
- Bardzo jesteś z nimi związana?
- Z kim? Co… ach… tak… lubię je…
- No dobrze… - zaśmiał się z jej nieprzytomnej odpowiedzi. Zrzucił prześcieradło na podłogę i ustami rozpoczął powolną wędrówkę po jej ciele. Usta zatrzymały się na szyi a dłonie wprawnie wślizgnęły się pod plecy. Kilka sekund później stanik Lily leżał obok prześcieradła.
Gorące usta Jamesa zamknęły na jej sutku, gdy pieszczotliwe go przygryzł, krzyknęła cicho, wyginając ciało do tyłu. Jej ciało płonęło. Czuła, że jeśli za chwilę w nią nie wejdzie – po prostu eksploduje.
- James… błagam… - jęknęła tęsknie wplatając dłonie w jego włosy.
Nie musiała prosić dwa razy. Błyskawicznie uporał się z drugą przeszkodą w postaci majteczek i nim zdążyła zorientować się, co się dzieje, już był przy niej i zachłannie całował jej usta. Kolanem rozchylił jej nogi i uniósł biodra. Jednym zgrabnym ruchem wślizgnął się w nią. Krzyknęli jednocześnie, delektując się tym niesamowitym doznaniem.
- Och… mała… tak bardzo tęskniłem… - wysapał jej do ucha wychodząc i wchodząc jeszcze głębiej. Lily wstrzymała oddech i zacisnęła dłonie na plecach Jamesa. Uniosła się do góry, mocniej przytulając się do jego klatki piersiowej. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy jak bardzo potrzebowała jego bliskości. Delikatnie skubnęła zębami jego żuchwę. Wydał z siebie dziki pomruk i zaatakował ze zdwojoną siłą. Materac zaskrzypiał przeraźliwie, ale żadne z nich nie zwróciło na to uwagi. Świat przed jej oczami zawirował, walczyła o każdy oddech. James zwolnił tempo i zaczął biodrami zataczać koła. Uśmiechnął się lubieżnie widząc jak oczy Lily robią się okrągłe jak spodki. Robił to specjalnie: bawił się z nią, celowo opóźniając ten cudowny moment, który się do niej zbliżał. Lily postanowiła nie być mu dłużna. Zacisnęła nogi wokół jego bioder, wbiła paznokcie w jego plecy i podrapała go delikatnie. Uśmiechnęła się z satysfakcją, gdy szczęki Jamesa zacisnęły się tak mocno, że zazgrzytał zębami. Przestał się poruszać i zamknął oczy. Lily znów podrapała go po plecach, tym razem mocniej.
- Cholera, Lily… - wystękał walcząc z samym sobą. Mimo to zignorowała jego ostrzeżenie i kontynuowała słodką torturę.
- Przestań!! – Warknął wychodząc z niej i rzucając się na łóżko. Sapał ciężko jakby przebiegł maraton. Zmarszczyła brwi, zdezorientowana nagłą zmianą jego zachowania. Przecież plecy były jego strefą erogenną, takie pieszczoty zawsze sprawiały mu przyjemność. Czy coś się zmieniło?
- Co się stało, James? – Zapytała wciąż zaskoczona.
- Myśl, kobieto! – Warknął wciąż ciężko dysząc – chyba, że tak spieszno zostać Ci matką.
- Co?? Och… - dopiero teraz zorientowała się, o co mu chodzi. Zrobiło jej się głupio i ukryła twarz w poduszce.
- Och, to mało powiedziane… - westchnął dochodząc do siebie. Sięgnął ręką do szuflady i wymacał w niej małą foliową torebeczkę.
Obserwowała jak James rozrywa ją drżącymi dłońmi zakłada prezerwatywę.
- Czy naprawdę nie ma innych sposobów? – Zapytała mało inteligentnie.
Zaśmiał się cicho. Przytulił Lily do siebie i pocałował w czoło. Rozdrażniła ją jego wesołość.
- Oczywiście, że są. Rusz głową, Lily! – Zatrząsł się ze śmiechu widząc jej zdezorientowaną minę. – Porozmawiaj na ten temat ze swoją mamą, uświadomi Cię lepiej ode mnie.
- I tak bardzo dużo wiesz na ten temat – zaczerwieniła się i znacznie ciszej dodała – Ciekawe skąd.
- Pamiętaj, że każde lato spędzam z szaloną Raven, powiedziała mi to i owo.
Lily właśnie chciała mu coś odpowiedzieć, ale zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem. Wszystkie myśli uleciały z jej głowy w ułamku sekundy. Znów w nią wszedł, ale tym razem dużo ostrożniej i tak niemiłosiernie powoli. Jęknęła cicho, gdy poruszył się leniwie. Wiedziała, że odgrywa się na niej, za jej wcześniejszą chwilę nieuwagi. Celowo utrzymywał ją na krawędzi tej przepaści nie pozwalając spaść w otchłań.
James uśmiechnął się złośliwie i pocałował we wrażliwe miejsce za uchem. Zaczął poruszać się szybciej, jednak, gdy zauważył, że zaczyna jej brakować tchu przewał gwałtownie i znów delikatnie całował. Trwało to w nieskończoność i Lily czuła, że za chwilę rozpłacze się z tej bezsilności. Była tak blisko.. A jednak wciąż nie mogła doznać tego cudownego spełnienia.
- Okej, okej!! – Krzyknęła w końcu – Zrozumiałam lekcję! Nie będę więcej tego robiła.
- Czego? – Zapytał uśmiechając się złośliwie.
- Nie będę Cię więcej prowokowała. Przestań wreszcie, bo za chwilę zwariuję!
Zaśmiał się głośnio, tryumfując. Wyszedł z niej i jednym zgrabnym ruchem przerzucił ją na brzuch.
- Co… - nim zdążyła zadać pytanie poczuła jak dłonie Jamesa podnoszą jej biodra lekko do góry a następnie jak wchodzi w nią od tyłu jednym szybkim pchnięciem. Było to tak niesamowite i intensywne doznanie, że omal nie zemdlała. Krzyknęła głośno kryjąc twarz w poduszce i eksplodowała na milion kawałków. James wykonał jeszcze kilka mocnych pchnięć i z głośnym jękiem dołączył do niej. Gdy doznanie zaczęło słabnąć uniosła głowę, by zaczerpnąć odrobiny powietrza. Wyszedł z niej i rzucił się na łóżko, ciągnąc Lily w pasie. Uśmiechnęła się i wtuliła twarz w jego mokrą klatkę piersiową. Pachniał tak apetycznie… żelem, seksem i Jamesem…
- To było…
- Nieziemskie – dokończył składając pocałunek na czubku jej głowy.
- Czy ty przestaniesz mnie zaskakiwać? – Zapytała zerkając w orzechowe oczy pełne namiętności.
- Nieprędko – zachichotał – Daj mi minutkę… - usiadł na łóżku, zdjął prezerwatywę, zawiązał na końcu supeł i wrzucił do kubła na śmieci.
- Biedne skrzaty domowe. Co też sobie pomyślą, gdy będą tu sprzątać. – Zaśmiała się. James wzruszył ramionami.
- Myślę, że naprawdę powinnaś porozmawiać ze swoją mamą, Lily. Nienawidzę tych gumek. Wiem od Raven, że zażywa jakieś mugolskie tabletki…
- Żartujesz?!?! Mam napisać do mamy, żeby mi przysłała tabletki antykoncepcyjne?
- Czyli jednak wiesz coś na ten temat! – Uśmiechnął się kpiąco.
- Teraz sobie przypomniałam, że kiedyś… - Nagle doznała olśnienia i bardzo wyraźnie powróciło do niej wspomnienie matki żegnającej się z nią na peronie w Londynie. Monica wręczyła jej wówczas malutką paczuszkę i z lekkim zażenowaniem wspomniała, by Lily zrobiła z niej „użytek”, gdy jej zażyłość z Jamesem pogłębi się.
Teraz owa paczka leżał gdzieś na dnie kufra. Postanowiła, że gdy tylko wróci do swojego dormitorium odnajdzie ją i zapozna z zawartością.
- O czym sobie przypomniałaś? – Z zadumy wyrwał ją wciąż rozbawiony James.


- Mama coś wspominała. – Postanowiła, że nie będzie zdradzała mu jeszcze szczegółów, gdyby owa paczka od mamy zawierała opakowanie prezerwatyw.

Rozdział 45

       Noc była chłodna i wilgotna. Wszystkie zwierzęta schowały się do swoich kryjówek, jakby spodziewały się jakiegoś nadciągającego niebezpieczeństwa. Nawet sowy zaprzestały swych pohukiwań i tylko rozglądały się dokoła bystrymi oczami. Tylko czwórka samotnych chłopców siedziała na pniu zwalonego, omszałego drzewa. W milczeniu wpatrywali się w zachmurzone niebo jakby wyczekując najgorszego.

Nieubłaganie zbliżała się pora wschodu księżyca, jakby ktoś specjalnie przyspieszył upływ czasu. Zawsze lubili te nocne wyprawy do Zakazanego Lasu, jednak dziś jakiś wewnętrzny niepokój nie dawał spokoju żadnemu z nich.
- Bądź spokojny, Luniaczku. Cały czas jesteśmy przy tobie. – Syriusz krzepiąco poklepał przyjaciela po ramieniu.
- Nie pozwolimy ci zrobić niczego głupiego. – Dodał Peter, uśmiechając się.
- Och tak, Glizdogonie! Jak Remus zacznie szaleć, to ugryziesz go w ogon. – Parsknął James, by rozładować napięcie.
- Doceniam wasze starania i bardzo za to dziękuję. Pamiętajcie jednak, że ja jakoś sobie poradzę, ale wy musicie na siebie uważać!
Wybiła północ, a po plecach Remusa przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Chłopak wzdrygnął się i skrzywił w grymasie bólu. Jego towarzysze błyskawicznie odskoczyli na boki, obserwując jak Lupin wije się w konwulsjach na mokrej trawie. Jego kończyny przypominały teraz uschłe gałęzie pozwijane w makabryczne wygięcia a twarz oznaczona bólem, cierpieniem i wstydem. Wiedzieli, czym to się skończy nie musieli oglądać tej sceny kolejny raz. Teraz nadszedł czas, żeby zadbali o własne bezpieczeństwo. Każdy z osobna zaczął dokonywać niezwykłego przeobrażenia.
Jako pierwszy zamienił się Peter. Jemu zawsze wychodziło to najszybciej, gdyż zwierzę, w które się przemieniał, było małe i niezbyt skomplikowane fizjologicznie. Dlatego już po kilku sekundach rudawy szczur stanął na tylnych łapkach i przyglądał się metamorfozie pozostałych panów. Po chwili do Glizdogona dołączył Łapa – czarne włochate psisko, podobne nieco do wilka – otrzepał się z kropel wody i szczeknął głośno, jakby poganiał trzeciego z towarzyszy. Potężne jelenie gabaryty i skomplikowany układ narządów wewnętrznych wymagały pełnego skupienia i koncentracji. James zdążył w ostatnim momencie. Gdy jego wzrok wyostrzył się wreszcie, ujrzał przed sobą ogromnego, włochatego wilkołaka o dzikim spojrzeniu i zębach ostrych jak brzytwy. Stworzenie jawiło się tak przerażająco, że w duchu przełknął ślinę. Bestia spięła się w sobie i zjeżyła sierść na grzbiecie, jakby szykując się do ataku na bezbronnie wyglądającego jelenia, jednak ostrzegawcze warczenie psa, odwróciło jego uwagę od największego z trzech animagów.
Pies szczeknął głośno i powoli zbliżył się do wilkołaka.
Potwór stał kilka chwil bez ruchu, jakby oceniał swoje szanse w walce z psem i jeleniem, a następnie zawył przeciągle, płosząc wszystkie ptaki i dał nura w głąb lasu.
Syriusz, James i Peter nie czekali zbyt długo. Mieli to przećwiczone: Remus zawsze odstawiał im ten numer, jakby chciał powiedzieć „no, chłopaki, a teraz zabawimy się w ganianego”. On uciekał a oni jak szaleni ganiali Luniaczka po całym Zakazanym Lesie. Najsprytniejszym z całej bandy okazał się ten najmniejszy: gdy zaczynały opuszczać go siły i przestawał nadążać za przyjaciółmi, najzwyczajniej wdrapywał się na grzbiet jelenia. James nie wypominał mu tego. Wiedział, jak trudno musi być szczurowi dotrzymać tempa większym i silniejszym przyjaciołom.
Tej nocy jednak wszystko odbywało się inaczej niż zwykle. Swawolne bieganie między drzewami, przerodziło się w szaleńczą pogoń za rozwścieczonym i nieokiełznanym wilkołakiem, który wyjąc i warcząc miotał się w tę i nazad, co jakiś czas znikając im z pola widzenia. Dotrzymanie mu kroku, było nie lada wyzwaniem, tej nocy, dlatego też chłopcy wpadli w panikę, gdy nagle ryk wilkołaka ucichł. Zaczęli rozglądać się dookoła i nasłuchiwać, lecz nic nie widzieli ani nie słyszeli. James poczuł zaniepokojenie. Niezbyt często coś takiego im się przytrafiało, a w noc jak ta – przesilenia jesiennego – było to szczególnie niebezpieczne. Rozglądał się, wciąż wierząc, że za chwilę ujrzy swojego przyjaciela wyłaniającego się z rosnącej opodal kępy wysokiej trawy, ale z każdą mijającą minutą ciszy nadzieja znalezienia Remusa znikała ustępując miejsca trwodze.
Nagle ciszę przeciął przenikliwy skowyt ranionego zwierzęcia, dochodzący gdzieś z głębi lasu. Jeleń, pies i szczur jak na rozkaz zerwali się do biegu w kierunku, skąd dobiegał przerażający dźwięk. Z każdym metrem wyraźniej dobiegało do nich coraz więcej mrożących krew w żyłach dźwięków: wściekłe ryki, dzikie piski, odgłosy kotłowania i łamania gałęzi. Totalnie orzeźwił ich zatrważający przeciągły pisk pokonywanego zwierzęcia. Teraz spodziewali się już najgorszego. Byli pewni, że jednym z walczących jest Remus, nie wiedzieli jednak, kto jest jego przeciwnikiem i co gorsza, kto jest napastnikiem a kto ofiarą.
Dotarli wreszcie do niewielkiej polanki i stanęli jak wryci. Tego nawet Edward Poskromiciel by się nie spodziewał! Pośrodku polany odgrywała się wręcz dantejska scena: rozwścieczony Remus toczył zaciętą walkę z olbrzymią akromantulą! Z tej odległości ciężko było ocenić, kto wygrywa w tej potyczce, jednak dwukrotnie większy od wilkołaka pająk miał zdecydowanie większe szanse na przeżycie.
Stwory kotłowały się po całej polanie, kąsając się, dusząc i wyrywając kępy traw i krzewów. Wszędzie było pełno krwi. Z Lunatykiem mogło być źle, więc nie mieli czasu do stracenia. Peter bez namysłu zawrócił i jak najprędzej ruszył z powrotem do Hogwartu znikając w gęstwinie lasu. Jego wielkość i siła sprawiały, że było to najkorzystniejsze rozwiązanie: w starciu z rozwścieczoną akromantulą i wkurzonym wilkołakiem nie miał szans. Z drugiej jednak strony, jako najmniejszy z paczki mógł w szybszym czasie dotrzeć do zamku, bez zbaczania z drogi, po prostu przebiegając między gęstymi gałęziami i sprowadzić pomoc. James z Syriuszem natomiast rzucili się na pomoc przyjacielowi. James doskoczył do walczących i wbijając poroże między zwierzęta odciągnął akromantulę od przyjaciela. Dzięki mocnemu porożu uderzenia w szarpiącą się akromantulę były celne i po chwili zaczęła kapitulować. W tym czasie Syriusz najeżony okrążał Remusa, próbując go uspokoić. Wiedział, bowiem doskonale, że rozjuszony Remus w noc przesilenia, pod postacią wilkołaka, jest całkowicie nieobliczalny i zaatakuje bez wahania, nie pamiętając nawet, że warczący zapchlony kundel to jego przyjaciel od siedmiu lat.
Black ostrożnie stawiał łapy obserwując uważnie każdy ruch Remusa i spodziewając się ataku. Wilkołak przez pewien czas zataczał koło nie spuszczając psa z oczu, jakby oceniał swoje szanse w starciu z nowym przeciwnikiem, wreszcie uzmysłowił sobie, że w tym przypadku stoi na wygranej pozycji. Zaryczał głośno i rzucił się do ataku. Syriusz także skoczył do walki.
Dwie bestie zwarły się w dzikim uścisku i przetoczyły po trawie.
Syriusz jęknął w duchu, czując kłujący ból w okolicy żeber, nie rozluźnił jednak szczęk, zaciśniętych na ramieniu wilkołaka, w ustach poczuł słodkawy smak krwi. Zakręciło mu się w głowie, gdy bestia rzuciła nim z impetem i swoim cielskiem przygniotła go do ziemi. Z każdą sekundą jego sytuacja stawała się coraz bardziej beznadziejna…
Nagle ucisk zelżał a uszy przeszedł wściekły pisk, Syriusz uniósł łeb w górę i zobaczył jak James dźga Remusa swoim porożem. Cios bez wątpienia był bolesny, jednak wilkołak nie pozostał Jamesowi dłużny i już po chwili ostre szpony Lunatyka pozostawiły na boku Rogacza cztery krwawe pręgi. Jeleń zaryczał i przykląkł na tylnych nogach. Wilkołak wykorzystał moment nieuwagi na kolejny atak.
Syriusz z trudem podniósł się z ziemi i z przerażeniem stwierdził, że ich szanse na wygraną są bliskie zeru. Rozpaczliwie zaczął rozglądać się za Peterem, choć nie wierzył, by mały szczur był w stanie im jakkolwiek pomóc. I właśnie wtedy, gdy stracił już resztki nadziei, na skraju polany pojawił się mężczyzna w długiej, białej szacie.
- PETRIFICUS TOTALUS! – Krzyknął mierząc różdżką w Lupina.
Wilkołak padł na ziemię, rażony zaklęciem, a Syriusz odetchnął z ulgą. Przeobraził się na powrót w człowieka i utykając podszedł do przyjaciół. Remus leżał sparaliżowany, twarzą do ziemi, jego ciemne futro brudne było od mokrej ziemi i zakrzepłej krwi. Tuż obok wilkołaka leżał James – już w swej ludzkiej postaci – zwinięty w kłębek zaciskał ramiona na brzuchu. Syriusz ukląkł obok przyjaciela, by ocenić jego obrażenia. Pod białą, rozerwaną koszulą można było zauważyć cztery głębokie rany ociekające krwią.
- Żyjesz, stary? – Black odgarnął z twarzy Rogacza, mokry kosmyk włosów.
- Gdybym nie żył, to by tak kurewsko nie bolało, prawda?
- Nie ruszaj się, Drops nadchodzi.
- Co z Remusem?
- Porażony, ale chyba przytomny.
James chwycił się ramienia Syriusza i spróbował się podnieść, ale ból nie pozwolił mu się wyprostować.
Albus Dumbledore podszedł do nich i z niezwykłą delikatnością przeniósł Remusa na nosze, które pojawiły się nie wiadomo skąd, a następnie z uwagą przyjrzał się ranom Jamesa i Syriusza.
- Potter, pani Pomfrey musi cię jak najszybciej opatrzyć, Black ty także daj się zbadać. Natychmiast udajcie się do Skrzydła Szpitalnego.
- Ale, profesorze!!! – Zaprotestował Syriusz – Nie możemy tak zostawić Remusa!
- Powiedziałem, idźcie do Skrzydła Szpitalnego! – Zagrzmiał Dumbledore – Ja i pan Pettigrew zaczekamy tu do zachodu księżyca, gdy pan Lupin powróci do swej naturalnej postaci, dołączymy do was. No, już zmykajcie!
Dalsza dyskusja z profesorem nie miała najmniejszego sensu, więc James i Syriusz pokornie opuścili Zakazany Las i najszybciej, jak pozwalały im na to poniesione obrażenia udali się do Skrzydła Szpitalnego.
*
Lily okryła się szczelniej szlafrokiem i podkurczyła kolana pod brodą. Ogień na kominku w Pokoju Wspólnym już dawno wygasł, a za oknem niebo zaczęło jaśnieć zwiastując rychły wschód słońca. Spojrzała na stary, antyczny zegar stojący nad kominkiem. Dochodziła piąta, a z Huncwockiego dormitorium nadal nie było słychać zwyczajowych pochrapywań i sapań.
Dookoła panowała grobowa cisza, Lily znów się zatrzęsła, teraz już nie była pewna czy z zimna, czy ze strachu. Gdzie był James i reszta Huncwotów? Czy wydostali się bezpiecznie z Zakazanego Lasu, a może tej nocy balowali w Hogsmeade? A może siedzieli teraz w gabinecie Filcha, przyłapani na gorącym uczynku? A może…
Chwyciła się za głowę czując, jak tępy ból rozsadza jej czaszkę. Po raz setny (a może tysięczny?) Tej nocy zerknęła na zegar – za piętnaście piąta. Wstała z kanapy i okrążyła pokój, wyjrzała przez okno, mając nadzieję, że ujrzy czterech chłopców wychodzących z lasu. Niestety, zobaczyła tylko małego, zbłąkanego zająca, skubiącego trawę pod wielkim bukiem. Zrobiła kolejne okrążenie, przyglądając się śpiącym portretom sławnych Gryfonów. Znów usiadła na kanapie, kolejny rzut oka na zegar – za dziesięć piąta – westchnęła poirytowana i zabębniła palcami o oparcie kanapy.
- Gdzie się podziewasz, Potter? – Zamruczała pod nosem.
Podskoczyła nerwowo, gdy pięć minut później portret Grubej Damy otworzył się, skrzypiąc cicho, a do Pokoju Wspólnego weszło trzech chłopców. Rozmawiali o czymś szeptem i wyglądali, jakby wracali z wojny – brudni, podrapani i zmęczeni.
Lily poderwała się z kanapy i zagrodziła im drogę, gdy tylko ją zauważyli, stanęli jak wryci.
- Gdzie wy się do cholery podziewaliście?!? – Warknęła czując, jak cały strach przeobraża się w atak wściekłości.
- No, to my już pójdziemy. – Syriusz chwycił Petera za ramię, posłał Jamesowi spojrzenie pełne współczucia i szybko zniknął na schodach.
Potter westchnął ciężko i zaklął pod nosem. Myślał, że już nic gorszego nie może mu się przytrafić tej nocy. A jednak się mylił.
- Jestem wykończony, Lily. Porozmawiamy rano. – Obszedł ją i ruszył w kierunku dormitorium, ale dziewczyna znów stanęła mu na drodze.
- Już jest rano, KURWA MAĆ!!!
James drgnął spoglądając na Rudą z niedowierzaniem, takie słowa w jej ustach? Musiała być ekstremalnie wściekła. Porzucił marzenia o miękkim, ciepłym łóżku. Tej nocy, a w zasadzie tego ranka, czekała go jeszcze jedna walka z dziką bestią. Przetarł dłonią zmęczoną twarz, chwycił Lily za rękaw i podszedł do kanapy.
Dopiero, gdy usiadł obok niej, uważniej mu się przyjrzała. Z przerażeniem zauważyła rozdartą koszulę upstrzoną szkarłatnymi plamami.
- Boże, James ty krwawisz!
- Nic mi nie jest… - chwycił ją za nadgarstki, gdy próbowała rozpiąć guziki przy koszuli. – Wszystko ze mną w porządku, jestem tylko potwornie zmęczony.
- James, co się stało?!?- Lily była bliska paniki. – Nie kłam, widzę przecież, że coś się stało. Spójrz na siebie, jesteś cały we krwi! Byliście w Zakazanym Lesie! Ktoś was zaatakował!
„Remus nas zaatakował” – pomyślał James, ale zdążył ugryźć się w język zanim wypowiedział te słowa. Była już wystarczająco wystraszona, nie potrzebowała takich wiadomości. Spojrzał w jej załzawione oczy, cała się trzęsła i oddychała spazmatycznie. Jak u licha miał powiedzieć jej prawdę, nie przyprawiając jednocześnie o zawał serca?
Nagle jej oczy rozszerzyły się, a oddech zatrzymał na chwilę, jakby właśnie uzmysłowiła sobie coś potwornego.
- Matko Boska!!! – Zakryła usta dłonią i zacisnęła powieki, próbując zapanować nad sobą. – Przy… przyszliście… tylko… w-wy… w-wy… trzej… - zęby dzwoniły jej z przerażenia, dostała napadu histerii. – Boże… t-ta krew!!! James… gdzie… g-gdzie… jest R-remus??? – Po jej policzkach popłynęły łzy, dusiła się, wypowiedzenie każdego słowa, było prawdziwym wyzwaniem. – James, gdzie jest Remus!!! – Krzyknęła na całe gardło, chwytając w pięści koszulę Rogacza – Wróciliście trzej! CO SIĘ STAŁO REMUSOWI?!?!
- Ciii… spokojnie, Lily. Uspokój się. – Chwycił ją w ramiona i przytulił do siebie nie zważając na ból w żebrach. – Remusowi nic nie jest, wszystko z nim w porządku. Oddychaj, Mała. – Pogłaskał ją po włosach i pocałował w czoło – Z Remusem wszystko dobrze, nikomu nic się nie stało…
James powtarzał te słowa jak mantrę i tulił Lily w ramionach, aż wreszcie, po koszmarnie długim kwadransie, zaczęła się uspokajać. Jego upaprana błotem i krwią koszula, była teraz mokra od łez.
- Gdzie jest Remus? – Zapytała spokojniej, wycierając nos wierzchem dłoni, – Dlaczego z wami nie wrócił? Gdzie byliście i co się stało? Powiedz mi James, bo za chwilę oszaleję!
- Dobrze, wszystko ci opowiem, tylko nie zaczynaj już panikować. – Westchnął ciężko i w myślach odliczył do dziesięciu. – Remus jest teraz… w Skrzydle Szpitalnym… spokojnie, żyje! – Dodał szybko, widząc jak Lily znów wciąga głośno powietrze. – Nic mu nie grozi, jest trochę sponiewierany i nieprzytomny, ale wyliże się z tego…. jak zawsze.
- Jak zawsze??? O czym ty mówisz?
- Wszystko, co teraz powiem, będzie dla ciebie szokiem… - chwycił jej twarz w obie dłonie – powiem ci całą prawdę, ale musisz mi przyrzec, że nie powiesz o tym nikomu. NIKOMU, Lily. Rozumiesz? Musisz to zachować tylko dla siebie, jasne?
- Oczywiście, James, możesz mi zaufać.
- I tak kiedyś musielibyśmy wyznać ci prawdę… A wiec, jak już zauważyłaś, nocami wymykamy się z zamku…
- Tak, to była trzecia noc…
- Nie przerywaj! Słuchaj uważnie. Tak, dziś była trzecia i ostatnia noc w tym miesiącu. Powiedziałem ci, że to taki nasz męski zwyczaj i nie okłamałem cię. Robimy tak od czterech lat, każdego miesiąca… trzy noce z rzędu… przy każdej pełni księżyca – westchnął. Słuchała go uważnie, ale wciąż nie rozumiała, co ma jej do powiedzenia.
- Tym razem, było inaczej niż zwykle. Coś się pokomplikowało i mieliśmy problemy… Posłuchaj, Lily… Remus jest chory…. poważnie chory… a ja, Syriusz i Peter, próbujemy mu jakoś pomóc w tej chorobie.
- Ja… nic nie rozumiem…, Co dolega Remusowi?
- Remus… w dzieciństwie, został ukąszony przez wilkołaka. – James wyrzucił z siebie tę smutna prawdę i wyczekiwał na reakcje Lily. Początkowo, zachowywała się jakby nic do niej nie dotarło, ale już po chwili zbladła i zakryła usta dłonią.
- Boże Święty! James, czy ty próbujesz mi powiedzieć…, że Remus… to niemożliwe, James…
- Tak, właśnie to próbuję ci powiedzieć.
- To niemożliwe!!! Jesteście ludźmi!!! Ty, Peter, Syriusz, nie moglibyście… przecież wi-wilkołaki atakują ludzi!!!
- No i następna niespodzianka – próbował się uśmiechnąć, ale Lily ewidentnie nie była w nastroju do żartów – jesteśmy niezarejestrowanymi animagami. Nikt o tym nie wie i nie może się dowiedzieć. Podczas każdej pełni ja przeobrażam się w jelenia, Peter w szczura a Syriusz, psa. Masz rację, wilkołaki atakują ludzi, ale na zwierzęta napadają tylko w sytuacji zagrożenia. No dalej, Lily. Skojarz fakty i złóż tą układankę.
Lily zamyśliła się na chwilę i nagle wszystko zaczęło układać się w spójną całość… właśnie dziś księżyc po raz ostatni tego miesiąca był w pełni. Chłopcy znikali zawsze podczas pełni, wczorajszego ranka, Remus wyglądał na bardzo chorego… nie pojawił się na zajęciach… w zeszłym roku, i poprzednim Remus także bardzo często chorował… zawsze był bardzo blady, często podrapany i posiniaczony… tłumaczył się upadkami, lub anemią, Lily nigdy nie kojarzyła tego z fazami księżyca. A chłopcy? Niezarejestrowani animadzy? Mogli przemieniać się w zwierzęta i wówczas, byli bezpieczni w towarzystwie wilkołaka… och! I to wyjaśniało te ich kretyńskie przezwiska! James – jeleń- Rogacz! Syriusz – pies – Łapa! Peter – szczur - Glizdogon! Remus… Lunatyk!!! No tak, teraz rozjaśniło jej się w głowie, wszystko, było tak absurdalnie oczywiste, że aż przeszedł ją dreszcz grozy.
- James, twierdzisz, że to się dzieje od czterech lat… A co się wydarzyło dzisiaj? Dlaczego Remus został w Skrzydle Szpitalnym? I skąd ta krew?
- Powiedzmy, że dziś Remus, był nad wyraz aktywnym wilkołakiem. Nie mogliśmy dotrzymać mu kroku, cały czas nam uciekał. Straciliśmy go z oczu na pewien czas, a gdy wreszcie udało nam się go odnaleźć, toczył walkę z akromantulą… bardzo dużą…
- O MÓJ BOŻE!!!
- Ja, przegoniłem pająka, a Syriusz próbował okiełznać Lunatyka, ale był w takim szale, że rzucił się na Łapę, zaczęli walczyć, więc gdy pozbyłem się akromantuli, ruszyłem z pomocą Syriuszowi.
- Ale dlaczego zaatakował was? Jesteście jego przyjaciółmi.
- Lily, wilkołaki nie mają przyjaciół, po metamorfozie, Remus przestaje być miłym, grzecznym chłopcem i staje się nieobliczalny i cholernie groźny. Rano niczego nie pamięta, nie wie, co robił podczas przemiany. Jak dotąd nigdy nas nie zaatakował, przez te cztery lata, nigdy nie był aż tak agresywny. Nie wiemy, co jest tego przyczyną. Dumbledore, twierdzi, że eliksiry, które dostawał są zbyt słabe na dodatek, zmienia się pora roku, mamy przesilenie, to też może mieć znaczenie.
- Dumbledore wie o wszystkim??? – Lily wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.
- Tak, Dumbledore, McGonagall i Pani Pomfrey, wiedza o wszystkim, od samego początku. Wiedzieli, od kiedy Remus przybył do Hogwartu, nim my z chłopakami się połapaliśmy, o co w tym wszystkim chodzi. I gdyby nie Dumbledore, nie siedziałbym tu teraz z tobą.
- Jak to???
- Jak już mówiłem, ruszyłem z pomocą Syriuszowi, kiedy ja byłem zajęty przeganianiem pająka, Remus zdążył już spuścić Łapie niezłe manto. Pomyśl, akromantula, dla wilkołaka to spore wyzwanie, ale taki psiak czy jeleń to bułka z masłem. Kiedy ratowałem tyłek Syriusza, Lunatyk, chlasnął mnie pazurami i nieco mnie pokiereszował. Łapie połamał cztery żebra. Na szczęście Peter wykazał się zdrowym rozsądkiem i pognał do zamku po pomoc.
Lily słuchała jak zahipnotyzowana, a łzy ciekły strumieniami samowolnie. Wciąż ciężko było jej uwierzyć, że to, o czym opowiadał James, wydarzyło się kilka godzin wcześniej, zaledwie milę od zamku.
- Kiedy dotarł do nas Dumbledore, - kontynuował Potter – ja i Syriusz byliśmy już w niezłych tarapatach, a Remus nie zamierzał okazać nam łaski przez wzgląd na długoletnią przyjaźń. Drops, strzelił Lunatyka oszałamiaczem i Razem z Peterem zaczekali do zachodu księżyca. Mnie i Syriusza wysłał do skrzydła Szpitalnego. Gdy Remus wrócił do swej ludzkiej postaci, dołączyli do nas i zajęła się nim Pani Pomfrey.
- To okropne!!! Pani Pomfrey połatała wszystkie twoje rany? – Lily zadarła do góry koszulę Jamesa. Nie znalazła tam jednak żadnych krwawych ran jak się spodziewała. O prawdziwości historii Pottera świadczyły tylko fioletowe siniaki w okolicy żeber.
- Mówiłem ci, nic mi nie jest, Syriusz też jest cały. Z Remusem jest nieco gorzej, po każdej pełni czuje się fatalnie, a teraz na dodatek ta Akromantula nieźle go poturbowała. Miał połamaną prawą nogę i coś tam mu pękło, chyba wątroba. A ja niechcący wybiłem mu dwa zęby. Nie rób takich oczu, pamiętaj, że jest pod opieką Pomfrey. Ta kobieta potrafi działać cuda, już go połatała.
- Czy możemy go odwiedzić? – Od tych wszystkich informacji rozbolała ją głowa.
- Pójdziemy do niego jutro rano. Jestem wykończony, musze się przespać – James ucałował Lily w czoło i wstał z kanapy.
- No tak, oczywiście – Zrobiło jej się głupio, dopiero teraz uzmysłowiła sobie, jak bardzo musiał być zmęczony – Wyśpij się, zobaczymy się później.
Objęła go mocno, by dodać sobie otuchy, James odwzajemnił uścisk, na szczęście Lily nie zauważyła grymasu bólu na jego twarzy.
***
Lily, wierciła się na ławce, w pośpiechu zjadając tost i co chwilę zerkając na zegarek. Zeszła na śniadanie wcześniej niż zwykle, by przed zajęciami zdążyć odwiedzić Remusa. James, Syriusz i Peter nie zeszli jeszcze na śniadanie, i tak naprawdę, nie spodziewała się, że ujrzy ich o tej porze w Wielkiej Sali. Domyślała się, że nie pojawią się nawet na pierwszych zajęciach.
Dopiła, kawę, chwyciła za torbę i szybko ruszyła do wyjścia. W drzwiach minęła się z Dorcas i Lorraine, jednak tylko pomachała, odpowiadając tym samym na zdziwione spojrzenie przyjaciółek. Przeskakując po dwa stopnie naraz, pięła się w górę zmierzając do Skrzydła Szpitalnego. Zatrzymała się przed wielkimi, dębowymi drzwiami i najciszej jak potrafiła, nacisnęła mosiężną klamkę. Na palcach weszła do sali i rozejrzała się dookoła. Poranne promienie słońca, wpadające przez okna, rozjaśniały pobielane ściany. Pozdrowiła Panią Pomfrey skinieniem głowy i podeszła do łóżka, na którym spał przeraźliwie blady chłopak.
Twarz Remusa szpeciły liczne zadrapania i fioletowe sińce. Miniona noc zdecydowanie nie należała do najbardziej udanych. Gdy siadała na stołku, obok łóżka, zastanawiała się, jaką wymówkę tym razem wymyśli Remus. Jego obrażenia, były zbyt poważne, by ktoś nabrał się na upadek ze schodów.
Chwyciła go za zimną dłoń i westchnęła cicho.
Remus wilkołakiem? Przecież znali się od siedmiu lat! Jak to możliwe, że przez ten czas, nie zorientowała się, co mu dolega? Czy ta nowina zmieni teraz ich relacje? Zastanawiała się chwilę nad tym i zdała sobie sprawę, że jej uczucia względem Remusa, wcale się nie zmieniły. Cały czas był jej bliski. Bliższy niż inni Huncwoci. Jamesa kochała, jednak to był zupełnie inny rodzaj uczuć. Remus był jej bratnią duszą, mogła porozmawiać z nim o rzeczach, o których krępowałaby się powiedzieć Jamesowi.
Poczuła lekkie uczucie żalu, że przez tyle lat Remus nie potrafił zaufać jej na tyle, by wyznać prawdę.
Lily drgnęła lekko, gdy spojrzała na Remusa i uzmysłowiła sobie, ze chłopak przygląda jej się w milczeniu. Nie potrafiła niczego wyczytać z jego twarzy, więc tylko się uśmiechnęła.
- Jak się czujesz?
- Bywało lepiej. – Gdy próbował zmienić pozycję, na jego twarzy pojawił się grymas bólu.
- Nie ruszaj się, zaraz zawołam Panią Pomfrey. – Lily poderwała się ze stołka, jednak Lupin, zacisnął dłoń na jej dłoni.
- Nie trzeba, Lily. Zostań proszę, musimy porozmawiać.
- Znam prawdę, Remusie. – Usiadła bliżej i zniżyła głos do szeptu, jakby obawiała się, że ktoś może ich podsłuchać – James powiedział mi, co się stało tej nocy. Głupio mi teraz jak sobie przypomnę jak naklęłam na niego jak wrócili z Syriuszem i Peterem…
- Nie wieżę… Zawsze miła Lily Evans? W każdym razie to było nieuniknione. Prędzej czy później i tak musiałabyś się dowiedzieć.
- I właśnie tego nie rozumiem. Dlaczego dowiaduję się o tym tak późno? Znamy się siedem lat, Remusie! Myślałam, że się przyjaźnimy.
- Oczywiście, że się przyjaźnimy. Tak naprawdę jesteś moją jedyną przyjaciółką.
- Więc dlaczego? Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?
- Przepraszam, wiem, że mogłem ci zaufać. Nikomu nie zdradziłabyś mojego sekretu, ale… Lily, panicznie bałem się, że nie zrozumiesz, że nie będziesz chciała mieć ze mną nic wspólnego.
- Ależ z ciebie głupek! – Uśmiechnęła się i delikatnie pacnęła go w ramię – Jak mogłeś tak w ogóle pomyśleć? Zawsze będę twoją przyjaciółką. Nic tego nie zmieni, nawet kudłaty ogon i para spiczastych uszu.
- Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy. – Remus uśmiechnął się i odetchnął z ulgą.
- Odpoczywaj i nabieraj sił. Musze iść na eliksiry, wpadniemy do ciebie po obiedzie. – Lily wstała i ucałowała Remusa w czoło.

Ta krótka rozmowa uspokoiła ją nieco, wiedziała jednak, że czeka ją jeszcze wiele godzin takich rozmów. Remus musiał jej wiele opowiedzieć, ale teraz nie było to ani odpowiednie miejsce, ani odpowiedni czas.

Rozdział 44

        Wchodząc do Pokoju Wspólnego, rzuciła torbę na podłogę i opadła na fotel wzdychając ciężko. Zacisnęła mocniej powieki i zazgrzytała zębami. Gwar rozmów i głośne śmiechy innych Gryfonów irytowały ją, ale była tak wykończona, że nie miała sił, by wdrapać się po schodach do swojego dormitorium.
   Wiedziała, że siódmy rok będzie tym najtrudniejszym w Hogwarcie, jednak nie sądziła, że profesorowie aż tak bardzo dadzą im w kość. Jeśli chciała dotrwać do OWUTEMÓW i nie postradać zmysłów, musi zrezygnować z kilku dodatkowych zajęć, na które nieroztropnie się zapisała. Miękki i wygodny fotel działał relaksująco. Dźwięki otaczającego ją świata wciąż docierały do niej, jednak nie były już tak irytujące. Oddychała głęboko, zapadając w kojącą drzemkę. Drgnęła lekko, gdy czyjeś ciepłe dłonie objęły ją w talii, nie otworzyła jednak oczu – nie miała na to siły.
- Dlaczego tutaj śpisz, kotku? – Gorący oddech Jamesa przyjemnie połaskotał jej ucho.
- Hmmm… ja nie… - och, o co on pytał?
- Chodź, na górze stoi miękkie, ciepłe łóżko, tam będzie Ci wygodniej.
- Mmmm… - mruknęła niezadowolona, gdy James pociągnął ją za rękę. Nie miała ochoty ruszać się z miejsca.
- Oj, mała. Chyba za dużo zajęć jak na jeden dzień. – James zaśmiał się cicho i chwycił Lily w ramiona.
- Zostaw…
- Cicho! Zaniosę Cię do łóżka – pocałował delikatnie jej skroń i zaczął wdrapywać się po schodach prowadzących do dormitorium Huncwotów.
Gdy dotarł do pokoju, zamknął drzwi cichym kopnięciem i zaczął przedzierać się przez sterty klamotów porozrzucanych po podłodze, kierując się do swojego łóżka. Położył śpiącą dziewczynę na swoim łóżku a następnie zdjął buty. Zmięta szata wylądowała na podłodze pod oknem, a rozwiązany krawat zawisł na lampce nocnej. Ułożył się obok Lily i okrył ją kocem. Westchnęła rozkosznie i wtuliła twarz w jego klatkę piersiową. Uśmiechnął się do siebie obejmując Lily ramieniem. Była taka bezbronna, gdy spała. I wyglądała tak pięknie!. Zdał sobie sprawę, że mógłby ją tak obserwować godzinami i nigdy nie znudziłoby mu się to.
                                                                 *
          Miękki materac pod sobą i delikatny zapach męskich perfum tuż przy nosie, wprawiał ją w stan błogiego rozleniwienia. Czuła się cudownie, jednak coś było nie tak, skoro już zaczynała wybudzać się ze snu. Poczuła jak kropelka zimnego potu spływa jej po karku i szybko zrozumiała, dlaczego się obudziła – było jej za gorąco.
Skopała z siebie gruby koc i spróbowała przekręcić się na drugi bok, ale czyjaś ręka blokowała jej ruchy.
- Mrrr… - zamruczała, przeciągając się i uchylając jedną powiekę. Tuż przed sobą ujrzała twarz swojego kochanego chłopaka, chwilę później na swych ustach poczuła żar pocałunku.
- Witaj, moja piękna… - szepnął, obejmując ją w pasie i głaszcząc po plecach.
- Witaj, mój piękny! – Uśmiechnęła się i zarzuciła mu ręce na szyję. – Zdradź mi, co robię w Twoim łóżku?
- Przed chwilą spałaś.
- A jak tutaj trafiłam?
- Zasnęłaś na fotelu w Pokoju Wspólnym odmówiłaś pójścia do własnego dormitorium, więc przyniosłem Cię tutaj.
- Dziękuję, jesteś kochany. Która godzina? Długo tak spałam?
- Jakieś dwie godziny, dochodzi siódma.
- Nie opłaca się w takim razie wstawać – uśmiechnęła się zalotnie – chyba nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli zostanę w Twoim łóżku tę jedną noc?
Nie czekając na odpowiedź przywarła ustami do jego warg i powoli zaczęła rozpinać guziki białej koszuli Jamesa. Nie protestował, tylko wydał z siebie pomruk zadowolenia i szybko przeturlał się tak, że teraz Lily leżała pod nim. Jednym kopnięciem zrzucił koc na podłogę i wciąż nie przerywając pocałunku, odszukał dłonią miejsce, w którym kończyła się jej spódniczka a zaczynała – gładka skóra ud, wciąż ukryta pod cienkimi rajstopami. Sapnął nieco sfrustrowany i zabrał się za rozpinanie guzików przy koszuli Lily. Jego koszula zdążyła już wylądować na podłodze obok koca i lada chwila miała dołączyć do niej garderoba Lily.
Oderwał się od jej ust i pocałunkami zaczął wyznaczać wilgotną ścieżkę, kierując się w dół, do piersi. Chwycił w zęby rąbek koronkowego biustonosza, mając nadzieję, że to wystarczy, by przestał blokować mu drogę do upragnionego celu. Niestety stanik był bardziej zawzięty. Lily uniosła się lekko do góry, ułatwiając Jamesowi pozbycie się zbędnego materiału. Wsunął dłonie i przez chwilę męczył się z zapięciem. Kiedy wreszcie uporał się z tym draństwem, uśmiechnął się triumfalnie.
- Po co nosisz to cholerstwo?! – Zapytał zsuwając ramiączka i odrzucając biustonosz na podłogę.
- Żeby utrudniać Ci zadanie – zachichotała.
- Ach tak… - zmrużył oczy i przywarł ustami do jednego z sutków, sprawiając, że serce Lily zgubiło jedno uderzenie. Dłonie Lily powędrowały na nagie plecy Jamesa a następnie niżej, aż do tylnej kieszeni jeansów, skąd wydobyła małą, srebrną torebeczkę z prezerwatywą. Odłożyła ją na poduszkę i ponownie rozpoczęła wędrówkę po umięśnionych plecach chłopaka. Zadrżał, czując jak jego spodnie robią się nieznośnie ciasne. Nie odrywając ust od piersi Lily, James jedną dłonią rozpiął guzik i rozporek i zaczął zsuwać spodnie z bioder.
Dokładnie w tym – najmniej odpowiednim – momencie drzwi dormitorium otworzyły się z hukiem.
- Zbieraj się James, musimy iść… Oj!! – Syriusz stanął jak wryty, jednak nie odwrócił wzroku. Uśmiechnął się tylko diabolicznie i bezczelnie obserwował,. Jak Lily próbuje ukryć się za Jamesem.
- Wynoś się, Black! - Lily chwyciła za czerwoną kotarę, chcąc ją zaciągnąć a drugą ręką zasłaniając nagi biust.
- To moja sypialnia, Evans! – Syriusz wyszczerzył się jeszcze bardziej. Usiadł na swoim łóżku i z zainteresowaniem obserwował starania Lily, by zaciągnąć kotary.
- Nie bądź chamem, Łapo! – James zasłonił wreszcie łóżko przed wścibskim wzrokiem Syriusza i pomógł Lily założyć koszulkę.
- Zniknęliście dwie godziny temu, myślałem, że już skończyliście – wyciągnął spod łóżka stary plecak i zaczął upychać w nim różne rzeczy: kawałek starego pergaminu, dziwnie mieniący się materiał, dwa obdarte lusterka, na wpół opróżnioną butelkę Ognistej Whisky – A wy dopiero zaczynacie! Przykro mi, że muszę zepsuć tak romantyczny wieczór…
- Wcale Ci nie jest przykro, dupku! – Warknęła Lily.
- Masz rację nie jest mi przykro – Black wstał z łóżka i wsadził głowę między zasłonki – James, czas nagli… Niezłe cycki, Evans!
- Spierdalaj, Łapo! – James wypchnął Syriusza i wstał szybko zapinając rozporek.
Lily z zaskoczeniem obserwowała, jak James dopina guziki i zakłada buty. Nie tego się spodziewała, przecież mieli spędzić wspólnie całą noc! Co się, do cholery, działo?!?!
- Czy ty się gdzieś wybierasz, James? – Spojrzał na nią jakby dopiero teraz uświadomił sobie, że Lily wciąż siedzi na jego łóżku.
- Yyyy… No tak… przepraszam, zapomniałem Ci powiedzieć.
- Słucham?!? – Zaskoczenie ustąpiło miejsca złości.
- Musimy z chłopakami wyskoczyć… gdzieś, na kilka godzin… nie gniewaj się. – Podszedł do niej i próbował pocałować, ale odwróciła głowę.
- Nie gniewaj się??? Mam się NIE GNIEWAĆ?!?! Żarty sobie robisz?!?! Drugą noc z rzędu wymykasz się z Wieży, nie mówisz, dokąd idziesz, a ja mam się NIE GNIEWAĆ!! – Z każdym słowem krzyczała coraz głośniej, jej policzki pokryły się czerwienią a oddech przyspieszył. Rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś, czym mogłaby w niego rzucić, ale nic takiego nie znalazła – Koledzy i nocne szlajanie się po zamku są ważniejsze ode mnie?!?!
- Lily, to nie tak…
- A jak, do cholery?!?! Oświeć mnie, może coś przegapiłam!!
- Nie wściekaj się! Kocham Cię i jesteś dla mnie bardzo ważna, ale nie mogę teraz zostawić chłopaków. To bardzo ważne. Obiecuję…
- Obiecanki – cacanki, James! Idź!! Zabaw się z kumplami! Mam nadzieję, że za pierwszym zakrętem złapie Was Filch i zarobicie miesięczny szlaban! – Szybkim krokiem ruszyła do drzwi, zawzięcie walcząc ze łzami, które cisnęły jej się do oczu.
- Lily proszę… - ruszył za nią, lecz nim zdążył ją dogonić, drzwi już zatrzasnęły się – Pięknie kurwa, PIĘKNIE!! – Uderzył pięścią w zamknięte drzwi z nadzieją, że ból dłoni, choć odrobinę złagodzi wściekłość, którą teraz odczuwał. Kilka razy kopnął w ścianę, ale to także nie przyniosło ulgi.
- Wyluzuj, stary. Do rana jej przejdzie – Syriusz wyszedł z łazienki, zarzucając na ramię plecak.
- Ja Cię kiedyś, kurwa, zabiję!!! – James z wściekłością zamachał pięścią przed twarzą przyjaciela. – Zawsze musisz coś spieprzyć. ZAWSZE!!
- Skąd miałem wiedzieć??? – Syriusz wzruszył ramionami, nie przejmując się zbytnio wściekłością Pottera – Powścieka się trochę i do rana zapomni. A ty pośpiesz się, bo Remus nie będzie na ciebie czekał!!
James wziął kilka głębokich, uspokajających oddechów. Syriusz miał rację: w tej chwili najważniejsze było bezpieczne dotarcie do Zakazanego Lasu przed wzejściem księżyca. Lily i jej humory będą musiały zaczekać do rana. Jutro będzie ją przepraszał. Otworzył drzwi i poklepał Syriusza po plecach.
- Mogłeś, chociaż zapukać, frajerze! – Warknął James opuszczając dormitorium.

                                                              *
          Lily przemyła twarz zimną wodą i spojrzała w lustro. Wyglądała koszmarnie. Ciemne sińce pod oczami pozostały, jako pamiątka nieprzespanej nocy a czerwone spojówki zdradzały morze wylanych łez. Umyła zęby i wyszczotkowała włosy, nałożyła na twarz odrobinę pudru, by, choć trochę ukryć żenujący stan. Nie da mu tej satysfakcji! Nie da po sobie poznać jak bardzo się o nich martwiła.
Zabrała z łóżka torbę, zarzuciła ją na ramię i opuściła dormitorium.
- Lily, pospiesz się! Nie zdążymy zjeść śniadania! – Lori postukała palcem w tarczę srebrnego zegarka.
- Dziewczyno, co się z Tobą dzieje? – Dor z niezadowoleniem pokręciła głową. – Nawet Huncwoci już poszli, a Ty jeszcze pindrzysz się przed lustrem.
- Huncwoci??? – Lily ze zdziwienia otworzyła usta. – James poszedł na śniadanie??? Nie zaczekał na mnie?!?!
- No nie, James nie zszedł - Lorraine podrapała się w głowę – Tylko Peter i Syriusz.
- James jeszcze śpi, chodź Lily. – Dorcas zadreptała stopą niecierpliwiąc się.
- Śpi!!! Idźcie beze mnie, dogonię Was!
Wspinając się na schody prowadzące do dormitorium chłopców, Lily zerknęła na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Za pół godziny rozpoczynały się zajęcia z Eliksirów! Mieli naprawdę niewiele czasu na śniadanie a ten oszołom smacznie sobie spał!!! Ogarnęła ją dzika furia podobna do tej, którą odczuwała, gdy wczorajszego wieczoru opuszczała sypialnię Huncwotów. Wparowała do pokoju nie siląc się o zachowanie ciszy. Podeszła do łóżka Jamesa i zawahała się na chwilę. Widok śpiącego Jamesa zawsze ją rozczulał. Wyglądał tak słodko, tak… niewinnie. Szybko jednak przypomniała sobie, dlaczego jest tak bardzo na niego zła. Wystawił ją wczoraj wieczorem! Wolał włóczyć się z kolegami niż spędzić z nią noc!! Zazgrzytała zębami i strzeliła Jamesa w głowę, wkładając w ten cios całą wściekłość, jaką gromadziła w sobie przez całą noc. Poderwał się gwałtownie z cichym krzykiem i nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się po pokoju. Jego mózg nie przyswajał żądnych wiadomości. Nie miał zielonego pojęcia, kto lub co, go obudziło. Dopiero po kilku chwilach udało mu się skupić rozbiegany wzrok na Lily stojącej tuż obok.
- Lil…- Przetarł dłonią zaspaną twarz.
- Za dwadzieścia minut rozpoczynają się Eliksiry, Potter!!- Warknęła odwracając się na pięcie – Wstawaj, jeśli nie chcesz się spóźnić!
- Lily zaczekaj! – James zerwał się z łóżka i rzucił się za Lily nie zamierzał tym razem dać jej uciec. Niestety potknął się o spodnie, które porzucił kilka godzin wcześniej na podłodze i z głuchym łoskotem padł pod nogi dziewczyny – Kurwa!! – Zaklął brzydko, niezgrabnie wstając i chwytając Rudą w ramiona – Dlaczego się wściekasz?
- Jeszcze pytasz?!? – Wysapała gniewnie – Całą noc przez Ciebie nie spałam!!! Martwiłam się o Ciebie! Bałam się, że coś Ci się mogło stać!
- Lily nie dramatyzuj! – Westchnął głośno, rozcierając bolące kolano – zupełnie niepotrzebnie się martwiłaś, doskonale wiemy jak chodzić nocą po Zakazanym Lesie… - ugryzł się w język, gdy uzmysłowił sobie, że powiedział zbyt wiele, ale było już za późno.
- Byliście w ZAKAZANYM LESIE!?! – Krzyknęła wytrzeszczając oczy z przerażenia. – Czy ty wiesz, jakie tam żyją zwierzęta?!?! Mogliście zginąć, Jezu Chryste, czy jesteście aż takimi kretynami?!?! Błagam powiedz, że żartowałeś!
- Żartowałem.
- Boże, jesteście dorośli a zachowujecie się jak banda gówniarzy, która…
- Czy moglibyście kłócić się w Pokoju Wspólnym? Nie czuję się najlepiej – cichy zachrypnięty głos Remusa przerwał sprzeczkę kochanków.
- Och, Remus! – Skonsternowana Lily spojrzała na bladą twarz Lupina. Wyglądał okropnie. – Przepraszam, nie wiedziałam, że śpisz. Już mnie tu nie ma. Bezszelestnie wycofała się z pokoju, posyłając Jamesowi jadowite spojrzenie – A ty, Potter, nie odzywaj się do mnie!
   Opuściła Wieżę Gryffindoru i ruszyła do Lochów, gdzie za dziesięć minut rozpoczynały się zajęcia z Eliksirów. Nie było już sensu iść do Wielkiej Sali, nie zdążyłaby zjeść śniadania, a przez tę kłótnię z Jamesem i tak nie była głodna.
Korytarz pustoszał i dookoła panowała nienaturalna wręcz cisza, która wprawiała Lily w jeszcze podlejszy nastrój. Wciąż była wściekła na Jamesa, ale widok chorego Remusa, także nie dawał jej spokoju. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, że od kilku dni wyglądał dość kiepsko, a dziś był wyraźnie chory! Ta banda pacanów nie miała serca skoro w takim stanie wyciągali Remusa na nocne wypady do Zakazanego Lasu!
Na Merlina, co to za kretyński pomysł!!! – Pomyślała, schodząc po schodach. Podejrzewała, że wymykają się z zamku, ale była przekonana, że spędzają ten czas w Hogsmeade w Gospodzie Pod Świńskim Łbem. W najczarniejszych scenariuszach nie wyobrażała sobie, że mogą szlajać się po lesie!!! A zresztą, cóż jest tam takiego do roboty, prócz uciekania przed groźnymi bestiami?
Tępota i nieodpowiedzialność Jamesa, zadziwiła Lily. Zawsze taki był, ale sądziła, że odkąd są razem – wydoroślał. O jakże się myliła! Nie zmienił się wcale i teraz, gdy to sobie uświadomiła stawiała ich związek pod ogromnym znakiem zapytania. Kochała go i jeśli on mówił prawdę o tym, że ją kocha to nie powinni mieć przed sobą żadnych tajemnic!
- LILY!!!
  Zatrzymała się i odwróciła głowę, by ujrzeć, jak zziajany James zbiega po schodach. Miał rozczochrane włosy, źle zapiętą, niewsadzoną w spodnie koszulę i niezawiązany krawat, przerzucony przez ramię. Nie wiedziała, czy jest gotowa na rozmowę z nim. Mimo to zaczekała, aż do niej podbiegł.
- O co chodzi, James? - Zapytała, siląc się na najbardziej lodowaty ton.
- Musimy porozmawiać…- schylił się łapczywie łapiąc powietrze. Bieganie po schodach, po całonocnych wyprawach, wyraźnie mu nie służyło – zauważyła Lily z mściwą satysfakcją.
- Co się dzieje z Remusem?
James znieruchomiał na chwilę i wstrzymał oddech. Ogarnęła go panika. Dlaczego Lily zapytała go o Remusa?!? Czyżby wiedziała?? Ale skąd?! Nie mogła znać prawdy!
- O co chodzi? – Zapytał niepewnie – z Remusem wszystko w porządku.
- No chyba nie do końca. Nie wyglądał najlepiej. Jest chory?
Ach! Więc zaniepokoił ją marny wizerunek Remusa! – James odetchnął w myślach z ulgą.
- No… struł się biedaczek. – James machnął ręką – Zjadł coś paskudnego.
- A może wypił? – Zapytała drwiąco – Za dużo Ognistej?
Trochę jej to nie pasowało do Lupina, ale nie przychodziło jej do głowy żadne inne rozsądne wyjaśnienie. Z drugiej strony nie było to wcale aż takie dziwne. W końcu przyjaźnił się z trójką największych moczymord, jakich pamiętał Hogwart.
- No może faktycznie ciut za dużo Ognistej – Rogacz uśmiechnął się przepraszająco.
- Jesteście żałośni i nieodpowiedzialni!
- Proszę Cię Lily nie rób scen i nie strzelaj fochów – Chciał ją objąć, ale zrobiła krok w tył – Lily!! Proszę Cię, to taka nasza tradycja. Robimy tak od pięciu lat. Zawsze po wakacjach odwiedzamy nasze stare kryjówki. Nie zrezygnuję z tego, musisz się z tym pogodzić. Nie żądaj ode mnie, bym zostawił przyjaciół i każdą chwilę poświęcał Tobie.
- Nie żądam tego od Ciebie! – Czy naprawdę tak myślał? Czy sądził, że próbowała odciągnąć go od kolegów? Czy tak to wyglądało z boku? O rany!!! – James, źle to odczytujesz. Po prostu chciałabym wiedzieć, co się z Tobą dzieje. Martwię się, że coś może Ci się stać. W ogóle, co to za kretyński pomysł chodzenia nocą po Zakazanym Lesie?!? Czy Wy wiecie, jakie niebezpieczne zwierzęta tam żyją?
- Tak Lily, wiemy i od pięciu lat je obserwujemy. Nic nam nie grozi, możesz być spokojna. Czy teraz możemy zakończyć tą idiotyczną sprzeczkę?
- Pod warunkiem, że dzisiejszy wieczór spędzisz tylko ze mną – uśmiechnęła się i wreszcie pozwoliła się przytulić.
- Eee… jutrzejszy wieczór. – James zacieśnił uścisk, żeby nie zdołała się wyrwać. – Przyrzekam jutrzejszy wieczór i całą noc będę cały Twój, ale dziś muszę jeszcze załatwić kilka spraw…
- Och! Zwariuję z Tobą! – Lily strzeliła go w pierś i wyrwała się z uścisku.
Czy dalsze wściekanie się miało jakiś sens? Przecież James i tak nie zrezygnuje z tych nocnych wypadów z chłopakami! Nie, nie miało żadnego sensu obrażanie się kolejny raz.
- Chodźmy, Eliksiry już się zaczęły! – Chwyciła Jamesa za rękę i pociągnęła w głąb lochów.
                                                           *
      Remus usiadł na szpitalnym łóżku i obserwował czubki swoich butów dyndających tuż nad podłogą. Czuł się fatalnie, jakby stado krów przebiegło po nim. Bolał go każdy mięsień i każda kość. Niepokoiło go to, bo nie pamiętał, kiedy ostatni raz czuł się tak źle. Pani Pomfrey podeszła do niego i wręczyła mu małą fiolkę z jakimś zielonym dymiącym paskudztwem. Uśmiechnęła się i poklepała go przyjaźnie po ramieniu. Skrzywił się, bo to także sprawiało mu ból.
- No, wypij to Lupin. Na szczęście nic sobie nie połamałeś, a ten eliksir powinien przynieść Ci nieco ulgi.
- Bardzo dziękuję, Pani Pomfrey – opróżnił fiolkę z trudem hamując odruch wymiotny. Wywar smakował jak smarki trolla.
- Spodziewałeś się gorącej czekolady? – Pielęgniarka zaśmiała się cicho i pogłaskała Remusa po policzku. To była cudowna kobieta. Wszystkich uczniów traktowała jak własne dzieci, a Remusa otaczała szczególną opieką. Był jej za to dozgonnie wdzięczny. Opiekowała się nim bardziej niż jego własna matka.
- Jak się czujesz Remusie?
Do Sali szpitalnej wszedł wysoki staruszek w zwiewnej fioletowej szacie zdobionej złotymi haftami, a jego długa siwa broda dyndała wesoło, lekko przysłaniając delikatny uśmiech błądzący na ustach. Jednak wzrok profesora Dumbledora był skupiony i pełny troski.
- Nie najlepiej, Panie Dyrektorze. – Odparł Lupin. – Nie rozumiem, co się ze mną dzieje, już dawno nie czułem się tak podle.
- Chłopcy mówią, że byłeś nad wyraz aktywny dzisiejszej nocy. – Dumbledore chwycił Remusa za nadgarstek i w ciszy badał mu puls – mieli kłopot z nadążeniem za Tobą.
- Bardzo mnie to martwi. Czy to już zawsze tak będzie, panie profesorze?
- Spokojnie. – Dyrektor uśmiechnął się krzepiąco. – Sądzę, że wpływ na pogorszenie Twojego stanu, ma przesilenie jesienne. Zmiana pór roku zawsze niekorzystnie działa na ludzi, a więc tym bardziej na Ciebie. Dodatkowo wydaje mi się, że eliksir, który do tej pory przyjmowałeś, zdaje się być już za słaby. Do następnej pełni uwarzymy silniejszy. Tymczasem idź do swojego dormitorium i odpoczywaj. Zwolniłem Cię z dzisiejszych zajęć. Nabierzesz sił na dzisiejszą noc. Na szczęście jutro będzie już o wszystkim.
- Dziękuję, panie profesorze.


     Remus opuścił Skrzydło Szpitalne i powolnym krokiem, kierował się w stronę Wieży Gryffindoru. Niepokoiła go cała ta sytuacja, wszystko się komplikowało odkąd James spotykał się z Lily. Wcale nie dziwiła go troska dziewczyny, jednak z każdym następnym miesiącem, z każdą kolejną pełnią będzie coraz gorzej. Lily była bystrą dziewczyną i prędzej czy później skojarzy faty. Nie mógł też wymagać od Jamesa by w nieskończoność okłamywał swoją dziewczynę. Postanowił, że gdy tylko dojdzie do siebie po dzisiejszej nocy, wyzna Lily całą prawdę. Miał tylko nadzieję, że przyjmie te wiadomości w miarę spokojnie.