sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 36

     Obudził go potworny ból głowy i suchość w gardle. Rozmasował palcami skronie w nadziei, że to przyniesie ulgę w cierpieniu. Rozejrzał się na boki: James wciąż pogrążony w głębokim śnie, pochrapywał cicho. Raven natomiast nigdzie nie było. Syriusz podniósł się ostrożnie i usiadł na brzegu łóżka. Walcząc z zawrotami głowy i nieustającym bólem wyszedł z pokoju w poszukiwaniu dziewczyny.
Znalazł Raven w kuchni. Siedziała przy stole i nieprzytomnym wzrokiem wpatrywała się w musującą tabletkę, którą rozpuszczała w szklance wody.
- Nie ma to jak Alka-seltzer na śniadanko! – Syriusz chciał, żeby jego wypowiedź zabrzmiała zabawnie, jednak bardziej przypomniał zachrypniętego koguta. – Dla mnie dwie, poproszę.
W odpowiedzi Raven tylko przymknęła oczy i wskazała ręką na kuchenną szafkę gdzie Syriusz znalazł opakowanie tabletek na kaca i dzbanek z wodą.
Przygotował sobie obrzydliwą miksturę i usiadł obok Raven.
- Przesadziliśmy wczoraj – odezwała się, a następnie opróżniła szklankę i skrzywiła się z niesmakiem.
- I pewnie zaraz powiesz, że więcej z nami nie pijesz – Syriusz także wypił swoje lekarstwo.
- Więcej z wami nie piję! Tych podłych, tanich jaboli – wyszczerzyła zęby.
- Gdybyśmy wiedzieli, że będziesz miała kryzys, przywieźlibyśmy z Hogsmeade najlepszą Ognistą Whisky w Wielkiej Brytanii.
- Och, następnym razem zaplanuję to z półrocznym wyprzedzeniem – prychnęła ironicznie.
- Dlaczego nie chcesz nam powiedzieć, kto cię tak skrzywdził? – Syriusz delikatnie pogłaskał Raven po policzku.
- Daj spokój… to bez znaczenia. – Dziewczyna zaczerwieniła się i odwróciła wzrok.
- Gdyby było bez znaczenia już dawno byś nam powiedziała. Może i James jest kretyńsko ślepy – można mu to wybaczyć, bo się biedak zakochał, – ale Mnie nie nabierzesz, Słoneczko! – Zamilkł czekając na odpowiedź, a gdy się nie doczekał, kontynuował – Przychodzi mi do głowy tylko jedno wytłumaczenie. Milczysz, bo ja i James znamy tego rycerzyka, co leje kobiety, a tobie – nie rozumiem, dlaczego – zależy, żebyśmy nie poznali jego imienia.
Raven znów nic nie powiedziała, jednak po jej twarzy przebiegł grymas, który utwierdził go w przekonaniu, że trafił w dziesiątkę.
- Raven, kto ci to zrobił?!
- Nie mogę wam powiedzieć, Syriusz – wyszeptała, walcząc z gromadzącymi się w kącikach oczu łzami. – James nie może się dowiedzieć.
- James śpi na górze.
- Syriusz, jeśli James się dowie…
- Kto to zrobił Raven?!? – Nalegał, choć nie do końca był pewien czy chce znać odpowiedź.
- Mark – powiedziała tak cicho, że przez chwilę zastanawiał się, czy aby na pewno dobrze usłyszał.
- Chryste! – Westchnął ciężko.
- Syriusz, nie możesz tego powiedzieć Jamesowi! Już raz przez to przechodziliśmy, pamiętasz?
- Nic mu nie powiem. Przypuszczam, że tym razem James dotrzymałby słowa i go zatłukł. Tylko, jakim cudem… - Syriusz przyjrzał się uważnie dziewczynie, zastanawiając się jak doszło to jej spotkania z facetem, który rok wcześniej odbił dziewczynę Rogaczowi. – Raven, jakim cudem spotkałaś go u swojej babci?!?
- Świat jest zatrważająco mały. Okazało się, że mamy wspólnych znajomych.
- To teraz nie ważne. Najważniejsze, żeby James się o tym nie dowiedział…
- O czym mam się nie dowiedzieć?
Raven i Syriusz podskoczyli jak oparzeni, gdy usłyszeli głos Jamesa, który właśnie stanął w progu kuchni.
- O tym, że podmieniłem Alka-seltzer z tabletkami na przeczyszczenie. – Syriusz skrzywił się, udając, że jest niepocieszony faktem, że jego dowcip został przedwcześnie zdemaskowany.
- I ty bracie przeciwko mnie! – James nalał sobie szklankę wody, po czym bardzo dokładnie zlustrował opakowanie torebki na kaca. Gdy stwierdził, że nie została podmieniona, rozerwał torebkę, wrzucił tabletkę do wody i wypił wszystko, nim do końca zdążyła się rozpuścić. Na koniec beknął głośno.
- Koniec z piciem tanich win! – Oznajmił odstawiając pustą szklankę do zlewu.
- Jestem za! – Syriusz podniósł rękę na znak aprobaty pomysłu.
- Raven, potrzebuję twojej pomocy. – James pogrzebał w tylnej kieszeni jeansów i po chwili wyjął z niej, przeraźliwie pogiętą kartkę. – Muszę skorzystać z twojego telefonu…

***

- Ja, przynajmniej, mam, do kogo pojechać, ty wredna, zarozumiała małpo! – Lily wykrzyczała te słowa w purpurową z wściekłości twarz swojej siostry, Petunii, po czym wparowała do swojego pokoju i z taką siłą zamknęła drzwi, że aż zatrzęsły się szyby w oknach.
- Lilyanne!!! – Usłyszała krzyk swojej matki, ale nie zareagowała. Dysząc ciężko otworzyła swój podróżny kufer i szafę, nie bardzo myśląc nad tym, co robi, zaczęła byle jak ładować ciuchy do kufra.
Nie zostanie w tym domu ani minuty dłużej! Sama się sobie dziwiła, że tak długo znosiła wszystkie złośliwości Petunii. Za jakie grzechy Bóg pokarał ją taką siostrą?!?!
- Lily?? - Tuż przy drzwiach rozległ się ponownie głos matki – tym razem znacznie łagodniejszy.
Lily westchnęła ciężko, zamykając opróżnioną szufladę. Mogła drzeć koty z Petunią, ale nie miała prawa wyżywać się na matce. Przeszła przez pokój i otworzyła drzwi.
- Przepraszam mamo. – Chwyciła kobietę za rękę i wprowadziła do pokoju. – Przepraszam, że dałam się sprowokować tej jędzy, a ty musiałaś tego słuchać.
- Lily, to twoja siostra!
- Czy jesteś tego absolutnie pewna? – Monica Evans zgromiła swą córkę surowym spojrzeniem, ale w kącikach jej ust zadrgał delikatny uśmieszek.
- Rozumiem, że jesteś zdenerwowana i… - Monica najwyraźniej miała problem ze znalezieniem odpowiednich argumentów, by zatrzymać córkę w domu – kochanie, to twoje ostatnie wakacje tutaj… - głos jej się lekko załamał. – Może spróbujecie się jakoś dogadać.
- Doskonale wiesz, że nic z tego nie wyjdzie, mamo - Lily usiadła na łóżku, chwyciła matkę za rękę. – Wiele razy wyciągałam dłoń na zgodę i za każdym razem, byłam w nią kąsana. Petunia jest zaślepiona zazdrością i dziką, niezrozumiałą nienawiścią do mnie. Im rzadziej się widujemy, tym lepiej dla nas wszystkich. – Westchnęła, widząc zbolałą minę matki.
- I tak miałam wyjechać wcześniej, to tylko tydzień różnicy.
- Dobrze, ale musisz zaczekać, aż tata wróci z pracy.
- Oczywiście! Przyjedziecie na dworzec pierwszego września? – Lily wiedziała, że musi jak najszybciej rozstać się ze swoją siostrą, wiedziała także jak będzie tęskniła za rodzicami.
- Oczywiście, że przyjedziemy, kochanie. – Monica uśmiechnęła się przez łzy i wstała z łóżka. – Spakuj się starannie a ja porozmawiam z twoją siostrą.
  Monica Evans opuściła pokój swojej młodszej córki i zamknęła za sobą cicho drzwi. Oparła się o chłodną ścianę i pociągnęła nosem. Gdzie popełniła błąd? Kiedy to się stało, że przegapiła tak ważny czas w wychowywaniu swoich córek? Jak do tego doszło, że dziewczęta zaczęły pałać do siebie taką nienawiścią?
Nie, to nie do końca tak się przedstawiało. To Petunia nienawidziła swojej młodszej siostry, a Monica dobrze wiedziała skąd ta nienawiść się wzięła. Wszystko zaczęło się od tej pamiętnej wizyty profesora Dumbledore’a 7 lat temu. Wszyscy byli zaskoczeni, ale jakże szczęśliwi, gdy dowiedzieli się, że Lily jest czarownicą. Wszyscy prócz Petunii.
 Petunia była po prostu zazdrosna i z roku na rok zamiast pogodzić się z tą sytuacją, z chorą wręcz pieczołowitością pielęgnowała w sobie uczucie, by podczas każdych wakacji i przerw świątecznych skutecznie zatruwać życie młodszej siostrze i rodzicom.
 Może gdyby ona i Patrick zabronili Lily nauki w Hogwarcie, nie doszłoby do czegoś takiego? Jednak czy mieli prawo uszczęśliwiać jedną córkę, kosztem drugiej, a raczej rujnować życie jednej, aby druga była szczęśliwa? Nie, zdecydowanie nie mieli takiego prawa! Problem leżał po stronie Petunii i to ona powinna wreszcie pogodzić się z prawdą. Monica westchnęła i ruszyła w głąb korytarza. Czekała ją naprawdę trudna rozmowa ze starszą córką.
Zaledwie kilka kroków dzieliło ją od pokoju Petunii, gdy na dole rozległ się dźwięk telefonu. Poniekąd ucieszona, że może, choć o kilka minut odwlec nieprzyjemną rozmowę z córką, odwróciła się i ruszyła w przeciwnym kierunku.
- Halo? – Rzuciła zmęczonym głosem, gdy dotarła na dół i podniosła słuchawkę do ucha.
- Dzień dobry, Monico. Tu James Potter, czy mógłbym rozmawiać z Lily? – Po drugiej stronie rozległ się jeszcze bardziej zmęczony i chrypiący głos.
- Och, witaj James! – Kobieta od razu się ożywiła. – Oczywiście, już ją wołam.
Drżącą ręką położyła słuchawkę na stolik i biegiem rzuciła się na schody. Całą drogę chichotała jak nastolatka. Zaledwie wczoraj się rozstali a dziś już dzwonił… Przypomniała sobie jak w młodości całymi godzinami potrafiła rozmawiać z Patrickiem przez telefon. Zapukała trzy razy do drzwi, po czym nie czekając na zaproszenie wtargnęła do pokoju.
- Lily, telefon do ciebie. – Zawołała, przerywając córce pakowanie kufra. – Dzwoni James – dodała szeptem, mrugając konspiracyjnie.
Na ustach Lily pojawił się niewiarygodnie szeroki uśmiech a policzki pokryły się rumieńcem. Z prędkością błyskawicy dziewczyna wyminęła matkę i pomknęła na dół. Monica znów zachichotała, coś się tu kroiło, coś znacznie poważniejszego niż zwykły, wakacyjny flirt.
Pani Evans błyskawicznie podjęła decyzję, że nim córka opuści dziś dom, muszą przeprowadzić jeszcze jedną bardzo poważną rozmowę. Rozmowę na temat antykoncepcji.
- Ach jednak potrafisz korzystać z telefonu! – Przywitała się niezbyt romantycznie. Oddychała szybko, a serce tłukło jej się w piersi jak dziki ptak w za małej klatce. JAMES ZADZWONIŁ!!!
- Nie jestem kretynem Lily!!! I mam znajomych wśród mugoli – udał urażenie, ale w jego głosie usłyszała nutkę rozbawienia.
- James? Jesteś chory?!? – Zaniepokoiła się, mówił, jakby miał chore migdałki.
- Taaak. Jestem bardzo chory – wychrypiał – Umieram z tęsknoty za tobą.
- Nie wygłupiaj się. Pytam poważnie.
- Jestem poważny.
- Zachorowałeś?
- Owszem zachorował. – Nagle odezwał się inny, obcy głos. – Choruje na gigantycznego kaca. – Parsknął mężczyzna.
- Co jest?... – Lily zmarszczyła brwi nie pojmując z początku, o co chodzi. Szybko jednak się zreflektowała. James miał kreta po swojej stronie i doskonale wiedziała, kto nim jest. – Miło cię słyszeć Syriuszu! – Odezwała się aż nazbyt uprzejmym tonem.
- Och, witaj Ruda, ja również się cieszę, tak dawno się nie widzieliśmy…
- O co chodzi, do kurwy nędzy! – Tą jakże bezsensowną pogawędkę przerwał krzyk zdezorientowanego Pottera.
- Skarbie, twój przyjaciel podsłuchuje nas z drugiego telefonu. Proponuję, żebyś go znalazł i odebrał mu słuchawkę, wtedy pogadamy swobodnie. – Pełne irytacji sapnięcie Jamesa, przekonało Lily, że chłopak połapał się, w czym rzecz. Przez chwilę na linii panowała cisza, zakłócona jedynie rechotaniem Blacka. W końcu głośny wrzask Pottera zmusił Lily by oderwać słuchawkę od ucha i odsunąć ją na długość wyprostowanej ręki.
- Raven!! Zrób coś, kurwa, znasz się na tym gównie!! Zabierz mu ten telefon!!
Lily ostrożnie przyłożyła słuchawkę do ucha, by usłyszeć, radosne śmiechy i krótką przepychankę. Damski głos – najprawdopodobniej Raven – złajał delikatnie Syriusza a następnie wszystko ucichło. Ktoś odłożył drugą słuchawkę na widełki. Czekała chwilę w milczeniu, wreszcie usłyszała głos Jamesa.
- Oboje macie siedzieć tak, żebym was widział! – James warknął na przyjaciół a później, znacznie spokojniej, znów odezwał się do Lily – Przepraszam cię, straszny z niego kretyn.
- Tak, wiem – zachichotała – A więc Raven użyczyła ci swojego telefonu? Jak się wczoraj bawiliście? – Zapytała niby mało zainteresowana, ale w głębi serca poczuła ukłucie zazdrości.
- Nie nazwałbym tego zabawą… Raczej terapią, szkoda tylko, że dziś będę cierpiał za to, że chciałem pomagać bliźnim.
- Wybacz, że to powiem, ale wcale mi ciebie nie żal.
- Jesteś zła? Za ten liścik?
- Nie jestem zła, powiedz lepiej jak się czuje twoja przyjaciółka. – Tak naprawdę niewiele ją to interesowało, nie chciała jednak, by James pomyślał, że jest zazdrosną pindą.
- Już dobrze. Kazała cię przeprosić i pozdrowić. A u ciebie?
- Właśnie się pakuję. Po południu wyjeżdżam do Dorcas – dobry humor uleciał gdzieś, gdy przypomniała sobie o Petunii.
- Miałaś jechać dopiero za tydzień.
- Nastąpiły pewne nieprzewidziane okoliczności i postanowiłam wyjechać trochę wcześniej.
- Ach, to może zamiast do Dorcas, przyjedziesz do mnie. – Głos James nagle się ożywił
- Nie James.
- Dlaczego? To świetny pomysł! Mama bardzo się ucieszy…
- Nie kuś mnie! – Zaśmiała się cicho. – Zobaczymy się na Pokątnej.
- Dopiero za trzy tygodnie. – Warknął obrażony.
Lily uśmiechnęła się do siebie, był taki uroczy, gdy się wściekał, jak mały chłopiec, któremu odmówiono lizaka.
- Nie przesadzaj James. Przez te trzy tygodnie spokojnie zajmiesz się Raven, utemperujesz Blacka z jego szpiegowskich zapędów i przyjedziesz do Londynu bez rozterek i spokojny o losy świata. – Uśmiechnęła się łagodząco, jakby stał obok niej a ona miała zamiar go wesprzeć na duchu.
- Czep się tych swoich zasranych sów, a nie czepiłaś się urządzenia normalnych ludzi, przeklęta wiedźmo! – Petunia właśnie schodziła na dół – nie można zadzwonić, bo wisisz na słuchawce!
- Mamo zabierz ją proszę stąd, bo złamię zakaz używania magii poza szkołą! – Lily z irytacją spojrzała na siostrę, gdy ta stała z rękami założonymi na biodra i ciskała z oczu błyskawice.
James usłyszał u Lily rumor i pokrzykiwania, cierpliwie poczekał, a gdy głosy w oddali ucichły zapytał:
- Aż tak źle?
- Gorzej niż mógłbyś sobie wyobrazić. – Lily zakręciły się łzy w oczach, gdy uświadomiła sobie beznadziejność sytuacji. – Petunia drze ze mną koty jakbym była sprawcą wszelkiego zła tego świata.
- Nie, wszystkiego to nie. Trochę ci z Huncwotami jednak pomogliśmy. Te szlabany nie były za darmo – uśmiechnął się do słuchawki. Chciał jej jakoś poprawić humor, obracając sytuację w żart.
Lily również uśmiechnęła się na jego słowa. Nie była to mądra wypowiedź, ale nie była też przygnębiająca.
- Lily, zadbam o ciebie. Nie chcę żebyś była smutna czy zła. Chcę ci pomóc…- James zamyślił się na moment, a Lily wyczuła, że chce dokończyć, ale boi się jej reakcji.
- Chcesz mi pomóc, ale nie teraz. – Miała mieszane uczucia, ale nie chciała mu wybierać przyjaciół. Jeśli lubi Raven, ba! Nawet kocha jak siostrę i wspierają się nawzajem, to nie będzie się w to mieszać. – Rozumiem, zbawianie świata. Clark Kent też latał ratować świat, nawet jak jadł kolację z Lois. – Uśmiechnęła się na swój żarcik sytuacyjny.
- Kent? On gra w Stągwiach z Montesano? Lily nie wiedziałem, że znasz drużyny Quidditcha! – James zaczynał się wkręcać w temat, ewidentnie zadowolony z takiego obrotu sprawy.
- Boże, jaki ty jesteś niemugolski!! – Zaśmiała się w głos – Raven ci wytłumaczy, kim jest Clark Kent. Lecę się pakować, a ty uważaj na siebie i utemperuj tego podsłuchiwacza! – Kończyła rozmowę.
- Cark Kent, zapamiętam. Kent jak ten ze Stągwi. To ty uważaj jak pojedziesz do Dorcas! Słyszałem, co się tam u niej dzieje! I nie podrywać mi proszę tam żadnych mężczyzn. Masz mnie i to ci wystarczy! – Oboje się roześmieli na te słowa Jamesa.
- Tęsknię.
- Do zobaczenia za trzy tygodnie. – Bez przeciągania pożegnał się i odłożył słuchawkę.

Poszedł do Raven i Syriusza siedzących na kanapie.
- Mniej więcej słyszałam, o czym rozmawialiście – powiedziała poważnym tonem Raven. – Myślę, że Lily czuje się trochę zsunięta na dalszy plan przez moje problemy.
- Aaa tam, gadasz głupoty. Jak była u Jamesa, to nie płakała i nie rzucała talerzami, jak on do ciebie poleciał. – Syriusz zbagatelizował całą sprawę i rozłożył się na oparciu kanapy.
- Black słuchaj, co mówię. W tych sprawach wiem więcej niż ty! – Ukuła go trochę, ale musiał jej przyznać rację. Nikt lepiej od niej nie znał się na emocjonalnym przywiązaniu. – Powiedziała Clark Kent? Mówiła o zbawianiu świata?
- Eee no tak, coś wspomniała… - James nie rozumiał, o co chodzi.
- Jesteś dla niej typem super bohatera, który ponad swoje szczęście, wybiera pomoc innym.
- Matko, Raven, co to za pomysły?!? James i nie dbanie o swój własny tyłek?! Niemożliwe. – Wyśmiał tą teorię Syriusz.
- Ale ty jesteś głupi! Chodzi o to, że ona szanuje nas wszystkich, James. Mnie, Syriusza, ale boi się, że już nie jest dla ciebie najważniejsza.
James zmartwiony usiadł w fotelu i zamknął oczy. Westchnął ciężko.
- To, co ja mam robić? Jak jej udowodnić, że tak nie jest?
- Bądź po prostu. Doceni nawet tak głupi liścik, jak ten, który wczoraj nabazgrałeś po pijaku.
- James – Romantyk! A to dobre! – Black zaczął rechotać
- Jesteś bez serca Black! Totalna Emocjonalna Kaleka! – Strzeliła mu blaszkę w czoło Raven.
- Wracasz do formy. – Stwierdził Syriusz z uśmiechem na twarzy i dał jej mokrego całusa w policzek.
- Niech cię szlag, Black! – Zarumieniona zaczęła wycierać obśliniony policzek.
Rozluźniona atmosfera trwała do wieczora.

***
- Spakowałaś wszystko? – Monica z troską spytała Lily dopijającą kakao przy kuchennym stole. Dziewczyna tylko przytaknęła – To dobrze. Ale na pewno?
- Mamo! Nie pierwszy raz to robiłam, pamiętałam o wszystkim. – Uśmiechnęła się szeroko żeby uspokoić Monicę, ale ta wciąż wyglądała na zmartwioną. Coś się tu nie zgadzało, kobieta wyraźnie była podenerwowana.
- Mamo. Powiedz, o co chodzi. Coś cię martwi i na pewno nie jest to źle spakowany kufer.
- Lily. Znaczy… Słuchaj… W sumie to dobrze, że tata ogląda telewizję… - Monica rozejrzała się po kuchni jakby szukała podsłuchu.
- No dalej, śmiało… nie krępuj się. – Lily uśmiechnęła się, bo wyczuła krępujący temat.
- Czy ty zamierzasz współżyć z Jamesem? – Kobieta odetchnęła z ulgą, gdy udało jej się wreszcie wypowiedzieć na głos to, co niepokoiło ją od południa.
Lily zakrztusiła się ciastkiem, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała. Skąd matce przyszły do głowy takie podejrzenia?! I czy powinna z nią rozmawiać o TYCH sprawach? Ale w końcu, z kim jeśli nie z własną matką?!
- Mamo skąd ci przyszło do głowy takie pytanie?!? Przecież ja i James… to nic poważnego.
- Na razie. – Monica usiadła na krześle obok i chwyciła córkę za rękę. – Na razie Lily, to nic poważnego, ale zaraz skończą się wakacje a wy wrócicie do szkoły, a z twojego zachowania, no i oczywiście jego, wnioskuję, że nie jest to tylko zwykła przyjaźń.
- Masz rację, to nie jest tylko przyjaźń. – Lily zaczerwieniła się lekko. – Ale na pewno nie jesteśmy na tak eee… zaawansowanym poziomie. Nie sądzę byśmy do tego poziomu zbyt szybko doszli, on jest taki nieodpowiedzialny.
- Dojdziecie szybciej niż ci się wydaje, kochanie. – Monica uśmiechnęła się przypominając sobie swoje własne deklaracje z młodzieńczych lat. A skoro on jest nieodpowiedzialny, to ty musisz zadbać o to, aby nie doprowadzić do… nazwijmy to nieplanowanym błędem młodości.
- Dziękuję ci mamo, za troskę, jednak to wszystko trwa zbyt krótko.
- Kobiety mają to do siebie, że im się nie spieszy, jednak z mężczyznami jest zupełnie inaczej. Może nie będzie nalegał i zmuszał cię do niczego, ale prędzej czy później ulegniesz pokusie i powinnaś być na to przygotowana.
- To, co mówisz jest strasznie krępujące, mamo– Lily wiedziała, że matka ma rację, tak niewiele brakowało, gdy była u Jamesa. Kto wie, co by się wydarzyło, gdyby nie Syriusz….
- Po prostu pamiętaj o naszej rozmowie. Gdy uznasz za stosowne… napisz do mnie a ja spróbuję ci pomóc.
- Dzięki mamo. – Lily przytuliła matkę, ciesząc się, że mają to już za sobą.
W tym momencie usłyszały klakson Błędnego Rycerza.
Lily pożegnała się z rodzicami i pomachała do Petunii, która stała w oknie. Nie doczekała się jednak podobnego gestu od niej, więc wsiadła do autobusu.

Gdy Błędny Rycerz ruszył z piskiem opon, odetchnęła z ulgą. Nareszcie trochę odpocznie od swojej zwariowanej siostry. Czekają ją trzy tygodnie szaleństwa z Dorcas! Czy mogło być coś bardziej wspaniałego? Ależ oczywiście, że mogło, ale wolała się tym teraz nie zadręczać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz