sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 43

         James podparł ręką głowę i zamknął oczy. Westchnął głośno i zabębnił palcami o blat biurka. Jaki czort podkusił go, by na siódmym roku wybrać Historię Magii, jako przedmiot dodatkowy?!? Jasna cholera! Może nie było jeszcze za późno na zmianę decyzji? Koniecznie musi porozmawiać z McGonagall.
Monotonny głos profesora Binnsa, działał niczym kołysanka, która przeniosła Jamesa w zupełnie inny świat. Zaczął wyobrażać sobie ile cudownych rzeczy mógłby teraz rozbić z Lily…
      Na zewnątrz słońce tak przyjemnie grzało… mogliby wybrać się na spacer, na tą piękną polanę w głębi Zakazanego Lasu, a tam tylko we dwoje… och, prawie czuł pod palcami dotyk tych cudownych, jędrnych piersi…
Brutalny cios w ramię przywrócił go do rzeczywistości i zdał sobie sprawę, że leży czołem oparty o blat biurka. Uniósł głowę i ujrzał parę zielonych oczu wpatrujących się w niego z wyrzutem. Uśmiechnął się przepraszająco i wzruszył ramionami. Naprawdę nic nie mógł na to poradzić, że te zajęcia go usypiały. Właśnie zamierzał poinformować Lily, że rezygnuje z Historii Magii, gdy rozległ się dzwonek oznajmiający koniec lekcji. Czym prędzej spakował swoją torbę i pomógł Lily zabrać ciężkie księgi.
- Naprawdę nie rozumiem, po co taszczysz ze sobą to cholerstwo! – Zapytał zerkając na księgę, ale nie dał jej odpowiedzieć, tylko od razu przeszedł do działania – jeszcze dziś pójdę do McGonagall i powiem jej, że rezygnuję z Historii Magii.
Lily prychnęła gniewnie, wyrywając Jamesowi księgę.
- To bardzo ciekawe zajęcia – powiedziała poważnym tonem – na kursie dla Aurorów…
- Nie żartuj! Naprawdę wierzysz, że na kursie dla Aurorów przyda Ci się wiedza o rewolucji goblinów sprzed stu lat? – Zatrzymał się gwałtownie i chwycił Lily za ramiona, rozejrzał się dookoła i chyłkiem zaprowadził ją w bardziej odosobnione miejsce.
- Lily, Auror nie potrzebuje wiedzy o walkach olbrzymów czy paleniu czarownic w siedemnastym wieku. Dlatego idź za moim przykładem i olej tę Historię Magii. Myślę, że Twoja wiedza na ten temat i tak jest zbyt obszerna.
 Lily z niechęcią musiała przyznać Jamesowi rację, zapisała się na te zajęcia tylko dlatego, żeby nie nudzić się podczas okienek między lekcjami, ale przecież mogła wykorzystać ten czas do nauki przed OWUTEMAMI .
- Niestety muszę się z Tobą zgodzić – uśmiechnęła się kwaśno – Możemy ten czas poświęcić na naukę do egzaminów
- Och, myślę, że możemy go spędzić znacznie przyjemniej – James wyszczerzył zęby i przytulił mocniej Lily do siebie, zaciskając dłonie na jej pośladkach.
- James… za kwadrans rozpoczynamy Eliksiry… - powiedziała niechętnie. Pomysł spędzenia z Jamesem trochę czasu w samotności, przypadł jej do gustu. Jednak Eliksirów nie mogła sobie odpuścić. – Obiecuję, że dziś wieczorem, będę cała Twoja…
     Po ciele Jamesa przemknął dreszczyk podniecenia. Schylił głowę i pocałował ją w czułe miejsce tuż za uchem. Jednak bardzo szybko przypomniał sobie, że ma już inne plany na ten wieczór. Zaklął w myślach, nie mógł ich przełożyć, choćby bardzo chciał. W tym przypadku przyjaciele byli ważniejsi od Lily! W końcu to była pełnia.
- Wybacz skarbie, ale dziś mamy trening – wymyślił na poczekaniu. – Skończymy późno i na pewno będę wykończony. Poza tym obiecałem chłopakom, że spędzimy dziś razem trochę czasu…
- Oczywiście… - Lily uśmiechnęła się krzywo, jednak dostrzegł w jej oczach błysk złości. – Będziecie z chłopakami malować sobie nawzajem paznokcie, zakręcać włosy na papiloty i plotkować o dupach!!!
- Co?!?! – Zdębiał James, odskoczył od niej jak poparzony.
- No wiesz, takie męskie wieczorki przyjaźni.
- Daj spokój!!! Ja nie nabijam się z Twoich ploteczek z Dorcas!!! Chyba nie oczekujesz ode mnie, że będę łaził za Tobą przez całą dobę! Ja też potrzebuję odrobiny własnej przestrzeni!
      Lily szybko zdała sobie sprawę, jaką gafę strzeliła. Owszem, James był teraz jej chłopakiem, ale nie oznaczało to przecież, że zrezygnuje z „męskich wieczorów” z przyjaciółmi – cokolwiek podczas nich wyprawiali.
- Przepraszam, masz rację. Spędzimy ten wieczór w gronie naszych przyjaciół. Ja i Dorcas wprowadzimy Lorraine w tajniki obowiązujących tu reguł, a ty z chłopakami będziecie robić to, na co macie ochotę… Oczywiście w granicach zdrowego rozsądku…
- Oczywiście – uśmiechnął się i cmoknął ją w policzek. Tym razem mu się udało, ale wiedział, że z każdą pełnią, będzie mu coraz trudniej ukrywać prawdę przed Lily.
***
       Dorcas usiadła na parapecie i podmuchała na swoje świeżo pomalowane paznokcie. Spojrzała z ukosa na Lily, która zawzięcie skrobała po pergaminie wypracowanie dla Slughorna.
- Widziałam, jak Huncwoci wymykają się z Wieży Gryffindoru – powiedziała od niechcenia, wciąż bacznie obserwując przyjaciółkę.
Pióro na chwilę przestało skrobać, po pergaminie, ale Lily zignorowała przyjaciółkę, powracając po chwili do przerwanego wypracowania.
- James Ci nie powiedział, dokąd się wybierają? – Nie dawała za wygraną. – No wiesz, skoro jesteś teraz jego dziewczyną…
- Na brodę Merlina, Dorcas!!! – Lily gwałtownie poderwała się z krzesła, strącając z biurka buteleczkę z atramentem, która roztrzaskała się brudząc całą podłogę wokół biurka. – Nie, nie powiedział mi, co zamierzają robić! Nie mam pojęcia, dokąd poszli!
- Nie wściekaj się tak! – Dorcas uniosła ręce w geście kapitulacji – po prostu jestem ciekawa, gdzie się włóczą po nocy.
- Ja też jestem tego ciekawa… - Lily chwyciła różdżkę i pospiesznie zaczęła usuwać plamy atramentu.
- A może byśmy ich odszukały i przekonały się same, co knują – Dorcas puściła oko do roześmianej Lorraine, której ten pomysł wyraźnie przypadł do gustu.
- Zwariowałaś Dorr, znając nasze szczęście, za pierwszym zakrętem przyłapie nas Filch!
- Cholera, jak im się udaje ominąć tego dziada! Jak oni to robią, że nigdy na niego nie wpadają, a przecież to nie ich pierwszy nocny wypad. Wcześniej przyuważyłam już kilka razy, że planują jakieś wyprawy. I jeszcze te ich durne ksywki… Łapa, Rogacz… Co oni mogą knuć?
- Dorcas naprawdę nie mam pojęcia i chyba wolę nie wiedzieć, dla własnego bezpieczeństwa…
- Racja. Im mniej wiesz, tym krócej zeznajesz – odezwała się Lorraine. – No, co? Tak zwykle mawia mój papcio.
- Mądry z niego człowiek! – Zaśmiała się Lily rozluźniając się nieco.
*
      Niewielka grupa zwierząt przedzierała się przez małą polankę na skraju Zakazanego Lasu. Była to najdziwniejsza wataha, jaką można było sobie wyobrazić i gdyby zobaczył ją jakiś zwykły, przypadkowy człowiek pewnie pomyślałby sobie, że tylko mu się coś przewidziało. Jako pierwszy podążał jeleń, dumnie unosząc łeb do góry, jakby szczycił się swoim imponującym porożem. Tuż za jeleniem, beztrosko biegł duży, czarny, kudłaty pies, wesoło merdający ogonem. Z rozdziawionego pyska wystawał długi, różowy język. Pies sprawiał wrażenie jakby… się uśmiechał!
Dalej, truchtał mały, rudawy szczur, który próbował dotrzymać kroku psu i jeleniowi, zatrzymywał się, co jakiś czas i oglądał za siebie, jakby namawiał ostatniego z watahy do szybszego marszu.
Ten przedziwny pochód zamykał… człowiek, sprawiając, że widok tej gromadki stawał się jeszcze bardziej nieprawdopodobny.
Ostatni z wędrowców, szedł najwolniej, zgarbiony i sprawiający wrażenie chorego.
Ledwie zdążyli zniknąć w gęstwinie drzew Zakazanego Lasu, gdy na niebie ciężkie, ołowiane chmury rozstąpiły się ukazując srebrne oblicze pełni księżyca.
Zapewne zwyczajny przechodzień podrapałby się teraz po głowie, wciąż rozmyślając nad tą dziwną sceną, którą ujrzał przed chwilą, lub… uciekłby w popłochu gdyby usłyszał to mrożące krew w żyłach wycie, które nagle spłoszyło wszystkie ptaki z koron drzew Zakazanego Lasu.
*
Komnata dziewcząt, co chwilę wypełniała się salwą śmiechów, gdy Lorraine kończyła opowiadać kolejne anegdoty ze swoich podróży.
- Jasna cholera! Zwiedziłaś kawał świata! To musi być niezwykłe! – Lily z zachwytu westchnęła i dała się ponieść fantazji. Wyobraziła sobie, co ona mogłaby robić na piaszczystej plaży na Majorce, albo w pachnącym historią i miłością Paryżu? A co mogłaby robić z Jamesem w takim miejscu? Z zamyślenie wyrwała ją Lorraine.
- I co z tego, skoro nie mogę sobie znaleźć przyzwoitego faceta?! – Lorraine schowała głowę w poduszkę.
- Nie mówi mi tylko, że zabujałaś się w Blacku… - Dorcas zatrzymała się w połowie drogi z papilotem w ręku do pasma włosów. – Od razu mówię, że to jest totalny dupek i świr. A na dodatek, jest cienki… no wiesz…. – Dodała szeptem, puszczając oczko do Włoszki.
- No… nie wiem. – Lorraine spojrzała chytrze na Dorcas a Lily wybuchła głośnym śmiechem i stoczyła się z łóżka.
- Eee… no po prostu cienias z niego, który nie ma pojęcia, co to znaczy zadowolić kobietę – z rozmarzeniem rzuciła się na łóżko, wspominając w myślach Matta.
- Lori… mogę tak do ciebie mówić? – Lily usiadła wygodniej na dywanie i z uśmiechem spojrzała na Lorraine. - Więc, Dorcas po rozstaniu z Blackiem na jakiś czas… dość długi czas, cierpiała na samotność. Dopiero całkiem niedawno jej świat zawirował, gdy wpadła w objęcia Matta - Wspaniałego Boskiego Matta. Niestety całkiem nieroztropnie porównała umiejętności obu panów. I właśnie wyszło, że Black jest cienki w dawaniu rozkoszy dziewczynie – Lily, wyszczerzyła zęby obserwując, jak twarz Dorcas przybiera kolor dojrzałej wiśni.
- A taki z niego kogucik… jednak nie o Blacka chodzi. On mnie w zasadzie nie interesuje. Twój James też, zresztą podobnie jak ten Resmes? Ramzes? – Dziewczyna usiadła po turecku i zaczęła miętosić szmaragdową poduszkę Lily.
- Remus? – Lily domyśliła się, że chodzi o jej przyjaciela.
- Tak, Remus. On też nie jest w moim typie. Podczas wakacyjnych warsztatów, zaprzyjaźniłam się z Peterem… - Policzki Lorraine zapłonęły – Pomyślałam, że może moglibyśmy się bliżej poznać, jednak na początku mnie unikał a później warsztaty się skończyły. Nie odważyłam się do niego napisać, bo przecież, kto chciałby się zadawać z taką wariatką jak ja. Z góry założyłam, że Peter mnie zignoruje. Jednak, kiedy pierwszego września dowiedziałam się, że trafię do Gryffindoru postanowiłam, że jednak się do niego odezwę, w końcu znałam tu tylko jego.
- No i….???? – Dorcas uśmiechnęła się chytrze.
- Przyszedł się przywitać, ale rozmowa się nie kleiła, myślę, że zrobił to tylko z grzeczności, tak naprawdę, wcale nie miał na to ochoty…. – Spuściła wzrok na podłogę i nerwowo zaczęła skubać brzegi poduszki. – Cholera, co ze mną jest nie tak?!?
- No nie przesadzaj!!! Nie możesz mieć kompleksów! – Dorcas zbulwersowana poderwała się z łóżka. – Tu nie o ciebie chodzi!!! Peter tak po prostu ma! To taki mały zakompleksiony palant…
- DORCAS!!! – Wrzasnęła Lily. – Nie słuchaj jej! Peter jest bardzo nieśmiały, ale to cudowny i wierny przyjaciel. Nie dziw mu się, przez te wszystkie lata w Hogwarcie, zawsze stał w cieniu swoich dwóch dupkowatych i zarozumiałych przyjaciół.
- Chciałaś powiedzieć trzech? – Zapytała Dorcas.
- Nie chciałam powiedzieć dwóch! Remus nie jest taki jak Black i Potter. Ale zmierzam do tego, że nigdy nie było Peterowi zbyt lekko. Jakby tego było mało, to jeszcze w zeszłym roku, rozstał się ze swoją ukochaną Julią, co także nie poprawiło mu samopoczucia. Z Peterem trzeba wszystko załatwić bardzo delikatnie, mówię Ci.
Lorraine padła na poduszki i głośno westchnęła.
- Merda! Faceci to trudne stworzenia!
***
         Siedział zaspany, mieszając owsiankę, która już dawno przestała być ciepła. Zerkał, co chwilę na Blacka, który cicho pochrapywał z głowa opartą o blat stołu. Peter, co jakiś czas ziewał potężnie, nie fatygując się nawet, by zasłonić usta. Remus, jako jedyny wyglądał w miarę przyzwoicie, w jego przypadku tylko ciemne sińce pod oczami świadczyły o nieprzespanej nocy.
Lily, obserwując czwórkę przyjaciół, postanowiła, że nie będzie dociekać gdzie byli wczorajszej nocy, choć odkąd ułożyła się spać, myślała tylko o tym.
-I jak tam, kochanie? Udała się męska posiadówka? – Pocałowała Jamesa w czoło i poczochrała jego czarne – i tak już strasznie potargane – włosy.
James wyprostował się szybko i przywołał na twarz sztuczny uśmiech. Nie dała się nabrać na tę sztuczkę.
- Wiesz, niepotrzebnie tyle Ognistej wypiliśmy, ale było całkiem nieźle. A jak wasze wprowadzanie Lorraine? – Z zainteresowaniem obserwował jej łańcuszek na szyi a raczej jej odkryte piersi tuż pod nim.
- Też dobrze. Lekkie zamieszanie z wami, facetami, ale jest super. Dziewczyna się wkręca. Opowiadamy jej te wszystkie lata z takimi wariatami jak wy a ona odwdzięcza się opowieściami z podróży.
- My, Wariaci? –Syriusz poderwał głowę ze stołu i spojrzał zaskoczony na Lily.
- A nie? – Lily parsknęła śmiechem.
- No wiesz Black, nikt inny nie lata z bułkami na czole – Lorraine wychyliła się przez stół i odkleiła z czoła Syriusza, kawałek bułki, który przykleił się podczas, krótkiej drzemki. Nie pofatygowała się jednak, by zetrzeć z czoła chłopaka ślady masła. – Cześć wszystkim, cześć Peter.
Peter Poruszył się nerwowo i zaczerwienił po czubki uszu, teraz Lily miała pewność, że połączenie tej dwójki w parę, to już tylko czysta formalność.
Aby nie dręczyć dłużej Petera swoim spojrzeniem, Lorraine zerknęła na zegarek na ręku Lupina i głośno wciągnęła powietrze.
- Na Merlina, nie zdążę zjeść śniadania przed Transmutacją! – Sięgnęła po dwie muffinki i rzuciła się pędem w kierunku drzwi.
- Ta dziewczyna ma tempo – przyznał osłupiały James.
- Nawet nie wiesz, jakie – Lily przyznała mu rację smarując tost dżemem i wspominając wczorajsze opowieści Lori.
***
        Po obiedzie całe towarzystwo rozsiadło się w Pokoju Wspólnym, a James z Remusem zasiedli do partyjki Szachów Czarodziejów. Syriusz przeglądał Proroka Codziennego, Peter powtarzał Eliksiry, a dziewczęta rozmawiały o ostatnim występie Green Goblin’s Ears, o którym usłyszały od Matildy Buckenstore z Ravenclavu.
- Peter, mam sprawę do Ciebie. – Zagaiła Lori, gdy dziewczyny zajęte były lamentowaniem na temat OWUTEMÓW.
- Coś się stało? - Peter oderwał się od notatek Lily i skierował wzrok na Lorraine.
Dziewczyna ślicznie się uśmiechnęła a reszta paczki nastawiła uszu w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń.
- Masz może jutro wieczorem chwilkę, chciałabym popracować nad jednym eliksirem, Dumbledore wydał mi zaświadczenie, że mogę trochę poćwiczyć. – Śliczny uśmiech nie schodził z jej twarzy, choć w oczach pojawiało się powątpiewanie na sam widok czerwieniejącego Petera.
- Jutro? Eee.. Jutro nie, wiesz James i Syriusz mają trening, idę pooglądać jak grają.
- To może w piątek? – Dziewczynie nieco zrzedła mina, ale nie traciła wiary.
- W piątek, to nie za bardzo, bo mam godzinę szlabanu za przysypianie na Zielarstwie. – Peter stawał się coraz bardziej zmieszany i uciekał wzrokiem od Lorraine.
- To może w sobotę? Jest wyjście do Hogsmeade, nie byłam tam jeszcze, może byś mnie oprowadził? – Na twarzy znów przywróciła niebiański uśmiech, a reszta towarzystwa z podziwem spoglądała na zmagania świeżo upieczonej Gryfonki.
Syriusz i James wymienili się zdegustowanymi spojrzeniami. Nadal nie mogli przeboleć, że ta urodziwa Włoszka za nic ma ich talenty, urodę i gadane. Zastanawiali się jak Peter mógł aż tak zawrócić jej w głowie, że miała ich w nosie. Dorcas i Lily z zaciekawieniem słuchały rozmowy a Remus z politowaniem kręcił głową i co chwila zbijał piony Jamesa na szachownicy.
- W sobotę, to nie za bardzo, bo kuzynka będzie w okolicy i dostałem prze…
- Och!! Tu sei deficiente finita! Chciałam się z Tobą umówić pacanie! Jak można tak nic nie rozumieć?!?! – Oburzona dziewczyna szybko wstała z miękkiej kanapy, rzucając przy tym w Petera egzemplarzem czasopisma „Modna Wiedźma” i ruszyła prosto do dormitorium dziewcząt. Twarz Glizdogona płonęła, dziewczęta się zaśmiewały, Remus gwizdał z uznaniem, a James i Syriusz kiwali głową z oburzenia.
Po chwili cały Pokój Wspólny wypełnił się głośnym trzaśnięciem drzwiami.
- O stary, przerypałeś sprawę. Taka laska! – Syriusz poklepał przyjaciela po ramieniu.
- Dałeś ciała, Pettigrew. – Potter również dodał słowo od siebie. Lily spojrzała na nich gniewnie.
- Dwa nieczułe gumochłony! Nie widzicie, że Petera wzięło! Jest przejęty i nie wie, co ma mówić! – Stanęła w obronie wpatrzonego w czubki butów Petera.
- Remus, doradź coś! – Dorcas stuknęła go w ramię.
- Ja zasadniczo znam się lepiej na książkach niż na kobietach. Wybacz Peter. Te dwa krytykujące oszołomy wiedzą więcej o tych sprawach. - Lupin uśmiechnął się na pomruki zmieszania Jamesa i Syriusza. – Szach – mat Rogaczu!
- To nie fair! Zagadałeś! – Oburzenie Pottera sięgało już najwyższego poziomu. – Glizdek, Glizdek, Glizdek, już prawie siedem lat bujasz się z nami i nie odgadłeś, czego dziewczyny pragną? – Z politowaniem spojrzał na Petera.
- Och nie wiedziałam, że masz takie informacje. Podziel się, chętnie się dowiem, czego pragnę. – Dorcas przewróciła oczami, zabrała Peterowi gazetę i zaczęła przeglądać.
- Takich sekretów, my mężczyźni nie zdradzamy. – James pozbierał piony z dywanu.
- Nic nie wiecie! Jesteście bandą nieczułych pajaców, którzy myślą tylko o zaspokajaniu swoich seksualnych rządzy! Wszyscy bez wyjątku!!! – Dorcas skrzyżowała dłonie na piersi i sapnęła groźnie.
Tym razem, to Remus odchrząknął głośno, wyraźnie oburzony słowami dziewczyny.
- Pragniecie być adorowane i wspierane, choć chcecie uchodzić za niezależne. Pragniecie, by mężczyźni szaleli za wami i urządzali pojedynki o wasze serca. Romantyczne dusze nie pozwalają wam zapomnieć o rycerzach na białych koniach, którzy przyjadą w ostatecznym momencie. Pragniecie być miłowane, szanowane i wielbione… - Remus spojrzał Dorcas w oczy i westchnął, jakby wypowiedzenie tych słów kosztowało go strasznie dużo wysiłku. Dziewczyna zarumieniła się i ukryła za gazetą.
- Nie wiedziałam, Remusie, że jesteś tak dobrym znawcą kobiet. – Lily z uznaniem pokiwała głową.
- Siedem lat w jednym domu z takimi osobowościami jak, ty i Dorcas wiele mnie nauczyły – uśmiechnął się delikatnie i wstał z podłogi.
- Naprawdę świetnie się składa, że tak dobrze znasz naturę kobiet! Możesz pomóc przyjacielowi w zorganizowaniu randki z Lorraine! - Więc słuchaj, to będzie tak…
- O nie! Specjalistami od randek są ci dwaj dżentelmeni, którzy nie znają natury kobiet. – Remus wskazał palcem na Jamesa i Syriusza. – Mnie w to nie mieszaj.
- Och, niech Ci będzie – Lily westchnęła zrezygnowana. – Chłopcy…. Ej!!!
   Drgnęła lekko przestraszona, gdy dwaj Huncwoci poderwali się gwałtownie z podłogi i przepychając się łokciami zaczęli uciekać w kierunku schodów, prowadzących do dormitorium chłopców. Nie sądziła, że ci dwaj – jeszcze kilka godzin temu, tak zmizerowani i nieprzytomni – w ułamku sekundy potrafią rozwinąć prędkość światła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz