Dorcas leżała na łóżku Syriusza i wsłuchiwała się w miarowy rytm bicia jego serca. Black tępo wpatrywał się w baldachim i bezwiednie głaskał ją po plecach.
Atmosfera panująca w sypialni huncwotów, była gęsta jak babciny budyń, a ciszę zakłócał jedynie szelest stron książki, którą aktualnie czytał Remus.
Dorcas żałowała, że tu przyszła, czuła się jak zdrajca. Zamiast iść za Syriuszem, powinna pobiec za Lily i ją pocieszyć, ale tak bardzo za nim tęskniła…
Jeśli on także tęsknił, to w tej chwili nie dawał tego po sobie poznać. Był zimny niczym sople lodu zwisające z dachu Hogwartu. I był wściekły. Wiedziała, że nie na nią się wścieka, a mimo to czuła się podle. Nienawidziła takiego Syriusza. Jego oziębłość, a także lojalność wobec przyjaciółki, nakłoniła ją do podjęcia rozmowy.
- Nie musiałeś tego robić. – Powiedziała, wspierając się na łokciu i zaglądając mu w oczy.
- Czego? – Spojrzał na nią beznamiętnym wzrokiem.
Och, powrócił dawny Black, cyniczny i chamski – pomyślała – witamy z powrotem, dawno tu pana nie było. Czyżby miał to być początek końca? Potrząsnęła głową żeby odpędzić przerażające myśli i powróciła do rozmowy.
- Nie musiałeś wyżywać się na Lily.
- Nie zaczynaj Dorcas! – Warknął ostrzegawczo.
- To nie jest jej wina! – Kontynuowała, nie zwracając uwagi na jego groźny ton. Lily może i zachowała się jak idiotka, ale była jej przyjaciółką i obowiązkiem Dorcas, było jej bronić. Zwłaszcza, że obwinianie jej o szlaban Huncwotów, było grubą przesadą.
- To wszystko przez nią! – Zdenerwował się Łapa.
- Co ty pieprzysz?! – Poderwała się na kolana i spojrzała na niego z góry.
Oczy pozostałych Huncwotów, zwróciły się w kierunku nadchodzącej burzy.
- Ach, czyli to Lily namówiła Jamesa, żeby się upił i narzygał McGonagall na buty, tak? I to, że szlajaliście się w nocy po zamku to też jej wina?
- Tak! To jest wina tej małpy, bo gdyby go tak nie wkurwiła, to by nie polazł się schlać! – Syriusz także usiadł.
- Chciałbym wam przypomnieć, że wciąż tu jestem i was słyszę – odezwał się James – wszyscy was słyszymy.
- Świetnie! I też uważasz, że jesteś niewinny?
- Gdyby mi nie zalazła za skórę…
- Och, jakimi wy jesteście… - Dorcas zeskoczyła z łóżka, trzęsąc się ze złości – jesteście mega dupkami!!! Jak możecie ją obwiniać za swoją głupotę? Może McGonagall też zawiniła! Przecież, gdyby stała dwa kroki dalej, to nie zasyfił byś jej butów!
- Skończ Meadowes, bo cię stąd wywalę! – Wysyczał James.
- Nie odważysz się!
- Chcesz się przekonać?
- Jeśli przyszłaś tu tylko po to, aby bronić swojej durnej koleżanki, Dorcas to lepiej już sobie idź – wtrącił Black – w przeciwnym razie pomogę Jamesowi cię stąd wynieść.
Oniemiała zerkała to na Jamesa to na Syriusza, nie wiedząc, co powiedzieć. Jedno wiedziała na pewno, oni nie żartowali.
- To koniec? – Zapytała Blacka, rezygnując z dalszej kłótni.
- Tak, skończyliśmy rozmawiać. – Pocałował ją w czoło, po czym zaprowadził ją do drzwi – bardzo się cieszę, że wróciłaś, ale jak sama widzisz wybrałaś na to najgorszy z możliwych dni. Wybacz, ale dzisiaj nic tu po tobie. Zobaczymy się jutro – cmoknął ją przelotnie, po czym bezceremonialnie wystawił na klatkę schodową i głośno zatrzasnął drzwi.
Dorcas usłyszała jeszcze, jak Syriusz mówi do kumpli.
- Nie ma nic przyjemniejszego niż dziewczyna w obozie wroga.
Nie chciała niczego więcej słyszeć, zbiegła po schodach i popędziła do swojego dormitorium. Zastała Lily siedzącą na parapecie, dziewczyna podkuliła nogi pod brodę i w zamyśleniu wpatrywała się w zakazany las. Dorcas podeszła do przyjaciółki i wskoczyła na parapet.
- Przepraszam Lily – szepnęła – nie powinnam tam iść i zostawiać cię tu samej.
- Daj spokój Dor, to twój chłopak. Nie przepraszaj, rozumiem cię.
- Potter i Black to dupki! – Wykrzyknęła wojowniczym tonem – nie przejmuj się nimi.
- Jest aż tak źle?
- Ech, to chyba potrwa dłużej niż dzień lub dwa. Obaj uważają, że to ty jesteś winna całej tej afery. Głąby!
- Jezu, pokłóciłaś się z nim przeze mnie! Dorcas, daj spokój. Nie wtrącaj się, bo zniszczysz swój związek z Blackiem. To jest moja prywatna wojna, moja i Pottera.
- Black też już do niej dołączył, Lily! – Przypomniała Dorcas.
Nie chciała stracić Syriusza, ale to, co dziś zobaczyła w jego oczach sprawiło, że znów stała się czujna. Stary Black nigdzie nie odszedł, to ona na chwilę o nim zapomniała.
- Chłopaków jest mnóstwo, Lily a ciebie mam jedną. Jeżeli Syriusz okaże się takim imbecylem, że zostawi mnie, bo jesteś moją przyjaciółką to jego strata!
- Och Dorcas! – Zapłakała Lily, rzucając się dziewczynie w ramiona – co ja bym bez ciebie zrobiła?
- Leżałabyś w łóżku i zażerała się czekoladą – zaśmiała się – przestań płakać i pomyśl, co robimy z tym sylwestrem. Zostajemy w dormitorium, czy wkręcamy się do Krukonów?
- Gdyby był Colin… - z oczu Rudej znów popłynęły łzy.
- No dobra, zostajemy w dormitorium. – Przerwała jej Dorcas – Zorganizujemy sobie mały wieczór piękności. Dostałam od kuzynki fajny gadżet – zeskoczyła z parapetu i podbiegła do swojego kufra. Po kilku chwilach wygrzebała z niego małe zielone urządzenie.
- Co to jest?
- Depilator! Tegoroczny hit wśród mugolskich nastolatek. I działa na baterie!
- Mam nadzieję, że jest mniej bolesny niż zeszłoroczny hit – skrzywiła się Lily.
- Zapomnij o wosku! Ten ponoć wyrywa włoski tak szybko, że nawet tego nie czujesz.
- Rany Boskie, twoja kuzynka jest szalona! – Lily także zeskoczyła z parapetu i usiadła na łóżku przyjaciółki – jakie nowinki kosmetyczne przywiozłaś jeszcze ze sobą? - Zapytała zaglądając do kufra.
- Mam maseczkę do twarzy z awokado, peeling do ciała z pestkami winogron, jaśminowy olejek do kąpieli… - zaczęła wyciągać z kufra różne tubki i słoiczki – o a to na przykład jest super rozświetlający krem na dzień…
- Super rozświetlający! – Zaśmiała się Ruda – Czegóż więcej nam potrzeba? Po co nam różdżki? Wyrzućmy je! – Westchnęła głośno – Och życie byłoby o wiele prostsze, gdybym poszła do zwykłej mugolskiej szkoły zamiast tutaj.
- I o wiele bardziej nudne! Tam nie nauczyłabyś się jak zmienić Pottera w karalucha.
- Tutaj też nikt mnie tego nie nauczył.
- Myślę, że jeśli pójdziesz dziś do McGonagall, to na pewno powie ci jak to zrobić. Ba! Może nawet przeprowadzi ćwiczenia praktyczne.
Dziewczyny zaśmiały się głośno, padając na łóżko. Wisielczy nastrój ulotnił się gdzieś z ich sypialni.
Niestety nie opuścił on reszty Gryfonów, wszyscy byli wściekli na Jamesa i Syriusza, oni z kolei byli wściekli na Lily. Koniec roku zapowiadał się bardzo niemiło.
W sylwestrowy wieczór w wieży Gryffindoru, było wyjątkowo cicho. Kilkunastu osobą udało się wkręcić na imprezy do innych domów, ci, co pozostali, potworzyli małe grupki i zabijali czas grając, rozmawiając, czytając lub po prosty śpiąc. McGonagall regularnie wpadała na inspekcje, zaglądając w każdy kąt i sprawdzając czy nikt nie łamie jej rozkazów. Huncwoci, zaraz po uroczystej kolacji, zaszyli się w swojej sypialni i słuch po nich zaginął. Natomiast dziewczyny, tak jak to sobie założyły, urządziły mały salon kosmetyczny, oddając się zabiegom upiększającym. Dołączyła do nich Isabela Ward i we trzy głośno piszczały, usuwając włoski z nóg, smarując twarze maseczkami i kręcąc włosy na papiloty.
Wreszcie około trzeciej nad ranem padły zmęczone na swoje łóżka i zasnęły.
*
O wybrykach Jamesa i Syriusza zapomniano zaraz po zakończeniu świątecznych ferii. Uczniowie znów wciągnęli się w wir nauki a Hogwart powrócił do codziennego rytmu.
Gdy Colin wrócił, Lily poczuła się znacznie lepiej i na jej ustach znów zagościł wesoły uśmiech. Co nieco jednak się zmieniło, nie spędzali już ze sobą tyle czasu, co wcześniej. Colin bardzo denerwował się nadchodzącymi OWUTEMAMI, coraz więcej czasu spędzając samotnie w swoim dormitorium, pogrążony w nauce.
Lily uważała, że Colin przesadza, bo jej zdaniem był świetnie przygotowany na to, aby zdawać egzaminy choćby dziś, ale Gordon był perfekcjonistą i cały czas uważał, że jest coś, czego jeszcze się nie nauczył.
Lily rozumiała go i nie robiła mu wymówek, wiedziała, bowiem, że za rok sama będzie musiała przez to przejść.
Pierwszy tydzień nowego roku minął bardzo szybko i gdy nadszedł piątek, Lily była bardzo szczęśliwa, że wreszcie spędzi z Colinem dwa długie dni zapominając o księgach, zaklęciach i egzaminach. Uśmiechała się szeroko, gdy trzymając go za rękę wchodziła do wielkiej Sali na obiad.
- To, co robimy wieczorem? – Zapytała, gdy zbliżali się do stołu Gryffindoru.
- Wieczorem? – Colin spojrzał na nią, jakby przemawiała do niego w języku, którego nie rozumiał.
- Dziś jest piątek.
- Naprawdę? No tak… cholera jasna! Skarbie przepraszam, obiecałem George’owi, że posiedzimy wieczorem przy testach z transmutacji – spojrzał na nią przepraszająco. Mina jej zrzedła. Zaklął pod nosem, wściekły, że zgodził się pomagać kumplowi i to w piątkowy wieczór. – A chrzanić George’a! Niech sam sobie radzi. Na co masz ochotę?
- Daj spokój, muszę dokończyć wypracowanie dla Binnsa, wpadnę wieczorem do biblioteki a ty poucz się z Georgem – uśmiechnęła się i cmoknęła go w policzek.
Colin szybko chwycił ją w ramiona i złożył na jej ustach namiętny pocałunek, po chwili szepnął jej do ucha.
- Obiecuję, że jutro ci to wynagrodzę. Napisz dziś wszystko, co masz zadane na poniedziałek, bo sobota i niedziela, będzie tylko dla nas.
Lily usiadła na swoim miejscu przy stole i uśmiechnęła się szeroko.
- Trzymam cię za słowo! – Powiedziała puszczając do niego oko – do jutra!
- Do zobaczenia, maleńka! – Cmoknął ją w czoło i odszedł do stołu Krukonów.
- Widzę, że miłość kwitnie - rzuciła sarkastycznie Dorcas, gdy Colin był już daleko.
- Jest dobrze, bardzo dobrze… - Lily pokazała Dorcas język.
- Taaak bardzo dobrze, masz kompana do nauki i do obściskiwania się…
- Pogodziłaś się z Blackiem? – Ruda prędko zmieniła temat.
- Tak. Nie rozmawiamy o tobie. On i Potter dalej uważają, że jesteś podłą zdzirą.
- Fantastycznie! – Zaśmiała się sztucznie Lily, – Jakie to miłe z ich strony. Na szczęście traktują mnie jak powietrze, zamiast obrzucać wyzwiskami. Wybacz mi, ale się spieszę mam jeszcze do napisania kilka wypracowań – pospiesznie zabrała się za jedzenie obiadu, by jak najszybciej pójść do biblioteki. Obietnica złożona przez Colina dodała jej skrzydeł.
James odłożył na półkę podręcznik zielarstwa dla początkujących i spojrzał na zegarek. Dochodziła szósta, zostało mu jeszcze pół godziny układania książek na półkach, a później będzie miał dwa długie dni wolnego. Uśmiechnął się nieco pocieszony tą myślą. Zerknął na kolejną księgę, którą trzymał w dłoniach, był to tytuł z działu historii magii. Ruszył wolnym krokiem do ostatnich regałów, na końcu biblioteki. Podrapał się po nosie żeby stłumić kichnięcie. To był właśnie jeden z wielu powodów, przez których unikał tego miejsca. Drobinki kurzu zalegające na starych, zbutwiałych księgach, wywoływały u niego ataki kichania.
Doszedł do końca korytarza i skręcił w lewo. Zatrzymał się gwałtownie, gdy jego wzrok padł na koniec alejki.
Stała tam i przeglądała tytuły ustawione na półce, do której zmierzał. Ta, przez którą zalał się w trupa tamtej niepamiętnej nocy, i przez którą tkwił teraz w tej cholernej bibliotece! Lily Evans, dziewczyna bez serca! Uśmiechnął się paskudnie i niespiesznie ruszył w jej stronę.
Znajdował się dwa kroki od niej, gdy wyczuła jego obecność. Podniosła wzrok znad książki, którą kartkowała i zamarła na chwilę. Wyrwał jej księgę z rąk i starannie odłożył na półkę.
- Nie skończyłam jej przeglądać. – Wysyczała, marszcząc brwi.
- Owszem skończyłaś, czas wyrównać rachunki.
Źrenice Lily, rozszerzyły się w przypływie paniki. – O czym ty u licha mówisz?
- To przez ciebie siedzę tu teraz i będę siedział w każdy następny wieczór do końca miesiąca. – Zrobił jeszcze jeden krok w jej stronę.
- Słucham?! To niedorzeczne! Sam jesteś sobie winien! – Oburzona cofnęła się, ale wpadła na ścianę.
- To przez ciebie tak się wściekłem, ze zalałem pałę i przydybała mnie Stara. Gdybyś wtedy nie zachowała się jak wredna łajza, nie doszłoby do tego.
- Padło ci na mózg, Potter! Odwal się ode mnie, bo ci przyłożę.
- O tak, odwalę się od ciebie z miłą chęcią, ale najpierw dostaniesz nauczkę.
Jednym susem doskoczył do niej, błyskawicznie uwięził ją w stalowym uścisku i wpił się ustami w jej usta. Całował ją zachłannie, brutalnie, próbując wedrzeć się językiem do jej ust. Przez chwilę szamotała się jak dziki ptak schwytany w klatkę, próbując wyswobodzić się z jego objęć, lecz gdy jego dłonie zacisnęły się na jej pośladkach, poczuła gwałtowny dreszcz przebiegający po jej kręgosłupie. Zaskoczona reakcją swojego zdradzieckiego ciała, otworzyła szeroko oczy i rozchyliła wargi, dając Jamesowi możliwość penetracji. Jego dłoń przesunęła się na plecy, druga na kark. Nie przerywając namiętnego pocałunku, przycisnął ją do ściany, poczuła na swych piersiach, jego twardą i wspaniale umięśnioną klatkę piersiową. Zadrżała. Kierowana nagłym impulsem, jakąś dziką żądzą, wydała z siebie jęk i szybko zarzuciła mu ręce na szyję, wplatając palce w kruczoczarne włosy. Odwzajemniła pocałunek z taką samą pasją, z jaką on całował ją.
Dłoń Jamesa zakradła się pod spódniczkę i zacisnęła na pośladku. W przeciwieństwie do Laury, Lily nosiła rajstopy. I majtki. Całe szczęście, to go trochę ostudziło i przypomniało mu, po co to wszystko robił. Jeśli chciał dać Lily nauczkę, musiał jak najszybciej przerwać ten pocałunek, póki jeszcze nie stracił nad sobą panowania. Chwycił Lily za nadgarstki i zdjął jej ręce ze swojego karku i przycisnął do jej boków. Oderwał się od jej ust i uchylił nieco.
- A teraz posłuchaj mnie uważnie – wyszeptał, uśmiechając się złośliwie. – Będziesz pamiętała ten pocałunek do końca życia. I będziesz o nim myślała, za każdym razem, gdy będzie całował cię Gordon! I wówczas, będziesz pluła sobie w brodę, że nie zgodziłaś się żebym to ja cię tak zawsze całował a nie on! I zastanawiaj się od teraz jakby to było fajnie, gdybym to ja był z tobą a nie on. Ale to będą tylko twoje fantazje, bo ja odpuszczam! Zapomnij o wszystkim, co powiedziałem ci wtedy w sowiarni. Nie chce mi się już z tobą użerać. Nie jesteś tego warta! Dość mam zabaw w kotka i myszkę, już wolę Laurę o małym rozumku. A ty umieraj z nudów przy swoim Gordonie i walcz ze swoją podświadomością, która mądrze podpowiadała ci żebyś była ze mną, kiedy miałaś do tego okazję. Teraz okazji już nie będzie. Zmarnowałaś swoją szansę, i mam nadzieję, że od teraz będziesz się cholernie męczyła z Colinem! Niech cię zagada na śmierć! Teraz masz za swoje Evans! – Puścił jej nadgarstki, odwrócił się na pięcie i odszedł niespiesznym krokiem.
Był z siebie dumny, udało mu się wygrać z pokusa całowania jej. A teraz dostała za swoje i na pewno długo nie zapomni tego, co się przed chwilą wydarzyło. Ale James nie miał zamiaru na tym poprzestać. Odtąd będzie obściskiwać się z Laurą za każdym razem, gdy Evans będzie w pobliżu. Niech ją zżera zazdrość! Pokona ją jej własną bronią!
Podszedł do biurka pani Pince i podniósł z ziemi swoją torbę, przerzucił ją przez ramię, pożegnał się grzecznie i dumny z siebie jak diabli, opuścił bibliotekę.
Lily stała oniemiała i wpatrywała się w oddalające się plecy Jamesa. Dopiero, gdy zniknął za zakrętem, osunęła się na kolana i oplotła brzuch dłońmi. Czuła się jakby dostała w twarz. Jego słowa raniły jak sztylety.
Czyli to miał być koniec jego sześcioletniej walki o jej względy? Już na zawsze miała stać się dla niego jedną z wielu bezimiennych, szarych uczennic Hogwartu? Żadnych uwag, głupich docinek? Czyżby już nigdy miała nie usłyszeć, „Evans, umów się ze mną”?
W tej chwili powinna poczuć ogromną ulgę, zamiast tego, czuła jakby serce pękało jej na milion kawałków. Załkała cicho, choć z jej oczu nie popłynęła ani jedna łza. Skreślił ją!
- Słodki Jezu – szepnęła do siebie, gdy dotarł do niej, sens jego słów. Od teraz, będzie dokładnie tak jak powiedział. Każdy pocałunek Colina, będzie jej przypominał o tym, co tu się wydarzyło.
Idiotko, masz za swoje! – Wołała jej podświadomość.
Zerwała się na równe nogi i pędem pobiegła do wieży Gryffindoru, do swojego dormitorium, by tam wreszcie dać upust łzom.
Atmosfera panująca w sypialni huncwotów, była gęsta jak babciny budyń, a ciszę zakłócał jedynie szelest stron książki, którą aktualnie czytał Remus.
Dorcas żałowała, że tu przyszła, czuła się jak zdrajca. Zamiast iść za Syriuszem, powinna pobiec za Lily i ją pocieszyć, ale tak bardzo za nim tęskniła…
Jeśli on także tęsknił, to w tej chwili nie dawał tego po sobie poznać. Był zimny niczym sople lodu zwisające z dachu Hogwartu. I był wściekły. Wiedziała, że nie na nią się wścieka, a mimo to czuła się podle. Nienawidziła takiego Syriusza. Jego oziębłość, a także lojalność wobec przyjaciółki, nakłoniła ją do podjęcia rozmowy.
- Nie musiałeś tego robić. – Powiedziała, wspierając się na łokciu i zaglądając mu w oczy.
- Czego? – Spojrzał na nią beznamiętnym wzrokiem.
Och, powrócił dawny Black, cyniczny i chamski – pomyślała – witamy z powrotem, dawno tu pana nie było. Czyżby miał to być początek końca? Potrząsnęła głową żeby odpędzić przerażające myśli i powróciła do rozmowy.
- Nie musiałeś wyżywać się na Lily.
- Nie zaczynaj Dorcas! – Warknął ostrzegawczo.
- To nie jest jej wina! – Kontynuowała, nie zwracając uwagi na jego groźny ton. Lily może i zachowała się jak idiotka, ale była jej przyjaciółką i obowiązkiem Dorcas, było jej bronić. Zwłaszcza, że obwinianie jej o szlaban Huncwotów, było grubą przesadą.
- To wszystko przez nią! – Zdenerwował się Łapa.
- Co ty pieprzysz?! – Poderwała się na kolana i spojrzała na niego z góry.
Oczy pozostałych Huncwotów, zwróciły się w kierunku nadchodzącej burzy.
- Ach, czyli to Lily namówiła Jamesa, żeby się upił i narzygał McGonagall na buty, tak? I to, że szlajaliście się w nocy po zamku to też jej wina?
- Tak! To jest wina tej małpy, bo gdyby go tak nie wkurwiła, to by nie polazł się schlać! – Syriusz także usiadł.
- Chciałbym wam przypomnieć, że wciąż tu jestem i was słyszę – odezwał się James – wszyscy was słyszymy.
- Świetnie! I też uważasz, że jesteś niewinny?
- Gdyby mi nie zalazła za skórę…
- Och, jakimi wy jesteście… - Dorcas zeskoczyła z łóżka, trzęsąc się ze złości – jesteście mega dupkami!!! Jak możecie ją obwiniać za swoją głupotę? Może McGonagall też zawiniła! Przecież, gdyby stała dwa kroki dalej, to nie zasyfił byś jej butów!
- Skończ Meadowes, bo cię stąd wywalę! – Wysyczał James.
- Nie odważysz się!
- Chcesz się przekonać?
- Jeśli przyszłaś tu tylko po to, aby bronić swojej durnej koleżanki, Dorcas to lepiej już sobie idź – wtrącił Black – w przeciwnym razie pomogę Jamesowi cię stąd wynieść.
Oniemiała zerkała to na Jamesa to na Syriusza, nie wiedząc, co powiedzieć. Jedno wiedziała na pewno, oni nie żartowali.
- To koniec? – Zapytała Blacka, rezygnując z dalszej kłótni.
- Tak, skończyliśmy rozmawiać. – Pocałował ją w czoło, po czym zaprowadził ją do drzwi – bardzo się cieszę, że wróciłaś, ale jak sama widzisz wybrałaś na to najgorszy z możliwych dni. Wybacz, ale dzisiaj nic tu po tobie. Zobaczymy się jutro – cmoknął ją przelotnie, po czym bezceremonialnie wystawił na klatkę schodową i głośno zatrzasnął drzwi.
Dorcas usłyszała jeszcze, jak Syriusz mówi do kumpli.
- Nie ma nic przyjemniejszego niż dziewczyna w obozie wroga.
Nie chciała niczego więcej słyszeć, zbiegła po schodach i popędziła do swojego dormitorium. Zastała Lily siedzącą na parapecie, dziewczyna podkuliła nogi pod brodę i w zamyśleniu wpatrywała się w zakazany las. Dorcas podeszła do przyjaciółki i wskoczyła na parapet.
- Przepraszam Lily – szepnęła – nie powinnam tam iść i zostawiać cię tu samej.
- Daj spokój Dor, to twój chłopak. Nie przepraszaj, rozumiem cię.
- Potter i Black to dupki! – Wykrzyknęła wojowniczym tonem – nie przejmuj się nimi.
- Jest aż tak źle?
- Ech, to chyba potrwa dłużej niż dzień lub dwa. Obaj uważają, że to ty jesteś winna całej tej afery. Głąby!
- Jezu, pokłóciłaś się z nim przeze mnie! Dorcas, daj spokój. Nie wtrącaj się, bo zniszczysz swój związek z Blackiem. To jest moja prywatna wojna, moja i Pottera.
- Black też już do niej dołączył, Lily! – Przypomniała Dorcas.
Nie chciała stracić Syriusza, ale to, co dziś zobaczyła w jego oczach sprawiło, że znów stała się czujna. Stary Black nigdzie nie odszedł, to ona na chwilę o nim zapomniała.
- Chłopaków jest mnóstwo, Lily a ciebie mam jedną. Jeżeli Syriusz okaże się takim imbecylem, że zostawi mnie, bo jesteś moją przyjaciółką to jego strata!
- Och Dorcas! – Zapłakała Lily, rzucając się dziewczynie w ramiona – co ja bym bez ciebie zrobiła?
- Leżałabyś w łóżku i zażerała się czekoladą – zaśmiała się – przestań płakać i pomyśl, co robimy z tym sylwestrem. Zostajemy w dormitorium, czy wkręcamy się do Krukonów?
- Gdyby był Colin… - z oczu Rudej znów popłynęły łzy.
- No dobra, zostajemy w dormitorium. – Przerwała jej Dorcas – Zorganizujemy sobie mały wieczór piękności. Dostałam od kuzynki fajny gadżet – zeskoczyła z parapetu i podbiegła do swojego kufra. Po kilku chwilach wygrzebała z niego małe zielone urządzenie.
- Co to jest?
- Depilator! Tegoroczny hit wśród mugolskich nastolatek. I działa na baterie!
- Mam nadzieję, że jest mniej bolesny niż zeszłoroczny hit – skrzywiła się Lily.
- Zapomnij o wosku! Ten ponoć wyrywa włoski tak szybko, że nawet tego nie czujesz.
- Rany Boskie, twoja kuzynka jest szalona! – Lily także zeskoczyła z parapetu i usiadła na łóżku przyjaciółki – jakie nowinki kosmetyczne przywiozłaś jeszcze ze sobą? - Zapytała zaglądając do kufra.
- Mam maseczkę do twarzy z awokado, peeling do ciała z pestkami winogron, jaśminowy olejek do kąpieli… - zaczęła wyciągać z kufra różne tubki i słoiczki – o a to na przykład jest super rozświetlający krem na dzień…
- Super rozświetlający! – Zaśmiała się Ruda – Czegóż więcej nam potrzeba? Po co nam różdżki? Wyrzućmy je! – Westchnęła głośno – Och życie byłoby o wiele prostsze, gdybym poszła do zwykłej mugolskiej szkoły zamiast tutaj.
- I o wiele bardziej nudne! Tam nie nauczyłabyś się jak zmienić Pottera w karalucha.
- Tutaj też nikt mnie tego nie nauczył.
- Myślę, że jeśli pójdziesz dziś do McGonagall, to na pewno powie ci jak to zrobić. Ba! Może nawet przeprowadzi ćwiczenia praktyczne.
Dziewczyny zaśmiały się głośno, padając na łóżko. Wisielczy nastrój ulotnił się gdzieś z ich sypialni.
Niestety nie opuścił on reszty Gryfonów, wszyscy byli wściekli na Jamesa i Syriusza, oni z kolei byli wściekli na Lily. Koniec roku zapowiadał się bardzo niemiło.
W sylwestrowy wieczór w wieży Gryffindoru, było wyjątkowo cicho. Kilkunastu osobą udało się wkręcić na imprezy do innych domów, ci, co pozostali, potworzyli małe grupki i zabijali czas grając, rozmawiając, czytając lub po prosty śpiąc. McGonagall regularnie wpadała na inspekcje, zaglądając w każdy kąt i sprawdzając czy nikt nie łamie jej rozkazów. Huncwoci, zaraz po uroczystej kolacji, zaszyli się w swojej sypialni i słuch po nich zaginął. Natomiast dziewczyny, tak jak to sobie założyły, urządziły mały salon kosmetyczny, oddając się zabiegom upiększającym. Dołączyła do nich Isabela Ward i we trzy głośno piszczały, usuwając włoski z nóg, smarując twarze maseczkami i kręcąc włosy na papiloty.
Wreszcie około trzeciej nad ranem padły zmęczone na swoje łóżka i zasnęły.
*
O wybrykach Jamesa i Syriusza zapomniano zaraz po zakończeniu świątecznych ferii. Uczniowie znów wciągnęli się w wir nauki a Hogwart powrócił do codziennego rytmu.
Gdy Colin wrócił, Lily poczuła się znacznie lepiej i na jej ustach znów zagościł wesoły uśmiech. Co nieco jednak się zmieniło, nie spędzali już ze sobą tyle czasu, co wcześniej. Colin bardzo denerwował się nadchodzącymi OWUTEMAMI, coraz więcej czasu spędzając samotnie w swoim dormitorium, pogrążony w nauce.
Lily uważała, że Colin przesadza, bo jej zdaniem był świetnie przygotowany na to, aby zdawać egzaminy choćby dziś, ale Gordon był perfekcjonistą i cały czas uważał, że jest coś, czego jeszcze się nie nauczył.
Lily rozumiała go i nie robiła mu wymówek, wiedziała, bowiem, że za rok sama będzie musiała przez to przejść.
Pierwszy tydzień nowego roku minął bardzo szybko i gdy nadszedł piątek, Lily była bardzo szczęśliwa, że wreszcie spędzi z Colinem dwa długie dni zapominając o księgach, zaklęciach i egzaminach. Uśmiechała się szeroko, gdy trzymając go za rękę wchodziła do wielkiej Sali na obiad.
- To, co robimy wieczorem? – Zapytała, gdy zbliżali się do stołu Gryffindoru.
- Wieczorem? – Colin spojrzał na nią, jakby przemawiała do niego w języku, którego nie rozumiał.
- Dziś jest piątek.
- Naprawdę? No tak… cholera jasna! Skarbie przepraszam, obiecałem George’owi, że posiedzimy wieczorem przy testach z transmutacji – spojrzał na nią przepraszająco. Mina jej zrzedła. Zaklął pod nosem, wściekły, że zgodził się pomagać kumplowi i to w piątkowy wieczór. – A chrzanić George’a! Niech sam sobie radzi. Na co masz ochotę?
- Daj spokój, muszę dokończyć wypracowanie dla Binnsa, wpadnę wieczorem do biblioteki a ty poucz się z Georgem – uśmiechnęła się i cmoknęła go w policzek.
Colin szybko chwycił ją w ramiona i złożył na jej ustach namiętny pocałunek, po chwili szepnął jej do ucha.
- Obiecuję, że jutro ci to wynagrodzę. Napisz dziś wszystko, co masz zadane na poniedziałek, bo sobota i niedziela, będzie tylko dla nas.
Lily usiadła na swoim miejscu przy stole i uśmiechnęła się szeroko.
- Trzymam cię za słowo! – Powiedziała puszczając do niego oko – do jutra!
- Do zobaczenia, maleńka! – Cmoknął ją w czoło i odszedł do stołu Krukonów.
- Widzę, że miłość kwitnie - rzuciła sarkastycznie Dorcas, gdy Colin był już daleko.
- Jest dobrze, bardzo dobrze… - Lily pokazała Dorcas język.
- Taaak bardzo dobrze, masz kompana do nauki i do obściskiwania się…
- Pogodziłaś się z Blackiem? – Ruda prędko zmieniła temat.
- Tak. Nie rozmawiamy o tobie. On i Potter dalej uważają, że jesteś podłą zdzirą.
- Fantastycznie! – Zaśmiała się sztucznie Lily, – Jakie to miłe z ich strony. Na szczęście traktują mnie jak powietrze, zamiast obrzucać wyzwiskami. Wybacz mi, ale się spieszę mam jeszcze do napisania kilka wypracowań – pospiesznie zabrała się za jedzenie obiadu, by jak najszybciej pójść do biblioteki. Obietnica złożona przez Colina dodała jej skrzydeł.
James odłożył na półkę podręcznik zielarstwa dla początkujących i spojrzał na zegarek. Dochodziła szósta, zostało mu jeszcze pół godziny układania książek na półkach, a później będzie miał dwa długie dni wolnego. Uśmiechnął się nieco pocieszony tą myślą. Zerknął na kolejną księgę, którą trzymał w dłoniach, był to tytuł z działu historii magii. Ruszył wolnym krokiem do ostatnich regałów, na końcu biblioteki. Podrapał się po nosie żeby stłumić kichnięcie. To był właśnie jeden z wielu powodów, przez których unikał tego miejsca. Drobinki kurzu zalegające na starych, zbutwiałych księgach, wywoływały u niego ataki kichania.
Doszedł do końca korytarza i skręcił w lewo. Zatrzymał się gwałtownie, gdy jego wzrok padł na koniec alejki.
Stała tam i przeglądała tytuły ustawione na półce, do której zmierzał. Ta, przez którą zalał się w trupa tamtej niepamiętnej nocy, i przez którą tkwił teraz w tej cholernej bibliotece! Lily Evans, dziewczyna bez serca! Uśmiechnął się paskudnie i niespiesznie ruszył w jej stronę.
Znajdował się dwa kroki od niej, gdy wyczuła jego obecność. Podniosła wzrok znad książki, którą kartkowała i zamarła na chwilę. Wyrwał jej księgę z rąk i starannie odłożył na półkę.
- Nie skończyłam jej przeglądać. – Wysyczała, marszcząc brwi.
- Owszem skończyłaś, czas wyrównać rachunki.
Źrenice Lily, rozszerzyły się w przypływie paniki. – O czym ty u licha mówisz?
- To przez ciebie siedzę tu teraz i będę siedział w każdy następny wieczór do końca miesiąca. – Zrobił jeszcze jeden krok w jej stronę.
- Słucham?! To niedorzeczne! Sam jesteś sobie winien! – Oburzona cofnęła się, ale wpadła na ścianę.
- To przez ciebie tak się wściekłem, ze zalałem pałę i przydybała mnie Stara. Gdybyś wtedy nie zachowała się jak wredna łajza, nie doszłoby do tego.
- Padło ci na mózg, Potter! Odwal się ode mnie, bo ci przyłożę.
- O tak, odwalę się od ciebie z miłą chęcią, ale najpierw dostaniesz nauczkę.
Jednym susem doskoczył do niej, błyskawicznie uwięził ją w stalowym uścisku i wpił się ustami w jej usta. Całował ją zachłannie, brutalnie, próbując wedrzeć się językiem do jej ust. Przez chwilę szamotała się jak dziki ptak schwytany w klatkę, próbując wyswobodzić się z jego objęć, lecz gdy jego dłonie zacisnęły się na jej pośladkach, poczuła gwałtowny dreszcz przebiegający po jej kręgosłupie. Zaskoczona reakcją swojego zdradzieckiego ciała, otworzyła szeroko oczy i rozchyliła wargi, dając Jamesowi możliwość penetracji. Jego dłoń przesunęła się na plecy, druga na kark. Nie przerywając namiętnego pocałunku, przycisnął ją do ściany, poczuła na swych piersiach, jego twardą i wspaniale umięśnioną klatkę piersiową. Zadrżała. Kierowana nagłym impulsem, jakąś dziką żądzą, wydała z siebie jęk i szybko zarzuciła mu ręce na szyję, wplatając palce w kruczoczarne włosy. Odwzajemniła pocałunek z taką samą pasją, z jaką on całował ją.
Dłoń Jamesa zakradła się pod spódniczkę i zacisnęła na pośladku. W przeciwieństwie do Laury, Lily nosiła rajstopy. I majtki. Całe szczęście, to go trochę ostudziło i przypomniało mu, po co to wszystko robił. Jeśli chciał dać Lily nauczkę, musiał jak najszybciej przerwać ten pocałunek, póki jeszcze nie stracił nad sobą panowania. Chwycił Lily za nadgarstki i zdjął jej ręce ze swojego karku i przycisnął do jej boków. Oderwał się od jej ust i uchylił nieco.
- A teraz posłuchaj mnie uważnie – wyszeptał, uśmiechając się złośliwie. – Będziesz pamiętała ten pocałunek do końca życia. I będziesz o nim myślała, za każdym razem, gdy będzie całował cię Gordon! I wówczas, będziesz pluła sobie w brodę, że nie zgodziłaś się żebym to ja cię tak zawsze całował a nie on! I zastanawiaj się od teraz jakby to było fajnie, gdybym to ja był z tobą a nie on. Ale to będą tylko twoje fantazje, bo ja odpuszczam! Zapomnij o wszystkim, co powiedziałem ci wtedy w sowiarni. Nie chce mi się już z tobą użerać. Nie jesteś tego warta! Dość mam zabaw w kotka i myszkę, już wolę Laurę o małym rozumku. A ty umieraj z nudów przy swoim Gordonie i walcz ze swoją podświadomością, która mądrze podpowiadała ci żebyś była ze mną, kiedy miałaś do tego okazję. Teraz okazji już nie będzie. Zmarnowałaś swoją szansę, i mam nadzieję, że od teraz będziesz się cholernie męczyła z Colinem! Niech cię zagada na śmierć! Teraz masz za swoje Evans! – Puścił jej nadgarstki, odwrócił się na pięcie i odszedł niespiesznym krokiem.
Był z siebie dumny, udało mu się wygrać z pokusa całowania jej. A teraz dostała za swoje i na pewno długo nie zapomni tego, co się przed chwilą wydarzyło. Ale James nie miał zamiaru na tym poprzestać. Odtąd będzie obściskiwać się z Laurą za każdym razem, gdy Evans będzie w pobliżu. Niech ją zżera zazdrość! Pokona ją jej własną bronią!
Podszedł do biurka pani Pince i podniósł z ziemi swoją torbę, przerzucił ją przez ramię, pożegnał się grzecznie i dumny z siebie jak diabli, opuścił bibliotekę.
Lily stała oniemiała i wpatrywała się w oddalające się plecy Jamesa. Dopiero, gdy zniknął za zakrętem, osunęła się na kolana i oplotła brzuch dłońmi. Czuła się jakby dostała w twarz. Jego słowa raniły jak sztylety.
Czyli to miał być koniec jego sześcioletniej walki o jej względy? Już na zawsze miała stać się dla niego jedną z wielu bezimiennych, szarych uczennic Hogwartu? Żadnych uwag, głupich docinek? Czyżby już nigdy miała nie usłyszeć, „Evans, umów się ze mną”?
W tej chwili powinna poczuć ogromną ulgę, zamiast tego, czuła jakby serce pękało jej na milion kawałków. Załkała cicho, choć z jej oczu nie popłynęła ani jedna łza. Skreślił ją!
- Słodki Jezu – szepnęła do siebie, gdy dotarł do niej, sens jego słów. Od teraz, będzie dokładnie tak jak powiedział. Każdy pocałunek Colina, będzie jej przypominał o tym, co tu się wydarzyło.
Idiotko, masz za swoje! – Wołała jej podświadomość.
Zerwała się na równe nogi i pędem pobiegła do wieży Gryffindoru, do swojego dormitorium, by tam wreszcie dać upust łzom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz