Lily przeciągnęła się rozkosznie i
uśmiechnęła do siebie. Celowo, przez dłuższą chwilę nie otwierała oczu, aby nie
okazało się, że wydarzenia wczorajszego dnia, były tylko pięknym snem. Uśmiechnęła
się jeszcze szerzej przywołując do siebie poszczególne obrazy… randka z Jamesem
w kawiarni, pocałunek przed jej domem, podróż Błędnym Rycerzem, skórzana kanapa
w salonie Potterów, na której… jęknęła tęsknie i ukryła twarz w poduszce.
Obiecała sobie, że jeśli otworzy oczy, i będzie w swoim pokoju, to pójdzie do
łazienki się utopić.
Usiadła i
powoli uniosła powieki. Zapiszczała z radości, Bez wątpienia pokój, w którym
się znajdowała nie należał do niej.
Słoneczne światło wpadające przez okno, pięknie
oświetlało ściany, koloru dojrzałej cytryny, na których wisiały obrazki
przedstawiające tropikalne wyspy. Na jasnej, drewnianej podłodze leżał
błękitny, puchaty dywan. Lily wstała z łóżka i dokładniej przyjrzała się
ręcznie rzeźbionym, dębowym meblom, które były prawdziwymi dziełami sztuki.
Szczególną uwagę zwracały nogi łóżka i stolika nocnego, przypominające swym
kształtem łapy dzikiego kota. Zrobiła kilka kroków po miękkim dywanie, oparła
dłonie o parapet i wyjrzała przez okno. Na zewnątrz rozpościerał się widok na
wielki ogród, pełen pachnących kwiatów i drzew owocowych. Daleko w tle,
zobaczyła kamienny murek a za nim łąkę, która prowadziła nad jezioro. Otworzyła
okno i zaciągnęła się świeżym powietrzem, pachnącym latem.
Naprawdę tu była! Nadchodzący tydzień
zapowiadał się bardzo interesująco. Zostawiając otwarte okno, podeszła do
fotela i wyjęła ze swojej torby bluzkę na ramiączkach i szorty. Powoli
otworzyła drzwi naprzeciwko szafy w nadziei, że za nimi znajduje się łazienka.
Nie myliła się, gdy weszła do środka, westchnęła z zachwytem na widok
olbrzymiej marmurowej wanny, na złoconych, lwich łapach. Całe pomieszczenie
wyłożone było, granitowymi kaflami z morskim deseniem. Na jednej ze ścian
umieszczono podwójną umywalkę z białego marmuru i dębową szafkę, na której
leżały puchate ręczniki. Naprzeciwko okna z witrażem, zamiast szyby, znajdowała
się toaleta oraz kabina prysznicowa dla dwóch osób. Na jej widok, w głowie
Lily, zaświtały nieprzyzwoite myśli. Potrząsnęła głową, gdy poczuła jak
rumieńce wykwitają na jej policzkach.
Wzięła
szybki prysznic i ubrała się, zerknęła jeszcze w kryształowe lustro, by
doprowadzić włosy do porządku i opuściła łazienkę. Rzuciła ostatnie spojrzenie
na pokój, a następnie otworzyła drzwi i wyszła na jasny korytarz.
Na całym
piętrze panowała cisza, zakłócana jedynie czyimś pochrapywaniem. Odnalazła
źródło tego hałasu i parsknęła śmiechem, na widok dużej tabliczki umocowanej na
drzwiach, naprzeciwko jej pokoju. Bez dwóch zdań, ten pokój należał do Jamesa i
Syriusza. Napis na tabliczce głosił:
„ JEŚLI
WEJDZIESZ DO TEGO POKOJU PRZED 12: 00 – ZGINIESZ!!!”
Pokręciła z
niedowierzaniem głową i zeszła schodami na parter. W salonie panował idealny
porządek i grobowa cisza. Nie zatrzymała się, by dokładnie obejrzeć
pomieszczenie, bo do kuchni zwabił ją cudowny zapach kawy i smażonego sera.
Tutaj
zastała pierwszego, nieśpiącego domownika. Przy stole siedziała pani Potter,
pogrążona w lekturze Proroka Codziennego.
Kuchnia
nieco różniła się od salonowego wystroju. Urządzona była w staroświeckim stylu,
ozdobiona boazerią i meblami w typowym angielskim stylu. Na kuchni smażyły się
kiełbaski i ser a w mosiężnym zlewie myły się naczynia. W oknach wisiały białe
zasłonki w drobne, czerwone kwiatki. A na kredensie cicho grało stare radio. Ta
kuchnia, była cudownie przytulna i Lily przez chwilę przypominała sobie kuchnię
swojej babci. Jedzenie posiłków w tym pomieszczeniu musiało być prawdziwą
przyjemnością.
Odchrząknęła
cicho, by zaznaczyć swoją obecność i weszła głębiej.
- Dzień
dobry, Mary. – Przywitała się z uśmiecham.
- Och, dzień
dobry, skarbie. Nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie. W tym domu, prócz
mnie i Seniora, nikt nie wstaje przed 11 z własnej woli. – Kobieta uśmiechnęła
się ciepło i gestem zachęciła Lily, aby usiadła przy stole.
Ruda nawet
nie wiedziała, która jest godzina. Rozejrzała się po kuchni w poszukiwaniu
zegara, i gdy go odnalazła, okazało się, że dochodziła dziesiąta.
- Wcale nie
jest tak wcześnie! – Powiedziała, zaskoczona, że spała tak długo.
- Mam
nadzieję, że dobrze spałaś?
- Tak!
Bardzo dziękuję, za ten pokój. Jest wspaniały!
- Cała
przyjemność po mojej stronie. Napijesz się kawy? Śniadanie będzie gotowe za
dziesięć minut.
- Poproszę.
Potrzebuję porannej dawki kofeiny, żeby dobrze funkcjonować. – Zaśmiała się
cicho. – Senior tez jest takim śpiochem, jak James i Syriusz?
- Och, na
pewno z chęcią, by do nich dołączył, ale niestety wciąż jeszcze chodzi
pracować. Choć myślę, że robi to bardziej dla frajdy niż dla galeonów.
- Czym się
zajmuje? – Lily była szczerze tym zainteresowana. – James nigdy nie opowiadał
mi o swoich rodzicach.
- Jak
widzisz, ja zajmuję się domem. Dawno temu zrezygnowałam z pracy. A James
pracuje dla Ministerstwa. Zajmuje się międzynarodowym rozwiązywaniem konfliktów
między czarodziejami.
- Taki mugolski
mediator. – Przetłumaczyła na swoje Lily i szybko wyjaśniła. – Pokojowy konsul.
- Tak,
dokładnie.
- Nie
wiedziałam, że wśród czarodziejów wybuchają jakieś konflikty.
- Cała masa!
W zeszłym miesiącu, James musiał jechać do Czechosłowacji, gdzie o mały włos a
pozabijaliby się z Austriakami, o jakiś głupi eliksir. Sprzeczali się, który z
odkrywców ma prawo nazwać miksturę swoim nazwiskiem!
- Przecież
to chore!
- Żebyś wiedziała!
Oczywiście chodziło o galeony. Ten, który wygra zgarnie złoto ze sprzedaży
eliksiru. Na szczęście szybko doszli do porozumienia. Jednak nie zawsze jest
tak kolorowo. Na pewno nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale we wszystkich
mugolskich wojnach swoje paluchy maczają także czarodzieje.
- Jak to? –
Lily ze zdumienia nie podmuchała kawy i boleśnie poparzyła sobie język.
- Wymyślają
różne, okropne bronie, a później sprzedają je tym naiwnym mugolom, żeby mogli
się nawzajem pozabijać! I właśnie aurorzy, a także wydział niewłaściwego użycia
czarów, no i wydział Jamesa, zajmują się ściganiem takich zbójów! – Mary, była
wyraźnie oburzona.
- To musi
być straszne! Ciarki mnie przechodzą, gdy słyszę o tych wszystkich wojnach, a
teraz jeszcze dowiaduję się, że czarodzieje w tym uczestniczą! To okropne.
- Na
szczęście mają, choć tyle rozumu w głowie, że się nie ujawniają, a mugole nie
zdają sobie sprawy, czym są te wszystkie specyfiki, które zabijają setki ludzi
– Mary wzdrygnęła się, ściągając z patelni kiełbaski i ustawiając na stole
cztery talerze. – No, koniec tych smutnych tematów! Częstuj się, a ja w tym
czasie wyciągnę z łóżek tych nicponi.
Mary opuściła kuchnię i udała się na piętro,
pozostawiając Lily z ponurymi myślami. Przypomniała sobie jak na początku
wakacji, w wieczornych wiadomościach usłyszała o trującej bombie, która
wybuchła w Wietnamie i wytruła tysiące ludzi. Czy to możliwe, by ten trujący
gaz, był wynalazkiem czarodziejów?
Z zamyślenia
wyrwało ją głośne łomotanie do drzwi i krzyki pani Potter.
- WSTAWAĆ
NATYCHMIAST! Jeśli za pięć minut nie zejdziecie na śniadanie, przez cały dzień
nie dostaniecie nic do jedzenia! – Zagroziła surowym tonem, po czym zeszła do
kuchni.
Uśmiechając
się łagodnie do Lily, zaczęła nakładać na talerze kiełbaski i ser.
- A czym
zajmują się twoi rodzice? – Zapytała, gdy skończyła. – Tak naprawdę, to nic nie
wiem na twój temat. Dopiero wczoraj rano dowiedziałam się, że James ugania się
za tobą od sześciu lat, a na dodatek powiedział mi o tym Syriusz a nie rodzony
syn!
Lily
zaczerwieniła się i upiła łyk kawy, by ugasić suchość w gardle.
- No, więc,
moja mama pracowała kiedyś, jako lekarz. Była ortopedą i nastawiała połamane
kości. Żebyś widziała jej minę, kiedy powiedziałam jej, że istnieje eliksir,
dzięki któremu kości nie dość, że błyskawicznie się zrastają, to jeszcze
potrafią odrastać!
- Pewnie
zwątpiła w swój zawód.
- Na
szczęście porzuciła pracę znacznie wcześniej. Teraz zajmuje się domem, a jej
nowe hobby to ogród. Nawet zapisała się do klubu ogrodnika i zamierza ponownie
iść na studia, by zostać projektantem zieleni.
- Bardzo
ambitnie, cokolwiek to znaczy. A twój tato?
- Tata jest
maklerem nieruchomości. Sprzedaje domy i mieszkania w całej Wielkiej Brytanii,
więc często wyjeżdża.
- Hmm, to
musi być ciekawa praca – odparła Mary, choć Lily zdawało się, że kobieta ma
niewielkie pojęcie na temat handlu nieruchomościami. – Co prawda nigdy nie
kupowaliśmy domu – ten odziedziczyliśmy po moich dziadkach, ale domyślam się,
że nie jest to proste zadanie.
Lily już
zamierzała opowiedzieć, jak kapryśni potrafią być klienci jej ojca, ale
zamilkła, gdy usłyszała odgłos ciężkich kroków na schodach.
Jako
pierwszy, w kuchni pojawił się Syriusz, który przeciągnął się, wymruczał coś,
co brzmiało jak „dzień dobry” a później rzucił się na swój talerz i obficie
polał kiełbaski keczupem?
Chwilę później w przejściu stanął James.
Serce Lily zgubiło jedno uderzenie, gdy ujrzała go tak cudownie „rozmemłanego”.
Jego powieki, wciąż były na wpół przymknięte, a włosy rozczochrane, jeszcze
bardziej niż zazwyczaj. Koszulkę z logo Angielskiej Reprezentacji Quidditcha,
niedbale upchnął w spodniach, które seksownie zwisały mu na biodrach, stopy
miał bose. Podszedł do stołu i z ciężkim westchnieniem opadł na krzesło. Wciąż
jeszcze się nie obudził, bo nie za bardzo interesowało go gdzie jest i kto
jeszcze zasiada przy stole.
- To
zbrodnia, budzić nas w środku nocy, mamo! – Wychrypiał ziewając potężnie. Miał
spory problem, by chwycić za ucho dzbanka, więc Mary uprzedziła go w obawie, że
syn nie trafi do kubka i zaleje kawą jej śnieżnobiały obrus.
- Już
dziesiąta, James! – Oburzyła się kobieta – Sama nie wiem, jak wam się udaje nie
spóźniać na zajęcia w Hogwarcie.
- Remus jest
naszym prywatnym, niezawodnym budzikiem – odpowiedział już nieco rozbudzony
Syriusz. Zdążył już zauważyć obecność Lily, więc uśmiechnął się do niej na
przywitanie – sam nie wiem jak to robi, ale jest na tyle skuteczny, że nawet
zdążamy zjeść śniadanie.
-
Zginęlibyście bez tego Remusa! To taki dobry chłopiec…
- Jasne,
postaw mu pomnik w ogródku. – Wymruczał James, przechylając kubek z kawą.
- Gdyby nie
on, pewnie już dawno wyrzuciliby was ze szkoły. Prawda, Lily?
- To bardzo
prawdopodobne. – Zaśmiała się Ruda.
James
zadławił się kawą, która boleśnie poparzyła mu gardło. Rozkaszlał się opluwając
cały obrus. Otworzył szeroko oczy, które zaszkliły się od łez, z przerażeniem
spojrzał na Lily, siedzącą obok jego matki. Dopiero teraz przypomniał sobie
wydarzenia poprzedniego dnia. I zdał sobie sprawę, że wygląda jak skończona
łajza, podczas, gdy kobieta jego życia przygląda mu się z rozbawieniem.
Wyprostował się i rękoma próbował doprowadzić do ładu rozwichrzone włosy.
- To nic nie
da, synku – zaśmiała się Mary – do czesania służy grzebień.
- Cześć,
Lily! – Uśmiechnął się szeroko, ignorując słowa matki. – Mam nadzieję, że
dobrze spałaś.
- Dziękuję,
na pewno lepiej od was! – Zachichotała.
- W wakacje
nie mamy w zwyczaju wstawać przed południem – wtrącił Syriusz – no chyba, że
Mary się na nas zaweźmie, tak jak dziś. – Posłał kobiecie oskarżycielskie
spojrzenie.
- Mamy
gościa, który wstaje o przyzwoitej godzinie na śniadanie i albo będziecie jeść
z nami, albo będziecie chodzili głodni aż do obiadu.
- Nie masz
serca, Mary! – Syriusz zrobił obolałą minę – A ty, Ruda pilnuj wieczorem swojej
herbaty, mam w zanadrzu spory zapas eliksiru słodkiego snu.
- Dzięki za
ostrzeżenie. – Ruda zaśmiała się głośno.
Czuła się
tak cudownie w domu Potterów, że w tej chwili pragnęła tu zostać na zawsze.
Matka Jamesa, była wspaniałą kobietą a i na Huncwotów miło się patrzyło, gdy
byli tak rozkosznie zrelaksowani w ten wakacyjny poranek. Przygryzając swoją
kiełbaskę, Lily spojrzała na Jamesa z półprzymkniętych powiek. Wciąż był w nią
zapatrzony, a z jego ust nie schodził głupkowaty uśmiech. Patrzył na nią takim
wzrokiem, jakby się bał, że gdy odwróci głowę, ona rozpłynie się w powietrzu.
Zrobiło jej się ciepło na sercu.
Tą magiczną
chwilę zepsuło nagle głośne beknięcie Syriusza. Pozostała trójka spojrzała na
niego z obrzydzeniem, więc zmieszany przestał klepać się po brzuchu i posłał im
przepraszające spojrzenie.
- Sorry, ale
to wszystko przez ciebie, Mary. Gdybyś nie podawała takich pysznych śniadań,
nie obżerałbym się jak świnia.
- Obżerasz
się i zachowujesz jak świnia! – Oburzyła się kobieta. – Za karę posprzątasz
stół po śniadaniu!
- Da się
zrobić!
- I
przypominam ci, że wciąż nie wolno ci używać czarów poza szkołą!
- Jeszcze
tylko dwa tygodnie! – Syriusz zatarł dłonie z zadowoleniem – A ty, stary
przyjacielu, będziesz szorował gary jeszcze przez dobry miesiąc z haczykiem! –
Zadrwił z Rogacza.
- Ależ
jesteś zabawny! – Odparł James z ponurą miną.
- Obaj macie
urodziny w wakacje?! – Zdziwiła się Lily. Poczuła się naprawdę głupio, zdając
sobie sprawę, że pomimo tego, że znają się od blisko siedmiu lat, tak niewiele
wie na ich temat.
- Ja 15
lipca – odparł dumnie Syriusz – a ten gówniarz, dopiero 24 sierpnia!
- Zaraz tak
ci przyłożę, że stracisz wszystkie zęby, PRZYJACIELU! – Warknął James,
zaciskając pięści.
- Dość już
tych popisów! – Zawołała Mary, by powstrzymać zbliżająca się awanturę. – Co
zamierzacie dziś robić?
- Iść spać.
– Ziewnął Black.
- To dopiero
wieczorem – poprawiła go Mary – dziś będzie słonecznie i ciepło przez cały
dzień, więc proponuję żebyście pokazali Lily okolicę.
- Na
przykład Pub u Brada! – Syriusz wyszczerzył zęby i puścił oko do Jamesa.
- Jeśli
jeszcze raz, was tam przyłapię, to pourywam wam uszy! – Wściekła się Mary. –
Kto to widział, żeby porządni chłopcy szlajali się po takich spelunach!
- Wypraszam
sobie! Wcale nie jesteśmy porządni, a Pub u Brada, to elegancki lokal dla…
- Pijaków i
obdartusów! – Warknęła Mary.
- Przez okno
widziałam, że w niedaleko jest piękne jezioro – Lily postanowiła przerwać tą
nieprzyjemną wymianę poglądów – z chęcią obejrzałabym je z bliska.
- daj mi
kwadrans i będziemy mogli iść. – Jamesowi najwyraźniej przypadł do gustu ten
pomysł, bo zerwał się z krzesła i już był na schodach.
- Ej,
zaczekaj! Ja też chcę iść! – Zawołał Syriusz rzucając się za przyjacielem.
- I to by
było na tyle, jeśli chodzi o Syriuszowe sprzątanie ze stołu. – Mary załamała
ręce.
- Nie
przejmuj się, z chęcią ci pomogę. – Zaproponowała Lily.
- Bardzo ci
dziękuję. James i Syriusz, to straszne fleje.
- Tak,
widziałam ich dormitorium w Hogwarcie i w pełni się z tobą zgadzam!
*
Piętnaście minut później, przemierzali
łąkę, idąc w kierunku jeziora. Lily wciąż nie mogła nasycić się urokiem tego
magicznego miejsca. Dookoła nich panował wszechogarniający spokój, zakłócany
jedynie śpiewem ptaków i cykaniem świerszczy. Czuła się jakby czas stanął w
miejscu. Wzięła głęboki oddech delektując się zapachem polnych kwiatów i
wystawiła twarz do słońca.
- Jak tu
cicho i spokojnie. – Powiedziała uśmiechając się do siebie. – Cudowne miejsce.
Żadnych samochodów i miejskiego gwaru.
- Kochanie,
tutaj życie zaczyna się po zmroku – wyjaśnił Syriusz, wkładając dłonie w
kieszenie wytartych jeansów, – kiedy wszystkie stare pryki, idą spać.
- Zaczynam
rozumieć, dlaczego nie wstajecie z łóżek przed południem. – Zaśmiała się. –
Całą noc balujecie!
- Oj tam,
balujemy. – James lekceważąco machną ręką. – Czasem wpadniemy do Brada, na
jednego.
- Lub dwa –
uściślił Black – czasem więcej.
- Do Brada?
Macie na myśli, tą spelunę dla pijaków i obdartusów, o której wspominała Mary?
- Bardzo cię
proszę, nie obrażaj Brada! – Syriusz pogroził jej palcem. – To porządny gość, a
jego lokal uważany jest za jeden z najlepszych w Dolinie Godryka.
James w
zamyśleniu przysłuchiwał się tej bezsensownej wymianie zdań. Zerknął na Lily,
wydawała się być taka szczęśliwa i zrelaksowana, jednak wydawało mu si, że
prowadzi tą rozmowę z Syriuszem, tylko po to, by nie nastąpiła niezręczna
cisza. Łapa za to świetnie się bawił w ich towarzystwie. James był trochę zły
na przyjaciela, że nie był na tyle domyślny, by zostać w domu i dać Jamesowi i
Lily trochę czasu tylko dla siebie.
- W takim
razie, co robicie nim zapadnie zmierzch? – Z zamyślenia wyrwał go głos Lily.
- Trochę latamy,
włóczymy się po wiosce, kąpiemy w jeziorze. – James wzruszył ramionami,
uzmysławiając sobie ze smutkiem, jak monotonne były dotąd jego wakacje.
- O,
właśnie! I to jest doskonały pomysł! – Syriusz klasnął w dłonie, szczerząc
zęby. – Nic tak z rana nie orzeźwia, jak kąpiel w jeziorze!
- to wcale
nie jest doskonały pomysł! – Zaprotestowała Lily. – Nie mam stroju kąpielowego.
- Oj, Evans,
jaka ty jesteś ograniczona! Kostium nie będzie ci potrzebny. – Black wykonał
serię tak szybkich ruchów, że Lily zdążyła tylko pisnąć, gdy nogą podciął jej
kolana a następnie przerzucił ją sobie przez ramię jakby warzyła tyle, co worek
pierza. Całkowicie ignorując jej wrzaski i wierzganie nogami, ruszył pędem w
kierunku jeziora. Nie zatrzymał się nawet tuż przy brzegu, tylko z rozpędu
wpadł do wody i dopiero, gdy zanurzył się po pas, zdjął Lily ze swoich ramion i
rzucił ją na głęboka wodę, śmiejąc się przy tym głośno.
To, co
zrobił Syriusz, wydało się Jamesowi tak idiotyczne, że aż wspaniałe. Nie
zastanawiając się ani sekundy, pobiegł za nimi zostawiając na brzegu jedynie
buty, wskoczył do jeziora i zanurkował. Znalazł się obok Lily, dosłownie kilka
sekund po tym, jak wypłynęła na powierzchnię i obrzuciła Blacka serią
przekleństw. Niezauważony, chwycił ją w pasie i wciągnął z powrotem pod wodę.
Była tak
zaskoczona, ze ledwie zdążyła zaczerpnąć powietrza. Nie wiedziała, co się
stało, ale była pewna, że ręce, które chwyciły ją w pasie należały do
człowieka, a skoro Syriusz wciąż był na powierzchni, nie mógł to być nikt inny
jak James.
Mocno
uwiesiła się na jego szyi i otworzyła oczy, nie myliła się. Rogacz uśmiechnął
się do niej zawadiacko a następnie, zupełnie spontanicznie przycisnął usta do
jej warg, wynurzając ich na powierzchnię. Lily, była oszołomiona tempem
wydarzeń, że tylko zaczerpnęła powietrza przez nos i nie wypuszczając Jamesa z
objęć, zainicjowała bardziej namiętny pocałunek, nie musiała długo czekać na
jego odpowiedź. Zupełnie nie interesowało jej, jak głębokie jest jezioro, jeśli
miała utonąć, byłaby to najcudowniejsza śmierć, jaką mogła sobie wymarzyć.
- No proszę
was! Zaraz się porzygam! – Z tej cudownej chwili zapomnienia wydobył się głos
Syriusza, który zdążył już do nich podpłynąć. – Moglibyście się powstrzymać do
czasu, aż będziecie sami.
- Nie możemy
być sami, bo łazisz za nami jak pies! – Warknął James.
- Ranisz
moje uczucia, przyjacielu! – Black zrobił smutną minę. – Przecież wiesz, że nie
mogę wrócić do domu, bo Mary zagoni mnie do roboty!
- To już
twój problem, gdzie pójdziesz! – James sapnął z irytacją. I właśnie wtedy, Lily
zrobiła coś tak nieoczekiwanego, że jego serce zgubiło jedno uderzenie.
Objęła go
mocniej za szyję, ukryła twarz w jego szyi i zmysłowo szepnęła mu do ucha.
- Pozbądź
się go!
Uśmiechnął
się szeroko, położył dłoń na jej pośladku i przycisnął ją mocno do swojego uda.
- Wygonię go
jutro z domu na cały dzień – wyszeptał, czule głaszcząc ją po pupie – obiecuję.
- Już się
nie mogę doczekać.
- Co wy tam
tak szepczecie? – Zainteresował się Black.
- Właśnie
ustalamy, jakim sposobem najszybciej cię utopić! – Zawołał Rogacz.
Wypuścił
Lily z objęć i szybko rzucił się na Łapę, podtapiając go. Syriusz jednak nie
zamierzał poddać się bez walki i już po chwili James także, był pod wodą.
Lily zaśmiała
się głośno, widząc tą męską wojnę, ale nie to cieszyło ją tak bardzo. To
obietnica Jamesa wywołała u niej euforię. Cały dzień sam na sam z Jamesem
Potterem? Och tak! Bardzo proszę!
Kiedy wreszcie obaj byli tak zmęczeni, że nie
mieli siły nawet oddychać, wypłynęli na brzeg i rzucili się na trawę. Lily,
wciąż uśmiechnięta, usiadła obok Jamesa i nie mogąc oprzeć się pokusie,
pogłaskała go czule po mokrych włosach. Nawet nie odwróciwszy głowy w jej
stronę objął ją mocno ramieniem i zacisnął dłoń na jej talii, jakby chciał
wszystkim dać do zrozumienia, że ta dziewczyna należy tylko do niego.
Lily nie
miała nic przeciwko takim gestom, wręcz przeciwnie, bardzo podobała jej się ta
zawziętość Jamesa.
Gdy chłopcy odpoczęli na tyle, by zacząć
spokojniej oddychać, wstali i ociekając wodą, ruszyli w stronę domu. James ani
na chwilę nie wypuścił dłoni Lily, od czasu do czasu zerkając na nią i
posyłając ukradkowy uśmiech.
Właśnie
stali przed domem, gdy usłyszeli brzęk tłuczonego szkła i stłumiony krzyk Mary
Potter.
- Sudan!!! –
Zawołała Mary, nienaturalnie piskliwym głosem. – Na głowę ci padło!!!
- Oho, czas
się ewakuować. – James aż za dobrze znał ten ton i wiedział, że nie należy
pojawiać się teraz w zasięgu ręki matki.
- Jestem za.
– Przytaknęła mu Lily, robiąc krok w tył.
-
Oszaleliście?! – Oburzył się Syriusz. – Stary jest w opałach, trzeba go
ratować! Już jesteśmy!!! – Zawołał znacznie głośniej i raźnym krokiem wszedł do
kuchni.
Lily także
weszła do pomieszczenia i oceniła sytuację. Bez dwóch zdań nie była to miła
pogawędka przy herbatce. Mary i Senior, stali po przeciwnych stronach kuchni i
wpatrywali się w siebie. Na policzkach kobiety wykwitły czerwone rumieńce,
sapała ciężko i zerkała na męża z rządzą mordu w oczach. Pan Potter, lekko
zgarbiony, opierał się o parapet i ze spuszczoną głową wpatrywał się w podłogę.
- Co się
stało? – James podszedł do ojca, decydując, ze po tej stronie kuchni jest
zdecydowanie bezpieczniej. Odpowiedzi jednak udzieliła mu matka.
- Twój
ojciec nas opuszcza! – Krzyknęła piskliwym głosem:
- Mary,
proszę nie wyolbrzymiaj!
- Zamierzasz
wyjechać na pół roku do Sudanu i mówisz mi, ze wyolbrzymiam?!! – Mary z głośnym
hukiem ustawiła na stole półmisek z pieczenią wieprzową. – Siadać do stołu! –
Warknęła na młodych, całkowicie ignorując ich przemoczone ubrania.
Podczas
obiadu nikt nie odważył się odezwać, gdyż pani Potter warczała groźnie, gdy
tylko ktoś głośniej szurnął widelcem po talerzu. Biedny Syriusz nie zdążył się
porządnie najeść, bo gdy tylko Lily odłożyła sztućce dziękując za pyszny obiad,
Mary machnęła różdżką i wszystkie talerze odfrunęły do zlewu. Dzbanek po soku
malinowym, jakby przypadkiem zahaczył o głowę Jamesa Seniora.
Nikt nie
odważył się wstać od stołu do momentu, aż Mary nie wyparowała z kuchni i udała
się do sypialni na piętrze. Dopiero, gdy usłyszeli głośne trzaśnięcie drzwiami,
wszyscy odetchnęli z ulgą.
- O co
chodzi z tym Sudanem? – James spojrzał na ojca, który wzdychał ciężko.
- Chcą mnie
wysłać z misją pokojową na pół roku – wyjaśnił przełykając głośno ślinę – potrzebują
tam mediatora, bo kryzys się zaostrza. Tak naprawdę nie dali mi wyboru. Mogę
jechać tam lub…
- Lub, co? –
Zapytał Syriusz.
- Do Iraku.
W sam środek rozgrywek mugolskich. Doszedłem do wniosku, ze bezpieczniej będzie
jednak w Sudanie.
- I pewnie
myślałeś, że zachwycona mama, spakuje ci walizkę?
- Na pewno
nie spodziewałem się, że będzie rzucać we mnie talerzami – westchnął Senior –
po tylu latach powinna się już przyzwyczaić.
- Tato, co
innego jak wyjeżdżasz na tydzień lub dwa, no góra miesiąc, ale tu chodzi o pół
roku! Sam pomyśl jak ona się czuje. Ja i Syriusz jedziemy do Hogwartu, ty do
Sudanu. Będzie tu zupełnie sama.
- Bardzo
dziękuję synu, że stanąłeś po mojej stronie! - Senior uśmiechnął się ironicznie.
- Tato,
zawsze jestem po twojej stronie, uważam tylko, że to kiepski moment i na zbyt
długo.
- Nie dali
mi zbyt dużego wyboru.
- Kiedy masz
wyjechać, staruszku? – Do rozmowy włączył się Syriusz.
- Za dwa
tygodnie. To ją chyba najbardziej rozwścieczyło. Mam nadzieję, że do tego czasu
zacznie ze mną rozmawiać.
- Bądź
spokojny. – Black wstał i poklepał pana Pottera po ramieniu. – A teraz idź na
piwko do Brada, a ja z nią pogadam.
- Boże nie!
– Oczy seniora rozszerzyły się w przypływie paniki.
- Nie martw
się, na pewno niczego już nie pogorszę. – Zaśmiał się złośliwie i odszedł na
górę.
Lily odprowadziła Syriusza wzrokiem i
westchnęła cicho. Czuła się niezręcznie w tej sytuacji, przez chwilę
zastanawiała się czy nie powinna wrócić do domu, ale właśnie w tym momencie,
James chwycił ją pod stołem za kolano, puścił do niej oko i uśmiechnął się
całkowicie rozwiewając jej obawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz