Wchodząc do Pokoju Wspólnego, rzuciła
torbę na podłogę i opadła na fotel wzdychając ciężko. Zacisnęła mocniej powieki
i zazgrzytała zębami. Gwar rozmów i głośne śmiechy innych Gryfonów irytowały
ją, ale była tak wykończona, że nie miała sił, by wdrapać się po schodach do
swojego dormitorium.
Wiedziała, że siódmy rok będzie tym
najtrudniejszym w Hogwarcie, jednak nie sądziła, że profesorowie aż tak bardzo
dadzą im w kość. Jeśli chciała dotrwać do OWUTEMÓW i nie postradać zmysłów,
musi zrezygnować z kilku dodatkowych zajęć, na które nieroztropnie się
zapisała. Miękki i wygodny fotel działał relaksująco. Dźwięki otaczającego ją
świata wciąż docierały do niej, jednak nie były już tak irytujące. Oddychała
głęboko, zapadając w kojącą drzemkę. Drgnęła lekko, gdy czyjeś ciepłe dłonie
objęły ją w talii, nie otworzyła jednak oczu – nie miała na to siły.
- Dlaczego
tutaj śpisz, kotku? – Gorący oddech Jamesa przyjemnie połaskotał jej ucho.
- Hmmm… ja
nie… - och, o co on pytał?
- Chodź, na
górze stoi miękkie, ciepłe łóżko, tam będzie Ci wygodniej.
- Mmmm… -
mruknęła niezadowolona, gdy James pociągnął ją za rękę. Nie miała ochoty ruszać
się z miejsca.
- Oj, mała.
Chyba za dużo zajęć jak na jeden dzień. – James zaśmiał się cicho i chwycił
Lily w ramiona.
- Zostaw…
- Cicho!
Zaniosę Cię do łóżka – pocałował delikatnie jej skroń i zaczął wdrapywać się po
schodach prowadzących do dormitorium Huncwotów.
Gdy dotarł
do pokoju, zamknął drzwi cichym kopnięciem i zaczął przedzierać się przez
sterty klamotów porozrzucanych po podłodze, kierując się do swojego łóżka.
Położył śpiącą dziewczynę na swoim łóżku a następnie zdjął buty. Zmięta szata
wylądowała na podłodze pod oknem, a rozwiązany krawat zawisł na lampce nocnej.
Ułożył się obok Lily i okrył ją kocem. Westchnęła rozkosznie i wtuliła twarz w
jego klatkę piersiową. Uśmiechnął się do siebie obejmując Lily ramieniem. Była
taka bezbronna, gdy spała. I wyglądała tak pięknie!. Zdał sobie sprawę, że
mógłby ją tak obserwować godzinami i nigdy nie znudziłoby mu się to.
*
Miękki materac pod sobą i delikatny
zapach męskich perfum tuż przy nosie, wprawiał ją w stan błogiego
rozleniwienia. Czuła się cudownie, jednak coś było nie tak, skoro już zaczynała
wybudzać się ze snu. Poczuła jak kropelka zimnego potu spływa jej po karku i
szybko zrozumiała, dlaczego się obudziła – było jej za gorąco.
Skopała z
siebie gruby koc i spróbowała przekręcić się na drugi bok, ale czyjaś ręka
blokowała jej ruchy.
- Mrrr… -
zamruczała, przeciągając się i uchylając jedną powiekę. Tuż przed sobą ujrzała
twarz swojego kochanego chłopaka, chwilę później na swych ustach poczuła żar
pocałunku.
- Witaj,
moja piękna… - szepnął, obejmując ją w pasie i głaszcząc po plecach.
- Witaj, mój
piękny! – Uśmiechnęła się i zarzuciła mu ręce na szyję. – Zdradź mi, co robię w
Twoim łóżku?
- Przed
chwilą spałaś.
- A jak
tutaj trafiłam?
- Zasnęłaś
na fotelu w Pokoju Wspólnym odmówiłaś pójścia do własnego dormitorium, więc
przyniosłem Cię tutaj.
- Dziękuję,
jesteś kochany. Która godzina? Długo tak spałam?
- Jakieś
dwie godziny, dochodzi siódma.
- Nie opłaca
się w takim razie wstawać – uśmiechnęła się zalotnie – chyba nie będziesz miał
nic przeciwko, jeśli zostanę w Twoim łóżku tę jedną noc?
Nie czekając
na odpowiedź przywarła ustami do jego warg i powoli zaczęła rozpinać guziki
białej koszuli Jamesa. Nie protestował, tylko wydał z siebie pomruk zadowolenia
i szybko przeturlał się tak, że teraz Lily leżała pod nim. Jednym kopnięciem
zrzucił koc na podłogę i wciąż nie przerywając pocałunku, odszukał dłonią
miejsce, w którym kończyła się jej spódniczka a zaczynała – gładka skóra ud,
wciąż ukryta pod cienkimi rajstopami. Sapnął nieco sfrustrowany i zabrał się za
rozpinanie guzików przy koszuli Lily. Jego koszula zdążyła już wylądować na
podłodze obok koca i lada chwila miała dołączyć do niej garderoba Lily.
Oderwał się
od jej ust i pocałunkami zaczął wyznaczać wilgotną ścieżkę, kierując się w dół,
do piersi. Chwycił w zęby rąbek koronkowego biustonosza, mając nadzieję, że to
wystarczy, by przestał blokować mu drogę do upragnionego celu. Niestety stanik
był bardziej zawzięty. Lily uniosła się lekko do góry, ułatwiając Jamesowi
pozbycie się zbędnego materiału. Wsunął dłonie i przez chwilę męczył się z
zapięciem. Kiedy wreszcie uporał się z tym draństwem, uśmiechnął się
triumfalnie.
- Po co
nosisz to cholerstwo?! – Zapytał zsuwając ramiączka i odrzucając biustonosz na
podłogę.
- Żeby
utrudniać Ci zadanie – zachichotała.
- Ach tak… -
zmrużył oczy i przywarł ustami do jednego z sutków, sprawiając, że serce Lily
zgubiło jedno uderzenie. Dłonie Lily powędrowały na nagie plecy Jamesa a
następnie niżej, aż do tylnej kieszeni jeansów, skąd wydobyła małą, srebrną
torebeczkę z prezerwatywą. Odłożyła ją na poduszkę i ponownie rozpoczęła
wędrówkę po umięśnionych plecach chłopaka. Zadrżał, czując jak jego spodnie robią
się nieznośnie ciasne. Nie odrywając ust od piersi Lily, James jedną dłonią
rozpiął guzik i rozporek i zaczął zsuwać spodnie z bioder.
Dokładnie w
tym – najmniej odpowiednim – momencie drzwi dormitorium otworzyły się z hukiem.
- Zbieraj
się James, musimy iść… Oj!! – Syriusz stanął jak wryty, jednak nie odwrócił
wzroku. Uśmiechnął się tylko diabolicznie i bezczelnie obserwował,. Jak Lily
próbuje ukryć się za Jamesem.
- Wynoś się,
Black! - Lily chwyciła za czerwoną kotarę, chcąc ją zaciągnąć a drugą ręką zasłaniając
nagi biust.
- To moja
sypialnia, Evans! – Syriusz wyszczerzył się jeszcze bardziej. Usiadł na swoim
łóżku i z zainteresowaniem obserwował starania Lily, by zaciągnąć kotary.
- Nie bądź
chamem, Łapo! – James zasłonił wreszcie łóżko przed wścibskim wzrokiem Syriusza
i pomógł Lily założyć koszulkę.
-
Zniknęliście dwie godziny temu, myślałem, że już skończyliście – wyciągnął spod
łóżka stary plecak i zaczął upychać w nim różne rzeczy: kawałek starego
pergaminu, dziwnie mieniący się materiał, dwa obdarte lusterka, na wpół
opróżnioną butelkę Ognistej Whisky – A wy dopiero zaczynacie! Przykro mi, że
muszę zepsuć tak romantyczny wieczór…
- Wcale Ci
nie jest przykro, dupku! – Warknęła Lily.
- Masz rację
nie jest mi przykro – Black wstał z łóżka i wsadził głowę między zasłonki –
James, czas nagli… Niezłe cycki, Evans!
-
Spierdalaj, Łapo! – James wypchnął Syriusza i wstał szybko zapinając rozporek.
Lily z
zaskoczeniem obserwowała, jak James dopina guziki i zakłada buty. Nie tego się
spodziewała, przecież mieli spędzić wspólnie całą noc! Co się, do cholery,
działo?!?!
- Czy ty się
gdzieś wybierasz, James? – Spojrzał na nią jakby dopiero teraz uświadomił
sobie, że Lily wciąż siedzi na jego łóżku.
- Yyyy… No
tak… przepraszam, zapomniałem Ci powiedzieć.
- Słucham?!?
– Zaskoczenie ustąpiło miejsca złości.
- Musimy z
chłopakami wyskoczyć… gdzieś, na kilka godzin… nie gniewaj się. – Podszedł do
niej i próbował pocałować, ale odwróciła głowę.
- Nie
gniewaj się??? Mam się NIE GNIEWAĆ?!?! Żarty sobie robisz?!?! Drugą noc z rzędu
wymykasz się z Wieży, nie mówisz, dokąd idziesz, a ja mam się NIE GNIEWAĆ!! – Z
każdym słowem krzyczała coraz głośniej, jej policzki pokryły się czerwienią a
oddech przyspieszył. Rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś, czym mogłaby w niego
rzucić, ale nic takiego nie znalazła – Koledzy i nocne szlajanie się po zamku
są ważniejsze ode mnie?!?!
- Lily, to
nie tak…
- A jak, do
cholery?!?! Oświeć mnie, może coś przegapiłam!!
- Nie
wściekaj się! Kocham Cię i jesteś dla mnie bardzo ważna, ale nie mogę teraz
zostawić chłopaków. To bardzo ważne. Obiecuję…
- Obiecanki
– cacanki, James! Idź!! Zabaw się z kumplami! Mam nadzieję, że za pierwszym
zakrętem złapie Was Filch i zarobicie miesięczny szlaban! – Szybkim krokiem
ruszyła do drzwi, zawzięcie walcząc ze łzami, które cisnęły jej się do oczu.
- Lily
proszę… - ruszył za nią, lecz nim zdążył ją dogonić, drzwi już zatrzasnęły się
– Pięknie kurwa, PIĘKNIE!! – Uderzył pięścią w zamknięte drzwi z nadzieją, że
ból dłoni, choć odrobinę złagodzi wściekłość, którą teraz odczuwał. Kilka razy
kopnął w ścianę, ale to także nie przyniosło ulgi.
- Wyluzuj,
stary. Do rana jej przejdzie – Syriusz wyszedł z łazienki, zarzucając na ramię
plecak.
- Ja Cię
kiedyś, kurwa, zabiję!!! – James z wściekłością zamachał pięścią przed twarzą
przyjaciela. – Zawsze musisz coś spieprzyć. ZAWSZE!!
- Skąd
miałem wiedzieć??? – Syriusz wzruszył ramionami, nie przejmując się zbytnio
wściekłością Pottera – Powścieka się trochę i do rana zapomni. A ty pośpiesz
się, bo Remus nie będzie na ciebie czekał!!
James wziął
kilka głębokich, uspokajających oddechów. Syriusz miał rację: w tej chwili
najważniejsze było bezpieczne dotarcie do Zakazanego Lasu przed wzejściem
księżyca. Lily i jej humory będą musiały zaczekać do rana. Jutro będzie ją
przepraszał. Otworzył drzwi i poklepał Syriusza po plecach.
- Mogłeś,
chociaż zapukać, frajerze! – Warknął James opuszczając dormitorium.
*
Lily przemyła twarz zimną wodą i
spojrzała w lustro. Wyglądała koszmarnie. Ciemne sińce pod oczami pozostały,
jako pamiątka nieprzespanej nocy a czerwone spojówki zdradzały morze wylanych
łez. Umyła zęby i wyszczotkowała włosy, nałożyła na twarz odrobinę pudru, by,
choć trochę ukryć żenujący stan. Nie da mu tej satysfakcji! Nie da po sobie
poznać jak bardzo się o nich martwiła.
Zabrała z
łóżka torbę, zarzuciła ją na ramię i opuściła dormitorium.
- Lily,
pospiesz się! Nie zdążymy zjeść śniadania! – Lori postukała palcem w tarczę
srebrnego zegarka.
-
Dziewczyno, co się z Tobą dzieje? – Dor z niezadowoleniem pokręciła głową. –
Nawet Huncwoci już poszli, a Ty jeszcze pindrzysz się przed lustrem.
-
Huncwoci??? – Lily ze zdziwienia otworzyła usta. – James poszedł na
śniadanie??? Nie zaczekał na mnie?!?!
- No nie,
James nie zszedł - Lorraine podrapała się w głowę – Tylko Peter i Syriusz.
- James
jeszcze śpi, chodź Lily. – Dorcas zadreptała stopą niecierpliwiąc się.
- Śpi!!!
Idźcie beze mnie, dogonię Was!
Wspinając
się na schody prowadzące do dormitorium chłopców, Lily zerknęła na zegarek.
Dochodziła dziewiąta. Za pół godziny rozpoczynały się zajęcia z Eliksirów!
Mieli naprawdę niewiele czasu na śniadanie a ten oszołom smacznie sobie spał!!!
Ogarnęła ją dzika furia podobna do tej, którą odczuwała, gdy wczorajszego
wieczoru opuszczała sypialnię Huncwotów. Wparowała do pokoju nie siląc się o
zachowanie ciszy. Podeszła do łóżka Jamesa i zawahała się na chwilę. Widok
śpiącego Jamesa zawsze ją rozczulał. Wyglądał tak słodko, tak… niewinnie.
Szybko jednak przypomniała sobie, dlaczego jest tak bardzo na niego zła.
Wystawił ją wczoraj wieczorem! Wolał włóczyć się z kolegami niż spędzić z nią
noc!! Zazgrzytała zębami i strzeliła Jamesa w głowę, wkładając w ten cios całą
wściekłość, jaką gromadziła w sobie przez całą noc. Poderwał się gwałtownie z
cichym krzykiem i nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się po pokoju. Jego mózg nie
przyswajał żądnych wiadomości. Nie miał zielonego pojęcia, kto lub co, go
obudziło. Dopiero po kilku chwilach udało mu się skupić rozbiegany wzrok na
Lily stojącej tuż obok.
- Lil…-
Przetarł dłonią zaspaną twarz.
- Za
dwadzieścia minut rozpoczynają się Eliksiry, Potter!!- Warknęła odwracając się
na pięcie – Wstawaj, jeśli nie chcesz się spóźnić!
- Lily
zaczekaj! – James zerwał się z łóżka i rzucił się za Lily nie zamierzał tym
razem dać jej uciec. Niestety potknął się o spodnie, które porzucił kilka
godzin wcześniej na podłodze i z głuchym łoskotem padł pod nogi dziewczyny –
Kurwa!! – Zaklął brzydko, niezgrabnie wstając i chwytając Rudą w ramiona –
Dlaczego się wściekasz?
- Jeszcze
pytasz?!? – Wysapała gniewnie – Całą noc przez Ciebie nie spałam!!! Martwiłam
się o Ciebie! Bałam się, że coś Ci się mogło stać!
- Lily nie
dramatyzuj! – Westchnął głośno, rozcierając bolące kolano – zupełnie
niepotrzebnie się martwiłaś, doskonale wiemy jak chodzić nocą po Zakazanym
Lesie… - ugryzł się w język, gdy uzmysłowił sobie, że powiedział zbyt wiele,
ale było już za późno.
- Byliście w
ZAKAZANYM LESIE!?! – Krzyknęła wytrzeszczając oczy z przerażenia. – Czy ty
wiesz, jakie tam żyją zwierzęta?!?! Mogliście zginąć, Jezu Chryste, czy
jesteście aż takimi kretynami?!?! Błagam powiedz, że żartowałeś!
-
Żartowałem.
- Boże,
jesteście dorośli a zachowujecie się jak banda gówniarzy, która…
- Czy
moglibyście kłócić się w Pokoju Wspólnym? Nie czuję się najlepiej – cichy
zachrypnięty głos Remusa przerwał sprzeczkę kochanków.
- Och,
Remus! – Skonsternowana Lily spojrzała na bladą twarz Lupina. Wyglądał
okropnie. – Przepraszam, nie wiedziałam, że śpisz. Już mnie tu nie ma.
Bezszelestnie wycofała się z pokoju, posyłając Jamesowi jadowite spojrzenie – A
ty, Potter, nie odzywaj się do mnie!
Opuściła Wieżę Gryffindoru i ruszyła do
Lochów, gdzie za dziesięć minut rozpoczynały się zajęcia z Eliksirów. Nie było
już sensu iść do Wielkiej Sali, nie zdążyłaby zjeść śniadania, a przez tę
kłótnię z Jamesem i tak nie była głodna.
Korytarz pustoszał
i dookoła panowała nienaturalna wręcz cisza, która wprawiała Lily w jeszcze
podlejszy nastrój. Wciąż była wściekła na Jamesa, ale widok chorego Remusa,
także nie dawał jej spokoju. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, że od kilku dni
wyglądał dość kiepsko, a dziś był wyraźnie chory! Ta banda pacanów nie miała
serca skoro w takim stanie wyciągali Remusa na nocne wypady do Zakazanego Lasu!
Na Merlina,
co to za kretyński pomysł!!! – Pomyślała, schodząc po schodach. Podejrzewała,
że wymykają się z zamku, ale była przekonana, że spędzają ten czas w Hogsmeade
w Gospodzie Pod Świńskim Łbem. W najczarniejszych scenariuszach nie wyobrażała
sobie, że mogą szlajać się po lesie!!! A zresztą, cóż jest tam takiego do
roboty, prócz uciekania przed groźnymi bestiami?
Tępota i
nieodpowiedzialność Jamesa, zadziwiła Lily. Zawsze taki był, ale sądziła, że
odkąd są razem – wydoroślał. O jakże się myliła! Nie zmienił się wcale i teraz,
gdy to sobie uświadomiła stawiała ich związek pod ogromnym znakiem zapytania.
Kochała go i jeśli on mówił prawdę o tym, że ją kocha to nie powinni mieć przed
sobą żadnych tajemnic!
- LILY!!!
Zatrzymała się i odwróciła głowę, by ujrzeć,
jak zziajany James zbiega po schodach. Miał rozczochrane włosy, źle zapiętą,
niewsadzoną w spodnie koszulę i niezawiązany krawat, przerzucony przez ramię.
Nie wiedziała, czy jest gotowa na rozmowę z nim. Mimo to zaczekała, aż do niej
podbiegł.
- O co
chodzi, James? - Zapytała, siląc się na najbardziej lodowaty ton.
- Musimy
porozmawiać…- schylił się łapczywie łapiąc powietrze. Bieganie po schodach, po
całonocnych wyprawach, wyraźnie mu nie służyło – zauważyła Lily z mściwą
satysfakcją.
- Co się
dzieje z Remusem?
James
znieruchomiał na chwilę i wstrzymał oddech. Ogarnęła go panika. Dlaczego Lily
zapytała go o Remusa?!? Czyżby wiedziała?? Ale skąd?! Nie mogła znać prawdy!
- O co
chodzi? – Zapytał niepewnie – z Remusem wszystko w porządku.
- No chyba
nie do końca. Nie wyglądał najlepiej. Jest chory?
Ach! Więc
zaniepokoił ją marny wizerunek Remusa! – James odetchnął w myślach z ulgą.
- No… struł
się biedaczek. – James machnął ręką – Zjadł coś paskudnego.
- A może
wypił? – Zapytała drwiąco – Za dużo Ognistej?
Trochę jej
to nie pasowało do Lupina, ale nie przychodziło jej do głowy żadne inne
rozsądne wyjaśnienie. Z drugiej strony nie było to wcale aż takie dziwne. W
końcu przyjaźnił się z trójką największych moczymord, jakich pamiętał Hogwart.
- No może
faktycznie ciut za dużo Ognistej – Rogacz uśmiechnął się przepraszająco.
- Jesteście
żałośni i nieodpowiedzialni!
- Proszę Cię
Lily nie rób scen i nie strzelaj fochów – Chciał ją objąć, ale zrobiła krok w
tył – Lily!! Proszę Cię, to taka nasza tradycja. Robimy tak od pięciu lat.
Zawsze po wakacjach odwiedzamy nasze stare kryjówki. Nie zrezygnuję z tego,
musisz się z tym pogodzić. Nie żądaj ode mnie, bym zostawił przyjaciół i każdą
chwilę poświęcał Tobie.
- Nie żądam
tego od Ciebie! – Czy naprawdę tak myślał? Czy sądził, że próbowała odciągnąć
go od kolegów? Czy tak to wyglądało z boku? O rany!!! – James, źle to
odczytujesz. Po prostu chciałabym wiedzieć, co się z Tobą dzieje. Martwię się,
że coś może Ci się stać. W ogóle, co to za kretyński pomysł chodzenia nocą po
Zakazanym Lesie?!? Czy Wy wiecie, jakie niebezpieczne zwierzęta tam żyją?
- Tak Lily,
wiemy i od pięciu lat je obserwujemy. Nic nam nie grozi, możesz być spokojna.
Czy teraz możemy zakończyć tą idiotyczną sprzeczkę?
- Pod
warunkiem, że dzisiejszy wieczór spędzisz tylko ze mną – uśmiechnęła się i
wreszcie pozwoliła się przytulić.
- Eee…
jutrzejszy wieczór. – James zacieśnił uścisk, żeby nie zdołała się wyrwać. –
Przyrzekam jutrzejszy wieczór i całą noc będę cały Twój, ale dziś muszę jeszcze
załatwić kilka spraw…
- Och!
Zwariuję z Tobą! – Lily strzeliła go w pierś i wyrwała się z uścisku.
Czy dalsze
wściekanie się miało jakiś sens? Przecież James i tak nie zrezygnuje z tych
nocnych wypadów z chłopakami! Nie, nie miało żadnego sensu obrażanie się
kolejny raz.
- Chodźmy,
Eliksiry już się zaczęły! – Chwyciła Jamesa za rękę i pociągnęła w głąb lochów.
*
Remus usiadł na szpitalnym łóżku i
obserwował czubki swoich butów dyndających tuż nad podłogą. Czuł się fatalnie,
jakby stado krów przebiegło po nim. Bolał go każdy mięsień i każda kość.
Niepokoiło go to, bo nie pamiętał, kiedy ostatni raz czuł się tak źle. Pani
Pomfrey podeszła do niego i wręczyła mu małą fiolkę z jakimś zielonym dymiącym
paskudztwem. Uśmiechnęła się i poklepała go przyjaźnie po ramieniu. Skrzywił
się, bo to także sprawiało mu ból.
- No, wypij
to Lupin. Na szczęście nic sobie nie połamałeś, a ten eliksir powinien
przynieść Ci nieco ulgi.
- Bardzo
dziękuję, Pani Pomfrey – opróżnił fiolkę z trudem hamując odruch wymiotny.
Wywar smakował jak smarki trolla.
-
Spodziewałeś się gorącej czekolady? – Pielęgniarka zaśmiała się cicho i
pogłaskała Remusa po policzku. To była cudowna kobieta. Wszystkich uczniów
traktowała jak własne dzieci, a Remusa otaczała szczególną opieką. Był jej za
to dozgonnie wdzięczny. Opiekowała się nim bardziej niż jego własna matka.
- Jak się
czujesz Remusie?
Do Sali
szpitalnej wszedł wysoki staruszek w zwiewnej fioletowej szacie zdobionej
złotymi haftami, a jego długa siwa broda dyndała wesoło, lekko przysłaniając
delikatny uśmiech błądzący na ustach. Jednak wzrok profesora Dumbledora był
skupiony i pełny troski.
- Nie
najlepiej, Panie Dyrektorze. – Odparł Lupin. – Nie rozumiem, co się ze mną
dzieje, już dawno nie czułem się tak podle.
- Chłopcy
mówią, że byłeś nad wyraz aktywny dzisiejszej nocy. – Dumbledore chwycił Remusa
za nadgarstek i w ciszy badał mu puls – mieli kłopot z nadążeniem za Tobą.
- Bardzo
mnie to martwi. Czy to już zawsze tak będzie, panie profesorze?
- Spokojnie.
– Dyrektor uśmiechnął się krzepiąco. – Sądzę, że wpływ na pogorszenie Twojego
stanu, ma przesilenie jesienne. Zmiana pór roku zawsze niekorzystnie działa na
ludzi, a więc tym bardziej na Ciebie. Dodatkowo wydaje mi się, że eliksir,
który do tej pory przyjmowałeś, zdaje się być już za słaby. Do następnej pełni
uwarzymy silniejszy. Tymczasem idź do swojego dormitorium i odpoczywaj.
Zwolniłem Cię z dzisiejszych zajęć. Nabierzesz sił na dzisiejszą noc. Na
szczęście jutro będzie już o wszystkim.
- Dziękuję,
panie profesorze.
Remus
opuścił Skrzydło Szpitalne i powolnym krokiem, kierował się w stronę Wieży
Gryffindoru. Niepokoiła go cała ta sytuacja, wszystko się komplikowało odkąd
James spotykał się z Lily. Wcale nie dziwiła go troska dziewczyny, jednak z
każdym następnym miesiącem, z każdą kolejną pełnią będzie coraz gorzej. Lily
była bystrą dziewczyną i prędzej czy później skojarzy faty. Nie mógł też
wymagać od Jamesa by w nieskończoność okłamywał swoją dziewczynę. Postanowił,
że gdy tylko dojdzie do siebie po dzisiejszej nocy, wyzna Lily całą prawdę.
Miał tylko nadzieję, że przyjmie te wiadomości w miarę spokojnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz