sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 44

        Wchodząc do Pokoju Wspólnego, rzuciła torbę na podłogę i opadła na fotel wzdychając ciężko. Zacisnęła mocniej powieki i zazgrzytała zębami. Gwar rozmów i głośne śmiechy innych Gryfonów irytowały ją, ale była tak wykończona, że nie miała sił, by wdrapać się po schodach do swojego dormitorium.
   Wiedziała, że siódmy rok będzie tym najtrudniejszym w Hogwarcie, jednak nie sądziła, że profesorowie aż tak bardzo dadzą im w kość. Jeśli chciała dotrwać do OWUTEMÓW i nie postradać zmysłów, musi zrezygnować z kilku dodatkowych zajęć, na które nieroztropnie się zapisała. Miękki i wygodny fotel działał relaksująco. Dźwięki otaczającego ją świata wciąż docierały do niej, jednak nie były już tak irytujące. Oddychała głęboko, zapadając w kojącą drzemkę. Drgnęła lekko, gdy czyjeś ciepłe dłonie objęły ją w talii, nie otworzyła jednak oczu – nie miała na to siły.
- Dlaczego tutaj śpisz, kotku? – Gorący oddech Jamesa przyjemnie połaskotał jej ucho.
- Hmmm… ja nie… - och, o co on pytał?
- Chodź, na górze stoi miękkie, ciepłe łóżko, tam będzie Ci wygodniej.
- Mmmm… - mruknęła niezadowolona, gdy James pociągnął ją za rękę. Nie miała ochoty ruszać się z miejsca.
- Oj, mała. Chyba za dużo zajęć jak na jeden dzień. – James zaśmiał się cicho i chwycił Lily w ramiona.
- Zostaw…
- Cicho! Zaniosę Cię do łóżka – pocałował delikatnie jej skroń i zaczął wdrapywać się po schodach prowadzących do dormitorium Huncwotów.
Gdy dotarł do pokoju, zamknął drzwi cichym kopnięciem i zaczął przedzierać się przez sterty klamotów porozrzucanych po podłodze, kierując się do swojego łóżka. Położył śpiącą dziewczynę na swoim łóżku a następnie zdjął buty. Zmięta szata wylądowała na podłodze pod oknem, a rozwiązany krawat zawisł na lampce nocnej. Ułożył się obok Lily i okrył ją kocem. Westchnęła rozkosznie i wtuliła twarz w jego klatkę piersiową. Uśmiechnął się do siebie obejmując Lily ramieniem. Była taka bezbronna, gdy spała. I wyglądała tak pięknie!. Zdał sobie sprawę, że mógłby ją tak obserwować godzinami i nigdy nie znudziłoby mu się to.
                                                                 *
          Miękki materac pod sobą i delikatny zapach męskich perfum tuż przy nosie, wprawiał ją w stan błogiego rozleniwienia. Czuła się cudownie, jednak coś było nie tak, skoro już zaczynała wybudzać się ze snu. Poczuła jak kropelka zimnego potu spływa jej po karku i szybko zrozumiała, dlaczego się obudziła – było jej za gorąco.
Skopała z siebie gruby koc i spróbowała przekręcić się na drugi bok, ale czyjaś ręka blokowała jej ruchy.
- Mrrr… - zamruczała, przeciągając się i uchylając jedną powiekę. Tuż przed sobą ujrzała twarz swojego kochanego chłopaka, chwilę później na swych ustach poczuła żar pocałunku.
- Witaj, moja piękna… - szepnął, obejmując ją w pasie i głaszcząc po plecach.
- Witaj, mój piękny! – Uśmiechnęła się i zarzuciła mu ręce na szyję. – Zdradź mi, co robię w Twoim łóżku?
- Przed chwilą spałaś.
- A jak tutaj trafiłam?
- Zasnęłaś na fotelu w Pokoju Wspólnym odmówiłaś pójścia do własnego dormitorium, więc przyniosłem Cię tutaj.
- Dziękuję, jesteś kochany. Która godzina? Długo tak spałam?
- Jakieś dwie godziny, dochodzi siódma.
- Nie opłaca się w takim razie wstawać – uśmiechnęła się zalotnie – chyba nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli zostanę w Twoim łóżku tę jedną noc?
Nie czekając na odpowiedź przywarła ustami do jego warg i powoli zaczęła rozpinać guziki białej koszuli Jamesa. Nie protestował, tylko wydał z siebie pomruk zadowolenia i szybko przeturlał się tak, że teraz Lily leżała pod nim. Jednym kopnięciem zrzucił koc na podłogę i wciąż nie przerywając pocałunku, odszukał dłonią miejsce, w którym kończyła się jej spódniczka a zaczynała – gładka skóra ud, wciąż ukryta pod cienkimi rajstopami. Sapnął nieco sfrustrowany i zabrał się za rozpinanie guzików przy koszuli Lily. Jego koszula zdążyła już wylądować na podłodze obok koca i lada chwila miała dołączyć do niej garderoba Lily.
Oderwał się od jej ust i pocałunkami zaczął wyznaczać wilgotną ścieżkę, kierując się w dół, do piersi. Chwycił w zęby rąbek koronkowego biustonosza, mając nadzieję, że to wystarczy, by przestał blokować mu drogę do upragnionego celu. Niestety stanik był bardziej zawzięty. Lily uniosła się lekko do góry, ułatwiając Jamesowi pozbycie się zbędnego materiału. Wsunął dłonie i przez chwilę męczył się z zapięciem. Kiedy wreszcie uporał się z tym draństwem, uśmiechnął się triumfalnie.
- Po co nosisz to cholerstwo?! – Zapytał zsuwając ramiączka i odrzucając biustonosz na podłogę.
- Żeby utrudniać Ci zadanie – zachichotała.
- Ach tak… - zmrużył oczy i przywarł ustami do jednego z sutków, sprawiając, że serce Lily zgubiło jedno uderzenie. Dłonie Lily powędrowały na nagie plecy Jamesa a następnie niżej, aż do tylnej kieszeni jeansów, skąd wydobyła małą, srebrną torebeczkę z prezerwatywą. Odłożyła ją na poduszkę i ponownie rozpoczęła wędrówkę po umięśnionych plecach chłopaka. Zadrżał, czując jak jego spodnie robią się nieznośnie ciasne. Nie odrywając ust od piersi Lily, James jedną dłonią rozpiął guzik i rozporek i zaczął zsuwać spodnie z bioder.
Dokładnie w tym – najmniej odpowiednim – momencie drzwi dormitorium otworzyły się z hukiem.
- Zbieraj się James, musimy iść… Oj!! – Syriusz stanął jak wryty, jednak nie odwrócił wzroku. Uśmiechnął się tylko diabolicznie i bezczelnie obserwował,. Jak Lily próbuje ukryć się za Jamesem.
- Wynoś się, Black! - Lily chwyciła za czerwoną kotarę, chcąc ją zaciągnąć a drugą ręką zasłaniając nagi biust.
- To moja sypialnia, Evans! – Syriusz wyszczerzył się jeszcze bardziej. Usiadł na swoim łóżku i z zainteresowaniem obserwował starania Lily, by zaciągnąć kotary.
- Nie bądź chamem, Łapo! – James zasłonił wreszcie łóżko przed wścibskim wzrokiem Syriusza i pomógł Lily założyć koszulkę.
- Zniknęliście dwie godziny temu, myślałem, że już skończyliście – wyciągnął spod łóżka stary plecak i zaczął upychać w nim różne rzeczy: kawałek starego pergaminu, dziwnie mieniący się materiał, dwa obdarte lusterka, na wpół opróżnioną butelkę Ognistej Whisky – A wy dopiero zaczynacie! Przykro mi, że muszę zepsuć tak romantyczny wieczór…
- Wcale Ci nie jest przykro, dupku! – Warknęła Lily.
- Masz rację nie jest mi przykro – Black wstał z łóżka i wsadził głowę między zasłonki – James, czas nagli… Niezłe cycki, Evans!
- Spierdalaj, Łapo! – James wypchnął Syriusza i wstał szybko zapinając rozporek.
Lily z zaskoczeniem obserwowała, jak James dopina guziki i zakłada buty. Nie tego się spodziewała, przecież mieli spędzić wspólnie całą noc! Co się, do cholery, działo?!?!
- Czy ty się gdzieś wybierasz, James? – Spojrzał na nią jakby dopiero teraz uświadomił sobie, że Lily wciąż siedzi na jego łóżku.
- Yyyy… No tak… przepraszam, zapomniałem Ci powiedzieć.
- Słucham?!? – Zaskoczenie ustąpiło miejsca złości.
- Musimy z chłopakami wyskoczyć… gdzieś, na kilka godzin… nie gniewaj się. – Podszedł do niej i próbował pocałować, ale odwróciła głowę.
- Nie gniewaj się??? Mam się NIE GNIEWAĆ?!?! Żarty sobie robisz?!?! Drugą noc z rzędu wymykasz się z Wieży, nie mówisz, dokąd idziesz, a ja mam się NIE GNIEWAĆ!! – Z każdym słowem krzyczała coraz głośniej, jej policzki pokryły się czerwienią a oddech przyspieszył. Rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś, czym mogłaby w niego rzucić, ale nic takiego nie znalazła – Koledzy i nocne szlajanie się po zamku są ważniejsze ode mnie?!?!
- Lily, to nie tak…
- A jak, do cholery?!?! Oświeć mnie, może coś przegapiłam!!
- Nie wściekaj się! Kocham Cię i jesteś dla mnie bardzo ważna, ale nie mogę teraz zostawić chłopaków. To bardzo ważne. Obiecuję…
- Obiecanki – cacanki, James! Idź!! Zabaw się z kumplami! Mam nadzieję, że za pierwszym zakrętem złapie Was Filch i zarobicie miesięczny szlaban! – Szybkim krokiem ruszyła do drzwi, zawzięcie walcząc ze łzami, które cisnęły jej się do oczu.
- Lily proszę… - ruszył za nią, lecz nim zdążył ją dogonić, drzwi już zatrzasnęły się – Pięknie kurwa, PIĘKNIE!! – Uderzył pięścią w zamknięte drzwi z nadzieją, że ból dłoni, choć odrobinę złagodzi wściekłość, którą teraz odczuwał. Kilka razy kopnął w ścianę, ale to także nie przyniosło ulgi.
- Wyluzuj, stary. Do rana jej przejdzie – Syriusz wyszedł z łazienki, zarzucając na ramię plecak.
- Ja Cię kiedyś, kurwa, zabiję!!! – James z wściekłością zamachał pięścią przed twarzą przyjaciela. – Zawsze musisz coś spieprzyć. ZAWSZE!!
- Skąd miałem wiedzieć??? – Syriusz wzruszył ramionami, nie przejmując się zbytnio wściekłością Pottera – Powścieka się trochę i do rana zapomni. A ty pośpiesz się, bo Remus nie będzie na ciebie czekał!!
James wziął kilka głębokich, uspokajających oddechów. Syriusz miał rację: w tej chwili najważniejsze było bezpieczne dotarcie do Zakazanego Lasu przed wzejściem księżyca. Lily i jej humory będą musiały zaczekać do rana. Jutro będzie ją przepraszał. Otworzył drzwi i poklepał Syriusza po plecach.
- Mogłeś, chociaż zapukać, frajerze! – Warknął James opuszczając dormitorium.

                                                              *
          Lily przemyła twarz zimną wodą i spojrzała w lustro. Wyglądała koszmarnie. Ciemne sińce pod oczami pozostały, jako pamiątka nieprzespanej nocy a czerwone spojówki zdradzały morze wylanych łez. Umyła zęby i wyszczotkowała włosy, nałożyła na twarz odrobinę pudru, by, choć trochę ukryć żenujący stan. Nie da mu tej satysfakcji! Nie da po sobie poznać jak bardzo się o nich martwiła.
Zabrała z łóżka torbę, zarzuciła ją na ramię i opuściła dormitorium.
- Lily, pospiesz się! Nie zdążymy zjeść śniadania! – Lori postukała palcem w tarczę srebrnego zegarka.
- Dziewczyno, co się z Tobą dzieje? – Dor z niezadowoleniem pokręciła głową. – Nawet Huncwoci już poszli, a Ty jeszcze pindrzysz się przed lustrem.
- Huncwoci??? – Lily ze zdziwienia otworzyła usta. – James poszedł na śniadanie??? Nie zaczekał na mnie?!?!
- No nie, James nie zszedł - Lorraine podrapała się w głowę – Tylko Peter i Syriusz.
- James jeszcze śpi, chodź Lily. – Dorcas zadreptała stopą niecierpliwiąc się.
- Śpi!!! Idźcie beze mnie, dogonię Was!
Wspinając się na schody prowadzące do dormitorium chłopców, Lily zerknęła na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Za pół godziny rozpoczynały się zajęcia z Eliksirów! Mieli naprawdę niewiele czasu na śniadanie a ten oszołom smacznie sobie spał!!! Ogarnęła ją dzika furia podobna do tej, którą odczuwała, gdy wczorajszego wieczoru opuszczała sypialnię Huncwotów. Wparowała do pokoju nie siląc się o zachowanie ciszy. Podeszła do łóżka Jamesa i zawahała się na chwilę. Widok śpiącego Jamesa zawsze ją rozczulał. Wyglądał tak słodko, tak… niewinnie. Szybko jednak przypomniała sobie, dlaczego jest tak bardzo na niego zła. Wystawił ją wczoraj wieczorem! Wolał włóczyć się z kolegami niż spędzić z nią noc!! Zazgrzytała zębami i strzeliła Jamesa w głowę, wkładając w ten cios całą wściekłość, jaką gromadziła w sobie przez całą noc. Poderwał się gwałtownie z cichym krzykiem i nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się po pokoju. Jego mózg nie przyswajał żądnych wiadomości. Nie miał zielonego pojęcia, kto lub co, go obudziło. Dopiero po kilku chwilach udało mu się skupić rozbiegany wzrok na Lily stojącej tuż obok.
- Lil…- Przetarł dłonią zaspaną twarz.
- Za dwadzieścia minut rozpoczynają się Eliksiry, Potter!!- Warknęła odwracając się na pięcie – Wstawaj, jeśli nie chcesz się spóźnić!
- Lily zaczekaj! – James zerwał się z łóżka i rzucił się za Lily nie zamierzał tym razem dać jej uciec. Niestety potknął się o spodnie, które porzucił kilka godzin wcześniej na podłodze i z głuchym łoskotem padł pod nogi dziewczyny – Kurwa!! – Zaklął brzydko, niezgrabnie wstając i chwytając Rudą w ramiona – Dlaczego się wściekasz?
- Jeszcze pytasz?!? – Wysapała gniewnie – Całą noc przez Ciebie nie spałam!!! Martwiłam się o Ciebie! Bałam się, że coś Ci się mogło stać!
- Lily nie dramatyzuj! – Westchnął głośno, rozcierając bolące kolano – zupełnie niepotrzebnie się martwiłaś, doskonale wiemy jak chodzić nocą po Zakazanym Lesie… - ugryzł się w język, gdy uzmysłowił sobie, że powiedział zbyt wiele, ale było już za późno.
- Byliście w ZAKAZANYM LESIE!?! – Krzyknęła wytrzeszczając oczy z przerażenia. – Czy ty wiesz, jakie tam żyją zwierzęta?!?! Mogliście zginąć, Jezu Chryste, czy jesteście aż takimi kretynami?!?! Błagam powiedz, że żartowałeś!
- Żartowałem.
- Boże, jesteście dorośli a zachowujecie się jak banda gówniarzy, która…
- Czy moglibyście kłócić się w Pokoju Wspólnym? Nie czuję się najlepiej – cichy zachrypnięty głos Remusa przerwał sprzeczkę kochanków.
- Och, Remus! – Skonsternowana Lily spojrzała na bladą twarz Lupina. Wyglądał okropnie. – Przepraszam, nie wiedziałam, że śpisz. Już mnie tu nie ma. Bezszelestnie wycofała się z pokoju, posyłając Jamesowi jadowite spojrzenie – A ty, Potter, nie odzywaj się do mnie!
   Opuściła Wieżę Gryffindoru i ruszyła do Lochów, gdzie za dziesięć minut rozpoczynały się zajęcia z Eliksirów. Nie było już sensu iść do Wielkiej Sali, nie zdążyłaby zjeść śniadania, a przez tę kłótnię z Jamesem i tak nie była głodna.
Korytarz pustoszał i dookoła panowała nienaturalna wręcz cisza, która wprawiała Lily w jeszcze podlejszy nastrój. Wciąż była wściekła na Jamesa, ale widok chorego Remusa, także nie dawał jej spokoju. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, że od kilku dni wyglądał dość kiepsko, a dziś był wyraźnie chory! Ta banda pacanów nie miała serca skoro w takim stanie wyciągali Remusa na nocne wypady do Zakazanego Lasu!
Na Merlina, co to za kretyński pomysł!!! – Pomyślała, schodząc po schodach. Podejrzewała, że wymykają się z zamku, ale była przekonana, że spędzają ten czas w Hogsmeade w Gospodzie Pod Świńskim Łbem. W najczarniejszych scenariuszach nie wyobrażała sobie, że mogą szlajać się po lesie!!! A zresztą, cóż jest tam takiego do roboty, prócz uciekania przed groźnymi bestiami?
Tępota i nieodpowiedzialność Jamesa, zadziwiła Lily. Zawsze taki był, ale sądziła, że odkąd są razem – wydoroślał. O jakże się myliła! Nie zmienił się wcale i teraz, gdy to sobie uświadomiła stawiała ich związek pod ogromnym znakiem zapytania. Kochała go i jeśli on mówił prawdę o tym, że ją kocha to nie powinni mieć przed sobą żadnych tajemnic!
- LILY!!!
  Zatrzymała się i odwróciła głowę, by ujrzeć, jak zziajany James zbiega po schodach. Miał rozczochrane włosy, źle zapiętą, niewsadzoną w spodnie koszulę i niezawiązany krawat, przerzucony przez ramię. Nie wiedziała, czy jest gotowa na rozmowę z nim. Mimo to zaczekała, aż do niej podbiegł.
- O co chodzi, James? - Zapytała, siląc się na najbardziej lodowaty ton.
- Musimy porozmawiać…- schylił się łapczywie łapiąc powietrze. Bieganie po schodach, po całonocnych wyprawach, wyraźnie mu nie służyło – zauważyła Lily z mściwą satysfakcją.
- Co się dzieje z Remusem?
James znieruchomiał na chwilę i wstrzymał oddech. Ogarnęła go panika. Dlaczego Lily zapytała go o Remusa?!? Czyżby wiedziała?? Ale skąd?! Nie mogła znać prawdy!
- O co chodzi? – Zapytał niepewnie – z Remusem wszystko w porządku.
- No chyba nie do końca. Nie wyglądał najlepiej. Jest chory?
Ach! Więc zaniepokoił ją marny wizerunek Remusa! – James odetchnął w myślach z ulgą.
- No… struł się biedaczek. – James machnął ręką – Zjadł coś paskudnego.
- A może wypił? – Zapytała drwiąco – Za dużo Ognistej?
Trochę jej to nie pasowało do Lupina, ale nie przychodziło jej do głowy żadne inne rozsądne wyjaśnienie. Z drugiej strony nie było to wcale aż takie dziwne. W końcu przyjaźnił się z trójką największych moczymord, jakich pamiętał Hogwart.
- No może faktycznie ciut za dużo Ognistej – Rogacz uśmiechnął się przepraszająco.
- Jesteście żałośni i nieodpowiedzialni!
- Proszę Cię Lily nie rób scen i nie strzelaj fochów – Chciał ją objąć, ale zrobiła krok w tył – Lily!! Proszę Cię, to taka nasza tradycja. Robimy tak od pięciu lat. Zawsze po wakacjach odwiedzamy nasze stare kryjówki. Nie zrezygnuję z tego, musisz się z tym pogodzić. Nie żądaj ode mnie, bym zostawił przyjaciół i każdą chwilę poświęcał Tobie.
- Nie żądam tego od Ciebie! – Czy naprawdę tak myślał? Czy sądził, że próbowała odciągnąć go od kolegów? Czy tak to wyglądało z boku? O rany!!! – James, źle to odczytujesz. Po prostu chciałabym wiedzieć, co się z Tobą dzieje. Martwię się, że coś może Ci się stać. W ogóle, co to za kretyński pomysł chodzenia nocą po Zakazanym Lesie?!? Czy Wy wiecie, jakie niebezpieczne zwierzęta tam żyją?
- Tak Lily, wiemy i od pięciu lat je obserwujemy. Nic nam nie grozi, możesz być spokojna. Czy teraz możemy zakończyć tą idiotyczną sprzeczkę?
- Pod warunkiem, że dzisiejszy wieczór spędzisz tylko ze mną – uśmiechnęła się i wreszcie pozwoliła się przytulić.
- Eee… jutrzejszy wieczór. – James zacieśnił uścisk, żeby nie zdołała się wyrwać. – Przyrzekam jutrzejszy wieczór i całą noc będę cały Twój, ale dziś muszę jeszcze załatwić kilka spraw…
- Och! Zwariuję z Tobą! – Lily strzeliła go w pierś i wyrwała się z uścisku.
Czy dalsze wściekanie się miało jakiś sens? Przecież James i tak nie zrezygnuje z tych nocnych wypadów z chłopakami! Nie, nie miało żadnego sensu obrażanie się kolejny raz.
- Chodźmy, Eliksiry już się zaczęły! – Chwyciła Jamesa za rękę i pociągnęła w głąb lochów.
                                                           *
      Remus usiadł na szpitalnym łóżku i obserwował czubki swoich butów dyndających tuż nad podłogą. Czuł się fatalnie, jakby stado krów przebiegło po nim. Bolał go każdy mięsień i każda kość. Niepokoiło go to, bo nie pamiętał, kiedy ostatni raz czuł się tak źle. Pani Pomfrey podeszła do niego i wręczyła mu małą fiolkę z jakimś zielonym dymiącym paskudztwem. Uśmiechnęła się i poklepała go przyjaźnie po ramieniu. Skrzywił się, bo to także sprawiało mu ból.
- No, wypij to Lupin. Na szczęście nic sobie nie połamałeś, a ten eliksir powinien przynieść Ci nieco ulgi.
- Bardzo dziękuję, Pani Pomfrey – opróżnił fiolkę z trudem hamując odruch wymiotny. Wywar smakował jak smarki trolla.
- Spodziewałeś się gorącej czekolady? – Pielęgniarka zaśmiała się cicho i pogłaskała Remusa po policzku. To była cudowna kobieta. Wszystkich uczniów traktowała jak własne dzieci, a Remusa otaczała szczególną opieką. Był jej za to dozgonnie wdzięczny. Opiekowała się nim bardziej niż jego własna matka.
- Jak się czujesz Remusie?
Do Sali szpitalnej wszedł wysoki staruszek w zwiewnej fioletowej szacie zdobionej złotymi haftami, a jego długa siwa broda dyndała wesoło, lekko przysłaniając delikatny uśmiech błądzący na ustach. Jednak wzrok profesora Dumbledora był skupiony i pełny troski.
- Nie najlepiej, Panie Dyrektorze. – Odparł Lupin. – Nie rozumiem, co się ze mną dzieje, już dawno nie czułem się tak podle.
- Chłopcy mówią, że byłeś nad wyraz aktywny dzisiejszej nocy. – Dumbledore chwycił Remusa za nadgarstek i w ciszy badał mu puls – mieli kłopot z nadążeniem za Tobą.
- Bardzo mnie to martwi. Czy to już zawsze tak będzie, panie profesorze?
- Spokojnie. – Dyrektor uśmiechnął się krzepiąco. – Sądzę, że wpływ na pogorszenie Twojego stanu, ma przesilenie jesienne. Zmiana pór roku zawsze niekorzystnie działa na ludzi, a więc tym bardziej na Ciebie. Dodatkowo wydaje mi się, że eliksir, który do tej pory przyjmowałeś, zdaje się być już za słaby. Do następnej pełni uwarzymy silniejszy. Tymczasem idź do swojego dormitorium i odpoczywaj. Zwolniłem Cię z dzisiejszych zajęć. Nabierzesz sił na dzisiejszą noc. Na szczęście jutro będzie już o wszystkim.
- Dziękuję, panie profesorze.


     Remus opuścił Skrzydło Szpitalne i powolnym krokiem, kierował się w stronę Wieży Gryffindoru. Niepokoiła go cała ta sytuacja, wszystko się komplikowało odkąd James spotykał się z Lily. Wcale nie dziwiła go troska dziewczyny, jednak z każdym następnym miesiącem, z każdą kolejną pełnią będzie coraz gorzej. Lily była bystrą dziewczyną i prędzej czy później skojarzy faty. Nie mógł też wymagać od Jamesa by w nieskończoność okłamywał swoją dziewczynę. Postanowił, że gdy tylko dojdzie do siebie po dzisiejszej nocy, wyzna Lily całą prawdę. Miał tylko nadzieję, że przyjmie te wiadomości w miarę spokojnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz