Lily zamknęła oczy i wystawiła
twarz do słońca. Ciepły, wiosenny wiatr rozwiał jej rude włosy. Odetchnęła
głęboko rozkoszując się zapachem polnych kwiatów i świeżo skoszonej trawy. Była
wdzięczna Dorcas, że wyciągnęła ją na trening Gryfonów.
- Spójrz Lily! – Zachichotała
Dorcas, pochylając się nad przyjaciółką i wskazując podbródkiem, trybunę po
przeciwnej stronie boiska. – Podskakuje na ławce jak mały ratlerek.
Lily leniwie otworzyła oczy i zerknęła na
Laurę, która faktycznie zachowywała się jak napalona fanka kapeli rockowej.
Wyglądała zabawnie, kiedy tak machała rękami i piszczała za każdym razem, gdy
James przelatywał blisko niej.
- Co ta miłość robi z ludźmi! –
Zaśmiała się Ruda – Jest tak zaślepiona, że nawet nie zdaje sobie sprawy, jaką
idiotkę z siebie robi.
- Ależ ty jej nie lubisz.
Dlaczego? – Dorcas oderwała wzrok od Laury i uważnie przyjrzała się Lily.
- Nie powiedziałam, że jej nie
lubię. Po prostu mi jej żal.
- Jest szczęśliwa, w
przeciwieństwie do ciebie. Wiesz, co myślę?
- Nie wiem i chyba nie chcę
wiedzieć.
- I tak ci powiem – zaśmiała się
Dorcas – myślę, że jesteś zazdrosna.
- Bredzisz! – Lily prychnęła,
odwracając wzrok.
- Tak! Wkurza cię, że James sobie
odpuścił. Wkurzasz się, że jest z tą małą, zamiast zajmować się tobą.
- Dorcas zejdź ze słońca, bo
zaczynasz wygadywać głupoty! – Odwróciła się, udając nagłe zainteresowanie grą.
Nie mogła pozwolić na to, by przyjaciółka dowiedziała się, jak bliska jest
prawdy.
Podskoczyła przestraszona, gdy kilka metrów obok niej, pałkarz odbił
tłuczek w stronę Syriusza. Black zrobił zręczny unik i ściskając mocno kafel,
pomknął ku trzem złotym obręczom. Lily odnalazła wzrokiem Jamesa, który
zatrzymał się niedaleko i przeczesywał wzrokiem przestrzeń w poszukiwaniu
złotego znicza. Ich spojrzenia spotkały się. Serce Lily na chwilę zgubiło rytm,
gdy chłopak uśmiechnął się szeroko i pomachał do niej. Również się uśmiechnęła
i odmachała nieśmiało. Poczuła się jakby świat zatrzymał się na moment i nie
istniało na nim nic prócz niej i tego rozczochranego chłopaka na miotle, który
hipnotyzował ja spojrzeniem orzechowych oczu.
Z tej mrzonki, wyrwał ją
drastycznie, jednoczesny krzyk kilku osób.
- Potter!
- James!
- Skarbie!
- Rogacz!
Drgnęła i nerwowo rozejrzała się po boisku. James zrobił to samo, ale
było już za późno. Nie miał już czasu na żaden unik. Krzyknął tylko, gdy
rozpędzony tłuczek strzelił go w sam środek klatki piersiowej.
Stracił równowagę i zaczął spadać z miotły,
uderzenie tłuczka odebrało mu dech w piersi. Wszystko trwało zaledwie kilka
sekund, ale on miał wrażenie, jakby spadał w nieskończoność. Jęknął tylko, gdy
uderzył plecami i głową o twardą ziemię. A potem, nie czuł już nic, nikogo nie
słyszał, a świat zawładnęła ciemność.
Lily i Dorcas poderwały się z miejsc i
zbiegając po dwa stopnie na raz, popędziły na boisko. Gdy dobiegły, wokół
Jamesa zdążyła się już zgromadzić cała drużyna. Zalana łzami Laura, klękała
przy swoim ukochanym i próbowała go ocucić. James wciąż był nieprzytomny.
- Zostaw go, idiotko!!! Może mieć
uszkodzony kręgosłup! – Krzyknął Thomas Nelson, kapitan drużyny, odpychając
Laurę na bok. – Biegnijcie po Pomfrey! James? James, słyszysz mnie?
Lily nie myśląc długo, biegiem
ruszyła na poszukiwanie szkolnej pielęgniarki. Tuż za nią pędziła Dorcas.
Zaczęły dochodzić do niego podniecone, przyciszone głosy, jednak nie
potrafił skupić uwagi na poszczególnych słowach. Nie wiedział gdzie jest i co
się stało, a tępy ból z tyłu głowy, utrudniał otworzenie oczu.
- Czy nie powinien się już
obudzić? – Rozpoznał spanikowany głos Thomasa Nelsona – jak nie dojdzie do
siebie, do soboty to przerżniemy mecz!
- Spuścimy manto Krukonom. –
James z trudem otworzyło czy i rozejrzał się zamglonym spojrzeniem. Był w Sali
szpitalnej, a dookoła jego łóżka zgromadziła się cała drużyna Gryffindoru, a
także Remus i Peter. Ktoś szlochał cicho i głaskał go po głowie, spojrzał w tę
stronę, by przekonać się, że to tylko Laura. Nie było jednak tej, którą
najbardziej chciał zobaczyć.
- Rogacz żyjesz! – Westchnął
uradowany Black, – Ale nam stracha napędziłeś.
- Co się stało? – Zapytał
chwytając się za głowę i odtrącając delikatnie dłoń swojej dziewczyny.
- Oberwałeś tłuczkiem i spadłeś z
miotły – wyjaśnił Thomas – Boże, nie rób mi tego więcej!!!
- Żałuj, że nie widziałeś swojej
miny – wyszczerzył się Syriusz.
- Taaa domyślam się, że była
zabawna. Miotła cała? – Podniósł się na łokciach, poczuł ból w miejscu, w
którym trafił go tłuczek.
- Na szczęście cała. – Izabella
Ward, ścigająca drużyny, uniosła do góry miotłę Jamesa, jakby na potwierdzenie
swoich słów.
- No dobra, zmywajmy się stąd. –
James z cichym jękiem uniósł się i zwiesił nogi z łóżka, Laura momentalnie
podleciała do niego, by pomóc mu wstać.
- Nie tak prędko, panie Potter! –
Drużyna rozstąpiła się, aby zrobić przejście dla szkolnej pielęgniarki. W
dłoniach trzymała tacę z różnymi eliksirami i wyglądała na nieźle wkurzoną.
- Dziękuję za ratunek pani
Pomfrey – James posłał pielęgniarce swój najbardziej oszałamiający uśmiech –
jestem pewien, że bez pani pomocy nie wyszedłbym z tego cało, ale teraz czuję
się świetnie i mogę wrócić do swojej wieży.
- Taa jasne! – Prychnęła kobieta.
Podeszła do Rogacza i palcem wskazującym szturchnęła go w klatkę piersiową.
Skrzywił się i syknął z bólu. – Masz szczęście, że nic sobie nie złamałeś Potter.
Zostaniesz tu na noc, muszę się upewnić, ze nie dostałeś wstrząsu mózgu.
- Ale naprawdę nic mi nie jest!
- Jeśli jest tak jak mówisz,
jutro będziesz mógł wyjść, ale dziś nie ma mowy, James. – Zmarszczyła groźni
brwi. – Potrzebujesz spokoju i moich eliksirów. A reszta wynocha! – Wszystkim
gościom, pokazała palcem, gdzie są drzwi.
- Przyjdę do ciebie wieczorem,
Tygrysie. – Wyszeptała Laura, całując Jamesa w policzek.
- Lepiej nie, po tych eliksirach,
na pewno będę spał. – Odwrócił się od niej, w poszukiwaniu Syriusza, gdy ich
spojrzenia się spotkały, przewrócił oczami i bezgłośnie wypowiedział imię
dziewczyny, którą naprawdę chciał ujrzeć.
Nim pielęgniarka ich wygoniła,
Black zdążył jeszcze puścić oko do przyjaciela i unieść do góry oba kciuki.
Lily siedziała na fotelu w pokoju wspólnym i
próbowała napisać wypracowanie z transmutacji. Jej myśli, krążyły jednak wokół
skrzydła szpitalnego.
- Cześć Ruda! – Zawołał Syriusz,
siadając przy Lily. Tuż obok ulokował się Remus, za nim stał Peter. Czyli Potter
został w skrzydle szpitalnym.
- Jak się czuje James? – Zapytała
niedbałym tonem, jak gdyby niewiele ją to obchodziło. W środku zżerała ją
ciekawość.
- Fatalnie! – Syriusz zrobił z
obolałą minę.
Zdziwiony Remus, uniósł brwi i
otworzył usta, by coś powiedzieć, ale Black posłał mu mordercze spojrzenie,
mówiące „zamknij się”, więc zamknął usta i z zaciekawieniem obserwował rozwój
wypadków.
- Nie odzyskał jeszcze czucia w
nogach, ale Pomfrey jest dobrej myśli. Bardziej martwi ja ten krwiak w mózgu… -
Syriusz schował twarz w dłoniach i załkał cicho.
- Jaki krwiak?! – Lily poderwała
się z kanapy, rozsypując po podłodze swoje notatki. James sparaliżowany? Z
krwiakiem w mózgu? Nie spodziewała się takich wieści.
- Gdy spadł, naprawdę mocno
uderzył się w głowę i długo nie odzyskiwał przytomności – spojrzał na Lily
załzawionymi oczami. Pochwalił się w duchu, za doskonałą grę aktorską – ma w
mózgu duży krwiak, który w każdej chwili może pęknąć, a wtedy…
- Co wtedy?!?
- James do końca życia będzie
warzywem.
- O matko!!! – Lily zakryła usta
dłonią i pisnęła cicho – Może… chyba powinnam go odwiedzić, prawda?
- Koniecznie! – Łapa gorliwie
pokiwał głową, wstał z kanapy i poklepał Lily po plecach, pchając ją w kierunku
drzwi. – Może James już nigdy nie opuści szpitala… Idź koniecznie, najlepiej
teraz!
Gdy tylko portret Grubej Damy
zamknął się za Lily, Syriusz parsknął śmiechem i powrócił na kanapę dumny jak
paw.
- No, co? – Zapytał napotykając
zimne spojrzenie Lupina.
- Dostaniesz od niej niezłe
bęcki, jak tylko się zorientuje, że zrobiłeś ją w konia. – Rzekł Remus,
spoglądając na zegarek. – Zakładam, że nastąpi to za jakieś dwadzieścia minut,
więc lepiej zbieraj się stąd i szukaj jakiejś dobrej kryjówki.
- Zobaczysz Luniaczku, jeszcze mi
będzie dziękowała! – Prychnął Black – To wszystko w imię miłości!
- Koniecznie musze zobaczyć te
podziękowania! – Zaśmiał się Peter, rozsiadając się wygodnie w fotelu.
Szybko opuściła pokój wspólny i ruszyła
w kierunku skrzydła szpitalnego. Po jej policzkach spłynęły łzy, gdy
przypomniała sobie słowa Syriusza, „James do końca życia, będzie warzywem”.
Zatrzymała się na chwilę, by uspokoić nerwy. Dlaczego musiało się to stać
właśnie teraz, gdy zaczęło się między nimi tak dobrze układać?
Ruszyła dalej, przyspieszając
kroku. Musiała go zobaczyć, musiała mu powiedzieć, że… No właśnie, co? Że go
kocha?
Gdy doszła do sali szpitalnej,
wciąż nie wiedziała, co chce mu powiedzieć.
Cicho otworzyła drzwi i
rozejrzała się po sali. James leżał na łóżku pod oknem, miał zamknięte oczy i
głowę owiniętą bandażem. Lily weszła do środka i najciszej jak potrafiła,
podeszła do łóżka Jamesa. Usiadła na krześle i delikatnie chwyciła go za rękę.
Otworzył oczy i spojrzał na nią
lekko nieprzytomnym wzrokiem. Czyżby jej nie poznał?
- Cześć, James. – Przywitała się
szeptem.
- Cześć, Lily. – Jego głos, był
lekko zachrypnięty.
- Tak strasznie mi przykro, James
– pociągnęła nosem i wzięła głęboki oddech, by się nie rozpłakać – musisz być
teraz silny, pani Pomfrey powiedziała, że odzyskasz czucie w nogach, a ten
krwiak…
- Jaki krwiak? – Zapytał,
marszcząc brwi, wyraźnie zaskoczony jej słowami.
- Nie powiedzieli ci? Oh, nie
martw się, to nic poważnego.
- Lily, o czym ty mówisz? Mam
gigantycznego guza i tyle, jutro stąd wychodzę.
- Co? Jak… a twoje nogi?
- Chwilę temu były na swoim
miejscu, no chyba, że coś się zmieniło – James odsłonił kołdrę i zgiął nogi w
kolanach – wciąż tu są, spójrz. – Uśmiechnął się szeroko.
- Zabiję go! – Warknęła,
pojmując, że właśnie została zrobiona w balona.
- Kogo?
- Blacka! Nagadał mi… powiedział,
że jesteś sparaliżowany, a w głowie masz krwiak, który w każdej chwili może
pęknąć! Co za baran!!!
- Nooo, rzeczywiście, trochę go
poniosła wyobraźnia. – Stwierdził James, ubawiony miną Lily. – Tak, jak
mówiłem, mam tylko guza na głowie i mogę chodzić. Jutro Pomfrey mnie stąd
wypuści.
- To świetnie! – Ucieszyła się,
próbując ukryć zażenowanie. – W takim razie nic tu po mnie. Odpoczywaj sobie, a
ja w tym czasie zamorduję Blacka. – Spróbowała wstać, ale James mocniej chwycił
jej dłoń.
- Nie! Zaczekaj, zostań jeszcze
trochę. Bardzo się cieszę, że mnie odwiedziłaś, to miłe z twojej strony.
- Dobrze, zostanę jeszcze
chwilkę. – Uśmiechnęła się, chciała wyjąć dłoń z jego uścisku, ale on trzymał
ją mocno. – Jak do tego doszło? Nie widziałeś tego tłuczka?
- Zagapiłem się. – Przyznał z
tajemniczym uśmiechem. – Wiesz o tym, byłaś tam, widziałaś to. – Zbliżył twarz,
do jej twarzy i spojrzał w zielone oczy. – Nawet nie wiesz jak pięknie
wyglądałaś, tam na trybunie, twoje włosy… nie mogłem oderwać od ciebie wzroku…
- przysunął się jeszcze bliżej. Lily poczuła na twarzy jego ciepły oddech.
- Nie żartuj w ten sposób. – Jej
serce opuściło jedno uderzenie, czuła jakby hipnotyzował ją wzrokiem.
- Ja nie żartuję, Lily –
wychrypiał. Jej usta, były tak blisko, wystarczyło odrobinę zbliżyć głowę…
- Laura… - wyszeptała
nieprzytomnie.
- Nie ma jej tutaj. Zbliżył się i
przywarł do jej ust. Były takie ciepłe i aksamitne, tak bardzo za nimi tęsknił.
Lily oddała pocałunek z cichym
westchnieniem. Chwycił jej twarz w obie dłonie i wdarł się zachłannie językiem
do jej ust. Lily także przestała się kontrolować, delikatnie przygryzła dolną
wargę Jamesa, sprawiając, że po jego plecach przebiegł dreszcz podniecenia.
To był najcudowniejszy moment,
jaki przeżył od tamtej pamiętnej nocy w sowiarni. Marzyłby ta chwila trwała
wiecznie…
- Co to ma znaczyć!!! – Zawołała
pani Pomfrey, wchodząc do sali i brutalnie miażdżąc marzenia Jamesa. – To
szpital!!! Panno Evans, co ty tu robisz?!
Oszołomiona Lily spojrzała na
pielęgniarkę, musiało minąć kilkanaście sekund, nim dotarło do niej, co się
właśnie wydarzyło. Poderwała się z krzesła, czując jak jej twarz pokrywa się
purpurą.
- To ja już pójdę. – Powiedziała,
prawie biegiem ruszając do drzwi.
- No ja myślę! – Warknęła
Pomfrey, z oburzeniem kręcąc głową. – Potter, pora na twój eliksir.
- Pani to ma wyczucie czasu! –
Warknął James, wypijając duszkiem lekarstwo.
Lily zatrzasnęła za sobą drzwi
szpitalne i oparła się o ścianę. Jej serce tłukło się w piersi, jakby dopiero,
co przebiegła maraton. Chwyciła twarz w dłonie, by ostudzić nieco płonące
policzki. O mój Boże, znów to zrobiłam! - Pomyślała zaciskając powieki, znów go
pocałowałam, nie potrafiłam oprzeć się pokusie. „To było cudowne!!!” – Jej
podświadomość podskakiwała, ciesząc się jak dziecko, które otrzymało upragnioną
zabawkę. Otrząsnęła się próbując zagłuszyć ten zdradziecki głosik. Otworzyła
oczy słysząc kroki tuż za rogiem. Odwróciła się i prędko ruszyła w przeciwnym
kierunku, ale było już za późno.
- Evans?!
Odwróciła głowę i ujrzała
zbliżającą się Laurę.
- O, cześć! Pewnie idziesz do
Jamesa – spróbowała przybrać obojętny wyraz twarzy – widziałam go właśnie.
- Po co tu przyszłaś? –
Dziewczyna zmrużyła oczy i złożyła ręce na piersiach.
- Po eliksir na ból głowy. –
Wymyśliła na poczekaniu.
- Nie wydaje mi się!
- Daj spokój! Nie mam ochoty się
z tobą sprzeczać. Po co miałabym kłamać?
- Posłuchaj mnie uważnie, bo nie
będę powtarzać – syknęła złowieszczo Krukonka – James jest mój! Jeśli
spróbujesz mi go odebrać, to urwę ci łeb!
- gdyby nie to, że źle się czuję,
pewnie nastrzelałabym ci teraz po twarzy – Lily westchnęła głośno. Naprawdę nie
miała nastroju, by droczyć się z tą jędzą. – Trzymaj nerwy na wodzy, bo jesteś
trochę za malutka, żeby tak do mnie skakać. I nie bój się o swojego chłopaka,
nie zamierzam ci go odbierać.
Nim Laura zdążyła otworzyć usta, Lily odwróciła się na pięcie i ruszyła
przed siebie, raźnym krokiem. Ręce jej się trzęsły, ale wciąż nie wiedziała czy
spowodował to James czy Laura.
Dopiero pod portretem Grubej Damy, zdała
sobie sprawę z tego, jak niewiele brakowałoby Laura przyłapała ich na gorącym
uczynku.
Lily obiecała sobie, że będzie
czcić panią Pomfrey do końca życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz