sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 21

             Lily zamknęła oczy i wystawiła twarz do słońca. Ciepły, wiosenny wiatr rozwiał jej rude włosy. Odetchnęła głęboko rozkoszując się zapachem polnych kwiatów i świeżo skoszonej trawy. Była wdzięczna Dorcas, że wyciągnęła ją na trening Gryfonów.
- Spójrz Lily! – Zachichotała Dorcas, pochylając się nad przyjaciółką i wskazując podbródkiem, trybunę po przeciwnej stronie boiska. – Podskakuje na ławce jak mały ratlerek.
 Lily leniwie otworzyła oczy i zerknęła na Laurę, która faktycznie zachowywała się jak napalona fanka kapeli rockowej. Wyglądała zabawnie, kiedy tak machała rękami i piszczała za każdym razem, gdy James przelatywał blisko niej.
- Co ta miłość robi z ludźmi! – Zaśmiała się Ruda – Jest tak zaślepiona, że nawet nie zdaje sobie sprawy, jaką idiotkę z siebie robi.
- Ależ ty jej nie lubisz. Dlaczego? – Dorcas oderwała wzrok od Laury i uważnie przyjrzała się Lily.
- Nie powiedziałam, że jej nie lubię. Po prostu mi jej żal.
- Jest szczęśliwa, w przeciwieństwie do ciebie. Wiesz, co myślę?
- Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć.
- I tak ci powiem – zaśmiała się Dorcas – myślę, że jesteś zazdrosna.
- Bredzisz! – Lily prychnęła, odwracając wzrok.
- Tak! Wkurza cię, że James sobie odpuścił. Wkurzasz się, że jest z tą małą, zamiast zajmować się tobą.
- Dorcas zejdź ze słońca, bo zaczynasz wygadywać głupoty! – Odwróciła się, udając nagłe zainteresowanie grą. Nie mogła pozwolić na to, by przyjaciółka dowiedziała się, jak bliska jest prawdy.
   Podskoczyła przestraszona, gdy kilka metrów obok niej, pałkarz odbił tłuczek w stronę Syriusza. Black zrobił zręczny unik i ściskając mocno kafel, pomknął ku trzem złotym obręczom. Lily odnalazła wzrokiem Jamesa, który zatrzymał się niedaleko i przeczesywał wzrokiem przestrzeń w poszukiwaniu złotego znicza. Ich spojrzenia spotkały się. Serce Lily na chwilę zgubiło rytm, gdy chłopak uśmiechnął się szeroko i pomachał do niej. Również się uśmiechnęła i odmachała nieśmiało. Poczuła się jakby świat zatrzymał się na moment i nie istniało na nim nic prócz niej i tego rozczochranego chłopaka na miotle, który hipnotyzował ja spojrzeniem orzechowych oczu.
Z tej mrzonki, wyrwał ją drastycznie, jednoczesny krzyk kilku osób.
- Potter!
- James!
- Skarbie!
- Rogacz!
  Drgnęła i nerwowo rozejrzała się po boisku. James zrobił to samo, ale było już za późno. Nie miał już czasu na żaden unik. Krzyknął tylko, gdy rozpędzony tłuczek strzelił go w sam środek klatki piersiowej.
 Stracił równowagę i zaczął spadać z miotły, uderzenie tłuczka odebrało mu dech w piersi. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund, ale on miał wrażenie, jakby spadał w nieskończoność. Jęknął tylko, gdy uderzył plecami i głową o twardą ziemię. A potem, nie czuł już nic, nikogo nie słyszał, a świat zawładnęła ciemność.
 Lily i Dorcas poderwały się z miejsc i zbiegając po dwa stopnie na raz, popędziły na boisko. Gdy dobiegły, wokół Jamesa zdążyła się już zgromadzić cała drużyna. Zalana łzami Laura, klękała przy swoim ukochanym i próbowała go ocucić. James wciąż był nieprzytomny.
- Zostaw go, idiotko!!! Może mieć uszkodzony kręgosłup! – Krzyknął Thomas Nelson, kapitan drużyny, odpychając Laurę na bok. – Biegnijcie po Pomfrey! James? James, słyszysz mnie?
Lily nie myśląc długo, biegiem ruszyła na poszukiwanie szkolnej pielęgniarki. Tuż za nią pędziła Dorcas.

  Zaczęły dochodzić do niego podniecone, przyciszone głosy, jednak nie potrafił skupić uwagi na poszczególnych słowach. Nie wiedział gdzie jest i co się stało, a tępy ból z tyłu głowy, utrudniał otworzenie oczu.
- Czy nie powinien się już obudzić? – Rozpoznał spanikowany głos Thomasa Nelsona – jak nie dojdzie do siebie, do soboty to przerżniemy mecz!
- Spuścimy manto Krukonom. – James z trudem otworzyło czy i rozejrzał się zamglonym spojrzeniem. Był w Sali szpitalnej, a dookoła jego łóżka zgromadziła się cała drużyna Gryffindoru, a także Remus i Peter. Ktoś szlochał cicho i głaskał go po głowie, spojrzał w tę stronę, by przekonać się, że to tylko Laura. Nie było jednak tej, którą najbardziej chciał zobaczyć.
- Rogacz żyjesz! – Westchnął uradowany Black, – Ale nam stracha napędziłeś.
- Co się stało? – Zapytał chwytając się za głowę i odtrącając delikatnie dłoń swojej dziewczyny.
- Oberwałeś tłuczkiem i spadłeś z miotły – wyjaśnił Thomas – Boże, nie rób mi tego więcej!!!
- Żałuj, że nie widziałeś swojej miny – wyszczerzył się Syriusz.
- Taaa domyślam się, że była zabawna. Miotła cała? – Podniósł się na łokciach, poczuł ból w miejscu, w którym trafił go tłuczek.
- Na szczęście cała. – Izabella Ward, ścigająca drużyny, uniosła do góry miotłę Jamesa, jakby na potwierdzenie swoich słów.
- No dobra, zmywajmy się stąd. – James z cichym jękiem uniósł się i zwiesił nogi z łóżka, Laura momentalnie podleciała do niego, by pomóc mu wstać.
- Nie tak prędko, panie Potter! – Drużyna rozstąpiła się, aby zrobić przejście dla szkolnej pielęgniarki. W dłoniach trzymała tacę z różnymi eliksirami i wyglądała na nieźle wkurzoną.
- Dziękuję za ratunek pani Pomfrey – James posłał pielęgniarce swój najbardziej oszałamiający uśmiech – jestem pewien, że bez pani pomocy nie wyszedłbym z tego cało, ale teraz czuję się świetnie i mogę wrócić do swojej wieży.
- Taa jasne! – Prychnęła kobieta. Podeszła do Rogacza i palcem wskazującym szturchnęła go w klatkę piersiową. Skrzywił się i syknął z bólu. – Masz szczęście, że nic sobie nie złamałeś Potter. Zostaniesz tu na noc, muszę się upewnić, ze nie dostałeś wstrząsu mózgu.
- Ale naprawdę nic mi nie jest!
- Jeśli jest tak jak mówisz, jutro będziesz mógł wyjść, ale dziś nie ma mowy, James. – Zmarszczyła groźni brwi. – Potrzebujesz spokoju i moich eliksirów. A reszta wynocha! – Wszystkim gościom, pokazała palcem, gdzie są drzwi.
- Przyjdę do ciebie wieczorem, Tygrysie. – Wyszeptała Laura, całując Jamesa w policzek.
- Lepiej nie, po tych eliksirach, na pewno będę spał. – Odwrócił się od niej, w poszukiwaniu Syriusza, gdy ich spojrzenia się spotkały, przewrócił oczami i bezgłośnie wypowiedział imię dziewczyny, którą naprawdę chciał ujrzeć.
Nim pielęgniarka ich wygoniła, Black zdążył jeszcze puścić oko do przyjaciela i unieść do góry oba kciuki.

          Lily siedziała na fotelu w pokoju wspólnym i próbowała napisać wypracowanie z transmutacji. Jej myśli, krążyły jednak wokół skrzydła szpitalnego.
- Cześć Ruda! – Zawołał Syriusz, siadając przy Lily. Tuż obok ulokował się Remus, za nim stał Peter. Czyli Potter został w skrzydle szpitalnym.
- Jak się czuje James? – Zapytała niedbałym tonem, jak gdyby niewiele ją to obchodziło. W środku zżerała ją ciekawość.
- Fatalnie! – Syriusz zrobił z obolałą minę.
Zdziwiony Remus, uniósł brwi i otworzył usta, by coś powiedzieć, ale Black posłał mu mordercze spojrzenie, mówiące „zamknij się”, więc zamknął usta i z zaciekawieniem obserwował rozwój wypadków.
- Nie odzyskał jeszcze czucia w nogach, ale Pomfrey jest dobrej myśli. Bardziej martwi ja ten krwiak w mózgu… - Syriusz schował twarz w dłoniach i załkał cicho.
- Jaki krwiak?! – Lily poderwała się z kanapy, rozsypując po podłodze swoje notatki. James sparaliżowany? Z krwiakiem w mózgu? Nie spodziewała się takich wieści.
- Gdy spadł, naprawdę mocno uderzył się w głowę i długo nie odzyskiwał przytomności – spojrzał na Lily załzawionymi oczami. Pochwalił się w duchu, za doskonałą grę aktorską – ma w mózgu duży krwiak, który w każdej chwili może pęknąć, a wtedy…
- Co wtedy?!?
- James do końca życia będzie warzywem.
- O matko!!! – Lily zakryła usta dłonią i pisnęła cicho – Może… chyba powinnam go odwiedzić, prawda?
- Koniecznie! – Łapa gorliwie pokiwał głową, wstał z kanapy i poklepał Lily po plecach, pchając ją w kierunku drzwi. – Może James już nigdy nie opuści szpitala… Idź koniecznie, najlepiej teraz!
Gdy tylko portret Grubej Damy zamknął się za Lily, Syriusz parsknął śmiechem i powrócił na kanapę dumny jak paw.
- No, co? – Zapytał napotykając zimne spojrzenie Lupina.
- Dostaniesz od niej niezłe bęcki, jak tylko się zorientuje, że zrobiłeś ją w konia. – Rzekł Remus, spoglądając na zegarek. – Zakładam, że nastąpi to za jakieś dwadzieścia minut, więc lepiej zbieraj się stąd i szukaj jakiejś dobrej kryjówki.
- Zobaczysz Luniaczku, jeszcze mi będzie dziękowała! – Prychnął Black – To wszystko w imię miłości!
- Koniecznie musze zobaczyć te podziękowania! – Zaśmiał się Peter, rozsiadając się wygodnie w fotelu.

       Szybko opuściła pokój wspólny i ruszyła w kierunku skrzydła szpitalnego. Po jej policzkach spłynęły łzy, gdy przypomniała sobie słowa Syriusza, „James do końca życia, będzie warzywem”. Zatrzymała się na chwilę, by uspokoić nerwy. Dlaczego musiało się to stać właśnie teraz, gdy zaczęło się między nimi tak dobrze układać?
Ruszyła dalej, przyspieszając kroku. Musiała go zobaczyć, musiała mu powiedzieć, że… No właśnie, co? Że go kocha?
Gdy doszła do sali szpitalnej, wciąż nie wiedziała, co chce mu powiedzieć.
Cicho otworzyła drzwi i rozejrzała się po sali. James leżał na łóżku pod oknem, miał zamknięte oczy i głowę owiniętą bandażem. Lily weszła do środka i najciszej jak potrafiła, podeszła do łóżka Jamesa. Usiadła na krześle i delikatnie chwyciła go za rękę.
Otworzył oczy i spojrzał na nią lekko nieprzytomnym wzrokiem. Czyżby jej nie poznał?
- Cześć, James. – Przywitała się szeptem.
- Cześć, Lily. – Jego głos, był lekko zachrypnięty.
- Tak strasznie mi przykro, James – pociągnęła nosem i wzięła głęboki oddech, by się nie rozpłakać – musisz być teraz silny, pani Pomfrey powiedziała, że odzyskasz czucie w nogach, a ten krwiak…
- Jaki krwiak? – Zapytał, marszcząc brwi, wyraźnie zaskoczony jej słowami.
- Nie powiedzieli ci? Oh, nie martw się, to nic poważnego.
- Lily, o czym ty mówisz? Mam gigantycznego guza i tyle, jutro stąd wychodzę.
- Co? Jak… a twoje nogi?
- Chwilę temu były na swoim miejscu, no chyba, że coś się zmieniło – James odsłonił kołdrę i zgiął nogi w kolanach – wciąż tu są, spójrz. – Uśmiechnął się szeroko.
- Zabiję go! – Warknęła, pojmując, że właśnie została zrobiona w balona.
- Kogo?
- Blacka! Nagadał mi… powiedział, że jesteś sparaliżowany, a w głowie masz krwiak, który w każdej chwili może pęknąć! Co za baran!!!
- Nooo, rzeczywiście, trochę go poniosła wyobraźnia. – Stwierdził James, ubawiony miną Lily. – Tak, jak mówiłem, mam tylko guza na głowie i mogę chodzić. Jutro Pomfrey mnie stąd wypuści.
- To świetnie! – Ucieszyła się, próbując ukryć zażenowanie. – W takim razie nic tu po mnie. Odpoczywaj sobie, a ja w tym czasie zamorduję Blacka. – Spróbowała wstać, ale James mocniej chwycił jej dłoń.
- Nie! Zaczekaj, zostań jeszcze trochę. Bardzo się cieszę, że mnie odwiedziłaś, to miłe z twojej strony.
- Dobrze, zostanę jeszcze chwilkę. – Uśmiechnęła się, chciała wyjąć dłoń z jego uścisku, ale on trzymał ją mocno. – Jak do tego doszło? Nie widziałeś tego tłuczka?
- Zagapiłem się. – Przyznał z tajemniczym uśmiechem. – Wiesz o tym, byłaś tam, widziałaś to. – Zbliżył twarz, do jej twarzy i spojrzał w zielone oczy. – Nawet nie wiesz jak pięknie wyglądałaś, tam na trybunie, twoje włosy… nie mogłem oderwać od ciebie wzroku… - przysunął się jeszcze bliżej. Lily poczuła na twarzy jego ciepły oddech.
- Nie żartuj w ten sposób. – Jej serce opuściło jedno uderzenie, czuła jakby hipnotyzował ją wzrokiem.
- Ja nie żartuję, Lily – wychrypiał. Jej usta, były tak blisko, wystarczyło odrobinę zbliżyć głowę…
- Laura… - wyszeptała nieprzytomnie.
- Nie ma jej tutaj. Zbliżył się i przywarł do jej ust. Były takie ciepłe i aksamitne, tak bardzo za nimi tęsknił.
Lily oddała pocałunek z cichym westchnieniem. Chwycił jej twarz w obie dłonie i wdarł się zachłannie językiem do jej ust. Lily także przestała się kontrolować, delikatnie przygryzła dolną wargę Jamesa, sprawiając, że po jego plecach przebiegł dreszcz podniecenia.
To był najcudowniejszy moment, jaki przeżył od tamtej pamiętnej nocy w sowiarni. Marzyłby ta chwila trwała wiecznie…
- Co to ma znaczyć!!! – Zawołała pani Pomfrey, wchodząc do sali i brutalnie miażdżąc marzenia Jamesa. – To szpital!!! Panno Evans, co ty tu robisz?!
Oszołomiona Lily spojrzała na pielęgniarkę, musiało minąć kilkanaście sekund, nim dotarło do niej, co się właśnie wydarzyło. Poderwała się z krzesła, czując jak jej twarz pokrywa się purpurą.
- To ja już pójdę. – Powiedziała, prawie biegiem ruszając do drzwi.
- No ja myślę! – Warknęła Pomfrey, z oburzeniem kręcąc głową. – Potter, pora na twój eliksir.
- Pani to ma wyczucie czasu! – Warknął James, wypijając duszkiem lekarstwo.
Lily zatrzasnęła za sobą drzwi szpitalne i oparła się o ścianę. Jej serce tłukło się w piersi, jakby dopiero, co przebiegła maraton. Chwyciła twarz w dłonie, by ostudzić nieco płonące policzki. O mój Boże, znów to zrobiłam! - Pomyślała zaciskając powieki, znów go pocałowałam, nie potrafiłam oprzeć się pokusie. „To było cudowne!!!” – Jej podświadomość podskakiwała, ciesząc się jak dziecko, które otrzymało upragnioną zabawkę. Otrząsnęła się próbując zagłuszyć ten zdradziecki głosik. Otworzyła oczy słysząc kroki tuż za rogiem. Odwróciła się i prędko ruszyła w przeciwnym kierunku, ale było już za późno.
- Evans?!
Odwróciła głowę i ujrzała zbliżającą się Laurę.
- O, cześć! Pewnie idziesz do Jamesa – spróbowała przybrać obojętny wyraz twarzy – widziałam go właśnie.
- Po co tu przyszłaś? – Dziewczyna zmrużyła oczy i złożyła ręce na piersiach.
- Po eliksir na ból głowy. – Wymyśliła na poczekaniu.
- Nie wydaje mi się!
- Daj spokój! Nie mam ochoty się z tobą sprzeczać. Po co miałabym kłamać?
- Posłuchaj mnie uważnie, bo nie będę powtarzać – syknęła złowieszczo Krukonka – James jest mój! Jeśli spróbujesz mi go odebrać, to urwę ci łeb!
- gdyby nie to, że źle się czuję, pewnie nastrzelałabym ci teraz po twarzy – Lily westchnęła głośno. Naprawdę nie miała nastroju, by droczyć się z tą jędzą. – Trzymaj nerwy na wodzy, bo jesteś trochę za malutka, żeby tak do mnie skakać. I nie bój się o swojego chłopaka, nie zamierzam ci go odbierać.
  Nim Laura zdążyła otworzyć usta, Lily odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie, raźnym krokiem. Ręce jej się trzęsły, ale wciąż nie wiedziała czy spowodował to James czy Laura.
      Dopiero pod portretem Grubej Damy, zdała sobie sprawę z tego, jak niewiele brakowałoby Laura przyłapała ich na gorącym uczynku.

Lily obiecała sobie, że będzie czcić panią Pomfrey do końca życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz