sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 26

          James założył ręce za głowę i wyciągnął nogi na czerwonym kocu. Oddychał głęboko delektując się zapachem polnych kwiatów. Otworzył oczy i ujrzał małe, pierzaste obłoczki unoszące się na tle błękitnego nieba. Słońce przyjemnie ogrzewało mu twarz, znów zamknął oczy i uśmiechnął się pod nosem. Czuł się cudownie, spędzając ten cudowny jesienny dzień na łące usłanej kwiatami w tak miłym towarzystwie.
Zaśmiał się cicho i wyciągnął jedną rękę spod karku, by przytulić do siebie dziewczynę, która właśnie złożyła policzek na jego policzku.
- Obudziłaś się. – Mruknął odwracając głowę, by spojrzeć w jej piękne, zielone oczy.
- To ty powinieneś mnie obudzić. Nie mogę spać na słońcu, dostanę jeszcze więcej piegów!
- Kocham wszystkie twoje piegi, Lily. – Zachichotał całując ją w czubek nosa. – Całą cię kocham.
- Ja też cię kocham, James – odpowiedziała, posyłając mu najpiękniejszy uśmiech na świecie, a później całując namiętnie.
Chwycił ją w pasie i przyciągnął bliżej siebie, by móc czuć ja całym ciałem, wdychać jej zapach, smakować jej ciała…
Nie mógł sobie przypomnieć jak znalazł się na tej łące, ale był pewien, że chciałby tu z nią zostać na zawsze. Wsunął dłoń pod jej bluzkę, delikatnie głaskając plecy, powolnymi ruchami sunął w górę, by dotrzeć do zapięcia jej stanika.
Nagły poryw chłodnego wiatru sprawił, że zadrżała. Oderwała od niego usta i spojrzała dziwnym, nieodgadnionym wzrokiem.
- Muszę już iść, James – dźwignęła się na łokciach i usiadła na kocu. Kilkoma ruchami doprowadziła do ładu pogniecioną spódnicę i potargane włosy.
- Wcale nie musisz – chwycił ją za dłoń, ale ją wyrwała.
- Muszę, muszę – wstała i otrzepała spódnicę – spóźnię się na pociąg, a jeszcze nie spakowałam do końca kufra.
- Jaki pociąg? – Usiadł gwałtownie, zaniepokojony jej słowami.
Lily zaśmiała się głośno i pokręciła głową.
- Och, James ale z ciebie głuptas! Przecież mówiłam to już z milion razy.
- Jaki pociąg? – Powtórzył, coraz bardziej zdenerwowany. – Dokąd się wybierasz, Lily?
- Dziś po południu mamy pociąg do Londynu, a stamtąd samolot do Nowej Zelandii.
Serce Jamesa zgubiło jedno uderzenie. Pociąg do Londynu i samolot do Nowej Zelandii!?!
- „Mamy”? Kto? – Zapytał, choć doskonale znał odpowiedź.
- Ja i Colin, a któżby inny? – Lily przestała się uśmiechać i spojrzała na Rogacza z politowaniem. – Wyjeżdżamy dziś po południu. Nie pamiętasz?
- NIE! NIE PAMIĘTAM! – Warknął zrywając się na równe nogi. – Jak to wyjeżdżasz z Colinem?! Przecież się rozstaliście!
- Chyba za długo siedziałeś na słońcu, James. Oczywiście, że się nie rozstaliśmy! Skąd ci to przyszło do głowy, przecież zamierzamy zamieszkać razem.
- A co z nami?! Ze mną i z tobą?!? – James chwycił ją za ramiona i potrząsnął w nadziei, że za chwilę, Lily uśmiechnie się i powie „Prima Aprilis!”
- James, nie ma nas, i nigdy nie będzie. Już nie wracam do Hogwartu, a ty zostajesz tutaj…
- Lily powiedziałaś, że mnie kochasz! Jak teraz możesz mówić, że wyjeżdżasz z Gordonem!!! – Ręce zatrząsały mu się, że zdenerwowania a oczy zaszły łzami. To wszystko zdawało się być jakimś koszmarnym nieporozumieniem. Jak mogła w jednej chwili całować go i wyznawać miłość a później informować, że wyjeżdża z innym na drugi koniec świata?!? – Nie możesz wyjechać! Nie pozwolę na to! Kocham cię i ty tez mnie kochasz!!!
- Ale to niczego nie zmienia, James. Nie możemy być razem, ja jestem szczęśliwa z Colinem, a tobie… - zawahała się na chwilę i posmutniała - …Laura nigdy nie pozwoli ci odejść. To jest najlepsze rozwiązanie… Obudź się wreszcie, James!
- NIE, LILY!!!
- OBUDŹ SIĘ, JAMES!!!
Nagle cała łąkowa sceneria rozwiała się niczym mgła, a Lily zniknęła jak zjawa. Najpierw pochłonęła go ciemność a sekundę później, otworzył oczy i oślepił go blask porannego słońca, wpadającego przez okno sypialni Huncwotów.
Usiadł gwałtownie, nerwowo rozglądając się dookoła. Jego serce tłukło się w piersi niczym dziki ptak zamknięty w za małej klatce, a po plecach spływały stróżki zimnego potu.
- Wszystko w porządku, stary? – Syriusz przysiadł na łóżku przyjaciela i przyglądał mu się z zaciekawieniem.
- Chyba… chyba tak – wydyszał, łapiąc się za serce – Jezu, jaki miałem sen!
- Opowiedz nam o nim, musiał być bardzo ciekawy – zaśmiał się, klepiąc Jamesa po plecach – Zaczął się chyba przyjemnie, co? Ale później to wyłeś, jakby cię zarzynali.
- Błagam, nie każ mi tego opowiadać – James podniósł się z łóżka i rozejrzał po sypialni, by upewnić się, że na pewno już nie śni, – co za kurewsko, popieprzony sen! Dzięki, że mnie obudziłeś!
- Do usług. – Syriusz wzruszył ramionami i wymienił z pozostałymi Huncwotami zdziwione spojrzenia.
- Idę pod prysznic!
James zamknął się w łazience i oparł o drzwi. Zamknął oczy i wziął kilka głębokich oddechów. To był tylko chory, kompletnie pokręcony sen! – Tłumaczył sobie w myślach, wchodząc pod prysznic i odkręcając ciepłą wodę. W rzeczywistości, Lily nigdzie nie wyjeżdżała z Colinem, a on – James, już uwolnił się od Laury! Wszystko układało się po jego myśli! Zaśmiał się z własnej głupoty, że tak nerwowo zareagował na te brednie, po czym skupił się relaksujących strużkach gorącej wody.


            Dorcas żuła tost z marmoladą i czytała Proroka Codziennego. Poczuła ogromną ulgę po tym, jak „ukarała” Syriusza za jego zdradę. Lily miała rację, obrażanie się, czy okazywanie wrogości Blackowi nie miało najmniejszego sensu. Czekał ich jeszcze jeden rok w Hogwarcie, a to oznaczało, ciągłe przebywanie w swoim towarzystwie. I tak nie wytrzymałaby długo w tym stanie.
Już od jakiegoś czasu przygotowywała się na to rozstanie, spodziewała się go, więc tym bardziej gniewanie się nie miało sensu.
Przewróciła kolejną stronę gazety i upiła łyk kawy, kątem oka spojrzała na Lily, która zawzięcie skrobiąc po pergaminie, kończyła swoje wypracowanie z Transmutacji.
- Cześć dziewczyny!
Dorcas odłożyła gazetę na stół i spojrzała na bladego chłopaka o zmęczonej twarzy. Tego ranka Remus Lupin, wyglądał znacznie gorzej niż zazwyczaj.
- Witaj Remusie – przywitała się, przełykając kęs tostu – jesteś chory? Nie wyglądasz najlepiej.
Zaalarmowana słowami przyjaciółki, Lily przerwała pisanie i także spojrzała na Lupina. Dorcas miała rację, chłopak wyglądał na chorego.
- Coś mnie rozkłada, chyba się przeziębiłem – wyjaśnił Remus, kaszląc na zawołanie.
- Powinieneś iść do pani Pomfrey – poradziła Ruda.
- Kto powinien iść do starej Pomfrey?
Przy stole pojawiła się reszta Huncwotów. Syriusz usiadł obok Remusa, Dorcas uśmiechnęła się mściwie zauważając, że ta czynność sprawia Blackowi ból.
- Może ty? Widzę, że coś ci dolega.
- Nie bądź złośliwa wiesz, że to przez ciebie tak cierpię. Ale spokojnie, nie mam żalu, zasłużyłem sobie.
- Oczywiście, że sobie zasłużyłeś! – Prychnęła Dorcas – I powinieneś dostać jeszcze jednego kopniaka, tym razem w zadek. Tak dla równowagi.
- daj już spokój, Dorcas. Zemściłaś się, ja przyznałem, że zachowałem się podle. Czy teraz możemy już normalnie ze sobą rozmawiać?
Lily z rozbawioną miną przyglądała się potyczce słownej między Dorcas i Syriuszem. Jeszcze dziś rano martwiła się, czy ta dwójka kiedykolwiek będzie w stanie normalnie się porozumieć. Teraz była już o to spokojna. Na pewno za kilka dni wszystko wróci do normy.
Pogrążona w myślach nie zauważyła, że tuż obok niej przysiadł James i już od pewnego czasu przyglądał się jej zafascynowany.
Pochylił się niżej, by poczuć odurzający zapach poziomek, którymi pachniały jej włosy. Uśmiechała się, najwyraźniej szczęśliwa, że jej przyjaciółka znów jest spokojna.
- Śniłaś mi się dziś, Lily. – Szepnął jej do ucha.
Drgnęła, lekko przestraszona, gdyż nie zauważyła, kiedy się dosiadł. Spojrzała na niego zdziwiona, a jej twarz pokrył rumieniec wywołany jego słowami.
- Naprawdę? Czy to był dobry sen? – Zapytała uśmiechając się.
- Był bardzo dziwny. – Poczochrał włosy i zmarszczył brwi. W ułamku sekundy podjął decyzję by wykorzystać jej zainteresowanie. – Opowiem ci go, chodź ze mną.
- Dokąd?
- Jest piękna pogoda, chodźmy na spacer.
- Za dwadzieścia minut zaczynamy zajęcia – pokręciła głową, ale w jej oczach czaił się błysk zaintrygowania.
- Zróbmy sobie dzień wagarowicza – wyszczerzył zęby – no chodź. Lily! Zaszalej raz w życiu. Nikt się nie zorientuje, chłopaki będą nas kryli.
- McGonagall się zorientuje.
- Transmutacje jest dopiero po lunchu, wrócimy do tego czasu i pójdziemy na zajęcia. Spójrz za okno. Słońce świeci, grzech marnować tak piękną pogodę. Naprawdę masz ochotę siedzieć w zamku na Historii Magii i Wróżbiarstwie?
- Oczywiście, że nie mam! – Zaśmiała się, coraz bardziej podniecona myślą, by spędzić ten poranek z Jamesem Potterem. – No dobrze, a gdzie zamierzasz mnie zabrać?
- Znam idealne miejsce na wagary! – Błysnął zębami i wstał z miejsca. – Chodź, idziemy.
Lily zawahała się przez ułamek sekundy. Jeszcze nigdy nie uciekała z żadnych lekcji, a perspektywa złamania szkolnego regulaminu, była dziwnie kusząca. Przysunęła się do Dorcas, która wciąż droczyła się z Blackiem i wyszeptała jej do ucha.
- Dorcas kryj mnie, urywam się z lekcji…
- Co robisz?!? – Zaszokowana dziewczyna zrobiła wielkie oczy.
- Uciekam z zajęć… z Jamesem, kryj mnie – powtórzyła, pąsowiejąc.
- No, no, Lily… - Dorcas wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu – Jasne bądź spokojna, coś wymyślę. Baw się dobrze.
- Dzięki, do zobaczenia na obiedzie.
Lily wstała z miejsca i podążyła za oddalającym się Jamesem. Dogoniła go dopiero w Holu Głównym, gdzie opierając się o poręcz schodów czekał na nią uśmiechając się szeroko.
- No dobrze, a więc gdzie idziemy?
- Znam fajną polankę, niedaleko stadionu Quidditcha, rzadko kiedy ktoś tam zagląda, więc nikt nas nie przyłapie.
- James??? – Usłyszeli za sobą piskliwe nawoływanie.
Odwrócił głowę i ujrzał schodzącą po schodach Laurę
- Boże, tylko nie ona! – Szepnął do Lily, po czym uśmiechnął się kwaśno – Witaj Lauro.
- Muszę z tobą porozmawiać… na osobności.- Położyła szczególny nacisk na ostatnie słowa i posłała Lily nienawistne spojrzenie.
- Już wszystko sobie powiedzieliśmy.
- Nie, jeszcze nie. Poświęć mi kilka minut. To ważne.
- Lauro, naprawdę nie mam ochoty…
- Proszę!
Już miał zamiar odwrócić się i odejść, gdy usłyszał za plecami szept Lily.
- Porozmawiaj z nią James, inaczej nie da ci spokoju. Zaczekam na ciebie na zewnątrz.
Westchnął z irytacją i przewrócił oczami.
- Dobrze, zaczekaj na błoniach, to nie zajmie dużo czasu.
Lily przytaknęła i bez słowa ruszyła w stronę wielkich drzwi wyjściowych. James odprowadził ją wzrokiem, a gdy opuściła szkołę zwrócił się do Krukonki.
- A wiec dobrze mów, byle szybko. Śpieszę się.
- Przepraszam cię za tamtą awanturę – zaczęła ze skruchą – nie powinnam reagować w ten sposób. Chciałabym abyśmy spróbowali jeszcze raz…
- Nie ma mowy! – Przerwał jej brutalnie – Nie będziemy już niczego próbować razem, Lauro Pogódź się z tym, to już koniec. Nie chcę się już z tobą spotykać wiec daj mi spokój. – Zrobił krok w tył, by jak najszybciej odejść.
- To przez nią, prawda? To ta Evans wszystko zniszczyła – warknęła ze złością – gdyby nie ona, nie zostawiłbyś mnie!
- Bredzisz! Lily jest moją przyjaciółką, i nie miała nic wspólnego z naszym rozstaniem. – Skłamał, modląc się w duchu, by Laura go nie przejrzała.
- Kłamiesz, James! Widzę jak na nią patrzysz!!!
- Przestań się wściekać, bo nie mam ochoty na kolejną scenkę zazdrości. Nie powinno cię już interesować, z kim spędzam czas. Nie będziemy już razem, pogódź się z tym i nie zawracaj mi głowy! – Odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem opuścił Hol Główny, zostawiając kipiącą gniewem dziewczynę samą.
Stanął na schodku, by wypatrzeć Lily. Był rozdrażniony tą krótką wymianą zdań, ale miał nadzieję, że teraz Laura zrozumie, że nie ma, na co liczyć.
Znalazł Rudą siedzącą na ławce nieopodal stadionu. Wystawiła twarz do słońca i opalała się z lekkim uśmiechem na ustach. I on się uśmiechnął, jej widok działał na niego jak balsam dla skołatanych nerwów. Podszedł bliżej i stanął przed nią zasłaniając słońce.
- Już jestem, możemy iść.
- Szybko ci poszło, spodziewałam się, że potrwa to dłużej.
- Niewiele było do omawiania – podał jej rękę, by pomóc wstać, a potem spacerkiem zaczęli okrążać stadion i kierować się w stronę lasu.
- Biedna dziewczyna, szkoda mi jej.
- Zupełnie bez powodu. Nie daj się zwieść na te skruszone minki, Laura to żmija. Da sobie radę.
Niezauważeni minęli chatkę Hagrida, przemknęli obok cieplarni numer pięć i zanurzyli się w gęsty las. Przez dłuższą chwilę wspinali się po wzniesieniu w kompletnym milczeniu.
James zastanawiał się jak zaaranżować to spotkanie, by nie spłoszyć Lily. Wiedział, że musi działać powoli i zastanawiać się nad każdym wypowiedzianym słowem. Zadanie nie było proste, ale musiał sobie poradzić, innej opcji nie brał pod uwagę. Usłyszał za plecami trzask i cichy pisk Lily, odwrócił się błyskawicznie i w ostatniej chwili wyciągnął ręce, by uratować ją przed upadkiem. Uśmiechnął się w duchu, gdy dziewczyna wpadła wprost w jego ramiona.
Ich spojrzenia spotkały się, serce Lily na chwilę straciło rytm a po plecach przebiegł elektryzujący dreszcz. Musiała jak najszybciej uwolnić się z jego objęć, inaczej przepadnie na wieki.
James miał chyba inne zamiary, bo jak na złość zacieśnił uścisk. Lily spuściła wzrok, by uwolnić się od hipnotyzującego spojrzenia orzechowych oczu.
- Nic mi nie jest, dziękuję, że mnie złapałeś.
- Nie ma, za co, ale patrz pod nogi. Pełno tu korzeni i patyków, nie trudno o upadek – wypuścił ją wreszcie z objęć, ale na wszelki wypadek chwycił za jej dłoń. Wszystko układało się lepiej niż to sobie wyobrażał – Chodźmy, już niedaleko.
Ruszyli dalej i szli tak, aż za ich plecami nie było widać nic prócz starych dębów i gęstych krzaków. Deptali po miękkim mchu jakby po puchatym dywanie. Wreszcie las zaczął się przerzedzać, a pomiędzy drzewami zaczęli dostrzegać wolną przestrzeń.
Zatrzymali się na skraju lasu, a przed nimi rozpościerał się widok na niewielką polanę, usłaną kwieciem, gdzieś w oddali słychać było szum potoku, a nad ich głowami wesoło śpiewały ptaki.
Widok był tak zachwycający, że Lily zaniemówiła z wrażenia. Stała w miejscu z otwartymi ustami nie mogąc uwierzyć, że tak piękne miejsce znajduje się zaledwie kilka minut drogi od zamku.
- Chodź, Lily. Tam jest zwalone drzewo, będziemy mogli usiąść. – Rogacz pociągnął ją za dłoń, kierując się na drugi koniec polanki.
- Tu jest pięknie! – Przemówiła wreszcie – Jak odkryłeś to miejsce?
- Ach włóczyliśmy się trochę z chłopakami po lesie – wzruszył ramionami – uciekaliśmy przed Akromantulą i przypadkiem trafiliśmy tutaj.
- Akrumantulą?! – Wytrzeszczyła oczy z przerażenia – Nie wiedziałam, że tu żyją Akromantule!
- No, my też nie wiedzieliśmy. Jest ich tu trochę, ale nie denerwuj się. Nie lubą światła, unikają takich otwartych przestrzeni jak ta łąka.
- James, przed chwilą przeszliśmy przez las! – Zawołała piskliwym głosem.
- Nie panikuj. Nie zapuszczają się tak blisko zamku. Wtedy to my popełniliśmy błąd, bo weszliśmy na ich teren łowiecki… - zamilkł, bo zauważył, że tym stwierdzeniem wcale jej nie uspokoił – Nie martw się, nic nam tu nie grozi.
- Powiedz mi, kiedy znajdujecie czas, na to by odkrywać takie fajne miejsca? – Zapytała siadając na pniu i zrywając kilka niezapominajek.
- Nie mogę ci powiedzieć. To nasza tajemnica.
- Wiem! Zwinęliście komuś zmieniacz czasu!
- No coś ty! Do takich rzeczy się nie posuwamy. Owszem, czasem zdarza nam się nagiąć regulamin, ale zawsze w granicach rozsądku i przyzwoitości.
- O tak! Na pewno przyzwoitości! Udowodniliście to w miniony weekend.
- Mieliśmy już do tego nie wracać. – Nachmurzył się. Usiadł obok niej i obserwował chmury, leniwie sunące po niebie.
- Masz rację, zapomnijmy o tej żenującej wpadce. – Zmieniła pozycję, siadając okrakiem, by lepiej widzieć jego twarz. – Miałeś opowiedzieć mi swój sen, pamiętasz?
Spojrzał na nią i uśmiechnął się, była tak blisko, wystarczyło wyciągnąć dłoń, by porwać ja w objęcia i tulić, całować te zmysłowe, miękkie usta… Pomimo tego, że od ich ostatniego pocałunku, minęły wieki, wciąż pamiętał ich smak…
- Halo, ziemia do Jamesa! – Pomachała mu dłonią przed twarzą, aby przywrócić go do rzeczywistości.
- Przepraszam zamyśliłem się. Zastanawiam się właśnie, czy to dobry pomysł, żebym opowiadał ci ten sen.
- Nie masz wyjścia! Namówiłeś mnie na wagary, przeprowadziłeś przez las pełen Akromantul i wszystko po to żeby opowiedzieć mi, co ci się śniło!
- no dobrze, ale ostrzegam, że był to strasznie pokręcony sen. – Zmienił pozycję i także usiadł okrakiem, by mieć na nią lepszy widok. – Śniło mi się, że byliśmy razem na polanie, podobnej do tej. Leżeliśmy na kocu i… rozmawialiśmy – postanowił opuścić fragment z pocałunkiem, by jej nie spłoszyć – w tym śnie byliśmy parą, Lily i… powiedziałaś, że mnie kochasz.
- Nie zaczynaj, James! – Powiedziała ostrzegawczo. – Już to omawialiśmy!
- Wybacz, ale nie mam kontroli nad snami – wyszczerzył zęby – mówię tylko o tym, co mi się śniło.
- Możesz być pewien, że nie miewasz proroczych snów. Nie usłyszysz ode mnie tych słów.
„To się jeszcze okaże” – pomyślał, ale nie wypowiedział tych myśli na głos, by jej nie drażnić.
- No, więc leżeliśmy razem na tym kocu, było cudownie, ale nagle zupełnie niespodziewanie wstałaś i wyznałaś, że musisz iść się pakować, bo wyjeżdżasz z Colinem do Nowej Zelandii, i nie zamierzasz tu więcej wracać.
- Faktycznie, nieco to pokręcone – zachichotała – zdecydowanie, nie był to proroczy sen!
- Zaczęłaś tłumaczyć mi, że musisz wyjechać, a gdy zapytałem, dlaczego chcesz mnie zostawić, przecież jesteśmy razem, kochamy się, odpowiedziałaś, że to i tak nie ma sensu, bo nasz związek nie ma szans, żeby przetrwać.
- No, ta część by się zgadzała z rzeczywistością. – Lily uśmiechnęła się, jednak rumieniec na policzkach, wskazywał, że czuje się coraz bardziej zażenowana, – Co było dalej?
- Nic. Syriusz mnie obudził, chwała mu za to!
- Nie wiem, czy powinnam się smucić czy cieszyć, że goszczę w twoich snach.
- Ja się cieszę, nawet wtedy, gdy są popieprzone jak ten dzisiejszy. Uwielbiam, gdy odwiedzasz mnie w snach.
- James…
- Lily, doskonale wiesz, co do ciebie czuję. Nic się nie zmieniło i nie zmieni pod tym względem.
- James…
- Cieszę się, że udało nam się dojść do porozumienia i możemy normalnie ze sobą rozmawiać. – Znów nie dał jej dokończyć. Nie chciał jej słuchać, wiedział co chce mu powiedzieć. Chwycił jej dłoń w swoją i mocno zacisnął, żeby jej nie wyrwała. – Ale to dla mnie za mało na dłuższą metę. Wiesz, ze nie odpuszczę, teraz nic nas nie ogranicza, nic nie stoi na przeszkodzie, dlaczego mielibyśmy nie spróbować?
- To się nie uda, James. – Powierciła się nerwowo. Rozmowa zeszła zdecydowanie na złe tory. Nie chciał o tym rozmawiać, zrobiło jej się gorąco. „Spróbuj idiotko, to może się udać!” Krzyczała jej podświadomość, i choć ze wszystkich sił próbowała ją ignorować, miała z tym ogromny kłopot. – Jesteśmy jak dzień i noc, James. Dwa przeciwne bieguny, żyjemy w innych światach…
- Oj, przestań pieprzyć! – Zdenerwował się, bo za każdym razem, gdy rozmawiali na ten temat, przytaczała te same argumenty. – Przeciwieństwa się przyciągają, a teraz nie ma ani Colina, ani Laury, nikt już nam nie przeszkadza. No chyba, ze o czymś nie wiem, Colin ostatnio…
- Colin, to tylko przyjaciel. – Wyszeptała, bo nie była w stanie normalnie wypowiedzieć zdania. Powietrze wokół nich zrobiło się gęste, a temperatura podskoczyła o kilka stopni.
- Więc nic nas nie ogranicza.
- James, wszystko nas ogranicza!
Przewrócił oczami i głośno sapnął poirytowany. Ta dziewczyna była uparta jak osioł. Żadne argumenty słowne do niej nie docierały, musiał działać bardziej radykalnie. Nie czekając już na nic, chwycił ją w ramiona i namiętnie pocałował. Zaskoczyła go nieco, bo spodziewał się początkowego protestu, ale Lily była tak zszokowana jego nagłą napaścią, że nawet nie drgnęła. Przez chwilę czuł się jakby całował manekina. Przekrzywił lekko głowę i wplótł palce w jej rude włosy. Uśmiechnął się w duchu i odetchnął z ulgą, gdy jęknęła tęsknie i rozchyliła wargi.
Ich języki splotły się w namiętnym pocałunku. Ona także wplotła palce w jego włosy, przylegając do jego ciała. Był to najbardziej tęskny pocałunek, jakiego miał przyjemność doświadczyć z tą dziewczyną. Dziś to ona nadawała tempo. Zaskoczyła go bardzo, gdy odchyliła się do tyłu, kładąc na zwaloną kłodę, a jego ciągnąc za sobą. Nie protestował ani chwili. Całowała go z taką zawziętością, jak gdyby miał to być ostatni pocałunek w jej życiu.
Nieco niepokoiła go jej śmiałość, musiał skupić całą swą uwagę, by nie dać ponieść się żądzy i w krytycznym momencie przerwać ten pocałunek.
Serce Jamesa zgubiło jedno uderzenie, gdy Lily przeniosła swoje dłonie na jego kark, jego punkt krytyczny, najbardziej erogenna strefa jego ciała. Jęknął w duchu i zacisnął mocno powieki, toczył wewnętrzną walkę z samym sobą, by nie zacząć dobierać się do jej spódnicy.
Najdelikatniej jak potrafił, przerwał pocałunek, uśmiechnął się i musnął wargami jej policzek.
- Widzisz? Nie potrafisz się oprzeć pokusie. – Zachichotał, przygryzając delikatnie płatek jej ucha. – Ja też tego nie potrafię, gdy tylko zostajemy sami.
- Boże, znów to zrobiłam!!! Dałam się ponieść! – Powiedziała bardziej do siebie niż do niego.
- Nie ma w tym nic złego – podniósł się z niej, ciągnąc za sobą, by także usiadła – okłamujesz samą siebie, Lily. Ciągnie nas do siebie wzajemnie i nie potrafimy tego opanować, więc, po co się bronić? Bądź ze mną, Lily!
- James, ja… - miał rację, wiedziała o tym. Zaczynała mieć obsesję na jego punkcie, gościł w jej myślach i snach coraz częściej. Była tym szczerze przerażona. Znała Jamesa od 6 lat, nie raz widziała jak traktował swoje chwilowe dziewczyny. Co będzie, jeśli znudzi mu się równie szybko jak te wcześniejsze? Nie chciała się do niego przywiązywać, nie chciała skończyć tak jak Dorcas, rozbita na milion kawałeczków, ze złamanym sercem.
- Wiesz, co? Mam pomysł – uśmiechnął się szeroko – nic nie mów, prześpij się z tą myślą, przemyśl wszystko na spokojnie i dopiero wtedy daj mi odpowiedź.
- Tak, to bardzo dobry pomysł. – Odwzajemniła uśmiech. – A teraz chodźmy stąd, zanim znowu stracę rozum!
- Ależ ja bardzo lubię, kiedy tracisz rozum!!!
- ja tego bardzo nie lubię. Czy mógłbyś odprowadzić mnie do zamku nim sama zgubię się w tym lesie i spotkam jakieś wstrętne, włochate zwierzę?
- Oczywiście, że tak. – Podał jej rękę i pomógł wstać. Opuścili polanę, wciąż trzymając się za ręce i przeszli tak przez cały las.
Dopiero tuż przed wyjściem z gąszczu, James zatrzymał się i chwycił jej twarz w obie dłonie i złożył na ustach delikatny pocałunek.
- Myśl o mnie bardzo intensywnie. – Poprosił szeptem.
- Obiecuję, że pomyślę.

Wkroczyli do szkoły w momencie, gdy głośny dzwonek oznajmił zakończenie porannych lekcji. Dorcas spisała się znakomicie, żaden z nauczycieli nie zgłosił nieobecności Lily na zajęciach. Przez resztę dnia Lily i James nie zamienili ze sobą już ani słowa, jednak posyłali sobie ukradkowe spojrzenia i nieśmiałe uśmiechy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz