sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 16

          Choć na zewnątrz panował siarczysty mróz, w szklarni profesor Sprout, było ciepło, ale niestety nie przytulnie. Dookoła rozchodził się smród smoczego łajna, przyćmiewając umysły uczniów, którzy próbowali nauczyć się czegoś na lekcji zielarstwa. Chyba jedyną osobą, która zdawała się nie zwracać uwagi na okrutny fetor, była właśnie profesorka.
- … Psilocybe cubensis, mają wiele właściwości leczniczych – powiedziała Sprout wskazując na wielką donicę, w której rosły niewielkie pomarańczowe grzybki – naturalnie występują w Ekwadorze, Kolumbii i Peru, ale jak widzicie, bardzo łatwo dostosowują się do nowych warunków. Zawierają dużo substancji psychoaktywnych, więc stosowane są przy leczeniu chorób o podłożu psychiatrycznym. Należy jednak bardzo uważać podczas ich stosowania, ponieważ zbyt duża ilość wywołuje halucynacje…
- Halucynacje? – Zainteresował się Syriusz.
- Tak, rdzenna ludność Ameryki Południowej używa tych grzybów w celach religijnych, nazywając je „grzybami bogów”.
- W celach religijnych? – Dopytywał Black.
- Twierdzą, że dzięki nim, mogą doświadczyć wizji i rozmawiać ze swoimi bogami. – Nauczycielka lekceważąco machnęła ręką. – Ale nie to nas interesuje. Odpowiednio spreparowane…
- Jaka dawka jest bezpieczna pani profesor? To znaczy nie wywołuje halucynacji? – Syriusz znów jej przerwał.
- Dwa gramy sproszkowanych grzybów, to dawka dodawana do eliksirów uśmierzających ból. – Odpowiedziała, po czym wzięła się za obcinanie małych grzybków i układanie ich na srebrnej tacy.
- Remus, zanotuj cztery gramy. James, musimy zwędzić trochę tych halucynogenków, będzie niezła jazda!
- Ja odwrócę jej uwagę po zajęciach, a wy zajmijcie się resztą. – Wyszeptał konspiracyjnie Peter. 
Remus przewrócił oczami chwytając w dłoń srebrny nożyk i wycinając z doniczki grzybki.
- Cholera by was wzięła – mruknął widząc głupkowate uśmieszki na twarzach kumpli – za mało mieliście wrażeń w zeszłym roku, po tym jak dobraliście się do Maryśki?!
- To był niezły odlot! – Szepnął tęsknie James, złożył ręce na piersi i oparł się niedbale o stół za sobą.
- Taak, już się nie mogę doczekać, jak dobierzemy się do tych grzybków – Syriusz wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Jesteście zdrowo rąbnięci! – Warknął Remus – Nie zamierzam w tym uczestniczyć.
- Oczywiście, ktoś musi nas pilnować, gdy przyjdzie nam do głowy skakać z okien naszego dormitorium – parsknął śmiechem James.
- Cofam moje słowa, nie jesteście rąbnięci. Jesteście popierdoleni! – Lupin ostentacyjnie postukał się palcem w głowę.
James zachichotał cicho. Remus miał rację, byli popierdoleni, ale co to by było za życie, gdyby byli inni? Czy kiedykolwiek stworzyliby Mapę Huncwotów? Czy nauczyliby się animagii? Czy poznaliby sekret Lupina? Bez wątpienia odpowiedź na każde z tych pytań brzmiała, NIE. 
Bez ryzyka nie było zabawy – jak zwykł mawiać Syriusz.
-… Nowa Zelandia?! Ocipiałaś Lily?!?
  Drgnął, gdy z zamyślenia wyrwał go stłumiony krzyk Dorcas. Zwalczył w sobie pokusę odwrócenia się, jednak przechylił lekko głowę do tyłu, by podsłuchać rozmowę dwóch przyjaciółek.
- Zamknij się Dorcas! – Warknęła Lily, rozglądając się nerwowo – Tak, Nowa Zelandia.
- Straciłaś rozum! Przecież nie tak dawno mówiłaś, że nie zamierzasz się z nim wiązać, a teraz chcesz z nim jechać na drugi koniec świata?!
Po plecach Jamesa przebiegł nieprzyjemny dreszcz, jeszcze bardziej nastawił uszu.
- Tylko na wakacje… - szepnęła Ruda – na razie. 
- Na razie?!? A co później? Ślub i gromadka dzieci? – Zakpiła Dorcas.
- Nie wygłupiaj się! Zaproponował, że przyjedzie na Boże Narodzenie, a gdy skończę szkołę… Dorcas, nie patrz tak na mnie! Nic lepszego mnie tu nie czeka a tam też są szkoły dla aurorów. Myślę, że z czasem wszystko dobrze się ułoży, chcę z nim spróbować na poważnie, a nie skończyć na szkolnym romansie.
- Na pewno?
- Na pewno to Merlin nie żyje! – Zaśmiała się Lily – Najpierw musimy przekonać moich rodziców, by puścili mnie na dwa miesiące do Nowej Zelandii.
- My?
- Tak, Colin po zakończeniu roku jedzie ze mną do domu.
- To żeś pojechała! – Dorcas zagwizdała cicho – A kiedy zamierzasz wpuścić go „głębiej” do swojej alkowy?
- Nie tutaj! – Syknęła Ruda, rozglądając się nerwowo.
 James momentalnie nachylił się nad swoim stołem, udając nagłe zainteresowanie pracą Remusa. Zaschło mu w gardle, z trudem przełknął ślinę. Dzwoniło mu w uszach a serce galopowało jak dziki mustang.
Evans na poważnie myśli o związku z Gordonem? Chce wyjechać z nim do Nowej Zelandii? Skąd taki idiotyczny pomysł? Czyżby jego zemsta przyniosła skutek odwrotny do zamierzonego?
- James, gdzie masz woreczek? – Szepnął Syriusz, ściskając w dłoni skradzione grzybki.
- W Nowej Zelandii…
- Co?! – Syriusz spojrzał na przyjaciela, jakby temu wyrosła druga głowa.
- Co? 
- Woreczek James!
- Aaa, trzymaj. – Wyciągnął z torby mały lniany woreczek i podał go przyjacielowi.
- Co jest grane?
- Nic, wszystko w porządku. – Odpowiedział nieprzytomnie.
- Jesteś blady jak trup. – Syriusz potrząsnął przyjacielem, by ten na niego spojrzał.
- Pogadamy o tym później – wycedził przez zęby Potter.
Syriusz do końca lekcji przyglądał się zaniepokojony przyjacielowi. Jeszcze przed dzwonkiem, dołączył do niego zaciekawiony Peter a niedługo później i Remus. Zaraz po dzwonku, cała czwórka, jako pierwsza opuściła szklarnię.
- James, zatrzymaj się i powiedz, o co chodzi! – Krzyknął Remus, truchtając tuż za Potterem.
- O nic nie chodzi, jest zajebiście! – Warknął Potter – muszę znaleźć Laurę.
- Gówno prawda! – Jęknął zasapany Peter – Łapo, strzel go oszałamiaczem, za chwilę dostanę zawału!
- Ruda chce wyjechać z Gordonem do Nowej Zelandii! Zadowoleni? A teraz dajcie mi spokój, idę szukać Laury! – James odwrócił się na pięcie i prawie biegnąc, ruszył błotnistą ścieżką w stronę zamku.
- A tydzień temu mówił, że odpuszcza na zawsze – skwitował Remus, patrząc na oddalającą się postać przyjaciela.
- Kłamał.
- Kurwa, gdzie jest Nowa Zelandia? – Zapytał Peter.
- Pod Australią, głąbie – warknął Syriusz.
- Strasznie daleko – Glizdogon podrapał się po głowie.
- Eee tam, drugi koniec świata – zakpił Black – jakieś dwa tygodnie lotu na miotle. 
- Trzeba go jakoś sprowadzić do pionu, zanim zrobi coś głupiego.
- Laura się nim zajmie jak należy – Syriusz wyszczerzył zęby w nieprzyzwoitym uśmiechu – chodźcie, musimy ususzyć grzybki.


         James prawie biegnąc, przemierzał szkolne korytarze ciągnąc za rękę osłupiałą Laurę. Zatrzymał się gwałtownie i schował za kolumną, by nie dostrzegła ich przechodząca tamtędy profesor McGonagall. Od piętnastu minut powinien być na eliksirach a Laura na zaklęciach, jednak nie dbał o to. Musiał jak najszybciej pozbyć się gniewu, od którego aż kipiał.
- James! Zwolnij trochę – wysapała dziewczyna – co się stało? Gdzie mnie ciągniesz?
- Do mojego dormitorium – rzucił przez ramię – stęskniłem się za tobą!
To zdanie było jeszcze dalsze od prawdy niż odległość między Wielką Brytanią a Nową Zelandią, jednak wiedział, że w tej chwili tylko w ten sposób jest w stanie nieco się uspokoić. Laura, była mistrzynią w odwracaniu jego uwagi od rozmyślań o Lily Evans.
- Jesteś szalony! – Zachichotała blondynka, pojmując, co chodzi po głowie Jamesa, i przyspieszając kroku.
Wpadli zziajani do dormitorium chłopców i nim drzwi zdążyły się za nimi zatrzasnąć, rzucili się na siebie jak wygłodniałe zwierzęta.
James wpił się zachłannie w usta Laury i ściągając z niej koszulę, pchnął ją na łóżko. Zapiszczała podniecona, padając na miękki materac i ciągnąc Jamesa za sobą. Drżącymi dłońmi rozwiązywała jego krawat, nie przerywając pocałunku. Postanowiła nie marnować czasu na zdejmowanie koszuli i od razu przeszła do rozpinania rozporka. Jękną z zadowoleniem, gdy zacisnęła palce na jego twardej męskości.
Przesunął językiem po jej żuchwie, pocałował czułe miejsce tuż za uchem. Westchnęła rozkosznie, gdy ścisnął w palcach wrażliwy sutek. Przesunął dłoń niżej, docierając do wilgotnej kobiecości, strzeżonej przez jedwabne stringi. Kciukiem odciągnął cienki pasek i zanurzył dwa palce we wnętrzu Laury. Dziewczyna jęknęła z podniecenia jeszcze bardziej zaciskając dłoń, w której trzymała gotowego do akcji penisa Jamesa.
- Ale się napaliłeś – zaśmiała się, patrząc na niego oczami pociemniałymi z pożądania.
- Cicho bądź! – Warknął. Podniósł się lekko i odtrącił dłoń Laury ze swojego krocza. Kolanem rozchylił jej nogi i wszedł w nią szybko i brutalnie. Krzyknął cicho, czując jak cała złość z niego ulatuje. Zatracił się w tym cudownym, relaksującym odczuciu, całkowicie ignorując potrzeby dziewczyny. Poruszał się coraz szybciej, wspinając się na wyżyny rozkoszy. 
Laura krzyknęła głośno, odchylając głowę do tyłu i wbijając paznokcie w plecy chłopaka.
- Taaak James… - wystękała, łapiąc powietrze.
Uśmiechnął się pod nosem, dumny z siebie. Wyszedł z niej i wstał z łóżka. Wygrzebał prezerwatywę z tylnej kieszeni jeansów. Zębami rozerwał foliową paczuszkę i niecierpliwie wsunął na siebie kondom. Ułożył się wygodnie na plecach obok Laury i założył ręce za głowę.
- Teraz twoja kolej, mała – wyszczerzył zęby, obserwując z pod przymkniętych powiek, jak dziewczyna wdrapuje się na jego nogi z lubieżnym uśmiecham na ustach.
Usiadła na brzuchu Jamesa i pochyliła się do przodu, by złożyć na jego ustach delikatny pocałunek. Bardzo powoli osunęła się na jego członek, przyjmując go w siebie najgłębiej jak mogła. Zacisnął powieki i uśmiechnął się zrelaksowany, gdy zaczęła powolnymi ruchami podnosić się i opadać. W górę i w dół, w górę i w dół, niespiesznie, ale głęboko, do końca…
Rogacz chwycił dłońmi jej biodra, by podyktować tempo. Dziewczyna poruszała się coraz szybciej, jęcząc i wijąc się.
- Och James… - szepnęła, gdy drugi orgazm wstrząsnął jej ciałem.
On też zaczął szczytować, krzycząc głośno i przyciskając ją do swojego nagiego torsu.
Leżeli tak, przytuleni do siebie rozkoszując się tą chwilą i uspokajając oddechy. James zamknął oczy i westchnął cicho, wyszedł z niej i przekręcił się na bok.
- Dzięki mała – wyszeptał, całując ją w czoło.
- Cała przyjemność po mojej stronie – zachichotała podpierając głowę na dłoni. – Wydawało mi się czy byłeś zły? – Zapytała odgarniając niesforny kosmyk z jego czoła.
- Wydawało ci się. Jak minął poranek? – James podniósł się z łóżka, zdjął z siebie zużytą prezerwatywę, zawinął ją w chusteczkę i wyrzucił do kosza na śmieci.
- Fantastycznie! Dostałam paczkę od mamy, przysłała mi sukienkę na bal walentynkowy, wiesz tą, o której ci opowiadałam. Jest przepiękna! Fioletowa, zdobiona czarnymi cekinami, bez pleców, tu obcisła… - Laura przesunęła dłońmi po biodrach i udach.
Rogacz naciągnął spodnie na tyłek i przewrócił oczami. Suknia na walentynki!!! Prychnął w duchu, zastanawiając się, co ta dziewczyna jeszcze robi w jego sypialni.
- Już nie mogę się doczekać, kiedy cię w niej zobaczę – uśmiechnął się sztucznie, rzucając w nią koszulą. – Zbieraj się Lauro, lada chwila przyjdą tu chłopaki.
- Mi to nie przeszkadza.
- Ale im tak! Mamy zasadę, że nie sprowadzamy dziewczyn do sypialni.
Laura wydęła wargi, udając obrażoną. Niespiesznie podniosła się z łóżka i zaciągnęła koszulę na ramiona. Podeszła do Jamesa i wspinając się na palce cmoknęła go w policzek.
- Do zobaczenia na kolacji, Tygrysie.
- Do zobaczenia. – Uśmiechnął się sztucznie, uszczypnął ją pieszczotliwie w tyłek i bezceremonialnie wypchnął za drzwi.
Gdy tylko został sam, oparł się o ścianę i westchnął ciężko. Był już o wiele spokojniejszy i rozluźniony. Laura świetnie się spisała sprawiając, że choć na kilka chwil zapomniał o szalonych pomysłach Lily Evans. Podszedł do łóżka i zaczął poprawiać skotłowaną pościel. Jeszcze nie wszystko było stracone. W przyszłym roku Gordona nie będzie w Hogwarcie, a wtedy on będzie mógł pokrzyżować plany Rudej. Uśmiechnął się pod nosem i rzucił się na łóżko. Czekając na powrót przyjaciół zapadł w płytką drzemkę. 


       Syriusz oderwał się od ust Dorcas, dysząc ciężko. Zrobił krok w tył i spojrzał na zegarek, dochodziła siódma. Dziewczyna wyglądała obłędnie i kusiła uwodzicielskim uśmiechem, oblizała wargi i spojrzała na niego spod długich rzęs. Miał wielką ochotę zaciągnąć ją do najbliższej skrytki na miotły i udowodnić jej, że nie powinna bawić się z nim w takie gierki. Niestety, była pełnia a w dormitorium czekali na niego zdenerwowani przyjaciele. Nie miał już czasu na zabawy z Dorcas Meadowes.
- Muszę lecieć skarbie – wyszeptał, wkładając jej za ucho niesforny kosmyk włosów – jutro się zabawimy.
- Jak to musisz lecieć? – Zapytała zdziwiona.
- Jestem umówiony z chłopakami, czekają na mnie.
- Chyba żartujesz! – Oburzona, tupnęła nogą.
- Ej! Tylko bez fochów, dobrze? Mam ważne sprawy do załatwienia. – Objął ją i pocałował, pieszczotliwie kąsając w dolną wargę.
- Sprawy ważniejsze ode mnie? – Głos Dorcas, zrobił się nienaturalnie piskliwy.
- Niestety tak. 
- Chyba się przesłyszałam!!! Chcesz mi powiedzieć, że koledzy są ważniejsi ode mnie?!?
- Nie rób scen! – Warknął odsuwając się od niej – Chcesz to usłyszeć? Naprawdę? Tak są ważniejsi! To moi przyjaciele i…
- Ty podła świnio!!! – Krzyknęła i zaczęła okładać Syriusza pięściami. 
Black złapał ją za nadgarstki i przycisnął do ściany. Odetchnął głęboko kilka razy, żeby się uspokoić. Z dnia na dzień coraz bardziej zaczynał tracić cierpliwość do tej dziewczyny. Robiła się irytująca i nudna, a może ona zawsze taka była? Pokręcił głową z niezadowoleniem. Znudziła mu się, musiał wreszcie to przed sobą przyznać, przecież z każdą było tak samo. Wciąż ten sam schemat przez wiele lat, tym razem było nieco dłużej, ale przecież też musiało się tak skończyć. Nie był typem, który potrafił związać się z jedną babą na dłużej niż kilka tygodni. I chyba właśnie nastąpił moment, w którym powinien pożegnać się z Dorcas. Ale coś go powstrzymywało. Nie potrafił tak po prostu powiedzieć jej „spadaj, już mam cię dość”. Dorcas, nie była słodką idiotką, jak wszystkie pozostałe dziewczyny, z którymi sypiał. Ona była damą, która potrafiła walczyć o swoje jak lew. Spojrzał w jej oczy, które teraz płonęły gniewem.
- Skarbie, nie mam teraz czasu się z tobą kłócić. Załatwimy to jutro rano, obiecuję. Będziesz mogła sobie wrzeszczeć i okładać mnie pięściami do woli. A teraz idź do tej swojej durnej psiapsióły i opowiedz jej, jakim jestem skurwysynem, na pewno spodoba jej się to, co masz do powiedzenia. – Uchylił głowę przed prawym sierpowym, który chciała mu zadać a następnie pocałował ją namiętnie, sprawiając, że na chwilę straciła rezon. Uśmiechnął się przepraszająco i pędem ruszył w kierunku wieży Gryffindoru, zostawiając Dorcas samą na korytarzu.
Oniemiała, obserwowała chwilę jak Syriusz ucieka, zastanawiając się, co też to wszystko miało oznaczać. Gdy doszła wreszcie do siebie, zagryzła zęby i uderzyła kilka razy pięścią w ścianę.
- Co za kutas! – Syknęła, wściekła na niego i na siebie. Jak długo pozwoli mu jeszcze na takie numery? Wiedziała, że nieuchronnie zbliża się moment, w którym będą musieli się rozstać, jednak nie potrafiła jeszcze pogodzić się z tą myślą. Powolnym krokiem ruszyła na poszukiwanie Lily, by skorzystać z rady Syriusza…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz