Lily zapięła zamek przy swojej torbie i
ostatni raz rozejrzała się po pokoju, sprawdzając czy niczego nie zostawiła.
Postawiła torbę przy drzwiach i podeszła jeszcze do stolika przy oknie. Chwyciła
kartkę papieru i ołówek i pospiesznie napisała na nim kilka słów
„7591078,
ciekawi mnie czy wiesz jak działa mugolski telefon. Całusy – Lily”
Zachichotała cicho i złożyła kartkę na pół.
Szybko opuściła swój pokój, a następnie bezszelestnie wślizgnęła się do
sypialni Huncwotów. Pomimo tego, że pokój był pusty, czuła się jak małe
dziecko, które planuje obrabować sklep z cukierkami. Położyła liścik na
poduszce Jamesa i pospiesznie opuściła pokój.
Kiedy weszła
do kuchni, oczarował ją cudowny aromat pieczonego ciasta. Zaciągnęła się,
głęboko delektując się jego zapachem. Mary pichciła coś przy kuchence, Syriusz
pochłaniał miseczkę płatków, zaczytany „Prorokiem Codziennym”. Nigdzie jednak
nie zauważyła Jamesa. Gdzie on się podziewał? Gdy rano otworzyła oczy już go
nie było i tylko pognieciona poduszka, pachnąca Jamesem była dowodem, że nie
śniła.
Ktoś zabrał
jej z ręki torbę. Nim zdążyła odwrócić głowę, poczuła miękkie usta na swojej
szyi i cichy, tak dobrze jej znany głos.
- Zostawię
ją w przedpokoju.
Gdy się
odwróciła James już maszerował w przeciwnym kierunku. Już zamierzała ruszyć za
nim, by nie marnować ani minuty tych ostatnich, wspólnie spędzonych chwil, gdy
dobiegł ją radosny świergot Mary Potter.
- Dzień
dobry Lily. Siadaj, właśnie zaparzyłam kawę.
Przeklęła w
duchu, po czym uśmiechnęła się szeroko i zasiadła przy stole naprzeciwko
Syriusza. Przywitał się z nią zdawkowo, nie podnosząc wzroku znad gazety. Gdy
Mary postawiła na stole kubek z kawą i talerz pełen kanapek, do stołu dosiadł
się James. Uśmiechnął się do Lily szeroko, ale fioletowe sińce pod oczami
zdradzały, że nie spał zbyt długo. Tak dobrze udawał, czy był przyzwyczajony do
takich wyczynów
- O której
wyjeżdżacie? – Zapytała Mary, pakując do papierowej torebki ogromny kawał
ciasta orzechowego.
- Za pół
godziny ma być Błędny Rycerz – James siorbnął ze swojego kubka, po czym
przeklął głośno i odstawił go z hukiem na stół. Chwycił się za usta, a w oczach
stanęły mu łzy.
- Nie
wyrażaj się! – Obsztorcowała go matka, – Czego się spodziewałeś? Kawy mrożonej?
- Myślałem,
że już trochę wystygła – wyseplenił, ocierając wierchem dłoni kącik oka.
Lily ze
smutkiem obserwowała ten sielankowy poranek w domu Potterów. Naprawdę nie miała
ochoty stąd jeszcze wyjeżdżać, a wydawało się jej, że ktoś specjalnie zaczarował
wskazówki zegara, by czas płynął jeszcze szybciej. Nim zdążyła się
zreflektować, co się dzieje, już tonęła w pożegnalnym uścisku Mary Potter,
która wciskała jej do rąk torebkę z ciastem.
- Bardzo
dziękuję Mary – powiedziała cicho czując, że łzy wzruszenia napływają jej do
oczu – dziękuję za wszystko!
- Nie ma, za
co kochanie. Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy. Nasz dom stoi dla Ciebie
otworem.
- Oczywiście
zabierz z domu kilka walizek i możesz się wprowadzać – zażartował Syriusz,
opierając się o ścianę w przedpokoju – Mary lubi takie przybłędy z Hogwartu.
Wciąż mam nadzieję, że mnie w końcu adoptują.
Mary posłała
mu groźne spojrzenie, a Lily nie wytrzymała i roześmiała się głośno. To była
cała prawda o pani Potter. Lily podejrzewała, że z chęcią kobieta przygarnęłaby
jeszcze kilku takich Huncwotów. Aż dziw brał, że James był jedynakiem.
Za plecami
Lily rozległ się donośny dźwięk klaksonu Błędnego Rycerza. James złapał za
torbę i przepuścił Lily w drzwiach.
- Cześć
Ruda. Do zobaczenia w Ekspresie do Hogwartu – pożegnał ją niedbale Syriusz, po
czym dodał już znacznie ciszej do Jamesa – Nie spóźnij się stary.
- To ty się
nie spóźnij – odparował Rogacz i ruszył w kierunku Błędnego Rycerza.
Gdzie miał
się nie spóźnić? Myślała gorączkowo Lily podążając za Jamesem. Czyżby już mieli
zaplanowany wypad do jakiegoś pubu? Jeszcze nie wyjechała a James już szykował
się na imprezę? Skarciła się w duchu za swoje głupie myśli. Nie miała żadnego
prawa go kontrolować i oczekiwać, że przez resztę wakacji będzie siedział w
domu i rozpaczał z tęsknoty, tak jak ona zamierzała spędzić następny miesiąc.
Rozsiadła
się w wygodnym pluszowym fotelu i pogrążyła się w ponurych myślach. Gdy autobus
ruszył z piskiem opon nawet się tym nie przejęła.
- Naprawdę
nie zobaczymy się aż do końca wakacji? - James wychylił się w fotelu chwytając
ją za rękę.
– Wszystko
na to wskazuje – jej także nie podobała się ta myśl.
- Będziesz
siedziała w domu, czy gdzieś się wybierasz? – Zapytał podejrzliwie.
A Ty James,
gdzie zamierzasz hulać? - Zastanawiała się, ale nie zadała tego pytania na
głos.
- Za tydzień
jadę do Dorcas.
- A może
zamiast do niej, przejedziesz tutaj? – Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Nie, James
już się umówiłyśmy. Poza tym potrzebuję z nią spędzić trochę czasu.
- Boże,
spędzasz z nią cały rok w Hogwarcie!
- Z tobą
również.
- To, co
innego.
- Nie
utrudniaj tego, proszę. Mi też nie jest łatwo.
- Obiecaj,
że będziesz do mnie pisała – szarpnął jej rękę, by poderwała się z fotela i
usiadła na jego kolanach..
- A
znajdziesz czas, by czytać moje listy? – Zapytała, gdy wreszcie przestał ją
całować.
- Pewnie, że
tak! Będę nawet czasami odpisywał.
- Tak,
jasne!
- Lily,
jeszcze się nie pożegnaliśmy, a ja już usycham z tęsknoty za tobą.
Zastanawiała
się nad jego wyznaniem. Czy mówił tak by ją omotać, czy naprawdę tak myślał?
Nie była w stanie ocenić jego prawdziwych uczuć. Owszem wiele razy mówił jej,
że ją kocha, tylko czy mówił to szczerze, czy po prostu z przyzwyczajenia? Gdy
byli sami, James zachowywał się zupełnie inaczej niż w towarzystwie swoich
szalonych przyjaciół, dlatego ciężko było jej odkryć prawdziwą naturę młodego
Pottera. Ale jednego była pewna, jak niczego innego na świecie. I choć nie
odważyła się mu tego jeszcze powiedzieć, Lily była szaleńczo, bez pamięci w nim
zakochana. Wtuliła się w jego ramiona, przysłuchując się w rytmiczne bicie
serca.
James
uśmiechnął się pod nosem i zacieśnił uścisk na plecach Lily. Jego Anioł Stróż
wyraźnie nad nim czuwał. Jeszcze dwa miesiące wcześniej takie sceny, jak ta
teraz nawiedzały go tylko w snach. W tej chwili był najszczęśliwszym
człowiekiem na świecie. Mimo to, na jego słonecznym niebie wciąż wisiała jedna
niepokojąca, ciemna chmura. Panicznie bał się, że mógłby ją stracić. Czekała ich
długa rozłąka, podczas której mogło wydarzyć się wszystko. Nie wiedział, co tak
naprawdę czuła do niego Lily. Nigdy nie usłyszał od niej żadnego wyznania
miłości. Może po prostu dobrze się bawiła przez ten tydzień? Zabijała wakacyjną
nudę, a teraz pojedzie do swojej zwariowanej przyjaciółki i znajdzie tuzin
innych chłopaków, z którymi będzie się dobrze bawić? Nie! Nie mógł nawet tak
myśleć, bo popadnie w obłęd. Jednak koszmarne przeżycia z ubiegłorocznych
wakacji zostawiły grubą bliznę na jego sercu. Czy jeszcze w swoim życiu będzie
w stanie zaufać kobiecie?
Nagły pisk
hamulców sprawił, że James gwałtownie podskoczył, o mały włos nie zwalając Lily
ze swoich kolan. Czyżby zasnął? Wyjrzał przez okno. Znajdowali się pod domem
państwa Evans.
- To nasz
przystanek, James – powiedziała Lily, z niechęcią w głosie i wstała z jego
kolan, ociągając się lekko. Także wstał i niosąc jej torbę wysiadł z Błędnego
Rycerza.
Lily nie
bawiąc się w dzwonienie, otworzyła frontowe drzwi i wkroczyła do domu.
- Mamo,
wróciłam! – Zawołała rozglądając się dookoła. - Mamo?
- W
ogrodzie!
James
rozglądnął się po salonie w poszukiwaniu właścicielki głosu. Zbaraniał, gdy
ujrzał na kanapie chudą, ciemnowłosą dziewczynę, zapatrzoną w telewizor. To
musiała być siostra Lily. Jak miała na imię? Pelagia? Penelopa? – Za nic nie
mógł sobie przypomnieć.
- Witaj
Petunio! – Wyręczyła go Lily.
- Spadaj! –
Odwarknęła tamta, ponownie przenosząc uwagę na telewizor.
James
ogromnie się zdziwił jak bardzo starsza siostra różni się od Lily. Chuda,
koścista, pryszczata, całkowicie pozbawiona biustu, wyglądała jakby pochodziła
z zupełnie innego świata. Może, gdy była dzieckiem, ktoś podrzucił pod próg
domu Evansów? Do tego wszystkiego wyraźnie nie przepadała za Lily. Choć nawet
ich sobie nie przestawiono, James już wiedział, że nigdy nie polubi tej
brzyduli.
Lily
chwyciła go za rękę i ruszyła w stronę ogrodu. Zastali Monikę ukrytą pod dużym
kolorowym parasolem, przesadzała purpurowe begonie i wesoło nuciła pod nosem.
- Cześć
Mamo!
- Och,
witajcie kochani! Nie spodziewałam się, że wrócicie tak wcześnie! – Kobieta
rozpromieniła się na widok córki. – Usiądźcie sobie, już kończę i zaraz
wstawiam kurczaka do piekarnika. James, zostaniesz na obiedzie prawda?
- Naprawdę z
miłą chęcią bym to uczynił, ale niestety niedługo muszę wracać do domu – James
znów zaczął oczarowywać Monikę.
Stary numer
– pomyślała Lily, – ale wciąż działał.
- Obiecałem
mamie pomóc jej w domowych porządkach.
Teraz
przesadził – Lily spojrzała na niego kpiąco.
- Skoro tak
szybko zamierzasz uciec, chodźmy na górę, pokażę ci swój pokój.
Kiedy
wspinali się po schodach James naprawdę nie mógł się powstrzymać, by zdradzić
jej swoje myśli.
- Wolałbym
żebyś pokazała mi swoje łóżko – szepnął jej do ucha. Wytrzeszczyła oczy, a jej
policzki pokryły się tym uroczym rumieńcem – spokojnie, tylko żartowałem –
uniósł dłonie w obronnym geście.
- Wcale nie
żartowałeś świntuchu!
- Ok, nie
żartowałem. Ale jestem w stanie z tym jeszcze trochę zaczekać – posłał jej ten
uśmiech, od którego aż robiło jej się mokro między nogami.
Uchyliła
drzwi i gestem zaprosiła go do środka.
- Proszę
bardzo, oto moje królestwo.
Pokój Lily prezentował się dokładnie tak jak
go sobie wyobrażał. Typowe gniazdko
pedantycznej
kujonki. Idealny porządek, ani grama kurzu. Ściany pomalowane farbą w delikatnym
odcieniu różu. Jasne meble, regał od podłogi po sam sufit, szczelnie wypełniony
grubymi księgami, niewielkie biurko a nad nim spora korkowa tablica upstrzona
zdjęciami i pocztówkami. W oknie turkusowe firanki, a na parapecie kilka
kwiatów. Jedyne, co mu się nie zgadzało, to spore łóżko przykryte kolorową
kapą. Spodziewał się wąskiego łóżka, a tu taka niespodzianka. Spokojnie mogły
spać na nim dwie osoby. On i Lily zmieściliby się na nim bez żadnego problemu.
Już wyobrażał sobie jak cudowną noc mogliby tu spędzić. Nieoczekiwanie zrobiło
mu się ciasno w spodniach, więc prędko odegnał od siebie nieprzyzwoite myśli i
skupił uwagę na korkowej tablicy. Podszedł do biurka i przyglądał się kolorowym
kartkom i niezrozumiałym notatkom. Przepisy na eliksiry. Czy to, aby nie lekka
przesada? James wzrokiem omiótł ruchome fotografie przyczepione do tablicy
kolorowymi pinezkami. Na jednym z nich odkrył same znajome twarze, więc
wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Nie
wiedziałem, że masz moje zdjęcie.
- Są na nim
wszyscy Gryfoni! Gdybyś nie zauważył.
- Który to
rok? Pierwszy?
- Drugi –
poprawiła go – wyglądałeś wtedy jak kretyn. Na pierwszym wyglądałeś jeszcze
gorzej.
- Och,
bardzo Ci dziękuję – uśmiechnął się przeczesując wzrokiem po zdjęciach. – Mówisz,
że wyglądałem jak kretyn? To spójrz na Syriusza!
Lily
podeszła bliżej i opierając brodę na ramieniu Jamesa spojrzała na fotografię.
- No, on
akurat niewiele się zmienił – zaśmiała się cicho – Spójrz na Remusa, wydaje mi
się, że sporo schudł od tamtego czasu.
- Zawsze był
chorowity – wzruszył ramionami i szybko zmienił temat. Teraz masz dłuższe włosy
– odwrócił się i chwycił Lily w objęcia.
- Tak, i
przybyło mi trochę piegów.
- Kocham
wszystkie twoje piegi… - pocałował ją w czoło i wtulił twarz w jej włosy.
Serce zakuło
ją z żalu, gdy pomyślała sobie, że niedługo będą musieli się pożegnać. Nie
wyobrażała sobie jak dotrwa do końca wakacji.
- A może…
zostań na noc…, a rano wrócisz do domu? – Zapytała nieśmiało.
Spojrzał na
nią lekko zdziwiony i mimowolnie jego wzrok powędrował w stronę wygodnego
łóżka. Och tak, z wielką przyjemnością zostałby tu nie tylko na jedną, ale i na
wiele nocy, wciąż jednak pamiętał, że w Dolinie Gordyka czeka na niego wciąż
zrozpaczona Raven.
- O niczym
innym nie marzę kotku, ale niestety muszę wracać.
- Ach,
randka z Syriuszem Blackiem? – Rzuciła niedbale, ale w głębi serca poczuła się
urażona.
- Co?
- Przed
wyjściem ostrzegał, abyś się nie spóźnił.
- Mamy
zaplanowaną bardzo ważną misję na tę noc – powiedział poważnie – Musimy sprowadzić
do pionu jedną wyjątkowo rozstrojoną pannę.
- Raven? –
Jej szczęki zacisnęły się tak mocno, że nie była w stanie nawet sztucznie się
uśmiechnąć.
- Co
zamierzacie jej zrobić? – Tak naprawdę wcale nie chciała by James odpowiedział
na to pytanie. Już sama świadomość, że będzie spędzał noc ze swoją przyjaciółką
doprowadzała ją do obłędu.
- Raven, aby
odreagować lubi zapić smutki – westchnął – i potrzebuje towarzystwa.
- Ach, czyli
będziecie siedzieć do rana i upijać się do nieprzytomności!
- Tak
pokrótce. Tak.
- Ile ona ma
lat?
- Jest
pełnoletnią mugolką. Nie martw się, już jej wolno – zaśmiał się widząc jej
minę.
- A Tobie?
Ciekawe, co o tym myśli Mary?
- Mary
myśli, że całą noc gramy w eee.., czekaj jak to się nazywa – zamyślił się na
chwilę, drapiąc się pogłowie – Brydż! Tak, jest przekonana, że gramy w brydża,
gdy wracamy na obiad następnego dnia, nie ma już powodów, by sądzić, że było
inaczej.
- Jesteście
niemożliwi – zaśmiała się kręcąc głową.
Aż bała się
pomyśleć, jakie cyrki odstawiali w Hogwarcie i była pewna, że te wszystkie
szlabany nie brały się z częstych spóźnień na poranne lekcje.
- Mam
pomysł! – Zmienił nagle temat, siadając na biurku i ustawiając Lily pomiędzy
swoimi nogami.
- Już się
boję – zachichotała, obejmując go w pasie.
- Wszystko
zgodnie z prawem! – I tak musisz pojechać na Pokątną. Razem z Dorcas
przyjedziecie kilka dni wcześniej do Londynu. Ja zwołam chłopaków i spotkamy
się u Toma. Co ty na to?
- Jestem za,
ale muszę to obgadać z Dorcas i rodzicami. Napiszę ci w liście, gdy będę znała
szczegóły.
- No i już
masz jeden powód by do mnie napisać.
James
chwycił jej drobną twarz w obie dłonie i pocałował ją delikatnie. Gdy ich
języki splotły się w namiętnym pocałunku, Lily jęknęła tęsknie i jeszcze
mocniej do niego przywarła. Nienawidziła pożegnań, a jeszcze bardziej
nienawidziła rozłąki, która ich czekała. Pogładziła drżącymi palcami plecy
Jamesa a on zamruczał z rozkoszy.
- Może
jednak zostanę szepnął w jej usta.
- Dobry
pomysł. Mam bardzo wygodną kanapę w salonie – zachichotała.
W pokoju
rozległo się ciche pukanie do drzwi. Lily i James odskoczyli od siebie niczym
rażeni prądem. Rogacz widząc rumieniec na twarzy ukochanej zaśmiał się cicho.
- Twoja mama
przynajmniej puka – oparł się o biurko i złożył ręce na piersi. Lily wygładziła
włosy a następnie podeszła do drzwi i otworzyła je.
- Kochanie,
za dziesięć minut będzie gotowy obiad – oznajmiła Monika, bezceremonialnie
ładując się do pokoju.
- James może
jednak zostaniesz?
- Naprawdę
nie mogę. Może innym razem.
- Nie
powiedzieliście mi, jak się udał zlot Gryfonów - kobieta uśmiechnęła się
dziwnie.
- Eee…, było
naprawdę super, mamo – Lily poczuła jak robi jej się gorąco. Nigdy nie
potrafiła kłamać, a zwłaszcza matce. Wzięła uspakajający oddech. Przecież
naprawdę było super. Jeśli mama nie zapyta o szczegóły, nic się nie wyda.
Jednak w następnej chwili to, co zrobiła Monika sprawiło, że pod Lily ugięły
się kolana.
- Czy wiesz
ile się musiałam nagimnastykować żeby ukryć to przed ojcem? – Zapytała,
wyciągając z kieszeni swetra kilka białych kopert.
- O cholera
– Lily zasłoniła usta dłonią, rozpoznając na kopertach pismo Dorcas.
- To listy
od twojej przyjaciółki, która podobno była razem z wami. – Monika próbowała
mówić poważnym tonem, ale jej roześmiane oczy kompletnie ją zdemaskowały.
- Pani
Evans, to moja wina – James postanowił dzielnie bronić swojej ukochanej. -
Gdybym nie
skłamał, że Dorcas również z nami będzie, pani mąż nie zgodziłby się żeby Lily
pojechała razem ze mną.
- To prawda
– zgodziła się Monika – na przyszłość proponuję abyście bardziej dbali o
szczegóły – uśmiechnęła się szeroko, wręczając Lily listy od przyjaciółki –
mielibyśmy tu małe piekło, gdyby któryś z nich trafił w ręce ojca.
- Dziękuję
ci mamo! – Lily odetchnęła z ulgą, wieszając się kobiecie na szyi.
- To jak z
tym obiadem? – Monika cmoknęła córkę w policzek i ruszyła do wyjścia. Gdy
zmierzała do pokoju Lily, zamierzała ich nieźle obsztorcować za ten szwindel ze
zlotem Gryfonów. Jednak zmieniła zdanie, gdy ujrzała rozpromienione oblicze
córki, zaróżowione policzki, błyszczące oczy, szeroki uśmiech. Lily
przypominała jej jak sama wyglądała dwadzieścia lat temu. Jej córka była
szaleńczo zakochana, a patrząc na Jamesa, Monika miała pewność, że nie była to
miłość jednostronna.
- Jeszcze
raz dziękuję, ale naprawdę już jadę – James uśmiechnął się czując jak kamień
spada mu z serca. - Nie mam dziś na tyle odwagi, by spojrzeć w oczy pani
mężowi….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz