sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 34

     Lily zapięła zamek przy swojej torbie i ostatni raz rozejrzała się po pokoju, sprawdzając czy niczego nie zostawiła. Postawiła torbę przy drzwiach i podeszła jeszcze do stolika przy oknie. Chwyciła kartkę papieru i ołówek i pospiesznie napisała na nim kilka słów

„7591078, ciekawi mnie czy wiesz jak działa mugolski telefon. Całusy – Lily”

  Zachichotała cicho i złożyła kartkę na pół. Szybko opuściła swój pokój, a następnie bezszelestnie wślizgnęła się do sypialni Huncwotów. Pomimo tego, że pokój był pusty, czuła się jak małe dziecko, które planuje obrabować sklep z cukierkami. Położyła liścik na poduszce Jamesa i pospiesznie opuściła pokój.
Kiedy weszła do kuchni, oczarował ją cudowny aromat pieczonego ciasta. Zaciągnęła się, głęboko delektując się jego zapachem. Mary pichciła coś przy kuchence, Syriusz pochłaniał miseczkę płatków, zaczytany „Prorokiem Codziennym”. Nigdzie jednak nie zauważyła Jamesa. Gdzie on się podziewał? Gdy rano otworzyła oczy już go nie było i tylko pognieciona poduszka, pachnąca Jamesem była dowodem, że nie śniła.
Ktoś zabrał jej z ręki torbę. Nim zdążyła odwrócić głowę, poczuła miękkie usta na swojej szyi i cichy, tak dobrze jej znany głos.
- Zostawię ją w przedpokoju.
Gdy się odwróciła James już maszerował w przeciwnym kierunku. Już zamierzała ruszyć za nim, by nie marnować ani minuty tych ostatnich, wspólnie spędzonych chwil, gdy dobiegł ją radosny świergot Mary Potter.
- Dzień dobry Lily. Siadaj, właśnie zaparzyłam kawę.
Przeklęła w duchu, po czym uśmiechnęła się szeroko i zasiadła przy stole naprzeciwko Syriusza. Przywitał się z nią zdawkowo, nie podnosząc wzroku znad gazety. Gdy Mary postawiła na stole kubek z kawą i talerz pełen kanapek, do stołu dosiadł się James. Uśmiechnął się do Lily szeroko, ale fioletowe sińce pod oczami zdradzały, że nie spał zbyt długo. Tak dobrze udawał, czy był przyzwyczajony do takich wyczynów
- O której wyjeżdżacie? – Zapytała Mary, pakując do papierowej torebki ogromny kawał ciasta orzechowego.
- Za pół godziny ma być Błędny Rycerz – James siorbnął ze swojego kubka, po czym przeklął głośno i odstawił go z hukiem na stół. Chwycił się za usta, a w oczach stanęły mu łzy.
- Nie wyrażaj się! – Obsztorcowała go matka, – Czego się spodziewałeś? Kawy mrożonej?
- Myślałem, że już trochę wystygła – wyseplenił, ocierając wierchem dłoni kącik oka.
Lily ze smutkiem obserwowała ten sielankowy poranek w domu Potterów. Naprawdę nie miała ochoty stąd jeszcze wyjeżdżać, a wydawało się jej, że ktoś specjalnie zaczarował wskazówki zegara, by czas płynął jeszcze szybciej. Nim zdążyła się zreflektować, co się dzieje, już tonęła w pożegnalnym uścisku Mary Potter, która wciskała jej do rąk torebkę z ciastem.
- Bardzo dziękuję Mary – powiedziała cicho czując, że łzy wzruszenia napływają jej do oczu – dziękuję za wszystko!
- Nie ma, za co kochanie. Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy. Nasz dom stoi dla Ciebie otworem.
- Oczywiście zabierz z domu kilka walizek i możesz się wprowadzać – zażartował Syriusz, opierając się o ścianę w przedpokoju – Mary lubi takie przybłędy z Hogwartu. Wciąż mam nadzieję, że mnie w końcu adoptują.
Mary posłała mu groźne spojrzenie, a Lily nie wytrzymała i roześmiała się głośno. To była cała prawda o pani Potter. Lily podejrzewała, że z chęcią kobieta przygarnęłaby jeszcze kilku takich Huncwotów. Aż dziw brał, że James był jedynakiem.
Za plecami Lily rozległ się donośny dźwięk klaksonu Błędnego Rycerza. James złapał za torbę i przepuścił Lily w drzwiach.
- Cześć Ruda. Do zobaczenia w Ekspresie do Hogwartu – pożegnał ją niedbale Syriusz, po czym dodał już znacznie ciszej do Jamesa – Nie spóźnij się stary.
- To ty się nie spóźnij – odparował Rogacz i ruszył w kierunku Błędnego Rycerza.
Gdzie miał się nie spóźnić? Myślała gorączkowo Lily podążając za Jamesem. Czyżby już mieli zaplanowany wypad do jakiegoś pubu? Jeszcze nie wyjechała a James już szykował się na imprezę? Skarciła się w duchu za swoje głupie myśli. Nie miała żadnego prawa go kontrolować i oczekiwać, że przez resztę wakacji będzie siedział w domu i rozpaczał z tęsknoty, tak jak ona zamierzała spędzić następny miesiąc.
Rozsiadła się w wygodnym pluszowym fotelu i pogrążyła się w ponurych myślach. Gdy autobus ruszył z piskiem opon nawet się tym nie przejęła.
- Naprawdę nie zobaczymy się aż do końca wakacji? - James wychylił się w fotelu chwytając ją za rękę.
– Wszystko na to wskazuje – jej także nie podobała się ta myśl.
- Będziesz siedziała w domu, czy gdzieś się wybierasz? – Zapytał podejrzliwie.
A Ty James, gdzie zamierzasz hulać? - Zastanawiała się, ale nie zadała tego pytania na głos.
- Za tydzień jadę do Dorcas.
- A może zamiast do niej, przejedziesz tutaj? – Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Nie, James już się umówiłyśmy. Poza tym potrzebuję z nią spędzić trochę czasu.
- Boże, spędzasz z nią cały rok w Hogwarcie!
- Z tobą również.
- To, co innego.
- Nie utrudniaj tego, proszę. Mi też nie jest łatwo.
- Obiecaj, że będziesz do mnie pisała – szarpnął jej rękę, by poderwała się z fotela i usiadła na jego kolanach..
- A znajdziesz czas, by czytać moje listy? – Zapytała, gdy wreszcie przestał ją całować.
- Pewnie, że tak! Będę nawet czasami odpisywał.
- Tak, jasne!
- Lily, jeszcze się nie pożegnaliśmy, a ja już usycham z tęsknoty za tobą.
Zastanawiała się nad jego wyznaniem. Czy mówił tak by ją omotać, czy naprawdę tak myślał? Nie była w stanie ocenić jego prawdziwych uczuć. Owszem wiele razy mówił jej, że ją kocha, tylko czy mówił to szczerze, czy po prostu z przyzwyczajenia? Gdy byli sami, James zachowywał się zupełnie inaczej niż w towarzystwie swoich szalonych przyjaciół, dlatego ciężko było jej odkryć prawdziwą naturę młodego Pottera. Ale jednego była pewna, jak niczego innego na świecie. I choć nie odważyła się mu tego jeszcze powiedzieć, Lily była szaleńczo, bez pamięci w nim zakochana. Wtuliła się w jego ramiona, przysłuchując się w rytmiczne bicie serca.
James uśmiechnął się pod nosem i zacieśnił uścisk na plecach Lily. Jego Anioł Stróż wyraźnie nad nim czuwał. Jeszcze dwa miesiące wcześniej takie sceny, jak ta teraz nawiedzały go tylko w snach. W tej chwili był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Mimo to, na jego słonecznym niebie wciąż wisiała jedna niepokojąca, ciemna chmura. Panicznie bał się, że mógłby ją stracić. Czekała ich długa rozłąka, podczas której mogło wydarzyć się wszystko. Nie wiedział, co tak naprawdę czuła do niego Lily. Nigdy nie usłyszał od niej żadnego wyznania miłości. Może po prostu dobrze się bawiła przez ten tydzień? Zabijała wakacyjną nudę, a teraz pojedzie do swojej zwariowanej przyjaciółki i znajdzie tuzin innych chłopaków, z którymi będzie się dobrze bawić? Nie! Nie mógł nawet tak myśleć, bo popadnie w obłęd. Jednak koszmarne przeżycia z ubiegłorocznych wakacji zostawiły grubą bliznę na jego sercu. Czy jeszcze w swoim życiu będzie w stanie zaufać kobiecie?
Nagły pisk hamulców sprawił, że James gwałtownie podskoczył, o mały włos nie zwalając Lily ze swoich kolan. Czyżby zasnął? Wyjrzał przez okno. Znajdowali się pod domem państwa Evans.
- To nasz przystanek, James – powiedziała Lily, z niechęcią w głosie i wstała z jego kolan, ociągając się lekko. Także wstał i niosąc jej torbę wysiadł z Błędnego Rycerza.
Lily nie bawiąc się w dzwonienie, otworzyła frontowe drzwi i wkroczyła do domu.
- Mamo, wróciłam! – Zawołała rozglądając się dookoła. - Mamo?
- W ogrodzie!
James rozglądnął się po salonie w poszukiwaniu właścicielki głosu. Zbaraniał, gdy ujrzał na kanapie chudą, ciemnowłosą dziewczynę, zapatrzoną w telewizor. To musiała być siostra Lily. Jak miała na imię? Pelagia? Penelopa? – Za nic nie mógł sobie przypomnieć.
- Witaj Petunio! – Wyręczyła go Lily.
- Spadaj! – Odwarknęła tamta, ponownie przenosząc uwagę na telewizor.
James ogromnie się zdziwił jak bardzo starsza siostra różni się od Lily. Chuda, koścista, pryszczata, całkowicie pozbawiona biustu, wyglądała jakby pochodziła z zupełnie innego świata. Może, gdy była dzieckiem, ktoś podrzucił pod próg domu Evansów? Do tego wszystkiego wyraźnie nie przepadała za Lily. Choć nawet ich sobie nie przestawiono, James już wiedział, że nigdy nie polubi tej brzyduli.
Lily chwyciła go za rękę i ruszyła w stronę ogrodu. Zastali Monikę ukrytą pod dużym kolorowym parasolem, przesadzała purpurowe begonie i wesoło nuciła pod nosem.
- Cześć Mamo!
- Och, witajcie kochani! Nie spodziewałam się, że wrócicie tak wcześnie! – Kobieta rozpromieniła się na widok córki. – Usiądźcie sobie, już kończę i zaraz wstawiam kurczaka do piekarnika. James, zostaniesz na obiedzie prawda?
- Naprawdę z miłą chęcią bym to uczynił, ale niestety niedługo muszę wracać do domu – James znów zaczął oczarowywać Monikę.
Stary numer – pomyślała Lily, – ale wciąż działał.
- Obiecałem mamie pomóc jej w domowych porządkach.
Teraz przesadził – Lily spojrzała na niego kpiąco.
- Skoro tak szybko zamierzasz uciec, chodźmy na górę, pokażę ci swój pokój.
Kiedy wspinali się po schodach James naprawdę nie mógł się powstrzymać, by zdradzić jej swoje myśli.
- Wolałbym żebyś pokazała mi swoje łóżko – szepnął jej do ucha. Wytrzeszczyła oczy, a jej policzki pokryły się tym uroczym rumieńcem – spokojnie, tylko żartowałem – uniósł dłonie w obronnym geście.
- Wcale nie żartowałeś świntuchu!
- Ok, nie żartowałem. Ale jestem w stanie z tym jeszcze trochę zaczekać – posłał jej ten uśmiech, od którego aż robiło jej się mokro między nogami.
Uchyliła drzwi i gestem zaprosiła go do środka.
- Proszę bardzo, oto moje królestwo.
  Pokój Lily prezentował się dokładnie tak jak go sobie wyobrażał. Typowe gniazdko
pedantycznej kujonki. Idealny porządek, ani grama kurzu. Ściany pomalowane farbą w delikatnym odcieniu różu. Jasne meble, regał od podłogi po sam sufit, szczelnie wypełniony grubymi księgami, niewielkie biurko a nad nim spora korkowa tablica upstrzona zdjęciami i pocztówkami. W oknie turkusowe firanki, a na parapecie kilka kwiatów. Jedyne, co mu się nie zgadzało, to spore łóżko przykryte kolorową kapą. Spodziewał się wąskiego łóżka, a tu taka niespodzianka. Spokojnie mogły spać na nim dwie osoby. On i Lily zmieściliby się na nim bez żadnego problemu. Już wyobrażał sobie jak cudowną noc mogliby tu spędzić. Nieoczekiwanie zrobiło mu się ciasno w spodniach, więc prędko odegnał od siebie nieprzyzwoite myśli i skupił uwagę na korkowej tablicy. Podszedł do biurka i przyglądał się kolorowym kartkom i niezrozumiałym notatkom. Przepisy na eliksiry. Czy to, aby nie lekka przesada? James wzrokiem omiótł ruchome fotografie przyczepione do tablicy kolorowymi pinezkami. Na jednym z nich odkrył same znajome twarze, więc wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Nie wiedziałem, że masz moje zdjęcie.
- Są na nim wszyscy Gryfoni! Gdybyś nie zauważył.
- Który to rok? Pierwszy?
- Drugi – poprawiła go – wyglądałeś wtedy jak kretyn. Na pierwszym wyglądałeś jeszcze gorzej.
- Och, bardzo Ci dziękuję – uśmiechnął się przeczesując wzrokiem po zdjęciach. – Mówisz, że wyglądałem jak kretyn? To spójrz na Syriusza!
Lily podeszła bliżej i opierając brodę na ramieniu Jamesa spojrzała na fotografię.
- No, on akurat niewiele się zmienił – zaśmiała się cicho – Spójrz na Remusa, wydaje mi się, że sporo schudł od tamtego czasu.
- Zawsze był chorowity – wzruszył ramionami i szybko zmienił temat. Teraz masz dłuższe włosy – odwrócił się i chwycił Lily w objęcia.
- Tak, i przybyło mi trochę piegów.
- Kocham wszystkie twoje piegi… - pocałował ją w czoło i wtulił twarz w jej włosy.
Serce zakuło ją z żalu, gdy pomyślała sobie, że niedługo będą musieli się pożegnać. Nie wyobrażała sobie jak dotrwa do końca wakacji.
- A może… zostań na noc…, a rano wrócisz do domu? – Zapytała nieśmiało.
Spojrzał na nią lekko zdziwiony i mimowolnie jego wzrok powędrował w stronę wygodnego łóżka. Och tak, z wielką przyjemnością zostałby tu nie tylko na jedną, ale i na wiele nocy, wciąż jednak pamiętał, że w Dolinie Gordyka czeka na niego wciąż zrozpaczona Raven.
- O niczym innym nie marzę kotku, ale niestety muszę wracać.
- Ach, randka z Syriuszem Blackiem? – Rzuciła niedbale, ale w głębi serca poczuła się urażona.
- Co?
- Przed wyjściem ostrzegał, abyś się nie spóźnił.
- Mamy zaplanowaną bardzo ważną misję na tę noc – powiedział poważnie – Musimy sprowadzić do pionu jedną wyjątkowo rozstrojoną pannę.
- Raven? – Jej szczęki zacisnęły się tak mocno, że nie była w stanie nawet sztucznie się uśmiechnąć.
- Co zamierzacie jej zrobić? – Tak naprawdę wcale nie chciała by James odpowiedział na to pytanie. Już sama świadomość, że będzie spędzał noc ze swoją przyjaciółką doprowadzała ją do obłędu.
- Raven, aby odreagować lubi zapić smutki – westchnął – i potrzebuje towarzystwa.
- Ach, czyli będziecie siedzieć do rana i upijać się do nieprzytomności!
- Tak pokrótce. Tak.
- Ile ona ma lat?
- Jest pełnoletnią mugolką. Nie martw się, już jej wolno – zaśmiał się widząc jej minę.
- A Tobie? Ciekawe, co o tym myśli Mary?
- Mary myśli, że całą noc gramy w eee.., czekaj jak to się nazywa – zamyślił się na chwilę, drapiąc się pogłowie – Brydż! Tak, jest przekonana, że gramy w brydża, gdy wracamy na obiad następnego dnia, nie ma już powodów, by sądzić, że było inaczej.
- Jesteście niemożliwi – zaśmiała się kręcąc głową.
Aż bała się pomyśleć, jakie cyrki odstawiali w Hogwarcie i była pewna, że te wszystkie szlabany nie brały się z częstych spóźnień na poranne lekcje.
- Mam pomysł! – Zmienił nagle temat, siadając na biurku i ustawiając Lily pomiędzy swoimi nogami.
- Już się boję – zachichotała, obejmując go w pasie.
- Wszystko zgodnie z prawem! – I tak musisz pojechać na Pokątną. Razem z Dorcas przyjedziecie kilka dni wcześniej do Londynu. Ja zwołam chłopaków i spotkamy się u Toma. Co ty na to?
- Jestem za, ale muszę to obgadać z Dorcas i rodzicami. Napiszę ci w liście, gdy będę znała szczegóły.
- No i już masz jeden powód by do mnie napisać.
James chwycił jej drobną twarz w obie dłonie i pocałował ją delikatnie. Gdy ich języki splotły się w namiętnym pocałunku, Lily jęknęła tęsknie i jeszcze mocniej do niego przywarła. Nienawidziła pożegnań, a jeszcze bardziej nienawidziła rozłąki, która ich czekała. Pogładziła drżącymi palcami plecy Jamesa a on zamruczał z rozkoszy.
- Może jednak zostanę szepnął w jej usta.
- Dobry pomysł. Mam bardzo wygodną kanapę w salonie – zachichotała.
W pokoju rozległo się ciche pukanie do drzwi. Lily i James odskoczyli od siebie niczym rażeni prądem. Rogacz widząc rumieniec na twarzy ukochanej zaśmiał się cicho.
- Twoja mama przynajmniej puka – oparł się o biurko i złożył ręce na piersi. Lily wygładziła włosy a następnie podeszła do drzwi i otworzyła je.
- Kochanie, za dziesięć minut będzie gotowy obiad – oznajmiła Monika, bezceremonialnie ładując się do pokoju.
- James może jednak zostaniesz?
- Naprawdę nie mogę. Może innym razem.
- Nie powiedzieliście mi, jak się udał zlot Gryfonów - kobieta uśmiechnęła się dziwnie.
- Eee…, było naprawdę super, mamo – Lily poczuła jak robi jej się gorąco. Nigdy nie potrafiła kłamać, a zwłaszcza matce. Wzięła uspakajający oddech. Przecież naprawdę było super. Jeśli mama nie zapyta o szczegóły, nic się nie wyda. Jednak w następnej chwili to, co zrobiła Monika sprawiło, że pod Lily ugięły się kolana.
- Czy wiesz ile się musiałam nagimnastykować żeby ukryć to przed ojcem? – Zapytała, wyciągając z kieszeni swetra kilka białych kopert.
- O cholera – Lily zasłoniła usta dłonią, rozpoznając na kopertach pismo Dorcas.
- To listy od twojej przyjaciółki, która podobno była razem z wami. – Monika próbowała mówić poważnym tonem, ale jej roześmiane oczy kompletnie ją zdemaskowały.
- Pani Evans, to moja wina – James postanowił dzielnie bronić swojej ukochanej. -
Gdybym nie skłamał, że Dorcas również z nami będzie, pani mąż nie zgodziłby się żeby Lily pojechała razem ze mną.
- To prawda – zgodziła się Monika – na przyszłość proponuję abyście bardziej dbali o szczegóły – uśmiechnęła się szeroko, wręczając Lily listy od przyjaciółki – mielibyśmy tu małe piekło, gdyby któryś z nich trafił w ręce ojca.
- Dziękuję ci mamo! – Lily odetchnęła z ulgą, wieszając się kobiecie na szyi.
- To jak z tym obiadem? – Monika cmoknęła córkę w policzek i ruszyła do wyjścia. Gdy zmierzała do pokoju Lily, zamierzała ich nieźle obsztorcować za ten szwindel ze zlotem Gryfonów. Jednak zmieniła zdanie, gdy ujrzała rozpromienione oblicze córki, zaróżowione policzki, błyszczące oczy, szeroki uśmiech. Lily przypominała jej jak sama wyglądała dwadzieścia lat temu. Jej córka była szaleńczo zakochana, a patrząc na Jamesa, Monika miała pewność, że nie była to miłość jednostronna.

- Jeszcze raz dziękuję, ale naprawdę już jadę – James uśmiechnął się czując jak kamień spada mu z serca. - Nie mam dziś na tyle odwagi, by spojrzeć w oczy pani mężowi….

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz