Nad Jamesem Potterem i jego światem zawisły ciemne chmury. Od kiedy dowiedział się o planach Lily, nie potrafił myśleć o niczym innym. Nawet koniec miesiąca i szlabanu w bibliotece nie potrafił poprawić mu humoru. Gdyby, chociaż mógł skupić się na treningach Quidditcha, niestety wciąż padający śnieg i mroźny wiatr nie pozwalały drużynie na wznowienie treningów.
Laura coraz bardziej działała mu na nerwy swoją maniakalną obsesją zwracania na siebie uwagi. Dosłownie nie mógł nigdzie iść sam, żeby w spokoju podręczyć się myślą wyjazdu Lily, bo jego dziewczyna wiecznie mu w tym przeszkadzała.
James chodził jak w letargu obijając się o ściany i wciąż nie mogąc znaleźć rozwiązania dla swoich problemów. Nie chcąc wyjść na kretyna, wciąż trzymał się swojego postanowienia i nie rozmawiał z Lily, jednak z każdym dniem było mu coraz trudnie. Zwłaszcza, gdy uświadomił sobie, że po skończeniu szkoły może jej już nigdy nie zobaczyć.
James obudził się w wyjątkowo podłym nastroju i wstał z łóżka z przekonaniem, że ten dzień nie znajdzie się w pierwszej dziesiątce jego szczęśliwych dni. Ba! Nie będzie dla niego miejsca nawet w pierwszej setce.
James pewnym krokiem podszedł do starego dębu, o który opierał się Colin, i uśmiechnął się paskudnie. Kilkanaście kroków od nich, zebrała się już spora grupka gapiów, zaciekawiona ich spotkaniem. W Hogwarcie, wieści rozchodziły się z zadziwiającą prędkością.
Lily malowała paznokcie, nucąc cicho pod nosem. Zerknęła na krwistoczerwoną suknię, wiszącą na drzwiach szafy. Jutro koniecznie musi wysłać sowę do mamy, i podziękować jej za ten upominek.
Wszak, był to dzień 14 lutego, święto zakochanych, walentynki! Taa, święto zakochanych, myślałby, kto! A dlaczego nikt nie wymyślił święta zakochanych nieszczęśliwie? Kiedy to można by spędzić cały dzień w łóżku i zawisnąć w próżni, tonąć bez skrupułów.
Właśnie tak się czuł i co najgorsze nie mógł ujawnić swoich uczuć. Musiał udawać, że świat jest wspaniały i wszystko jest super. Na dodatek, dziś będzie musiał skakać dookoła tej smarkuli, a ona będzie się rozpływać ze szczęścia i chwalić się przed przyjaciółkami, jakiego ma kochanego chłopaka!
Czas to skończyć i to jak najszybciej. Zdecydowanie wolał być sam niż z tą nierozgarniętą blondyneczką.
Seria niefortunnych zdarzeń, rozpoczęła się zanim zdążył opuścić wieżę Gryffindoru. Przez źle zasznurowane buty, potknął się na schodach, wychodząc z dormitorium i runął w dół, zatrzymując się na plecach Remusa. Chwała Lunatykowi, że nie zdążył zejść na sam dół, bo jak nic James skręciłby kark.
Na drugą mało przyjemną niespodziankę, nie musiał czekać zbyt długo. Wściekł się, gdy poranna sowa niosąca kartkę walentynkową od Laury wylądowała wprost w misce jego płatków, pozbawiając go jedzenia i czystej koszuli. Klnąc szpetnie, wrócił do wieży się przebrać, i gdy pędził spóźniony na lekcję do McGonagall, dopadła go ta mała żmijka, przypominając o tym, o czym nieustannie próbował zapomnieć. Czekał go wieczorny bal zakochanych z serduszkami i balonikami! Ohyda!
Gdy wreszcie wpadł zziajany do klasy, Stara nie omieszkała go opieprzyć i pozbawić pięciu punktów. Wyłączył się na resztę lekcji, pogrążając się w ponurych rozmyślaniach. Swój mózg uruchomił ponownie w drodze na obiad, i zrobił to tylko po to, by uniknąć ponownego upadku ze schodów. Niestety dość szybko pożałował swojej decyzji, bo podczas obiadu, rozpoczął się wstęp do małego piekła.
Nakłamał Laurze, że szykuje dla niej niespodziankę na wieczór, ale do tego czasu nie mogą się widzieć, więc w nieco lepszym nastroju zabrał się za jedzenie kurczaka z pieczonymi ziemniaczkami. Radość jednak nie trwała długo.
Po jego prawicy, Syriusz i Dorcas, migdalili się na całego przyprawiając go o mdłości. Po lewicy, otumaniony Peter, co dwie minuty wysyłał miłosne liściki w kierunku stołu Puchonów, przy którym siedziała równie otumaniona Julia. A kiedy już miał zamiar wziąć się za deser, dokładnie naprzeciwko niego zasiadła, Ruda królewna z wieży ciśnień i o zgrozo, towarzyszył jej książę nudziarzy.
James zaklął pod nosem i znów spróbował przełączyć się w tryb hibernacji. Niestety tym razem mu się to nie udało, i chcąc, nie chcąc musiał oglądać obmacującego swoją dziewczynę Colina, który ciut za głośno wyrażał swoje uczucia.
Jamesowi zrobiło się niedobrze i stracił ochotę na resztę deseru. Już dawno powinien wstać i uciec z tego piekła, ale ku własnemu przerażeniu, wciąż tego nie robił i z rosnącą irytacją przyglądał się temu cukierkowatemu romansidłu..
Nerwy mu puściły, gdy Colin wypalił z czymś o oczach zielonych jak szmaragdy, przyprawiając wszystko „misiem – pysiem”. Trzasnął pucharem o stół, rozpryskując dookoła resztki soku jabłkowego.
- Dość kurwa! – Warknął poirytowany – Gordon, stół Ravenclawu jest tam, więc bądź tak uprzejmy i wypierdalaj na swoje właściwe miejsce!
- Słucham?!? – Zaskoczony Colin, oderwał wzrok od Lily i z niedowierzaniem spojrzał na Jamesa.
- Której części słowa wypierdalaj nie rozumiesz? – Wysyczał Rogacz, gotując się ze złości. Jakiś niewidzialny amok przesłonił mu oczy.
- James!!! – Usłyszał jednoczesny krzyk kilku osób i zorientował się, że wszyscy jego przyjaciele obserwują go oniemiali.
- Jak coś ci się nie podoba, to możesz odejść Potter – powiedział cicho Colin, ledwo panując nad swoją złością.
- Może jesteś zbyt głupi żeby to zauważyć, ale to ty siedzisz przy niewłaściwym stole, Gordon!
- Posłuchaj, ty nadęty patafianie… - zaczął Colin, ale Lily nie pozwoliła mu dokończyć.
- Daj spokój, nie zniżaj się do jego poziomu – prychnęła purpurowa z wściekłości – już skończyłam, możemy iść. – Podniosła się ciągnąc chłopaka za rękaw.
Gordon posłał Jamesowi jeszcze jedno mordercze spojrzenie, po czym posłusznie opuścił z Lily wielką salę.
- James, co ci odbiło?!? – Zapytał Remus, wciąż oburzony zachowaniem przyjaciela.
- To nie jego stół!
- Jest chłopakiem Lily!
- Co nie zmienia faktu, że to nie jego stół – wtrącił Syriusz, stając w obronie Rogacza.
- To nie rzutuje! – Wściekł się Lupin – Nic ci nie zrobił, a ty skaczesz do niego! Szukasz dziś guza?!
- Uwaga wraca! – Wtrącił Peter, widząc jak Colin niespiesznym krokiem podchodzi do ich stołu.
- No to będziesz miał to, czego szukasz! – Warknął Remus.
- Spokojnie, zapomniał torby – wyszeptał Peter, modląc się w duchu, by to był jedyny powód powrotu Krukona.
Colin zatrzymał się naprzeciwko Jamesa i powoli podniósł z ziemi swoją torbę. Wziął głęboki, uspakajający wdech i zmarszczył brwi.
- Tym razem przesadziłeś Potter, powiedziałeś o jedno słowo za dużo.
- I co teraz mi zrobisz? Zamierzasz zabić mnie swoją powalającą elokwencją? – Zakpił Rogacz, Syriusz parsknął ze śmiechu a Remus bezceremonialnie strzelił się dłonią w czoło.
- Nie będę się wdawał z tobą w pyskówki słowne, ty niewychowany szczylu! Załatwimy to jak mężczyźni. Raz na zawsze. – Colin wyprostował się i spojrzał na Jamesa z wyższością. – Za godzinę na błoniach, bez różdżek. Zetrę ci z gęby ten parszywy uśmieszek, Potter.
- Już się nie mogę doczekać – zaśmiał się Rogacz – mam przynieść ciasteczka i herbatkę?
- Do zobaczenia! – Warknął Gordon, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł z sali.
- No to się doigrałeś! – Westchnął Remus, odkładając sztućce na talerz. Stracił ochotę na dalsze jedzenie.
- Co tam, Gordon? A gdzie ciasteczka?
- Mam zamiar spuścić ci niezły łomot, Potter! Prosisz się o to, od tamtej imprezy w Gryffindorze.
- Ależ to było dawno! A ty nadal jesteś takim samym idiotą – James zaśmiał się głośno – ostrzegałem cię wtedy, ale mnie nie posłuchałeś.
- Przestań pieprzyć i stań do walki! – Warknął Colin, podwijając rękawy marynarki.
- Latasz za Evans, jak pies za suką, a ona robi cię w jajo, aż miło patrzeć – ciągnął Rogacz – zdziwiony? Mówiłem ci, ona cię nie kocha. Evans nie kocha nikogo, a jest z tobą, bo tak jej wygodnie, przynajmniej nie nudzi się w zimowe wieczory i weekendy. Chociaż z tą nudą to różnie bywa, co? Podobno żaliła się Dorcas, że do zbyt zabawnych nie należysz.
- Łżesz! – Colin poczerwieniał na twarzy, zrobił dwa kroki w przód i zatrzymał się tuż przed Jamesem.
- Ależ skąd, to święta prawda, a ty musisz być albo ślepy, albo bardzo głupi, skoro tego nie dostrzegasz. Evans owinęła sobie ciebie wokół palca, a za twoimi plecami przyprawia ci niezłe rogi.
- Łżesz jak pies! – Powtórzył Colin, trzęsąc się z wściekłości.
- Tak myślisz? Sam jej zapytaj. Zapytaj co robiliśmy tamtej nocy w sowiarni, zanim się pojawiłeś. Jedno trzeba jej przyznać, ma zniewalające usta i fajne piersi… hmm, kto wie, co by się wydarzyło, gdybyś nam nie przeszkodził. – James zacisnął dłonie w pięści, szykując się na atak Colina. Wiedział, że Krukon jest na skraju wytrzymałości, skupiony nad jego każdym ruchem, zadał ostatnie pytanie, które wywołało wybuch Gordona.
- Powiedz mi, jaka jest w łóżku? Zawsze, ktoś nam musiał przeszkodzić, gdy byliśmy już blisko… albo nie, nie mów mi, jestem pewien, że niedługo sam się tego dowiem…
- Ty podły skurwysynu! – Colin jednym skokiem rzucił się na Jamesa, powalając go na ziemię. Rogacz próbował zepchnąć go z siebie, ale zaskoczony stwierdził, że jego przeciwnik jest silniejszy niż wcześniej zakładał. Silniejszy, ale nie szybszy. James błyskawicznie odchylił głowę, unikając pięści Colina, która wbiła się w ziemię, zaledwie kilka cali od jego ucha. Wykorzystując chwilową dezorientację przeciwnika, zwalił go z siebie i wymierzył cios. Trafił dokładnie tam, gdzie zamierzał, w sam środek nosa, z którego trysnęła krew.
Gordon zaklął szpetnie i podniósł się, lekko chwiejąc. Nim James wymierzył kolejny cios, poczuł jak ramiona Colina zaciskają się wokół jego barków, a następnie stalowy cios w brzuch odebrał mu oddech. Rogacz zgiął się w pół, poczuł jak wnętrzności podchodzą mu do gardła, przełknął kwas i wyprostował się.
Zrobiło się zbiegowisko, otaczała ich spora grupka uczniów, głośno krzycząc i zagrzewając ich do walki.
James ponownie zamachnął się, tym razem w szczękę. Bardzo się zdziwił, gdy usłyszał ciche chrupnięcie w swojej pięści, połączone z nagłym bólem. Cholera, Gordon miał mocną żuchwę.
Colin prędko chwycił Rogacza za rękę i także wykonał zamach. Lewy policzek i oko Pottera prawie natychmiast spuchły, chłopak wywrócił się, ciągnąc za sobą rywala. Przeturlali się kilka razy po rozmokłej ziemi, brudząc swoje ciuchy błotem. James przysiadł prędko na kolanach Colina i zadał kolejny cios, potem drugi i trzeci. Dłoń spuchła mu, ale wściekłość przyćmiewała ból. Brzuch, nos, policzek…
Colin wydał z siebie wściekły ryk, usiadł błyskawicznie i zadał cios głową, rozcinając Jamesowi dolną wargę. Gryfon upadł na plecy, ale mocnym kopniakiem w klatkę piersiową odepchnął od siebie Gordona.
Tłum krzyczał coraz głośniej, Syriusz zaczął zbierać zakłady, wynik tego pojedynku, był bardzo trudny do przewidzenia. James trafił na godnego siebie przeciwnika…
Nagle drzwi dormitorium otworzyły się z hukiem i wpadła przez nie roztrzęsiona Dorcas. Lily z krzykiem, podskoczyła na krześle, strącając ze stolika buteleczkę lakieru.
- Jezu Chryste, Dorcas! Pali się czy co?
- Gorzej! – Dziewczyna zgięła się w pół walcząc o każdy oddech. – Prędko na błonia! Colin i Potter, biją się!
- Co!? – Ruda zerwała się na równe nogi, wytrzeszczając oczy ze zdumienia.
- Leją się! Cała szkoła na to patrzy!
Lily nie myśląc o niczym, minęła przyjaciółkę i biegiem ruszyła po schodach. Z prędkością błyskawicy, pokonywała korytarze, słysząc za sobą sapanie Dorcas. W ekspresowym tempie, wybiegła z zamku i ruszyła w kierunku szkolnych błoni.
Nie trudno było zlokalizować miejsce pojedynku. Tuż pod starym dębem, zauważyła dużą grupę uczniów, krzyczących głośno. Podbiegła do nich, i łokciami zaczęła sobie torować drogę do środka okręgu. Gdy wreszcie dotarła na miejsce, jej oczom ukazał się makabryczny widok. Colin i James, leżeli na trawie, okładając się nawzajem pięściami, cali umazani błotem i krwią.
- Colin!!! – Krzyknęła głośno, ale jej głos utonął w gwarze tłumu – Syriusz, przerwij to!!! – Krzyknęła podchodząc do Blacka, który stał spokojnie i na chłodno sędziował.
- Ja się nie wcinam, Evans, to męskie porachunki. – Odpowiedział. Składając ręce na piersi.
Lily usłyszała czyjś pisk, gdy odwróciła głowę, okazało się, ze to rozhisteryzowana Laura przeskakuje z nogi na nogę i wrzeszczy przerażona.
Znów zerknęła na bijących się chłopaków i jęknęła w duchu. Colin oberwał w głowę i na chwilę stracił świadomość, otrząsną się szybko i złapał Jamesa za ręce, wykręcając je pod dziwnym kątem.
Właśnie zastanawiała się nad wyciągnięciem różdżki i rozdzieleniu ich przy pomocy czarów, gdy dobiegł ją głośny i surowy głos dyrektora szkoły.
- Rozejść się! – Krzyknął Dumbledore. – Natychmiast się rozejść!
Tłum ucichł momentalnie i rozstąpił się robiąc przejście dla dyrektora. Staruszek zatrzymał się tuż nad leżącymi w błocie rywalami. Za jego plecami stała profesor McGonagall i profesor Flitwick.
- Koniec przedstawienie – rzekł Dumbledore głosem, od którego jeżyły się włosy na głowie – proszę natychmiast się rozejść! Potter i Gordon, do mojego gabinetu! – Nie mówiąc nic więcej dyrektor odwrócił się i raźnym krokiem odszedł w stronę zamku. Colin i James, dysząc ciężko, ruszyli za nim.
Lily zdążyła jeszcze zauważyć, jak Colin próbuje zatamować krwotok z nosa a James chowając pięść pod pachą, lekko utykał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz