sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 22

          W lochach profesora Slughorna, było gorąco a w powietrzu unosiły się kłęby pary z kociołków, w których leniwie bulgotały eliksiry uczniów. Co jakiś czas, ciszę zakłócały odgłosy siekania, mieszania lub ucierania.
Profesor Slughorn – brązowowłosy, lekko łysiejący mężczyzna w średnim wieku, odziany w fioletową szatę - przechadzał się pomiędzy stołami i zaglądał do kociołków. Czasami chwalił dobrze przyrządzany eliksir, innym razem podpowiadał, jakich ingrediencji brakuje, lub jest zbyt dużo. Wszyscy pracowali w skupieniu, by zdążyć przed końcem lekcji.
No, prawie wszyscy…
- Co to znaczy „to się nie liczy”? Pocałowałeś ją czy nie? – Wyszeptał Syriusz pochylając się nad przyjacielem i zerkając w kierunku stołu, przy którym pracowały dziewczyny.
- Tak, ale… wpadła Pomfrey, narobiła wrzasku i cały nastrój szlag trafił!!! Trzymaj, posiekaj to! – James rzucił Peterowi ogon traszki.
- Sam to zrób! – Warknął Peter. – Dlaczego ja mam to zrobić?!
- Bo ogony to twoja specjalność, Glizd – ogonie! – Wyszczerzył zęby Black.
Peter zgrzytając zębami i mieląc pod nosem przekleństwa, zabrał się za siekanie ogona traszki.
- Trochę przegiąłeś z tym krwiakiem w mózgu, Łapo. Tak prawdę mówiąc, to dziwię się, że wciąż żyjesz. Wczoraj planowała cię zabić.
- Ukryłem się w dormitorium nim wróciła, a dziś już mi chyba wybaczyła, bo nie odezwała się do mnie ani słowem.
- Albo, po prostu czuje się zażenowana po tym pocałunku – wtrącił Remus, zerkając na pracującą w skupieniu Lily – miałeś fart bracie.
- Dajcie spokój! – Żachnął się Black – Gdybym tak nie nawymyślał to pewnie w ogóle by do ciebie nie przyszła.
- Nie odzywała się dziś do mnie od rana – James zmarszczył brwi – mam nadzieję, że się znów nie obraziła.
- Nie sądzę. Myślę, że po prostu jej głupio i nie wie, co ci powiedzieć. – Lupin zamieszał w kociołku – Najpierw Łapa zrobił ją w konia, potem ty ją całujesz a na koniec, wpada Pomfrey. To chyba dla niej za dużo, jak na jeden wieczór.
- Skoro mowa o starej Pomfrey, to należą jej się kwiaty! Gdyby nie przyszła, byłaby niezła jatka.
- Niech zgadnę – Peter wrzucił do kociołka posiekany ogon – twoja dzika Laura postanowiła cię odwiedzić?
- Żebyś wiedział! Gdyby przyszła pięć minut wcześniej… ech wolę nawet nie myśleć, co by się wydarzyło.
- Ale byłoby wesoło! – Zachichotał Syriusz – Chciałbym to zobaczyć.
- A ja niekoniecznie. Zaczyna mnie już męczyć, nadszedł czas, aby pozbyć się Laury.
- Pamiętaj, James działaj powoli – Remus spojrzał wymownie na Rogacza.
- Będę z tobą duchem, gdy jej to powiesz – Black poklepał Pottera po plecach.
- Doceniam to…
- Rozmowa trwa na całego, czyli już panowie skończyliście swój eliksir. – Wysapał Slughorn, pochylając się nad kociołkiem Huncwotów.
- Już prawie, panie profesorze – rzekł Remus, dodając do eliksiru ostatni składnik.
- Bardzo dobrze. A jak u was, dziewczęta? – Profesor odwrócił się do stołu, przy którym pracowały Lily i Dorcas – Ho, ho, świetna robota, panno Evans. Idealna barwa i konsystencja. Eliksir jest już gotowy! Dziesięć punktów dla Gryffindoru!
Lily uśmiechnęła się szeroko i otarła pot z czoła. Gdy zadzwonił dzwonek, w pośpiechu zapakowała książki i ingrediencje do swojej torby i szybko opuściła loch. Nie miała odwagi spojrzeć na Jamesa, nie mówiąc już o rozmowie z nim.
- Lily, zaczekaj! – Usłyszała za placami zziajany głos Dorcas, więc zwolniła kroku. – Gdzie się tak spieszysz? Wydaje mi się, że Potter chciał z tobą pogadać.
- Tylko nie to! – Lily znów przyspieszyła, zerkając przez ramię, by sprawdzić czy nikt ich nie goni.
- nie możesz go unikać w nieskończoność. Przecież nic się nie stało! Pocałował cię tylko, a ty robisz z tego tragedię roku!
- Nic się nie stało?! Dorr, to było żenujące!!! Pomfrey wściekła się, gdy nas przyłapała, a później ta Laura! Wiesz, co by się stało, gdyby to ona pojawiła się, jako pierwsza?
- No, nie byłaby pewnie zachwycona, ale Lily popatrz na to z drugiej strony. James cię pocałował! To wszystko, co mówił, że już sobie odpuścił, to było jedno wielkie kłamstwo! On cały czas cię kocha, Lily. Nie zmarnuj tej szansy!
- Przestań bredzić, Dorcas! – Wściekła się Ruda – James ma dziewczynę, a ja nie zamierzam mieszać w ich związku! To, co się wczoraj stało, było pomyłką! I nie zamierzam tej pomyłki powtarzać!
- Gadaj sobie, co chcesz, ja wiem swoje i gwarantuję ci, że Laura już niedługo przestanie być dziewczyną Jamesa, a wtedy…
- Dorcas!!!
Dziewczyna odwróciła głowę i ujrzała spieszącego w ich kierunku Pottera. Uśmiechnęła się przytrzymując Rudą za rękę, by ta nie zdążyła uciec.
- Cześć James. – Odpowiedziała – Co tam?
- Syriusz cię szuka.
- Naprawdę?
- Tak, idź do niego!
- Skoro tak mówisz, do zobaczenia na obiedzie. – Dziewczyna puściła oko do Rogacza i odeszła.
Lily jęknęła w duchu i nieśmiało spojrzała na Jamesa. Dorcas miała rację, Lily nie mogła uciekać przed nim w nieskończoność. Im szybciej wyjaśnią sobie to nieporozumienie, tym lepiej.
- Lily, to, co wczoraj się wydarzyło… - zaczął James.
- … było super.
- Było pomyłką!
Powiedzieli jednocześnie.
- Lily, posłuchaj…
- Nie, James to ty posłuchaj mnie. Popełniliśmy wczoraj głupi błąd i nigdy nie powinien się on powtórzyć. Mieliśmy wielkie szczęście, że jako pierwsza przyszła Pomfrey, a nie Laura.
- Laura nic… - zaczął, ale Lily znów nie pozwoliła mu dokończyć.
- Laura jasno i wyraźnie dała mi do zrozumienia, co was łączy, a ja nie zamierzam się w to ładować. Dlatego zapomnijmy o tym incydencie i niech będzie jak dawniej.
- Chyba żartujesz! Mam zapomnieć…
- O czym? – Uśmiechnęła się, ale jej serce zaczęło bić jak szalone, gdy na horyzoncie pojawiła się dziewczyna Rogacza. – Widzisz, ja już zapomniałam. Radzę ci zrobić to samo, tym bardziej, że za dwadzieścia sekund dotrze tu twoja dziewczyna, a z jej miny wnioskuję, że nie podoba jej się to, że ze mną rozmawiasz.
- W dupie mam to, co jej się podoba! – Warknął James, wściekły na siebie, na Lily i przede wszystkim na Laurę, która jak zwykle zjawiała się w najmniej odpowiednim momencie. – Zostawię ją Lily – szepnął widząc, jak Ruda obserwuje kogoś za jego plecami – zostawię ją dla ciebie.
- Nie rób tego, to niczego nie zmieni – powiedziała cicho, a potem dodała już znacznie głośniej – McGonagall chce to mieć na poniedziałek, więc powinieneś zdążyć.
Zmarszczył brwi, ale szybko zrozumiał, o co chodzi, gdy ręka Laury dotknęła jego pleców. Odwrócił głowę i uśmiechnął się sztucznie do Krukonki.
- Cześć, mała! Lily, dziękuję za notatki, oddam je dziś wieczorem.
- Nie ma sprawy. – Machnęła ręką i odchodząc uśmiechnęła się do Laury.
- Widzę, że czujesz się lepiej, skarbie – dziewczyna zarzuciła Jamesowi ręce na szyję i cmoknęła go w policzek.
Dyskretnie wyswobodził się z jej objęć i zrobił krok w tył.
- Tak, czuję się świetnie. A teraz muszę iść na lekcje, więc do zobaczenia… później.
- Może wieczorem wyskoczymy gdzieś razem? – Zatrzepotała rzęsami.
- Nie dam rady, mam trening.
- Trening?! Przecież wczoraj o mały włos…
- W sobotę mamy mecz, muszę trenować.
- No to jutro….
- Muszę napisać wypracowanie dla McGonagall, jutro nie dam rady.
- James! Nie podoba mi się to!!! – Tupnęła nogą i wydęła wargi.
- Mnie też się to nie podoba. – Westchnął James, jednak miał na myśli coś zupełnie innego niż Laura. – Musimy poważnie pogadać, Lauro – podszedł bliżej i położył dłonie na jej ramionach, postanowił iść za radą Remusa i działać powoli i rozważnie – porozmawiamy w sobotę po meczu, dobrze?
- Nie chcę z tobą rozmawiać!!! – Warknęła wciąż obrażona – Chcę się z tobą kochać!!!
- Spieszę się! Porozmawiamy w sobotę! – Cmoknął ją przelotnie w czoło i odszedł, nim zdążyła zmącić mu umysł obietnicami słodkiej rozkoszy.


         Poranne słońce, wychylające się nieśmiało zza wierzchołków drzew Zakazanego Lasu, zwiastowało piękną pogodę i idealną widoczność. Wprost idealna pogoda na rozegranie pierwszego w tym sezonie meczu Quidditcha.
James leżał na swym łóżku, z rękami założonymi za głową i wpatrywał się w baldachim. Perspektywa gry w meczu i złapania znicza na oczach całej szkoły podniecała go. Był pewien wygranej. Szukająca Krukonów nie stanowiła dla niego żadnej konkurencji, wiedział, że swoją część zadania odwali bez problemu a reszta drużyny musiała tylko dopilnować, by Krukoni nie zdobyli zbyt dużej przewagi punktowej.
Radość z meczu przyćmiewała jednak myśl o wieczornej rozmowie, jaka go czekała. Wiedział, że Laura nie pogodzi się tak łatwo z przegraną, spodziewał się krzyków, wrzasków, morza łez i nie zdziwiłby się wcale, gdyby Laura dopuściła się rękoczynów.
Westchnął ciężko i usiadł. Spojrzał na łóżko swego najlepszego przyjaciela i ze zdziwieniem stwierdził, że Syriusz zamiast twardo spać, jak to miał w zwyczaju o tej godzinie, trzymał jakiś pergamin na kolanach i obliczał coś w skupieniu.
- Opracowujesz strategię na dzisiejszy mecz? – James uśmiechnął się szeroko, gdy Black drgnął wystraszony.
- A ty, co? Cierpisz na bezsenność?
- Układam w głowie przemówienie, na dzisiejszą rozmowę pożegnalną z panną histeryczką.
- Dziś wieczorem??? Przełóż to na jutro. Dziś imprezujemy, właśnie układam menu na dzisiejszy wieczór. Ponieważ ja jestem dziś zajęty, Peter tymczasowo przejmuje moje obowiązki i zostaje kierownikiem wodopoju.
- Chyba wódopoju - zaśmiał się Peter, wychylając głowę spod poduszki.
- Jak zwał, tak zwał, ważne jest to, że gdy my będziemy na boisku, Peter z Remusem wyślizgną się do Hogsmeade i przeszmuglują kilka butelek ognistego trunku – Syriusz błysnął zębami.
- Raczej kilkanaście – zarechotał James. Perspektywa odwleczenia niemiłej rozmowy, choćby o kilkanaście godzin, wielce go satysfakcjonowała. – Jak liczebna będzie dzisiejsza potańcówka?
- Na pewno wszyscy spragnieni Gryfoni. Dopuszcza się zaproszenie gości z innych domów. Peter przekaż Julii, że będziemy zaszczyceni, jeśli zechce nam towarzyszyć – Black ukłonił się szarmancko – z towarzystwa Laury, będziemy znacznie mniej zadowoleni, jednakże ją też możesz zaprosić, James.
- Przypuszczam, że zaprosi się sama – burknął Rogacz, wstając z łóżka i zmierzając do łazienki – no dobrze, potraktuję to, jako imprezę pożegnalną, może sama da mi powód, bym ją zostawił.
- A więc wszystko ustalone! – Syriusz klasnął w dłonie – Czas, by skopać Krukonom tyłki!

        Słonce świeciło już wysoko na niebie, a trybuny wypełnione były po brzegi kibicującymi uczniami, gdy Lily i Dorcas wpadły zziajane na stadion.
- Pięknie! Przez twój durny szalik, będziemy oglądały mecz na stojąco! – Krzyknęła Dorcas, rozglądając się za wolnymi miejscami, – Po jaką cholerę ci ten szalik?! Jest kwiecień, Lily!!!
- Będę nim machała, dopingując naszą wspaniałą drużynę – odpowiedziała Ruda, nieco obrażona wymówkami przyjaciółki.
- Myślałby, kto, że z ciebie taka wielka fanka Quidditcha! – Prychnęła Dorcas – Z chęcią pomachałabyś tym szaliczkiem przed samym nosem naszego szukającego, prawda?
- Oj, zamknij się już. Tam!!! – Wskazała ręką dwa wolne miejsca i zaczęła się przeciskać przez tłum.
- Chłopcy są bardzo pewni wygranej – powiedziała Dorcas, gdy wreszcie udało jej się usiąść – jesteśmy zaproszone na balangę, która rozpoczyna się dziś po kolacji w Pokoju Wspólnym.
- Skąd wiesz?
- Oczywiście od organizatorów – dziewczyna wyszczerzyła zęby – Peter i Remus już wyruszyli po prowiant do Hogsmeade.
- Boże, znów będą pić do rana i wyśpiewywać sprośne piosenki!
- Będziemy, Lily! – Poprawiła ją – Pamiętaj, że to pierwszy mecz sezonu, więc obecność na imprezie z okazji jego wygrania jest obowiązkowa dla wszystkich Gryfonów. McGonagall spodziewa się, że będziemy świętować, więc na pewno nie będzie nam przeszkadzać.
- Póki, co, nie mamy, czego świętować – Lily pokręciła głową – jeszcze nie wygraliśmy.
- Krukoni to leszcze, nasza drużyna rozwali ich po kwadransie. Jak zawsze zresztą, a poza tym nie mają takiej wiernej fanki jak ty! – Uśmiechnęła się i dołączyła do ryku tłumu, gdy z głośników popłynął donośny głos komentatora.
- Witam wszystkich na pierwszym, w tym roku meczu Quidditcha, w którym zagrają dla nas drużyny Gryffindoru i Ravenclawu. – Po trybunach przetoczył się dziki ryk radości. – Pogoda dopisuje i zawodniczy będą mieli świetne warunki do gry, to na pewno będzie fascynujący mecz! Na boisku jest już pani Hooch, która będzie czuwała nad tym, aby gra, była czysta. I już pojawiają się zawodnicy. Jako pierwsza na boisko wchodzi drużyna Gryffindoru. Pierwszy, kapitan drużyny, obrońca, Thomas Nelson, tuż za nim idą ścigający, Dennis McTeer, Syriusz Black i jedyna dziewczyna w drużynie, piękna Isabella Ward. Dalej podążają pałkarze, Donald Gregory i Mark Spall, pochód zamyka złote dziecko Quidditcha, wspaniały szukający James Potter! – Zawył komentator a trybuny, pełne Gryfonów, oszalały z radości. – A oto i pojawia się drużyna Ravenclawu. Pierwszy kapitan i jedna ze ścigających Fiona Lewis, za nią pozostali ścigający John Fisher i Billy Weber, jako obrońca zagra Dexter Fish. Dalej na boisko wchodzą pałkarze, Nick Morgan i Peter Jones, na koniec wbiega ładniutka szukająca Jessica Botes! Powodzenia Jessico, na pewno będzie ci potrzebne, jeżeli zamierzasz złapać znicza przed Potterem! – Publiczność Ravenclawu zagwizdała głośno, dodając otuchy swej szukającej. – Kapitanowie obu drużyn, podają sobie ręce, wysłuchują jeszcze ostatnich wskazówek pani Hooch. Dosiadają mioteł i… słyszymy gwizdek sędziego, rozpoczynający to spotkanie. Zawodnicy wystartowali w powietrze, kafel w rękach Syriusza Blacka, podaje do Isabelli Ward, dziewczyna pędzi… ach kafel przejmuje Fiona Lewis z Ravenclawu, Spall odbija tłuczek w stronę Lewis, zdążyła się uchylić i leci dalej, ale McTeer już siedzi jej na ogonie i… tak kafel znów w rękach Gryfonów. Dennis omija Fischera i Jonesa, unika tłuczka, podaje do Blacka… Black jest już pod obręczami przeciwnika, czy nikt go nie powstrzyma? GOOOL!!!! Tak jest, pierwsze dziesięć punktów dla Gryffindoru!!! Dalej Gryfoni, pokażcie jak się cieszycie! – Zawył komentator, a wraz z nim widownia ozdobiona czerwono – złotymi szalikami i rozetkami. – Tym razem kafel w rękach Krukonów…
Dorcas pomyliła się, gdy zakładała, że mecz zakończy się po kwadransie. Właśnie mijała trzydziesta minuta meczu, Gryffindor prowadził 60:20, jednak znicz wciąż fruwał gdzieś niezauważony.
  James kolejny raz okrążył boisko, w skupieniu wypatrując małej, złotej piłeczki, która wciąż sprytnie się przed nim ukrywała. Zerknął przez ramię, by sprawdzić jak radzi sobie jego rywalka, i uśmiechnął się widząc, że Jessica, miota się po niebie niczym dziecko we mgle. Zastanawiał się przez chwilę, jakim cudem ta dziewczyna dostała się do drużyny. Często miała problem, by zauważyć nadlatujący tłuczek, a co dopiero znicz! Wziął głęboki oddech, gdy przyjemny wietrzyk, owiał mu twarz i dalej ruszył na poszukiwanie znicza. Zanurkował, by rozejrzeć się niżej, niczego nie dostrzegł, więc zawiesił wzrok na publiczności, w nadziei, że uda mu się dostrzec stąd Lily. Jednak w tym jednobarwnym tłumie, z tej odległości było to niemożliwe dla ludzkiego oka.
- James uważaj!!!
Usłyszał krzyk Syriusza i nie czekając ani sekundy przywarł płasko do drążka swojej miotły. Zaraz po tym usłyszał świst tłuczka, przelatującego tuż nad jego głową.
- zamiast rozglądać się za dupami, weź się do roboty! – Krzyknął Łapa, zatrzymując się u boku Pottera – Pora kończyć zabawę, robię się głodny! – Black uniósł wysoko ręce i złapał kafla, podanego mu przez Isabellę i jak błyskawica pomknął ku obręczom przeciwnika.
James otarł pot z czoła i poczochrał sobie kruczoczarne włosy. Zrobił jedną rundkę dookoła stadionu, potem następną i kolejną. Już zaczęła ogarniać go frustracja, gdy kątem oka dostrzegł jakiś błysk, tuż przy murawie. Wytężył wzrok i dokładnie przyjrzał się temu odkryciu. Tak to bez wątpienia, był złoty znicz. Obejrzał się jeszcze, by sprawdzić, gdzie znajduje się szukająca Krukonów. Jessica, była daleko i nie patrzyła Jamesa. Nie miała szans, by go doścignąć. Potter mocno zacisnął dłonie na drążku i zanurkował w kierunku złotego punktu, trzepoczącego nad murawą.
- … proszę państwa, szukający Gryfonów już wypatrzył znicz i mknie w jego stronę, tymczasem szukająca Krukonów chyba ucięła sobie krótką drzemkę, bo kompletnie nie zwraca uwagi na poczynania Jamesa… Och, tak, przebudziła się i rusza w pogoń, obawiam się jednak, Jessico, że jesteś za daleko… Potter mknie jak błyskawica, tak, teraz i ja już widzę ten złoty błysk! Gryfon jest coraz bliżej… wyciąga rękę i…. TAAAK!!! Potter ma złoty znicz!!!! Złapał go kończąc mecz i dając wygraną swojej drużynie!!! Proszę państwa, pierwszy mecz sezonu wygrywa Gryffindor pokonując Ravenclaw 210:60!!! – Wył radośnie komentator.
Lily i Dorcas poderwały się ze swoich miejsc, krzycząc głośno i machając rozetkami i szalikami. Dorcas, ciągnąc Rudą za rękę, zaczęła przeciskać się przez tłum, by jak najszybciej znaleźć się na murawie. Gdy udało im się wreszcie dobrnąć do celu, cała drużyna zgromadziła się już wokół swego szukającego, który z dumą unosił ku górze złoty znicz, bezradnie trzepoczący w jego dłoni.
Lily przystanęła i przez chwilę obserwowała rozradowany tłumek, James był w swoim żywiole! Uśmiechnęła się widząc jego rozanieloną i nieco nadętą twarz. Kipiał z dumy! Dorcas zaczęła ją ciągnąć w stronę Pottera i Blacka, gdy poczuła, jak ktoś mocno szturcha ją w ramię. Otworzyła nawet usta, by zaprotestować tak brutalnemu zachowaniu, ale zamknęła je, gdy ujrzała blond czuprynę, która siłą wdarła się do centrum okręgu i rzuciła Jamesowi na szyję. Lily wyszczerzyła zęby, z ogromną satysfakcją zauważając, niezadowoloną minę Jamesa.
- No dobra, ludzie! – Krzyknął Syriusz, podskakując radośnie – Mamy, co świętować, zapraszam wszystkich na balangę! Startujemy po kolacji w Pokoju Wspólnym. – Wszyscy zgromadzeni krzyknęli uradowani.
- Balanga?!? – Zaciekawiła się Laura, wciąż nie pozwalając Jamesowi uwolnić się z jej objęć – Myślałam, że ten wieczór spędzimy tylko we dwoje.

- Przykro mi złotko, ale to James wygrał ten mecz. Jego obecność jest obowiązkowa – Syriusz poklepał przyjaciela po plecach, – ale czuj się zaproszona. – Puścił oko do Jamesa i odszedł, by zatopić swoje usta w gorącym pocałunku Dorcas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz