W lochach profesora Slughorna, było
gorąco a w powietrzu unosiły się kłęby pary z kociołków, w których leniwie
bulgotały eliksiry uczniów. Co jakiś czas, ciszę zakłócały odgłosy siekania,
mieszania lub ucierania.
Profesor Slughorn – brązowowłosy,
lekko łysiejący mężczyzna w średnim wieku, odziany w fioletową szatę -
przechadzał się pomiędzy stołami i zaglądał do kociołków. Czasami chwalił
dobrze przyrządzany eliksir, innym razem podpowiadał, jakich ingrediencji
brakuje, lub jest zbyt dużo. Wszyscy pracowali w skupieniu, by zdążyć przed
końcem lekcji.
No, prawie wszyscy…
- Co to znaczy „to się nie
liczy”? Pocałowałeś ją czy nie? – Wyszeptał Syriusz pochylając się nad
przyjacielem i zerkając w kierunku stołu, przy którym pracowały dziewczyny.
- Tak, ale… wpadła Pomfrey,
narobiła wrzasku i cały nastrój szlag trafił!!! Trzymaj, posiekaj to! – James
rzucił Peterowi ogon traszki.
- Sam to zrób! – Warknął Peter. –
Dlaczego ja mam to zrobić?!
- Bo ogony to twoja specjalność,
Glizd – ogonie! – Wyszczerzył zęby Black.
Peter zgrzytając zębami i mieląc
pod nosem przekleństwa, zabrał się za siekanie ogona traszki.
- Trochę przegiąłeś z tym
krwiakiem w mózgu, Łapo. Tak prawdę mówiąc, to dziwię się, że wciąż żyjesz.
Wczoraj planowała cię zabić.
- Ukryłem się w dormitorium nim
wróciła, a dziś już mi chyba wybaczyła, bo nie odezwała się do mnie ani słowem.
- Albo, po prostu czuje się
zażenowana po tym pocałunku – wtrącił Remus, zerkając na pracującą w skupieniu
Lily – miałeś fart bracie.
- Dajcie spokój! – Żachnął się
Black – Gdybym tak nie nawymyślał to pewnie w ogóle by do ciebie nie przyszła.
- Nie odzywała się dziś do mnie
od rana – James zmarszczył brwi – mam nadzieję, że się znów nie obraziła.
- Nie sądzę. Myślę, że po prostu
jej głupio i nie wie, co ci powiedzieć. – Lupin zamieszał w kociołku – Najpierw
Łapa zrobił ją w konia, potem ty ją całujesz a na koniec, wpada Pomfrey. To
chyba dla niej za dużo, jak na jeden wieczór.
- Skoro mowa o starej Pomfrey, to
należą jej się kwiaty! Gdyby nie przyszła, byłaby niezła jatka.
- Niech zgadnę – Peter wrzucił do
kociołka posiekany ogon – twoja dzika Laura postanowiła cię odwiedzić?
- Żebyś wiedział! Gdyby przyszła
pięć minut wcześniej… ech wolę nawet nie myśleć, co by się wydarzyło.
- Ale byłoby wesoło! –
Zachichotał Syriusz – Chciałbym to zobaczyć.
- A ja niekoniecznie. Zaczyna
mnie już męczyć, nadszedł czas, aby pozbyć się Laury.
- Pamiętaj, James działaj powoli
– Remus spojrzał wymownie na Rogacza.
- Będę z tobą duchem, gdy jej to
powiesz – Black poklepał Pottera po plecach.
- Doceniam to…
- Rozmowa trwa na całego, czyli
już panowie skończyliście swój eliksir. – Wysapał Slughorn, pochylając się nad
kociołkiem Huncwotów.
- Już prawie, panie profesorze –
rzekł Remus, dodając do eliksiru ostatni składnik.
- Bardzo dobrze. A jak u was, dziewczęta?
– Profesor odwrócił się do stołu, przy którym pracowały Lily i Dorcas – Ho, ho,
świetna robota, panno Evans. Idealna barwa i konsystencja. Eliksir jest już
gotowy! Dziesięć punktów dla Gryffindoru!
Lily uśmiechnęła się szeroko i
otarła pot z czoła. Gdy zadzwonił dzwonek, w pośpiechu zapakowała książki i
ingrediencje do swojej torby i szybko opuściła loch. Nie miała odwagi spojrzeć
na Jamesa, nie mówiąc już o rozmowie z nim.
- Lily, zaczekaj! – Usłyszała za
placami zziajany głos Dorcas, więc zwolniła kroku. – Gdzie się tak spieszysz?
Wydaje mi się, że Potter chciał z tobą pogadać.
- Tylko nie to! – Lily znów
przyspieszyła, zerkając przez ramię, by sprawdzić czy nikt ich nie goni.
- nie możesz go unikać w
nieskończoność. Przecież nic się nie stało! Pocałował cię tylko, a ty robisz z
tego tragedię roku!
- Nic się nie stało?! Dorr, to
było żenujące!!! Pomfrey wściekła się, gdy nas przyłapała, a później ta Laura!
Wiesz, co by się stało, gdyby to ona pojawiła się, jako pierwsza?
- No, nie byłaby pewnie
zachwycona, ale Lily popatrz na to z drugiej strony. James cię pocałował! To
wszystko, co mówił, że już sobie odpuścił, to było jedno wielkie kłamstwo! On
cały czas cię kocha, Lily. Nie zmarnuj tej szansy!
- Przestań bredzić, Dorcas! –
Wściekła się Ruda – James ma dziewczynę, a ja nie zamierzam mieszać w ich
związku! To, co się wczoraj stało, było pomyłką! I nie zamierzam tej pomyłki
powtarzać!
- Gadaj sobie, co chcesz, ja wiem
swoje i gwarantuję ci, że Laura już niedługo przestanie być dziewczyną Jamesa, a
wtedy…
- Dorcas!!!
Dziewczyna odwróciła głowę i
ujrzała spieszącego w ich kierunku Pottera. Uśmiechnęła się przytrzymując Rudą
za rękę, by ta nie zdążyła uciec.
- Cześć James. – Odpowiedziała –
Co tam?
- Syriusz cię szuka.
- Naprawdę?
- Tak, idź do niego!
- Skoro tak mówisz, do zobaczenia
na obiedzie. – Dziewczyna puściła oko do Rogacza i odeszła.
Lily jęknęła w duchu i nieśmiało
spojrzała na Jamesa. Dorcas miała rację, Lily nie mogła uciekać przed nim w
nieskończoność. Im szybciej wyjaśnią sobie to nieporozumienie, tym lepiej.
- Lily, to, co wczoraj się
wydarzyło… - zaczął James.
- … było super.
- Było pomyłką!
Powiedzieli jednocześnie.
- Lily, posłuchaj…
- Nie, James to ty posłuchaj
mnie. Popełniliśmy wczoraj głupi błąd i nigdy nie powinien się on powtórzyć.
Mieliśmy wielkie szczęście, że jako pierwsza przyszła Pomfrey, a nie Laura.
- Laura nic… - zaczął, ale Lily
znów nie pozwoliła mu dokończyć.
- Laura jasno i wyraźnie dała mi
do zrozumienia, co was łączy, a ja nie zamierzam się w to ładować. Dlatego
zapomnijmy o tym incydencie i niech będzie jak dawniej.
- Chyba żartujesz! Mam zapomnieć…
- O czym? – Uśmiechnęła się, ale
jej serce zaczęło bić jak szalone, gdy na horyzoncie pojawiła się dziewczyna
Rogacza. – Widzisz, ja już zapomniałam. Radzę ci zrobić to samo, tym bardziej,
że za dwadzieścia sekund dotrze tu twoja dziewczyna, a z jej miny wnioskuję, że
nie podoba jej się to, że ze mną rozmawiasz.
- W dupie mam to, co jej się
podoba! – Warknął James, wściekły na siebie, na Lily i przede wszystkim na
Laurę, która jak zwykle zjawiała się w najmniej odpowiednim momencie. –
Zostawię ją Lily – szepnął widząc, jak Ruda obserwuje kogoś za jego plecami –
zostawię ją dla ciebie.
- Nie rób tego, to niczego nie
zmieni – powiedziała cicho, a potem dodała już znacznie głośniej – McGonagall
chce to mieć na poniedziałek, więc powinieneś zdążyć.
Zmarszczył brwi, ale szybko
zrozumiał, o co chodzi, gdy ręka Laury dotknęła jego pleców. Odwrócił głowę i
uśmiechnął się sztucznie do Krukonki.
- Cześć, mała! Lily, dziękuję za
notatki, oddam je dziś wieczorem.
- Nie ma sprawy. – Machnęła ręką
i odchodząc uśmiechnęła się do Laury.
- Widzę, że czujesz się lepiej,
skarbie – dziewczyna zarzuciła Jamesowi ręce na szyję i cmoknęła go w policzek.
Dyskretnie wyswobodził się z jej
objęć i zrobił krok w tył.
- Tak, czuję się świetnie. A
teraz muszę iść na lekcje, więc do zobaczenia… później.
- Może wieczorem wyskoczymy
gdzieś razem? – Zatrzepotała rzęsami.
- Nie dam rady, mam trening.
- Trening?! Przecież wczoraj o
mały włos…
- W sobotę mamy mecz, muszę trenować.
- No to jutro….
- Muszę napisać wypracowanie dla
McGonagall, jutro nie dam rady.
- James! Nie podoba mi się to!!!
– Tupnęła nogą i wydęła wargi.
- Mnie też się to nie podoba. –
Westchnął James, jednak miał na myśli coś zupełnie innego niż Laura. – Musimy
poważnie pogadać, Lauro – podszedł bliżej i położył dłonie na jej ramionach,
postanowił iść za radą Remusa i działać powoli i rozważnie – porozmawiamy w
sobotę po meczu, dobrze?
- Nie chcę z tobą rozmawiać!!! –
Warknęła wciąż obrażona – Chcę się z tobą kochać!!!
- Spieszę się! Porozmawiamy w
sobotę! – Cmoknął ją przelotnie w czoło i odszedł, nim zdążyła zmącić mu umysł
obietnicami słodkiej rozkoszy.
Poranne słońce, wychylające się
nieśmiało zza wierzchołków drzew Zakazanego Lasu, zwiastowało piękną pogodę i
idealną widoczność. Wprost idealna pogoda na rozegranie pierwszego w tym
sezonie meczu Quidditcha.
James leżał na swym łóżku, z
rękami założonymi za głową i wpatrywał się w baldachim. Perspektywa gry w meczu
i złapania znicza na oczach całej szkoły podniecała go. Był pewien wygranej.
Szukająca Krukonów nie stanowiła dla niego żadnej konkurencji, wiedział, że
swoją część zadania odwali bez problemu a reszta drużyny musiała tylko
dopilnować, by Krukoni nie zdobyli zbyt dużej przewagi punktowej.
Radość z meczu przyćmiewała
jednak myśl o wieczornej rozmowie, jaka go czekała. Wiedział, że Laura nie
pogodzi się tak łatwo z przegraną, spodziewał się krzyków, wrzasków, morza łez
i nie zdziwiłby się wcale, gdyby Laura dopuściła się rękoczynów.
Westchnął ciężko i usiadł.
Spojrzał na łóżko swego najlepszego przyjaciela i ze zdziwieniem stwierdził, że
Syriusz zamiast twardo spać, jak to miał w zwyczaju o tej godzinie, trzymał
jakiś pergamin na kolanach i obliczał coś w skupieniu.
- Opracowujesz strategię na
dzisiejszy mecz? – James uśmiechnął się szeroko, gdy Black drgnął wystraszony.
- A ty, co? Cierpisz na
bezsenność?
- Układam w głowie przemówienie,
na dzisiejszą rozmowę pożegnalną z panną histeryczką.
- Dziś wieczorem??? Przełóż to na
jutro. Dziś imprezujemy, właśnie układam menu na dzisiejszy wieczór. Ponieważ
ja jestem dziś zajęty, Peter tymczasowo przejmuje moje obowiązki i zostaje
kierownikiem wodopoju.
- Chyba wódopoju - zaśmiał się
Peter, wychylając głowę spod poduszki.
- Jak zwał, tak zwał, ważne jest
to, że gdy my będziemy na boisku, Peter z Remusem wyślizgną się do Hogsmeade i
przeszmuglują kilka butelek ognistego trunku – Syriusz błysnął zębami.
- Raczej kilkanaście – zarechotał
James. Perspektywa odwleczenia niemiłej rozmowy, choćby o kilkanaście godzin,
wielce go satysfakcjonowała. – Jak liczebna będzie dzisiejsza potańcówka?
- Na pewno wszyscy spragnieni
Gryfoni. Dopuszcza się zaproszenie gości z innych domów. Peter przekaż Julii,
że będziemy zaszczyceni, jeśli zechce nam towarzyszyć – Black ukłonił się
szarmancko – z towarzystwa Laury, będziemy znacznie mniej zadowoleni, jednakże
ją też możesz zaprosić, James.
- Przypuszczam, że zaprosi się
sama – burknął Rogacz, wstając z łóżka i zmierzając do łazienki – no dobrze,
potraktuję to, jako imprezę pożegnalną, może sama da mi powód, bym ją zostawił.
- A więc wszystko ustalone! –
Syriusz klasnął w dłonie – Czas, by skopać Krukonom tyłki!
Słonce świeciło już wysoko na niebie, a
trybuny wypełnione były po brzegi kibicującymi uczniami, gdy Lily i Dorcas
wpadły zziajane na stadion.
- Pięknie! Przez twój durny
szalik, będziemy oglądały mecz na stojąco! – Krzyknęła Dorcas, rozglądając się
za wolnymi miejscami, – Po jaką cholerę ci ten szalik?! Jest kwiecień, Lily!!!
- Będę nim machała, dopingując
naszą wspaniałą drużynę – odpowiedziała Ruda, nieco obrażona wymówkami
przyjaciółki.
- Myślałby, kto, że z ciebie taka
wielka fanka Quidditcha! – Prychnęła Dorcas – Z chęcią pomachałabyś tym
szaliczkiem przed samym nosem naszego szukającego, prawda?
- Oj, zamknij się już. Tam!!! –
Wskazała ręką dwa wolne miejsca i zaczęła się przeciskać przez tłum.
- Chłopcy są bardzo pewni
wygranej – powiedziała Dorcas, gdy wreszcie udało jej się usiąść – jesteśmy
zaproszone na balangę, która rozpoczyna się dziś po kolacji w Pokoju Wspólnym.
- Skąd wiesz?
- Oczywiście od organizatorów –
dziewczyna wyszczerzyła zęby – Peter i Remus już wyruszyli po prowiant do
Hogsmeade.
- Boże, znów będą pić do rana i
wyśpiewywać sprośne piosenki!
- Będziemy, Lily! – Poprawiła ją
– Pamiętaj, że to pierwszy mecz sezonu, więc obecność na imprezie z okazji jego
wygrania jest obowiązkowa dla wszystkich Gryfonów. McGonagall spodziewa się, że
będziemy świętować, więc na pewno nie będzie nam przeszkadzać.
- Póki, co, nie mamy, czego
świętować – Lily pokręciła głową – jeszcze nie wygraliśmy.
- Krukoni to leszcze, nasza
drużyna rozwali ich po kwadransie. Jak zawsze zresztą, a poza tym nie mają
takiej wiernej fanki jak ty! – Uśmiechnęła się i dołączyła do ryku tłumu, gdy z
głośników popłynął donośny głos komentatora.
- Witam wszystkich na pierwszym,
w tym roku meczu Quidditcha, w którym zagrają dla nas drużyny Gryffindoru i
Ravenclawu. – Po trybunach przetoczył się dziki ryk radości. – Pogoda dopisuje
i zawodniczy będą mieli świetne warunki do gry, to na pewno będzie fascynujący
mecz! Na boisku jest już pani Hooch, która będzie czuwała nad tym, aby gra,
była czysta. I już pojawiają się zawodnicy. Jako pierwsza na boisko wchodzi
drużyna Gryffindoru. Pierwszy, kapitan drużyny, obrońca, Thomas Nelson, tuż za
nim idą ścigający, Dennis McTeer, Syriusz Black i jedyna dziewczyna w drużynie,
piękna Isabella Ward. Dalej podążają pałkarze, Donald Gregory i Mark Spall,
pochód zamyka złote dziecko Quidditcha, wspaniały szukający James Potter! –
Zawył komentator a trybuny, pełne Gryfonów, oszalały z radości. – A oto i
pojawia się drużyna Ravenclawu. Pierwszy kapitan i jedna ze ścigających Fiona
Lewis, za nią pozostali ścigający John Fisher i Billy Weber, jako obrońca zagra
Dexter Fish. Dalej na boisko wchodzą pałkarze, Nick Morgan i Peter Jones, na koniec
wbiega ładniutka szukająca Jessica Botes! Powodzenia Jessico, na pewno będzie
ci potrzebne, jeżeli zamierzasz złapać znicza przed Potterem! – Publiczność
Ravenclawu zagwizdała głośno, dodając otuchy swej szukającej. – Kapitanowie obu
drużyn, podają sobie ręce, wysłuchują jeszcze ostatnich wskazówek pani Hooch.
Dosiadają mioteł i… słyszymy gwizdek sędziego, rozpoczynający to spotkanie.
Zawodnicy wystartowali w powietrze, kafel w rękach Syriusza Blacka, podaje do
Isabelli Ward, dziewczyna pędzi… ach kafel przejmuje Fiona Lewis z Ravenclawu,
Spall odbija tłuczek w stronę Lewis, zdążyła się uchylić i leci dalej, ale
McTeer już siedzi jej na ogonie i… tak kafel znów w rękach Gryfonów. Dennis
omija Fischera i Jonesa, unika tłuczka, podaje do Blacka… Black jest już pod
obręczami przeciwnika, czy nikt go nie powstrzyma? GOOOL!!!! Tak jest, pierwsze
dziesięć punktów dla Gryffindoru!!! Dalej Gryfoni, pokażcie jak się cieszycie!
– Zawył komentator, a wraz z nim widownia ozdobiona czerwono – złotymi
szalikami i rozetkami. – Tym razem kafel w rękach Krukonów…
Dorcas pomyliła się, gdy
zakładała, że mecz zakończy się po kwadransie. Właśnie mijała trzydziesta
minuta meczu, Gryffindor prowadził 60:20, jednak znicz wciąż fruwał gdzieś
niezauważony.
James kolejny raz okrążył boisko, w skupieniu wypatrując małej, złotej
piłeczki, która wciąż sprytnie się przed nim ukrywała. Zerknął przez ramię, by
sprawdzić jak radzi sobie jego rywalka, i uśmiechnął się widząc, że Jessica,
miota się po niebie niczym dziecko we mgle. Zastanawiał się przez chwilę, jakim
cudem ta dziewczyna dostała się do drużyny. Często miała problem, by zauważyć
nadlatujący tłuczek, a co dopiero znicz! Wziął głęboki oddech, gdy przyjemny
wietrzyk, owiał mu twarz i dalej ruszył na poszukiwanie znicza. Zanurkował, by
rozejrzeć się niżej, niczego nie dostrzegł, więc zawiesił wzrok na
publiczności, w nadziei, że uda mu się dostrzec stąd Lily. Jednak w tym
jednobarwnym tłumie, z tej odległości było to niemożliwe dla ludzkiego oka.
- James uważaj!!!
Usłyszał krzyk Syriusza i nie
czekając ani sekundy przywarł płasko do drążka swojej miotły. Zaraz po tym
usłyszał świst tłuczka, przelatującego tuż nad jego głową.
- zamiast rozglądać się za
dupami, weź się do roboty! – Krzyknął Łapa, zatrzymując się u boku Pottera –
Pora kończyć zabawę, robię się głodny! – Black uniósł wysoko ręce i złapał
kafla, podanego mu przez Isabellę i jak błyskawica pomknął ku obręczom
przeciwnika.
James otarł pot z czoła i
poczochrał sobie kruczoczarne włosy. Zrobił jedną rundkę dookoła stadionu, potem
następną i kolejną. Już zaczęła ogarniać go frustracja, gdy kątem oka dostrzegł
jakiś błysk, tuż przy murawie. Wytężył wzrok i dokładnie przyjrzał się temu
odkryciu. Tak to bez wątpienia, był złoty znicz. Obejrzał się jeszcze, by
sprawdzić, gdzie znajduje się szukająca Krukonów. Jessica, była daleko i nie
patrzyła Jamesa. Nie miała szans, by go doścignąć. Potter mocno zacisnął dłonie
na drążku i zanurkował w kierunku złotego punktu, trzepoczącego nad murawą.
- … proszę państwa, szukający
Gryfonów już wypatrzył znicz i mknie w jego stronę, tymczasem szukająca
Krukonów chyba ucięła sobie krótką drzemkę, bo kompletnie nie zwraca uwagi na
poczynania Jamesa… Och, tak, przebudziła się i rusza w pogoń, obawiam się
jednak, Jessico, że jesteś za daleko… Potter mknie jak błyskawica, tak, teraz i
ja już widzę ten złoty błysk! Gryfon jest coraz bliżej… wyciąga rękę i….
TAAAK!!! Potter ma złoty znicz!!!! Złapał go kończąc mecz i dając wygraną
swojej drużynie!!! Proszę państwa, pierwszy mecz sezonu wygrywa Gryffindor pokonując
Ravenclaw 210:60!!! – Wył radośnie komentator.
Lily i Dorcas poderwały się ze
swoich miejsc, krzycząc głośno i machając rozetkami i szalikami. Dorcas,
ciągnąc Rudą za rękę, zaczęła przeciskać się przez tłum, by jak najszybciej
znaleźć się na murawie. Gdy udało im się wreszcie dobrnąć do celu, cała drużyna
zgromadziła się już wokół swego szukającego, który z dumą unosił ku górze złoty
znicz, bezradnie trzepoczący w jego dłoni.
Lily przystanęła i przez chwilę
obserwowała rozradowany tłumek, James był w swoim żywiole! Uśmiechnęła się
widząc jego rozanieloną i nieco nadętą twarz. Kipiał z dumy! Dorcas zaczęła ją
ciągnąć w stronę Pottera i Blacka, gdy poczuła, jak ktoś mocno szturcha ją w
ramię. Otworzyła nawet usta, by zaprotestować tak brutalnemu zachowaniu, ale
zamknęła je, gdy ujrzała blond czuprynę, która siłą wdarła się do centrum
okręgu i rzuciła Jamesowi na szyję. Lily wyszczerzyła zęby, z ogromną
satysfakcją zauważając, niezadowoloną minę Jamesa.
- No dobra, ludzie! – Krzyknął
Syriusz, podskakując radośnie – Mamy, co świętować, zapraszam wszystkich na
balangę! Startujemy po kolacji w Pokoju Wspólnym. – Wszyscy zgromadzeni
krzyknęli uradowani.
- Balanga?!? – Zaciekawiła się
Laura, wciąż nie pozwalając Jamesowi uwolnić się z jej objęć – Myślałam, że ten
wieczór spędzimy tylko we dwoje.
- Przykro mi złotko, ale to James
wygrał ten mecz. Jego obecność jest obowiązkowa – Syriusz poklepał przyjaciela
po plecach, – ale czuj się zaproszona. – Puścił oko do Jamesa i odszedł, by
zatopić swoje usta w gorącym pocałunku Dorcas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz