James ze spuszczoną głową, usiadł na czerwonym fotelu przed wielkim dębowym biurkiem profesora Dumbledora. Cicho syknął z bólu, gdy próbował rozmasować bolące knykcie, kątem oka zauważył, że Colin, rękawem ubłoconej koszuli wyciera krew, cieknącą z połamanego nosa. Poczuł przyjemną satysfakcję, więc uśmiechnął się pod nosem. Gdy dyrektor cicho odkaszlnął, obaj spojrzeli na niego skruszeni.
- Brak mi słów – zaczął Dumbledore, opierając łokcie na blacie biurka i złączając ze sobą koniuszki palców. Był rozgniewany, jednak na pewno nie tak bardzo jak profesor McGonagall i profesor Flitwick, stojący za plecami dyrektora – po tobie, James można się wszystkiego spodziewać, ale że ty Colin wdajesz się w bójki i to na oczach całej szkoły jest dla mnie całkowitym zaskoczeniem.
- Popatrzcie na siebie! Jak wy wyglądacie! – Wysapała McGonagall, trzęsąc się ze złości – Kto to widział, żeby uczniowie Hogwartu bili się jak zwykli mugole!
- Spokojnie Minerwo – przerwał jej dyrektor – słucham, co macie na swoje usprawiedliwienie.
- To był jego pomysł!
- Sprowokował mnie!
Zawołali jednocześnie, przekrzykując się nawzajem. Wybuchła taka wrzawa, że ich słowa splotły się w jeden niezrozumiały krzyk. Gdy zaczęli podnosić się z foteli i wymachiwać do siebie rękami, dyrektor nie wytrzymał i uderzył pięścią w biurko. W gabinecie momentalnie zapanowała cisza.
- Dość – uciął krótko kłótnię – widzę, że wciąż nie możecie dojść do porozumienia. Może kara, jaką dostaniecie, ostudzi wasze tępe głowy! Wiedzcie, że jeszcze dziś, do waszych rodziców zostaną wysłane listy z informacją o tym skandalicznym incydencie. Ponadto odbieram waszym domom po 20 punktów, a wy dwaj macie zakaz uczestnictwa w dzisiejszym balu. Jeżeli sytuacja się powtórzy, zostaniecie zawieszeni w prawach ucznia. Czy wszystko jasne?
- Tak panie dyrektorze. – Powiedzieli jednocześnie.
James odetchnął z ulgą, spodziewał się znacznie gorszej kary, a tymczasem dostał wymówkę, by nie iść na ten koszmarny bal. Listem do rodziców też nie szczególnie się zmartwił, przez sześć lat jego nauki w Hogwarcie, matka zdążyła przyzwyczaić się do takich wiadomości. Spuścił jednak pokornie głowę, udając skruchę.
- Doskonale! A teraz marsz do skrzydła szpitalnego, potem wrócicie do swoich wież i nie opuścicie ich aż do jutra rana. – Dumbledore podniósł się z fotela, dając im do zrozumienia, że zakończył tyradę.
Nie odzywając się już ani słowem, szybko opuścili gabinet i ruszyli w stronę skrzydła szpitalnego.
Prawie całą drogę przeszli w milczeniu, jednak ból dłoni Jamesa, był tak dokuczliwy, że w końcu nie wytrzymał i przeklął szpetnie.
- To wszystko twoja wina! – Rzucił do Colina, posyłając mu nienawistne spojrzenie.
- Moja?!? To ty mnie obraziłeś! Mnie i moją dziewczynę, podła gnido.
- Ty chciałeś się bić! I nie nazywaj mnie tak, bo znowu ci przyłożę – James zrobił krok w stronę Colina.
- Tylko spróbuj gnojku!
- Zamknijcie się obaj – warknęła pielęgniarka, pojawiając się w szpitalnych drzwiach – bo za chwilę wrócicie do dyrektora, mało wam jeszcze?
- Dzień dobry pani Pomfrey – zawołali chórem.
- No, tak lepiej – uśmiechnęła się pielęgniarka, gestem zapraszając ich do środka – Potter, dawno cię nie było.
- Ech, nie było okazji – James wzruszył ramionami.
Kobieta zaprowadziła ich w głąb Sali i posadziła na łóżkach, oglądając ich obrażenia.
- Och, panie Gordon wydaje mi się, że twój nos jest połamany, zaraz przyniosę eliksir. Potter, co z twoją dłonią?
- Nic takiego, trochę boli – skłamał. Ręka bolała go jak diabli.
- Nie wydaje mi się. Kości są połamane! Na tę rozciętą wargę i opuchliznę też coś znajdę, ale siniaki, będą musiały zejść same – odwróciła się i podeszła do wielkiej szklanej szafy, w której przechowywała różne maści i eliksiry – dostałam polecenie od profesora Dumbledore’a, by nie podawać wam eliksirów przeciwbólowych, z założeniem, że ból powstrzyma was przed kolejnymi takimi akcjami.
- Jaki miły człowiek z naszego dyrektora – zakpił James wypijając eliksir podany mu przez panią Pomfrey.
- Potraktujcie to jak lekcję pokory – uśmiechnęła się. Kolejną miksturę podała Colinowi, po czym zabrała się za wcieranie jakiegoś cuchnącego mazidła w napuchnięte miejsca na ciałach chłopców.
Po dwudziestu minutach, opuścili skrzydło szpitalne i ruszyli w kierunku swoich wież, nie odzywając się do siebie ani słowem.
W pokoju wspólnym Gryffindoru panowała złowroga cisza. Prawie wszyscy gryfoni pochowali się w swoich dormitoriach, szykując się na bal. Jednak Lily Evans miała inne sprawy na głowie. Szybkim krokiem przemierzała pokój, wyrzucając z siebie potok przekleństw. Na kanapie, przed kominkiem rozsiedli się Huncwoci i Dorcas, obserwując rozwścieczoną dziewczynę.
- Zabiję go! – Warknęła Ruda, odwracając się na pięcie i ruszając ponownie w drugi koniec pokoju – Zatłukę jak psa! Co on sobie wyobrażał? Gnojek!
- Na kogo tak klniesz? – Zapytała Dorcas, gdy Lily kolejny raz minęła kanapę – Trochę się pogubiłam.
- Na tego głąba Pottera oczywiście!
- No nie, przesadzasz Evans! – Oburzył się Syriusz – Ta bójka to pomysł Gordona.
- Zamknij się Black! – Lily rzuciła Syriuszowi nienawistne spojrzenie.
- Lily, naprawdę powinnaś poznać okoliczności… - powiedział łagodnie Remus.
- Okoliczności! – Prychnęła – Nie rozśmieszaj mnie Remusie. Byłeś na obiedzie, słyszałeś to, co ja, więc nie gadaj mi tu o żadnych…
Przerwała nagle, bo portret Grubej Damy otworzył się a do pokoju wspólnego wpadł Potter. Wyglądał naprawdę żałośnie, jego ubranie ubrudzone było zaschniętym błotem i krwią, a w niektórych miejscach porozrywane. Twarz Rogacza była nienaturalnie spuchnięta, a pod okiem widniał wielki fioletowy krwiak.
Nie rozglądając się na boki, ruszył wprost na schody prowadzące do dormitorium Huncwotów. Zatrzymał się gwałtownie, bo drogę zastąpiła mu Lily. Dziewczyna dosłownie kipiała gniewem, zadarła głowę do góry, by zajrzeć mu w oczy.
- Coś ty sobie wyobrażał, tępy…
- Zejdź mi z drogi, Evans! – Warknął, awantura z rudą wariatką, to ostatnia rzecz, na jaką miał w tej chwili ochotę.
- Nie tak prędko! – Tupnęła nogą – Najpierw się wytłumaczysz.
James prychnął, po czym chwycił ją za ramiona i bezceremonialnie przestawił na bok. Szybko ruszył do przodu, przeskakując po dwa stopnie na raz. Lily pędem ruszyła za nim, jednak był od niej szybszy, i gdy wreszcie dotarła do szczytu schodów, James właśnie zatrzaskiwał jej drzwi przed nosem.
Rozwścieczona jeszcze bardziej, kopnęła mocno drzwi, które otworzyły się na oścież i z głośnym hukiem uderzyły o ścianę. Wparowała do środka i z wściekłą miną obserwowała, jak James, krzywiąc się ściąga z siebie zabłoconą koszulę.
- Ty durny pajacu! Co ci strzeliło do tego pustego łba?
- Zamknij się, Evans. – Syknął – Zapytaj Gordona, to był jego pomysł.
- Kłamiesz. Colin nigdy…
- A jednak! Myślisz, że wrócił do wielkiej sali tylko, dlatego, że zapomniał torby? – Zapytał uśmiechając się złośliwie.
- Gdybyś nie naskoczył na niego, nie byłoby sprawy. Powiedziałeś, że jest głupkiem!!!
- Bo jest! – Zaśmiał się, teraz już rozbawiony jej wściekłością.
- Przysięgam, że zaraz podbiję ci drugie oko! – Warknęła, robiąc dwa kroki do przodu.
- Jesteś taka urocza, gdy się wściekasz. No dalej, przyłóż mi! Poczujesz się przez to lepiej? – Podszedł tak blisko, że stykali się czubkami butów.
- Nie jesteś wart tego, by szarpać sobie nerwy – wysyczała mu w twarz – muszę przygotować się na bal – odwróciła się i ruszyła do drzwi.
- Masz rację, zrób się na bóstwo – zachichotał – tylko uprzedzam, że Gordon nie będzie ci towarzyszył.
- Słucham?! – Odwróciła się tak gwałtownie, że aż się zachwiała i o mało nie upadła.
- Słyszałaś, będziesz balować samotnie. Gordon i ja dostaliśmy zakaz pojawienia się na dzisiejszym balu. Od samego Dumbledore’a.
- Ty świnio! Nienawidzę cię! – Krzyknęła, po czym wybiegła z sypialni Huncwotów.
- Lepsze to, niż całkowita ignorancja. – Mruknął pod nosem i powrócił do ściągania z siebie ubłoconych ubrań.
Dorcas, wystrojona w błękitną suknię, zdobioną małymi kryształkami, przysiadła na łóżku przyjaciółki i chwyciła ją za rękę.
- Skarbie, wyglądasz jakby zdechł ci szczeniaczek – powiedziała, głaszcząc Lily po policzku.
- A jak mam wyglądać? Mój chłopak, tłukł się dzisiaj z największym bucem w Hogwarcie!
- Wiem, że jest ci ciężko Lily, ale byłam ta, i to naprawdę był pomysł Colina. Ok Potter go sprowokował, ale…
- Wiem, Colin też zachował się jak idiota! – Lily wydęła wargi i walnęła pięścią w kołdrę. – Jak go jutro dopadnę, zrobię mu w tyłku, drugą dziurę!
- Wow Lily, muszę to zobaczyć – parsknęła Dorcas – a teraz chodź. To Gordon ma szlaban a nie ty.
- Nie jestem w nastroju, wolę trochę poczytać. Idź już, bo Syriusz się pewnie wścieka – Ruda uśmiechnęła się i cmoknęła przyjaciółkę w policzek – wyglądasz obłędnie!
Dorcas szczerząc zęby, zeskoczyła z łóżka i zrobiła wdzięczny piruet, ukazując swoją suknię w całej okazałości, puściła jeszcze oko do Lily i w podskokach opuściła sypialnię.
Lily westchnęła ciężko i powróciła do swoich ponurych rozmyślań, jutro czekała ją ciężka przeprawa z Colinem. Nawet w swoich najgorszych koszmarach nie spodziewała się, że jej poważny i odpowiedzialny chłopak zachowa się tak nieodpowiedzialnie.
Zastanawiał się też, co sprowokowało Pottera, do tak głupiego zachowania. Od blisko dwóch miesięcy zachowywał się jakby nie istniała, a tu nagle taki wyskok. Złapała się za głowę, czując tępy ból w skroni. Wstała z łóżka, zabrała z szafki nocnej Dorcas jakieś tanie romansidło, i zbiegła do pokoju wspólnego.
James zakręcił kurki i wyszedł spod prysznica, przetarł dłonią zaparowane lustro i spojrzał na swoją opuchniętą twarz. Wyglądał okropnie, ale to było nic, w porównaniu z potwornym bólem, jaki odczuwał w dłoni i w żebrach. Dumbledore zachował się podle zakazując pielęgniarce podawania mu eliksiru przeciwbólowego. James sądził, że gorący prysznic dobrze mu zrobi, a jednak przyniósł odwrotny efekt. Wciągnął na siebie wytarte spodnie od dresu i podkoszulek z logo Czerwonych Diabłów – jego ulubionej drużyny Quidditcha. Wyszedł z łazienki i stanął na środku sypialni, chlew, jaki w niej panował, skutecznie zniechęcał do spędzania w niej czasu.
Wyciągnął spod materaca Syriusza, Mapę Huncwotów z zamiarem sprawdzenia, czy Laura zdecydowała się na samotną zabawę na balu. Zszedł po schodach i skierował się w stronę kanapy, ale zatrzymał się w połowie drogi, zauważając na niej Rudą, pogrążoną w lekturze. Westchnął głęboko i przewrócił oczami. Nie zdecydował się jednak zawrócić, w końcu, był w pokoju wspólnym i miał prawo w nim przebywać, tak samo jak ona. Podszedł bliżej i powoli usiadł w fotelu.
Lily spojrzała na niego, prychnęła z pogardą i schowała twarz za książką. Przeczytał tytuł na różowej okładce i zaśmiał się głośno.
- „Dla siebie stworzeni”? Nie podejrzewałem cię o zamiłowanie do bzdurnych romansideł, Evans.
- Nie lubuję się w takich książkach, nie jest moja, ja wcale nie lubię… nawet mi się nie podoba, wzięłam ją, bo… Chryste, dlaczego ja się tobie tłumaczę?!
- Nie, no spoko, czytaj sobie, co chcesz – wzruszył ramionami i syknął, czując kłujący ból w żebrach.
- Co ci jest? – Lily zamknęła książkę i spojrzała na niego zaciekawiona.
- Nic.
- Przecież widzę. Boli cię?
- Jak diabli. – Stwierdził, że nie ma sensu zgrywać bohatera.
- Idź do Pomfrey i poproś o jakiś eliksir.
- Nic z tego, Dumbledore zakazał je podawać nam czegokolwiek na ból. Taka nauczka – wyjaśnił, widząc jej zaskoczoną minę.
- Zasłużyłeś sobie na to, ale mimo to, Stary trochę przesadził.
- Pierwszy raz się z tobą zgadzam – uśmiechnął się z trudem.
- Poczekaj tu chwilę, zaraz wracam – wstała z kanapy i pobiegła do swojego dormitorium. Wróciła kilka minut później, niosąc w dłoni dwie białe pigułki i szklankę wody – weź to, powinno ci nieco pomóc.
- A co to jest? – Zapytał nie wiedząc czy się bać czy cieszyć.
- Mugolskie środki przeciwbólowe. No bierz, nie bój się, nie otruję cię.
- No wiesz… jesteś trochę nieprzewidywalna i… przerażająca jak się wściekasz.
- Nie mogę cię otruć, choćbym bardzo chciała. Nie mam odpowiedniego alibi na dzisiejszy wieczór. Tylko my dwoje zostaliśmy w wieży.
- No to mnie trochę uspokoiłaś – skrzywił się, wziął od Lily tabletki, połknął je i szybko popił wodą – dziękuję – powiedział, nie spuszczając z niej wzroku.
- Nie ma, za co.
- Dlaczego to robisz? Dlaczego mi pomagasz?
- Nie jestem sadystką, Potter! I nie mam ochoty słuchać twoich jęków. – Ułożyła się wygodnie i powróciła do czytania.
W pokoju zapanowała cisza. James spojrzał na ogień płonący w kominku i zamyślił się. Zupełnie nie rozumiał zachowania Rudej. Jeszcze godzinę wcześniej chciała wydrapać mu oczy, a teraz podaje mu tabletki? Czyżby chciała pojednania? A czy on tego chciał? Zdecydowanie tak, był już zmęczony wojną, którą tak zaciekle toczyli. A teraz nadarzyła się okazja, żeby zawiesić broń.
- Naprawdę chcesz to zrobić, Lily? – Zapytał cicho.
- Co zrobić? – Opuściła książkę i spojrzała na Jamesa zdziwiona.
- Chcesz za nim jechać na drugi koniec świata?
- Skąd o tym wiesz?
- Odpowiedz, proszę.
- Tak! Nie. Nie wiem! – Westchnęła ciężko, chowając twarz w dłoniach. James odetchnął z ulgą. – Sama nie wiem, czego chcę.
- Nie rób tego, będziesz później żałowała tej decyzji. Prawie go nie znasz, nie kochasz go… Nie zaprzeczaj, bo to widać na odległość. Jesteś znudzona.
- Co cię to w ogóle obchodzi!
- Nic mnie nie obchodzi – skłamał – potraktuj to jak przyjacielską radę.
- Przyjacielską! – Prychnęła – Myślałby, kto! Nie potrzebuję twoich rad!
- Ech, jak dziecko – mruknął pod nosem.
- Nie jestem dzieckiem!
- To przestań się zachowywać, jakbyś nim była. Wyciągam do ciebie rękę na zgodę, a ty próbujesz mnie w nią ugryźć. Proponuję rozejm, pomyśl o tym. Już ci powiedziałem, że odpuściłem, nie zamierzam się za tobą uganiać, po prostu przestańmy się kłócić i zachowywać jak gówniarze. Rozmawiajmy ze sobą jak ludzie, mówmy sobie cześć przy śniadaniu, i daj mi od czasu do czasu odpisać wypracowanie z transmutacji.
Uśmiechnęła się na to ostatnie stwierdzenie i potakująco pokiwała głową.
- To może się udać – powiedziała ostrożnie – jeśli nie będziesz więcej obrażał mojego chłopaka.
- Postaram się, ale nie mogę niczego obiecać – zaśmiał się, i przez chwilę rozważał, czy nie powiedzieć jej tego, co nagadał Gordonowi, ale szybko stwierdził, że Lily wpadłaby w szał i całe pojednanie szlag by trafił – przepraszam, że zepsułem ci wieczór. Trochę przegiąłem, naskakując na Gordona. Miałem ciężki dzień.
- To nie jest usprawiedliwienie.
- No dobra… nie lubię gada! Wybrałaś najgorzej jak mogłaś…
- Coś o tym wiesz, prawda Potter? – Uśmiechnęła się złośliwie.
- Ja przynajmniej nie udaję, że dobrze wybrałem – wyszczerzył zęby na widok jej rzednącej miny – nigdy nie twierdziłem, że kocham Laurę.
- Hipokryta! Dlaczego z nią jesteś i dajesz jej nadzieję, skoro traktujesz ją jak maskotkę?
- Mógłbym zadać ci dokładnie to samo pytanie, ale tego nie zrobię, bo nie chcę się znów z tobą kłócić – uśmiechnął się – jestem z nią z tych samych powodów, co ty z Gordonem, no i… Ech nieważne.
- Jest dobra w łóżku. – Dokończyła za niego, czerwieniejąc na twarzy.
- Ty to powiedziałaś.
- A ty pomyślałeś.
- No tak… Ależ nasze życie jest pokręcone. A mogło być tak pięknie.
- Przed chwilą mówiłeś, że odpuściłeś. – Serce Lily wpadło w dziwny niezrozumiały galop. Skarciła się w duchu.
- Bo dałem. Jesteś zbyt wielką zołzą i masz za duże huśtawki nastroju, a ja jestem zbyt leniwy żeby się, co chwilę zastanawiać nad tym, co powiedziałem nie tak, kiedy znów strzelasz focha. – Uśmiechnął się i rozsiadł wygodniej w fotelu, środki przeciwbólowe, które dała mu Lily zaczęły przynosić ulgę. – O właśnie, tak jak w tej chwili.
- Co w tej chwili?
- Strzelasz focha! I to nie byle, jakiego! Taki foch się nazywa „foch z przytupem”.
Lily zaśmiała się głośno i niekontrolowanie. Po sekundzie zdała sobie sprawę, że tak szczerze nie śmiała się już od bardzo dawna. Może i James Potter był chamem, ale bez wątpienia potrafił ją rozbawić, jak nikt inny.
- „ Foch z przytupem”, to było niezłe! – Powiedziała, ocierając dłonią łezki spływające jej po policzku. – No dobrze, pośmialiśmy się trochę, a teraz powiedz mi czy lepiej się czujesz?
- Tak, już mi lepiej, jednak nie próbowałaś mnie otruć. Dziękuję ci.
- Och, straszna łajza z ciebie, Potter! – Wydęła wargi i zaczęła podnosić się z kanapy. – Idę spać, dobranoc James.
- Dobranoc, Lily – uśmiechnął się pod nosem, miło było usłyszeć swoje imię wychodzące z jej ust. Obserwował jak powoli wdrapuje się po schodach, a gdy drzwi się za nią zamknęły, miał ochotę wstać i odtańczyć dziki taniec radości. Nie zrobił tego jednak, bo nie wierzył aż tak bardzo w skuteczność mugolskiej medycyny. Powoli podniósł się z fotela i ruszył do sypialni Huncwotów. Pierwszy krok zrobiony, teraz pozostało mu już tylko pozbyć się Laury i powoli acz skutecznie przekonać Lily, żeby zakończyła swój związek z Gordonem. Łatwizną raczej tego by nie nazwał, ale dużo prościej będzie to zrobić mając w Lily przyjaciółkę niż wroga.
- Brak mi słów – zaczął Dumbledore, opierając łokcie na blacie biurka i złączając ze sobą koniuszki palców. Był rozgniewany, jednak na pewno nie tak bardzo jak profesor McGonagall i profesor Flitwick, stojący za plecami dyrektora – po tobie, James można się wszystkiego spodziewać, ale że ty Colin wdajesz się w bójki i to na oczach całej szkoły jest dla mnie całkowitym zaskoczeniem.
- Popatrzcie na siebie! Jak wy wyglądacie! – Wysapała McGonagall, trzęsąc się ze złości – Kto to widział, żeby uczniowie Hogwartu bili się jak zwykli mugole!
- Spokojnie Minerwo – przerwał jej dyrektor – słucham, co macie na swoje usprawiedliwienie.
- To był jego pomysł!
- Sprowokował mnie!
Zawołali jednocześnie, przekrzykując się nawzajem. Wybuchła taka wrzawa, że ich słowa splotły się w jeden niezrozumiały krzyk. Gdy zaczęli podnosić się z foteli i wymachiwać do siebie rękami, dyrektor nie wytrzymał i uderzył pięścią w biurko. W gabinecie momentalnie zapanowała cisza.
- Dość – uciął krótko kłótnię – widzę, że wciąż nie możecie dojść do porozumienia. Może kara, jaką dostaniecie, ostudzi wasze tępe głowy! Wiedzcie, że jeszcze dziś, do waszych rodziców zostaną wysłane listy z informacją o tym skandalicznym incydencie. Ponadto odbieram waszym domom po 20 punktów, a wy dwaj macie zakaz uczestnictwa w dzisiejszym balu. Jeżeli sytuacja się powtórzy, zostaniecie zawieszeni w prawach ucznia. Czy wszystko jasne?
- Tak panie dyrektorze. – Powiedzieli jednocześnie.
James odetchnął z ulgą, spodziewał się znacznie gorszej kary, a tymczasem dostał wymówkę, by nie iść na ten koszmarny bal. Listem do rodziców też nie szczególnie się zmartwił, przez sześć lat jego nauki w Hogwarcie, matka zdążyła przyzwyczaić się do takich wiadomości. Spuścił jednak pokornie głowę, udając skruchę.
- Doskonale! A teraz marsz do skrzydła szpitalnego, potem wrócicie do swoich wież i nie opuścicie ich aż do jutra rana. – Dumbledore podniósł się z fotela, dając im do zrozumienia, że zakończył tyradę.
Nie odzywając się już ani słowem, szybko opuścili gabinet i ruszyli w stronę skrzydła szpitalnego.
Prawie całą drogę przeszli w milczeniu, jednak ból dłoni Jamesa, był tak dokuczliwy, że w końcu nie wytrzymał i przeklął szpetnie.
- To wszystko twoja wina! – Rzucił do Colina, posyłając mu nienawistne spojrzenie.
- Moja?!? To ty mnie obraziłeś! Mnie i moją dziewczynę, podła gnido.
- Ty chciałeś się bić! I nie nazywaj mnie tak, bo znowu ci przyłożę – James zrobił krok w stronę Colina.
- Tylko spróbuj gnojku!
- Zamknijcie się obaj – warknęła pielęgniarka, pojawiając się w szpitalnych drzwiach – bo za chwilę wrócicie do dyrektora, mało wam jeszcze?
- Dzień dobry pani Pomfrey – zawołali chórem.
- No, tak lepiej – uśmiechnęła się pielęgniarka, gestem zapraszając ich do środka – Potter, dawno cię nie było.
- Ech, nie było okazji – James wzruszył ramionami.
Kobieta zaprowadziła ich w głąb Sali i posadziła na łóżkach, oglądając ich obrażenia.
- Och, panie Gordon wydaje mi się, że twój nos jest połamany, zaraz przyniosę eliksir. Potter, co z twoją dłonią?
- Nic takiego, trochę boli – skłamał. Ręka bolała go jak diabli.
- Nie wydaje mi się. Kości są połamane! Na tę rozciętą wargę i opuchliznę też coś znajdę, ale siniaki, będą musiały zejść same – odwróciła się i podeszła do wielkiej szklanej szafy, w której przechowywała różne maści i eliksiry – dostałam polecenie od profesora Dumbledore’a, by nie podawać wam eliksirów przeciwbólowych, z założeniem, że ból powstrzyma was przed kolejnymi takimi akcjami.
- Jaki miły człowiek z naszego dyrektora – zakpił James wypijając eliksir podany mu przez panią Pomfrey.
- Potraktujcie to jak lekcję pokory – uśmiechnęła się. Kolejną miksturę podała Colinowi, po czym zabrała się za wcieranie jakiegoś cuchnącego mazidła w napuchnięte miejsca na ciałach chłopców.
Po dwudziestu minutach, opuścili skrzydło szpitalne i ruszyli w kierunku swoich wież, nie odzywając się do siebie ani słowem.
W pokoju wspólnym Gryffindoru panowała złowroga cisza. Prawie wszyscy gryfoni pochowali się w swoich dormitoriach, szykując się na bal. Jednak Lily Evans miała inne sprawy na głowie. Szybkim krokiem przemierzała pokój, wyrzucając z siebie potok przekleństw. Na kanapie, przed kominkiem rozsiedli się Huncwoci i Dorcas, obserwując rozwścieczoną dziewczynę.
- Zabiję go! – Warknęła Ruda, odwracając się na pięcie i ruszając ponownie w drugi koniec pokoju – Zatłukę jak psa! Co on sobie wyobrażał? Gnojek!
- Na kogo tak klniesz? – Zapytała Dorcas, gdy Lily kolejny raz minęła kanapę – Trochę się pogubiłam.
- Na tego głąba Pottera oczywiście!
- No nie, przesadzasz Evans! – Oburzył się Syriusz – Ta bójka to pomysł Gordona.
- Zamknij się Black! – Lily rzuciła Syriuszowi nienawistne spojrzenie.
- Lily, naprawdę powinnaś poznać okoliczności… - powiedział łagodnie Remus.
- Okoliczności! – Prychnęła – Nie rozśmieszaj mnie Remusie. Byłeś na obiedzie, słyszałeś to, co ja, więc nie gadaj mi tu o żadnych…
Przerwała nagle, bo portret Grubej Damy otworzył się a do pokoju wspólnego wpadł Potter. Wyglądał naprawdę żałośnie, jego ubranie ubrudzone było zaschniętym błotem i krwią, a w niektórych miejscach porozrywane. Twarz Rogacza była nienaturalnie spuchnięta, a pod okiem widniał wielki fioletowy krwiak.
Nie rozglądając się na boki, ruszył wprost na schody prowadzące do dormitorium Huncwotów. Zatrzymał się gwałtownie, bo drogę zastąpiła mu Lily. Dziewczyna dosłownie kipiała gniewem, zadarła głowę do góry, by zajrzeć mu w oczy.
- Coś ty sobie wyobrażał, tępy…
- Zejdź mi z drogi, Evans! – Warknął, awantura z rudą wariatką, to ostatnia rzecz, na jaką miał w tej chwili ochotę.
- Nie tak prędko! – Tupnęła nogą – Najpierw się wytłumaczysz.
James prychnął, po czym chwycił ją za ramiona i bezceremonialnie przestawił na bok. Szybko ruszył do przodu, przeskakując po dwa stopnie na raz. Lily pędem ruszyła za nim, jednak był od niej szybszy, i gdy wreszcie dotarła do szczytu schodów, James właśnie zatrzaskiwał jej drzwi przed nosem.
Rozwścieczona jeszcze bardziej, kopnęła mocno drzwi, które otworzyły się na oścież i z głośnym hukiem uderzyły o ścianę. Wparowała do środka i z wściekłą miną obserwowała, jak James, krzywiąc się ściąga z siebie zabłoconą koszulę.
- Ty durny pajacu! Co ci strzeliło do tego pustego łba?
- Zamknij się, Evans. – Syknął – Zapytaj Gordona, to był jego pomysł.
- Kłamiesz. Colin nigdy…
- A jednak! Myślisz, że wrócił do wielkiej sali tylko, dlatego, że zapomniał torby? – Zapytał uśmiechając się złośliwie.
- Gdybyś nie naskoczył na niego, nie byłoby sprawy. Powiedziałeś, że jest głupkiem!!!
- Bo jest! – Zaśmiał się, teraz już rozbawiony jej wściekłością.
- Przysięgam, że zaraz podbiję ci drugie oko! – Warknęła, robiąc dwa kroki do przodu.
- Jesteś taka urocza, gdy się wściekasz. No dalej, przyłóż mi! Poczujesz się przez to lepiej? – Podszedł tak blisko, że stykali się czubkami butów.
- Nie jesteś wart tego, by szarpać sobie nerwy – wysyczała mu w twarz – muszę przygotować się na bal – odwróciła się i ruszyła do drzwi.
- Masz rację, zrób się na bóstwo – zachichotał – tylko uprzedzam, że Gordon nie będzie ci towarzyszył.
- Słucham?! – Odwróciła się tak gwałtownie, że aż się zachwiała i o mało nie upadła.
- Słyszałaś, będziesz balować samotnie. Gordon i ja dostaliśmy zakaz pojawienia się na dzisiejszym balu. Od samego Dumbledore’a.
- Ty świnio! Nienawidzę cię! – Krzyknęła, po czym wybiegła z sypialni Huncwotów.
- Lepsze to, niż całkowita ignorancja. – Mruknął pod nosem i powrócił do ściągania z siebie ubłoconych ubrań.
Dorcas, wystrojona w błękitną suknię, zdobioną małymi kryształkami, przysiadła na łóżku przyjaciółki i chwyciła ją za rękę.
- Skarbie, wyglądasz jakby zdechł ci szczeniaczek – powiedziała, głaszcząc Lily po policzku.
- A jak mam wyglądać? Mój chłopak, tłukł się dzisiaj z największym bucem w Hogwarcie!
- Wiem, że jest ci ciężko Lily, ale byłam ta, i to naprawdę był pomysł Colina. Ok Potter go sprowokował, ale…
- Wiem, Colin też zachował się jak idiota! – Lily wydęła wargi i walnęła pięścią w kołdrę. – Jak go jutro dopadnę, zrobię mu w tyłku, drugą dziurę!
- Wow Lily, muszę to zobaczyć – parsknęła Dorcas – a teraz chodź. To Gordon ma szlaban a nie ty.
- Nie jestem w nastroju, wolę trochę poczytać. Idź już, bo Syriusz się pewnie wścieka – Ruda uśmiechnęła się i cmoknęła przyjaciółkę w policzek – wyglądasz obłędnie!
Dorcas szczerząc zęby, zeskoczyła z łóżka i zrobiła wdzięczny piruet, ukazując swoją suknię w całej okazałości, puściła jeszcze oko do Lily i w podskokach opuściła sypialnię.
Lily westchnęła ciężko i powróciła do swoich ponurych rozmyślań, jutro czekała ją ciężka przeprawa z Colinem. Nawet w swoich najgorszych koszmarach nie spodziewała się, że jej poważny i odpowiedzialny chłopak zachowa się tak nieodpowiedzialnie.
Zastanawiał się też, co sprowokowało Pottera, do tak głupiego zachowania. Od blisko dwóch miesięcy zachowywał się jakby nie istniała, a tu nagle taki wyskok. Złapała się za głowę, czując tępy ból w skroni. Wstała z łóżka, zabrała z szafki nocnej Dorcas jakieś tanie romansidło, i zbiegła do pokoju wspólnego.
James zakręcił kurki i wyszedł spod prysznica, przetarł dłonią zaparowane lustro i spojrzał na swoją opuchniętą twarz. Wyglądał okropnie, ale to było nic, w porównaniu z potwornym bólem, jaki odczuwał w dłoni i w żebrach. Dumbledore zachował się podle zakazując pielęgniarce podawania mu eliksiru przeciwbólowego. James sądził, że gorący prysznic dobrze mu zrobi, a jednak przyniósł odwrotny efekt. Wciągnął na siebie wytarte spodnie od dresu i podkoszulek z logo Czerwonych Diabłów – jego ulubionej drużyny Quidditcha. Wyszedł z łazienki i stanął na środku sypialni, chlew, jaki w niej panował, skutecznie zniechęcał do spędzania w niej czasu.
Wyciągnął spod materaca Syriusza, Mapę Huncwotów z zamiarem sprawdzenia, czy Laura zdecydowała się na samotną zabawę na balu. Zszedł po schodach i skierował się w stronę kanapy, ale zatrzymał się w połowie drogi, zauważając na niej Rudą, pogrążoną w lekturze. Westchnął głęboko i przewrócił oczami. Nie zdecydował się jednak zawrócić, w końcu, był w pokoju wspólnym i miał prawo w nim przebywać, tak samo jak ona. Podszedł bliżej i powoli usiadł w fotelu.
Lily spojrzała na niego, prychnęła z pogardą i schowała twarz za książką. Przeczytał tytuł na różowej okładce i zaśmiał się głośno.
- „Dla siebie stworzeni”? Nie podejrzewałem cię o zamiłowanie do bzdurnych romansideł, Evans.
- Nie lubuję się w takich książkach, nie jest moja, ja wcale nie lubię… nawet mi się nie podoba, wzięłam ją, bo… Chryste, dlaczego ja się tobie tłumaczę?!
- Nie, no spoko, czytaj sobie, co chcesz – wzruszył ramionami i syknął, czując kłujący ból w żebrach.
- Co ci jest? – Lily zamknęła książkę i spojrzała na niego zaciekawiona.
- Nic.
- Przecież widzę. Boli cię?
- Jak diabli. – Stwierdził, że nie ma sensu zgrywać bohatera.
- Idź do Pomfrey i poproś o jakiś eliksir.
- Nic z tego, Dumbledore zakazał je podawać nam czegokolwiek na ból. Taka nauczka – wyjaśnił, widząc jej zaskoczoną minę.
- Zasłużyłeś sobie na to, ale mimo to, Stary trochę przesadził.
- Pierwszy raz się z tobą zgadzam – uśmiechnął się z trudem.
- Poczekaj tu chwilę, zaraz wracam – wstała z kanapy i pobiegła do swojego dormitorium. Wróciła kilka minut później, niosąc w dłoni dwie białe pigułki i szklankę wody – weź to, powinno ci nieco pomóc.
- A co to jest? – Zapytał nie wiedząc czy się bać czy cieszyć.
- Mugolskie środki przeciwbólowe. No bierz, nie bój się, nie otruję cię.
- No wiesz… jesteś trochę nieprzewidywalna i… przerażająca jak się wściekasz.
- Nie mogę cię otruć, choćbym bardzo chciała. Nie mam odpowiedniego alibi na dzisiejszy wieczór. Tylko my dwoje zostaliśmy w wieży.
- No to mnie trochę uspokoiłaś – skrzywił się, wziął od Lily tabletki, połknął je i szybko popił wodą – dziękuję – powiedział, nie spuszczając z niej wzroku.
- Nie ma, za co.
- Dlaczego to robisz? Dlaczego mi pomagasz?
- Nie jestem sadystką, Potter! I nie mam ochoty słuchać twoich jęków. – Ułożyła się wygodnie i powróciła do czytania.
W pokoju zapanowała cisza. James spojrzał na ogień płonący w kominku i zamyślił się. Zupełnie nie rozumiał zachowania Rudej. Jeszcze godzinę wcześniej chciała wydrapać mu oczy, a teraz podaje mu tabletki? Czyżby chciała pojednania? A czy on tego chciał? Zdecydowanie tak, był już zmęczony wojną, którą tak zaciekle toczyli. A teraz nadarzyła się okazja, żeby zawiesić broń.
- Naprawdę chcesz to zrobić, Lily? – Zapytał cicho.
- Co zrobić? – Opuściła książkę i spojrzała na Jamesa zdziwiona.
- Chcesz za nim jechać na drugi koniec świata?
- Skąd o tym wiesz?
- Odpowiedz, proszę.
- Tak! Nie. Nie wiem! – Westchnęła ciężko, chowając twarz w dłoniach. James odetchnął z ulgą. – Sama nie wiem, czego chcę.
- Nie rób tego, będziesz później żałowała tej decyzji. Prawie go nie znasz, nie kochasz go… Nie zaprzeczaj, bo to widać na odległość. Jesteś znudzona.
- Co cię to w ogóle obchodzi!
- Nic mnie nie obchodzi – skłamał – potraktuj to jak przyjacielską radę.
- Przyjacielską! – Prychnęła – Myślałby, kto! Nie potrzebuję twoich rad!
- Ech, jak dziecko – mruknął pod nosem.
- Nie jestem dzieckiem!
- To przestań się zachowywać, jakbyś nim była. Wyciągam do ciebie rękę na zgodę, a ty próbujesz mnie w nią ugryźć. Proponuję rozejm, pomyśl o tym. Już ci powiedziałem, że odpuściłem, nie zamierzam się za tobą uganiać, po prostu przestańmy się kłócić i zachowywać jak gówniarze. Rozmawiajmy ze sobą jak ludzie, mówmy sobie cześć przy śniadaniu, i daj mi od czasu do czasu odpisać wypracowanie z transmutacji.
Uśmiechnęła się na to ostatnie stwierdzenie i potakująco pokiwała głową.
- To może się udać – powiedziała ostrożnie – jeśli nie będziesz więcej obrażał mojego chłopaka.
- Postaram się, ale nie mogę niczego obiecać – zaśmiał się, i przez chwilę rozważał, czy nie powiedzieć jej tego, co nagadał Gordonowi, ale szybko stwierdził, że Lily wpadłaby w szał i całe pojednanie szlag by trafił – przepraszam, że zepsułem ci wieczór. Trochę przegiąłem, naskakując na Gordona. Miałem ciężki dzień.
- To nie jest usprawiedliwienie.
- No dobra… nie lubię gada! Wybrałaś najgorzej jak mogłaś…
- Coś o tym wiesz, prawda Potter? – Uśmiechnęła się złośliwie.
- Ja przynajmniej nie udaję, że dobrze wybrałem – wyszczerzył zęby na widok jej rzednącej miny – nigdy nie twierdziłem, że kocham Laurę.
- Hipokryta! Dlaczego z nią jesteś i dajesz jej nadzieję, skoro traktujesz ją jak maskotkę?
- Mógłbym zadać ci dokładnie to samo pytanie, ale tego nie zrobię, bo nie chcę się znów z tobą kłócić – uśmiechnął się – jestem z nią z tych samych powodów, co ty z Gordonem, no i… Ech nieważne.
- Jest dobra w łóżku. – Dokończyła za niego, czerwieniejąc na twarzy.
- Ty to powiedziałaś.
- A ty pomyślałeś.
- No tak… Ależ nasze życie jest pokręcone. A mogło być tak pięknie.
- Przed chwilą mówiłeś, że odpuściłeś. – Serce Lily wpadło w dziwny niezrozumiały galop. Skarciła się w duchu.
- Bo dałem. Jesteś zbyt wielką zołzą i masz za duże huśtawki nastroju, a ja jestem zbyt leniwy żeby się, co chwilę zastanawiać nad tym, co powiedziałem nie tak, kiedy znów strzelasz focha. – Uśmiechnął się i rozsiadł wygodniej w fotelu, środki przeciwbólowe, które dała mu Lily zaczęły przynosić ulgę. – O właśnie, tak jak w tej chwili.
- Co w tej chwili?
- Strzelasz focha! I to nie byle, jakiego! Taki foch się nazywa „foch z przytupem”.
Lily zaśmiała się głośno i niekontrolowanie. Po sekundzie zdała sobie sprawę, że tak szczerze nie śmiała się już od bardzo dawna. Może i James Potter był chamem, ale bez wątpienia potrafił ją rozbawić, jak nikt inny.
- „ Foch z przytupem”, to było niezłe! – Powiedziała, ocierając dłonią łezki spływające jej po policzku. – No dobrze, pośmialiśmy się trochę, a teraz powiedz mi czy lepiej się czujesz?
- Tak, już mi lepiej, jednak nie próbowałaś mnie otruć. Dziękuję ci.
- Och, straszna łajza z ciebie, Potter! – Wydęła wargi i zaczęła podnosić się z kanapy. – Idę spać, dobranoc James.
- Dobranoc, Lily – uśmiechnął się pod nosem, miło było usłyszeć swoje imię wychodzące z jej ust. Obserwował jak powoli wdrapuje się po schodach, a gdy drzwi się za nią zamknęły, miał ochotę wstać i odtańczyć dziki taniec radości. Nie zrobił tego jednak, bo nie wierzył aż tak bardzo w skuteczność mugolskiej medycyny. Powoli podniósł się z fotela i ruszył do sypialni Huncwotów. Pierwszy krok zrobiony, teraz pozostało mu już tylko pozbyć się Laury i powoli acz skutecznie przekonać Lily, żeby zakończyła swój związek z Gordonem. Łatwizną raczej tego by nie nazwał, ale dużo prościej będzie to zrobić mając w Lily przyjaciółkę niż wroga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz