sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 27

           Dni mijały, ciepły kwiecień zmienił się w gorący maj a Lily wciąż nie dawała mu odpowiedzi. Cierpiał męki za każdym razem, gdy pojawiała się w zasięgu jego wzroku. Gdy rozmawiali w Pokoju Wspólnym, zachowywała się jak gdyby ich spotkanie na leśnej polanie nie miało miejsca. James nie chciał podejmować tematu i jej zadręczać pytaniami, by Lily nie czuła się naciskana.
Gdy maj powoli dobiegał końca i nieubłagalnie zbliżał się koniec roku szkolnego, James szalał już z niepokoju, zrobił się „wredny i upierdliwy”, jak to określił Syriusz.
Życia Jamesowi nie ułatwiała także Laura, która wciąż chodziła za nim i błagała, by do niej wrócił. Nie pomagały ani prośby, ani groźby. Wreszcie James postanowił całkowicie ją ignorować i traktować jakby nie istniała.
Czara goryczy przelała się w pierwszy, upalny dzień czerwca. Od samego rana wszystko układało się nie tak jak powinno. Spędził koszmarną noc w Zakazanym Lesie, uganiając się za rozszalałym wilkołakiem. Gdy ledwie zdążył przyłożyć głowę do poduszki, już odezwał się przenikliwy dźwięk budzika, oznajmiający, że pora wstawać. Niestety przywilej opuszczania lekcji w pierwszy dzień po pełni księżyca, przysługiwał tylko Remusowi, a ponieważ absolutnie nikt, prócz Dumbledore’a nie mógł dowiedzieć się o ich tajemnicy, James, Syriusz i Peter, musieli zwlec się z łóżek.
Zimny prysznic i dzbanek czarnej jak smoła kawy w niczym nie pomógł Jamesowi, dlatego podczas śniadania ułożył głowę na niezbyt wygodnym stole i spróbował przespać się jeszcze, choć kilka minut. Do końca dnia żałował, że mu się to nie udało.
Gdy Lily i Dorcas dotarły do Wielkiej Sali, właśnie zapadła w drzemkę, niestety zdążył jeszcze usłyszeć krótką wymianę zdań.
- Błagam cię, Lily nie spałaś pół nocy i zachowujesz się jak histeryczka! Aż boję się myśleć, jak będziesz reagowała za rok, na naszych egzaminach.
James nie podniósł głowy ze stołu, ale otworzył oczy i nadstawił uszu.
- Dorcas denerwuję się, bo wiem, jakie to dla niego ważne! – Odpowiedziała Lily – Przygotowywał się do tych egzaminów przez cały rok, od tych stopni zależy, czy dostanie się na kurs w Nowej Zelandii.
James poczuł jak ogarnia go dzika furia, krew zawrzała mu w żyłach. Od tygodni zadręczała go, zwodziła nie dając odpowiedzi na jedno proste pytanie a teraz zamartwiała się losem byłego chłopaka! Miał wielką ochotę poderwać się i walnąć pięścią w stół, nie zrobił tego jednak wciąż przysłuchując się rozmowie.
- Lily zlituj się, co cię obchodzi jak Colinowi pójdą OWUTEMY, to jego sprawa! Nie jesteście już parą, pamiętasz?
- Colin jest moim przyjacielem, nie jesteśmy razem, ale wciąż jest dla mnie ważny! Chcę by mu się udało.
- Rozumiem, ale naprawdę, wyluzuj. Colin to kujon i na pewno otrzyma same wybitne!
- Och, mam nadzieję, że tak będzie! Muszę się pospieszyć, za pół godziny rozpoczyna się egzamin z zaklęć, a chcę mu jeszcze życzyć powodzenia…
Tego było już za dużo. James nie chciał już dłużej słuchać jak Lily rozpływa się nad Gordonem. Poderwał się z ławki. Zaskakując tym wszystkich zgromadzonych, po czym bez słowa zarzucił torbę na ramię i opuścił Wielką Salę.
W całym zamku panowała atmosfera nie do zniesienia. Wszyscy siódmoklasiści obgryzali paznokcie ze zdenerwowania i spacerowali szkolnymi korytarzami, mrucząc coś niewyraźnie pod nosem. James wiedział, że nie wytrzyma w tym domu wariatów ani minuty dłużej. Co z tego, że zajęcia zostały skrócone, a te poobiednie miały w ogóle się nie odbyć. Nim to nastąpi czekały go Eliksiry i Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami.
By uciec z tego koszmarnego miejsca, przemknął szybko do jednego z tajnych przejść, ukrytego pod obrazem, przedstawiającym afrykańskiego wampira i stromymi schodami zszedł trzy piętra niżej. Gdy opuścił kryjówkę i ruszył w stronę lochów, odetchnął z ulgą. Wszyscy nawiedzeni siódmoklasiści zostali u góry. Pokonał jeszcze kilka par schodów i znalazł się w ciemnym, zawilgoconym lochu. Drzwi do klasy profesora Slughorna wciąż były zamknięte. James przybył piętnaście minut przed czasem – zdarzyło mu się to pierwszy raz, od kiedy przekroczył progi zamku po raz pierwszy sześć lat temu. Oparł się o ścianę i osunął w dół, by usiąść na kamiennej podłodze. Oparł głowę o kolana i zamknął oczy.
Raz, dwa, trzy, cztery… zaczął odliczać w myślach sekundy. Przy sześćdziesiątej ósmej zaczął już pomijać liczby, co zwiastowało rychły sen. Odpłynął w cudowny, relaksujący niebyt, zapominając o Bożym świecie.
Pięć minut przed rozpoczęciem zajęć, przed klasą profesora Slughorna zaczęło robić się ciasno. James już nie słyszał gwaru rozmów, nie usłyszał również, jak profesor otwiera drzwi i zaprasza wszystkich do klasy. I pewnie przespałby tak całą lekcję, gdyby nie Peter, który potrząsnął nim mocno i pomógł mu dowlec się do Sali.
Wszyscy ustawili się przy swoich stanowiskach i wyciągnęli już potrzebne do sporządzania eliksirów ingrediencje. Wszyscy, prócz Syriusza i Jamesa, którzy oparli się o tylny stół i walczyli z opadającymi powiekami.
- Witam wszystkich. – Przywitał się Slughorn, stając przed swoim biurkiem – Otwórzcie swoje podręczniki na stronie 285, dziś zajmiemy się przyrządzaniem eliksiru słodkiego snu.
- O tak, tego zdecydowanie nam dziś potrzeba – mruknął Rogacz przecierając zaspane oczy.
- Zgadzam się z tobą, jestem skłonny zwędzić cały kociołek. – Odpowiedział Syriusz, i jakby na potwierdzenie tych słów, ziewnął potężnie.
- Ale na pewno nie nasz. Trzeba uśmiechnąć się do Lily i Dorcas, ich eliksir będzie bezpieczniejszy. – Peter odwrócił się do dziewczyn, które już rozpoczęły pracę nad nowym eliksirem.
Przy stole Huncwotów cała praca spadła na barki Petera, który dwoił się i troił, by ich wywar, choć trochę przypominał ten w kociołku ich sąsiadek.. Syriusz swoją pracę ograniczył do podawania Glizdogonowi ingrediencji, natomiast James nawet nie udawał zainteresowania lekcją. Pozostał oparty o stół i z założonymi rękami wpatrywał się tępo w błękitne płomienie podgrzewające kociołek.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk tłuczonego szkła i cicho wypowiedziane zaklęcie naprawiające. Ledwie odwrócił głowę, by odnaleźć źródło zamieszania. To Lily, wiercąc się nerwowo strąciła słoik z martwymi pająkami.
- Lily, na miłość Boską! – Usłyszał ściszony głos Dorcas. – Ogarnij się!
- Staram się jak mogę – warknęła Ruda zbierając pająki i wrzucając je do słoja – Colin zaczął pisać zaklęcia. Mam nadzieję, że nie będzie nic o urokach współczesnych czarodziejów. Nie czuł się zbyt pewnie w dziedzinie współczesnej magii, choć osobiście uważam…
Tego James nie był już w stanie wytrzymać. Lily trajkotała jak nakręcana zabawka, rozpływając się nad mocnymi i słabymi stronami Colina, i robiła to na tyle głośno, że nie był w stanie jej ignorować. James warknął, poirytowany i odwrócił się do dziewcząt. Mina Dorcas, upewniła go w przekonaniu, że i ona była na skraju wytrzymałości.
- Lily zamknij się już! – Wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Słucham?!
- Po prostu się zamknij! Pieprzysz jak potłuczona i wszyscy mamy cię już dość! – Odwrócił się do niej plecami, a następnie zamienił na miejsca z Peterem, by znaleźć się jak najdalej od Evans.
Lily była tak zaskoczona słowami Jamesa, że nie potrafiła wydobyć z siebie słowa. Postanowiła do końca zajęć skupić się na pracy, jednak nie zamierzała zostawić tak tej sprawy. Od bardzo dawna nie słyszała tyle złości w głosie Pottera. Był na nią wściekły tylko, że nie potrafiła pojąc, dlaczego.
Gdy tylko zadzwonił dzwonek kończący zajęcia, Rogacz zarzucił na ramię nierozpakowaną torbę i jako pierwszy opuścił loch.
Doszedł do wniosku, że jeśli zostanie na choćby jeszcze jednej lekcji, to po prostu wybuchnie. Nie dbał już o to czy ktoś zauważy jego nieobecność, postanowił, że od razu uda się do Wieży Gryffindoru i dołączy do odsypiającego noc Remusa. Wspinał się właśnie na pierwsze piętro, gdy usłyszał za placami nawoływania Lily.
- James, zaczekaj!
Odwrócił głowę i zwolnił trochę, by zdążyła go dogonić.
- Czego chcesz? – Warknął.
- O co chodzi? Co to miało znaczyć? To na eliksirach, dlaczego tak na mnie naskoczyłeś?
- Domyśl się! Daj mi spokój, idę spać.
-Mamy jeszcze dwie godziny Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami…
- W dupie mam magiczne zwierzęta! Idę spać!
- James, co się dzieje? – Chwyciła go za ramię, by jej nie uciekł.
Zazgrzytał zębami i przeczesał potargane włosy. Lily, była albo bardzo tępa, albo bardzo mało domyślna, skoro nie potrafiła odgadnąć przyczyny jego złości.
- Naprawdę nie wiesz, co się dzieje? – Zapytał ironicznie. – Dobrze powiem ci. Szlag mnie trafia, jak skaczesz wokół Gordona, a znęcasz się nade mną nie potrafiąc odpowiedzieć na jedno pytanie!!! Mam już dość tego czekania, rozumiesz?! To trwa zbyt długo!
- James, Colin jest moim przyjacielem i właśnie zdaje OWUTEMY…
- Mam gdzieś, co robi Colin! Dlaczego cały czas mnie zbywasz?!
- To naprawdę trudna decyzja, cały czas rozważam twoją propozycję…
- To nie jest trudna decyzja, Evans! Tak lub nie, proste!
Otworzyła usta, ale James zakrył je dłonią.
- Nie chce mi się z tobą gadać! Jestem zmęczony, a ciebie mam po prostu dość, więc idź już sobie i daj mi spokój.
- To bolało – skrzywiła się – jesteś okrutny…
- Ja jestem okrutny?!? – Zaśmiał się złowieszczo – Najpierw spójrz w lustro, a dopiero później mów takie rzeczy! Idę spać! – Odwrócił się i powędrował na górę, zostawiając oniemiałą dziewczynę na środku schodów.

Za oknami Pokoju Wspólnego panował już mrok, gdy Lily i Dorcas, siedząc na kanapie, gawędziły przyciszonymi głosami, James nie pokazał się ani na obiedzie ani na kolacji, co wytrąciło Ruda z równowagi. Wiedziała, że James ma prawo mieć do niej żal, że tak długo nie dawała mu żadnej odpowiedzi, było jej głupio i nie czuła się z tym najlepiej. Ale prawda była taka, że wciąż nie była w stanie podjąć właściwej decyzji.
- Syriusz i Peter zniknęli zaraz po obiedzie. – Jej rozmyślenia przerwała Dorcas. – Od rana wyglądali na nieprzytomnych, myślisz, że śpią?
- Pewnie szlajali się gdzieś całą noc i teraz odsypiają – odpowiedziała Lily bez entuzjazmu.
- Jak poszło Colinowi? – Dorcas zmieniła temat, bo Lily zdawała się nie interesować losem Huncwotów.
- Odpowiedział na wszystkie pytania z Transmutacji i Zaklęć, mówił mi, że Slughorn był zachwycony jego testem z eliksirów, więc zakładam, że poszło mu świetnie.
- W takim razie, co cię martwi? Zadręczasz się tą rozmową z Potterem?
- Niepokoi mnie, że tak nagle na mnie naskoczył, do dziś zachowywał się bardzo poprawnie, nie zasypywał pytaniami, był cierpliwy.
- Lily, wcale mnie nie dziwi, że wreszcie nie wytrzymał. Szaleje za tobą od sześciu lat. On naprawdę cię kocha, teraz widzę to nawet ja. Tobie też nie jest obojętny. Dlatego nie mogę zrozumieć, dlaczego nie chcesz się zgodzić i przez tyle czasu wodzisz go za nos.
- Boję się Dorcas! Co będzie, jeśli się znudzi? Jeśli dojdzie do wniosku, że się pomylił i potraktuje mnie jak Laurę? Za dwa tygodnie wyjeżdżamy do domu, przez wakacje może ochłonie i dojdzie do wniosku, że związek ze mną mu nie odpowiada? Zostanę sama ze złamanym sercem! Tak jak ty z Syriuszem!
- Lily, nie dowiesz się tego wszystkiego, jeśli nie spróbujesz! Syriusz zachował się okropnie, ale już mu wybaczyłam i teraz jesteśmy w stanie ze sobą normalnie rozmawiać, sądzę nawet, że jesteśmy sobie bliżsi niż wtedy, gdy nie byliśmy jeszcze razem. Gdybym mogła cofnąć czas, to jestem pewna, że postąpiłabym tak samo.
- Więc co mi radzisz?
- Zaryzykuj! Zaszalej! Myślę, że w głębi serca James to dobry chłopak i będziesz z nim szczęśliwa.
- Może masz rację…
          Lily nie spała zbyt wiele tej nocy. W głowie wciąż kotłowały jej się setki pytań, na które nie znała odpowiedzi. Wiedziała jednak, że nadszedł czas, by podjąć ostateczną decyzję. Nie mogła okłamywać samej siebie. James wywoływał u niej silne emocje. Tylko przy nim, podczas jego pocałunków, odczuwała ten przyjemny dreszczyk na plecach. Tylko w jego obecności, jej serce wpadało w dziki galop i tylko on potrafił rozbawić ją do łez. Był niesamowitym chłopakiem, gdy chciał, był czarujący i szarmancki. Gdy byli sami, otwierał przed nią całą swą duszę, i mówił jej takie rzeczy, że uginały się pod nią kolana. A do tego wszystkiego tak wspaniale ją całował, dotykał…
Nie chciała się przyznać, ale tęskniła za pocałunkami, tych namiętnych ust i dotykiem silnych męskich dłoni. Gdy byli razem, zdawało się, że ich ciała są dla siebie stworzone.
  Zakryła twarz poduszką i jęknęła tęsknie. Och tak, miała wielką ochotę na te dzikie, zmysłowe pocałunki. Nie zostało na nie wiele czasu, raptem dwa tygodnie.
A jeśli się nie uda… będzie miała dwa miesiące wakacji, by wyleczyć złamane serce.
Podjęła ostateczną decyzję i jutro rano porozmawia z Jamesem! Podniecona tą myślą, układała sobie plan tej rozmowy tak długo, aż wreszcie zasnęła.

Śniła jej się polana usłana kwiatami, zwalony pień drzewa a na nim James kochający się z nią, leniwie, bez pośpiechu, namiętnie jakby zostali na świecie całkiem sami a czas stanął w miejscu…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz