James
wyszedł spod prysznica, owinął się ręcznikiem i wyjrzał przez maleńkie okienko. Na
zewnątrz, deszcz wciąż lał jak wściekły, wiatr wyginał stare sosny w Zakazanym
Lesie, a temperatura spadła już na pewno poniżej 10 stopni. Jak do cholery miał
grać w takich warunkach? Na dodatek bolała go głowa, po wczorajszej whisky, a
płuca od wypalonej paczki papierosów. Jezu, jakim był dupkiem! Przecież
wiedział, że dziś grają z Hufflepuffem! Ubrał się starannie, przeczesał
potargane włosy i wyszedł z łazienki. W
sypialni zastał Syriusza, który wyglądał przez okno z niezadowoloną miną.
- Cholera – mruknął Black, wzdrygając się.
- Myślę Łapo, że „cholera” to duże niedopowiedzenie. – James sięgnął do kufra wyciągając kolejny sweter. – Będzie ciężko…
- Co? Sprawdzasz pogodę? – Peter przeciągnął się leniwie i spojrzał na Syriusza.
- Nie, kurwa! Podziwiam krajobraz! – Black warknął poirytowany i odszedł od okna. – Dobra nie ma, co rozpaczać, graliśmy już w takich warunkach, a Puchoni to cieniasy. Damy radę.
- Na pewno, wierzę w Was! – Remus pocieszająco uniósł do góry kciuki.
- Będziemy wam dzielnie kibicować z okien Sowiarni. – Peter radośnie wyszczerzył zęby.
- Skoro mamy marznąć, będziemy to robić solidarnie! Jeśli się nie pojawisz na stadionie, Glizdogonie, to obiję ci gębę. – James przerzucił sobie miotłę przez ramię i wyszedł z dormitorium.
- Widzę, że humorek mu dopisuje. – Skrzywił się Peter.
- Tak, wciąż radosny i uśmiechnięty – rzucił sarkastycznie Remus – I myślę, że kac również mu nie pomaga.
- Cholera – mruknął Black, wzdrygając się.
- Myślę Łapo, że „cholera” to duże niedopowiedzenie. – James sięgnął do kufra wyciągając kolejny sweter. – Będzie ciężko…
- Co? Sprawdzasz pogodę? – Peter przeciągnął się leniwie i spojrzał na Syriusza.
- Nie, kurwa! Podziwiam krajobraz! – Black warknął poirytowany i odszedł od okna. – Dobra nie ma, co rozpaczać, graliśmy już w takich warunkach, a Puchoni to cieniasy. Damy radę.
- Na pewno, wierzę w Was! – Remus pocieszająco uniósł do góry kciuki.
- Będziemy wam dzielnie kibicować z okien Sowiarni. – Peter radośnie wyszczerzył zęby.
- Skoro mamy marznąć, będziemy to robić solidarnie! Jeśli się nie pojawisz na stadionie, Glizdogonie, to obiję ci gębę. – James przerzucił sobie miotłę przez ramię i wyszedł z dormitorium.
- Widzę, że humorek mu dopisuje. – Skrzywił się Peter.
- Tak, wciąż radosny i uśmiechnięty – rzucił sarkastycznie Remus – I myślę, że kac również mu nie pomaga.
*
Rozczesała włosy i umyła twarz po
bezsennej nocy. Założyła ubranie i spojrzała w lustro, przybrała na twarz swój
najpiękniejszy uśmiech. Może nikt nie zauważy tych sińców pod oczami. Opuściła
dormitorium i ruszyła do Wielkiej Sali, pogrążona w ponurych myślach. Wiedziała
już, jak będzie wyglądał ten ponury dzień. Nie pójdzie na mecz Quidditcha, nie
jest w stanie Go oglądać. Miała pewność, że spotka Go na śniadaniu, przed
meczem zawsze jadał wcześniej. Westchnęła głęboko, by wziąć się w garść. Będzie
udawać, że jest szczęśliwa, usiądzie przy stole z obojętną miną, jakby nic dla
niej nie znaczył. Będzie kłamać, że nic do niego nie czuje. Tak, tak właśnie
zrobi, a łzy zachowa na kolejne bezsenne noce.
- Lily!
Odwróciła głowę i ujrzała jak Dorcas biegnie, próbując ją dogonić. Uśmiech Lily! Uśmiechaj się! – Powtarzała sobie w myślach jak mantrę.
- Dorcas – powitała ją pogodnie.
- Nie mogłaś na mnie zaczekać? Myślałam, że po śniadaniu razem pójdziemy na stadion, żeby znaleźć dobre miejsca.
- Zbyt długo siedziałaś w łazience, a ja zgłodniałam. Poza tym nie wybieram się na mecz
- Dlaczego? – Dorcas zmarszczyła brwi.
- Doskonale wiesz, dlaczego. Jest zimno i leje jak z cebra, nie zamierzam się przeziębić.
- Kiedyś ci nie przeszkadzała taka pogoda. Wystarczył szalik, rękawiczki i parasol.
- Dziś mi przeszkadza.
- Głupi, uparty rudzielec. – Mruknęła pod nosem, Dorcas, ale postanowiła nie kontynuować tej rozmowy.
Lily znów głośno westchnęła i ubrała na twarz swój najlepszy uśmiech. Otworzyła drzwi. Było wcześnie, więc sala była jeszcze prawie pusta, ale dwaj Huncwoci – tak jak przypuszczała - siedzieli już przy stole Gryffindoru. Usiadła naprzeciwko Syriusza i nalała do kubka gorącą, parującą kawę. Rozejrzała się po stole, zastanawiając się, co zjeść na śniadanie.
- Cześć dziewczyny. – Przywitał się Syriusz. James milczał.
- Witaj, Syriuszu. – Lily przywitała się z Blackiem, celowo ignorując Pottera. Odnotowała jednak, że wyglądał jak zbity pies.
James kątem oka spoglądał na nią, pilnował jej wzrokiem, jednocześnie udając obojętnego. Czuł jak ogarnia go coraz większy gniew. Irytował go jej chłód w oczach i ta udawana obojętność. Zazgrzytał zębami i upił łyk kawy, znów naszła go ta przeklęta ochota, by wbić jej kolejną szpilę. Ale tym razem to Lily zaczęła.
- Powinni odwołać ten mecz – odezwała się do Dorcas – tylko idioci wychodzą w taką pogodę, żeby uganiać się za jakąś złotą piłeczką. – Och! Naprawdę to powiedziała? Ugryzła się w język, ale było już za późno, Potter usłyszał jej słowa. Głupia, sama dała mu pretekst, by się odszczeknął.
- No tak, bo księżniczka nie chce odmrozić sobie tyłka! – Warknął James, ręce zatrzęsły mu się ze złości. – Zamknij się w swoim dormitorium, na pewno nikt nie zauważy twojej nieobecności. Najlepiej nie wychodź stamtąd aż do świąt.
- Księżniczka mówisz? – Lily uśmiechnęła się złośliwie – A ty, co? Książę? Marny jesteś, zgubiłeś koronę, koń ci zdechł, a księżniczka ma cię w dupie!
Zachłysnął się powietrzem, bo swoim tekstem wprawiła go w osłupienie. Przez ostatni tydzień wiele się nauczyła. Zamiast płakać, odgryzała się jak rasowa jędza. Naprawdę był zaskoczony.
- Wow Evans, punkt dla ciebie! Normalnie brak mi słów.
- Nic dziwnego – wzruszyła ramionami – mało książek czytasz, to i słownictwo masz ubogie.
- Ty za to naczytałaś się ich za dużo i teraz rzucasz bzdetnymi cytatami?
- A jak ty się odzywasz? Dzieciak, który musi wszystkim udowodnić, że z nim się nie zadziera? Jesteś żałosny Potter! Złościsz się jak głupi małolat!
- Słońce, ja się nigdy nie złoszczę! Ja się mszczę, i wiedz, że wcale mi nie imponujesz swoją bezczelnością.
- Posłuchaj Potter. Jeśli masz coś do mnie, to bardzo cię proszę, napisz to na kartce, te wszystkie żale. Włóż do koperty i wsadź sobie w dupę! – Ostatnie słowo prawie wykrzyczała. Poderwała się z ławki, rozlewając kawę na stół i opuściła salę, nie patrząc już nawet na oniemiałego Jamesa.
- No, no, dwa do zera dla Panny Evans. – Syriusz z uznaniem pokiwał głową. – Zaimponowała mi, musisz przyznać, James, że dziś pokonała cię w przedbiegach.
- Och zamknij się! – James poczerwieniał z wściekłości.
- Myślę, że możemy już zacząć zbierać zakłady, kto wygra tę wojnę. Ja obstawiam, że Ruda, jeśli jeszcze bardziej się rozkręci.
- Wiesz, co? Jakbyś wiedział, jak bardzo mnie dziś wkurwiasz, to sam byś sobie przyłożył! – James wstał z ławki i ruszył do drzwi – nie spóźnij się na mecz.
- Będę punktualnie… książę ze zdechłym koniem. – Zachichotał Syriusz, ale na tyle cicho, żeby James go nie usłyszał. Dorcas również się roześmiała.
- Chyba się dzisiaj nie wyspał.
- Nie wysypia się od tygodnia.
- Syriusz, jak myślisz, może uda się to jeszcze naprawić? Gdyby tydzień temu ktoś mi powiedział, że oni będą tak sobie skakać do gardeł, w życiu bym nie uwierzyła.
- Nie sądzę, Dorcas. Nie ma już „ONI” teraz to już „ONA” i „ON”, mówione i pisane osobno.
- Smutne jest to, co mówisz, ale chyba prawdziwe.
- Dajmy już temu spokój. Muszę lecieć na mesz. Będziesz?
- Z tego, co wiem, nie jestem księżniczką i nie martwię się o mój tyłek. – Zachichotała.
Syriusz wyszczerzył zęby, pomachał jej na pożegnanie i opuścił Wielką Salę.
- Lily!
Odwróciła głowę i ujrzała jak Dorcas biegnie, próbując ją dogonić. Uśmiech Lily! Uśmiechaj się! – Powtarzała sobie w myślach jak mantrę.
- Dorcas – powitała ją pogodnie.
- Nie mogłaś na mnie zaczekać? Myślałam, że po śniadaniu razem pójdziemy na stadion, żeby znaleźć dobre miejsca.
- Zbyt długo siedziałaś w łazience, a ja zgłodniałam. Poza tym nie wybieram się na mecz
- Dlaczego? – Dorcas zmarszczyła brwi.
- Doskonale wiesz, dlaczego. Jest zimno i leje jak z cebra, nie zamierzam się przeziębić.
- Kiedyś ci nie przeszkadzała taka pogoda. Wystarczył szalik, rękawiczki i parasol.
- Dziś mi przeszkadza.
- Głupi, uparty rudzielec. – Mruknęła pod nosem, Dorcas, ale postanowiła nie kontynuować tej rozmowy.
Lily znów głośno westchnęła i ubrała na twarz swój najlepszy uśmiech. Otworzyła drzwi. Było wcześnie, więc sala była jeszcze prawie pusta, ale dwaj Huncwoci – tak jak przypuszczała - siedzieli już przy stole Gryffindoru. Usiadła naprzeciwko Syriusza i nalała do kubka gorącą, parującą kawę. Rozejrzała się po stole, zastanawiając się, co zjeść na śniadanie.
- Cześć dziewczyny. – Przywitał się Syriusz. James milczał.
- Witaj, Syriuszu. – Lily przywitała się z Blackiem, celowo ignorując Pottera. Odnotowała jednak, że wyglądał jak zbity pies.
James kątem oka spoglądał na nią, pilnował jej wzrokiem, jednocześnie udając obojętnego. Czuł jak ogarnia go coraz większy gniew. Irytował go jej chłód w oczach i ta udawana obojętność. Zazgrzytał zębami i upił łyk kawy, znów naszła go ta przeklęta ochota, by wbić jej kolejną szpilę. Ale tym razem to Lily zaczęła.
- Powinni odwołać ten mecz – odezwała się do Dorcas – tylko idioci wychodzą w taką pogodę, żeby uganiać się za jakąś złotą piłeczką. – Och! Naprawdę to powiedziała? Ugryzła się w język, ale było już za późno, Potter usłyszał jej słowa. Głupia, sama dała mu pretekst, by się odszczeknął.
- No tak, bo księżniczka nie chce odmrozić sobie tyłka! – Warknął James, ręce zatrzęsły mu się ze złości. – Zamknij się w swoim dormitorium, na pewno nikt nie zauważy twojej nieobecności. Najlepiej nie wychodź stamtąd aż do świąt.
- Księżniczka mówisz? – Lily uśmiechnęła się złośliwie – A ty, co? Książę? Marny jesteś, zgubiłeś koronę, koń ci zdechł, a księżniczka ma cię w dupie!
Zachłysnął się powietrzem, bo swoim tekstem wprawiła go w osłupienie. Przez ostatni tydzień wiele się nauczyła. Zamiast płakać, odgryzała się jak rasowa jędza. Naprawdę był zaskoczony.
- Wow Evans, punkt dla ciebie! Normalnie brak mi słów.
- Nic dziwnego – wzruszyła ramionami – mało książek czytasz, to i słownictwo masz ubogie.
- Ty za to naczytałaś się ich za dużo i teraz rzucasz bzdetnymi cytatami?
- A jak ty się odzywasz? Dzieciak, który musi wszystkim udowodnić, że z nim się nie zadziera? Jesteś żałosny Potter! Złościsz się jak głupi małolat!
- Słońce, ja się nigdy nie złoszczę! Ja się mszczę, i wiedz, że wcale mi nie imponujesz swoją bezczelnością.
- Posłuchaj Potter. Jeśli masz coś do mnie, to bardzo cię proszę, napisz to na kartce, te wszystkie żale. Włóż do koperty i wsadź sobie w dupę! – Ostatnie słowo prawie wykrzyczała. Poderwała się z ławki, rozlewając kawę na stół i opuściła salę, nie patrząc już nawet na oniemiałego Jamesa.
- No, no, dwa do zera dla Panny Evans. – Syriusz z uznaniem pokiwał głową. – Zaimponowała mi, musisz przyznać, James, że dziś pokonała cię w przedbiegach.
- Och zamknij się! – James poczerwieniał z wściekłości.
- Myślę, że możemy już zacząć zbierać zakłady, kto wygra tę wojnę. Ja obstawiam, że Ruda, jeśli jeszcze bardziej się rozkręci.
- Wiesz, co? Jakbyś wiedział, jak bardzo mnie dziś wkurwiasz, to sam byś sobie przyłożył! – James wstał z ławki i ruszył do drzwi – nie spóźnij się na mecz.
- Będę punktualnie… książę ze zdechłym koniem. – Zachichotał Syriusz, ale na tyle cicho, żeby James go nie usłyszał. Dorcas również się roześmiała.
- Chyba się dzisiaj nie wyspał.
- Nie wysypia się od tygodnia.
- Syriusz, jak myślisz, może uda się to jeszcze naprawić? Gdyby tydzień temu ktoś mi powiedział, że oni będą tak sobie skakać do gardeł, w życiu bym nie uwierzyła.
- Nie sądzę, Dorcas. Nie ma już „ONI” teraz to już „ONA” i „ON”, mówione i pisane osobno.
- Smutne jest to, co mówisz, ale chyba prawdziwe.
- Dajmy już temu spokój. Muszę lecieć na mesz. Będziesz?
- Z tego, co wiem, nie jestem księżniczką i nie martwię się o mój tyłek. – Zachichotała.
Syriusz wyszczerzył zęby, pomachał jej na pożegnanie i opuścił Wielką Salę.
*
*
Deszcz siekał jego twarz lodowatymi
kroplami, wiejący wiatr sprawiał, że ledwo utrzymywał się na miotle i w ogóle
nie słyszał głosu komentatora. Okrążał stadion, rozglądając się za złotym
zniczem. Nawet nie spoglądał na trybuny, wiedział, że jej tam nie ma.
Wściekłość, która miotała nim od rana, jeszcze bardziej przybrała na sile. Miał
ochotę stąd uciec. Spakować kufer i wrócić do domu – byle jak najdalej od
Evans. Zaszyć się z Raven w jej małym pokoiku i upić do nieprzytomności.
Nie potrafił dalej funkcjonować w tym chaosie, wszystko go bolało. Miał już
dość udawania, że nic do niej nie czuje, ale dziś zdał sobie sprawę, że nigdy
nie będzie potrafił się z nią przyjaźnić, normalnie rozmawiać. Wiedział, że
jeśli nie mogą być razem, to już na zawsze pozostaną wrogami, innej opcji, by
nie przeżył. Zapatrzył się przed siebie, zapominając o zimnie, jakie odczuwał.
Jezu, co za popieprzona sytuacja!
Najpierw dotarł do niego ryk uszczęśliwionej publiczności, jednak nim zrozumiał, co się wydarzyło, usłyszał głos komentatora:
- Tak, proszę państwa! Szukający Puchonów ma znicz! Hufflepuff pokonuje dziś Gryffindor 190 do 60! Tego chyba nikt się nie spodziewał! Puchoni mają, co świętować!!!
James rozejrzał się po stadionie i zobaczył szukającego Puchonów, zaledwie kilka metrów niżej, który z radością wymachiwał ręką, w której trzepotał złoty znicz. Cholera jasna! Jak mógł go nie zauważyć! Przecież był tak blisko… Zanurkował i z impetem wylądował na murawie. Nie czekając na resztę drużyny, pobiegł do szatni i nim ktokolwiek zdążył się w niej pojawić, ukrył się pod prysznicem. Gorąca woda, wcale nie poprawiła mu nastroju. Kilka razy uderzył pięścią w ścianę, jednak ten gest wcale nie rozładował jego wściekłości. Miał ochotę krzyczeć, rozwalić coś, opanować jakoś tą furię, którą teraz odczuwał. Zakręcił wodę i wyszedł spod prysznica. Kiedy wkładał suche ubranie, w szatni zaczęli się zbierać członkowie drużyny. Nikt na niego nie patrzył i nikt z nim nie rozmawiał, nawet Syriusz milczał. Wiedział, że obwiniają go za przegrany mesz. Na pewno wszyscy widzieli tego znicza. Wszyscy tylko nie on! Założył buty i opuścił szatnię. Zaczął wspinać się ścieżką prowadzącą do zamku, od czasu do czasu kopiąc w jakiś kamień i mijając rozśpiewanych Puchonów i milczących Gryfonów, którzy spoglądali na niego z wyraźnym rozczarowaniem.
- No, Potter, ale dałeś ciała!
James odwrócił głowę. Podszedł do niego jakiś Puchon, którego nawet nie kojarzył, a na pewno nie był pierwszorocznym. Zagryzł zęby i zacisnął dłonie w pięści. Właśnie nadarzyła się okazja by rozładować napięcie.
- Wal się, młody! – Mruknął podchodząc do Puchona.
- Twój czas się kończy Potter, a twoja sława przemija. Pokonał cię Puchon, wyobraź sobie, co z wami zrobią Ślizgoni. – Chłopak zaśmiał się głośno, jednak nie na długo. Nim zdążył się zorientować, co się dzieje, już leżał na mokrej trawie. Poczuł, jak coś gęstego i gorącego zalewa mu twarz – krew z nosa.
- Pierdol się gówniarzu. Jeszcze raz się odezwiesz to połamię ci nogi. – James, dla potwierdzenia swoich słów, kopnął jeszcze chłopaka w kolano.
- POTTER!!!!
- CO? – Odwrócił głowę, żeby sprawdzić, kto go woła.
Niczym pędząca rakieta zmierzała w jego kierunku profesor McGonagall z miną rozjuszonego byka. – Świetnie, jeszcze jej tu brakowało!
- Do mojego gabinetu! NATYCHMIAST! A ty, Flinn idź do Pani Pomfrey! – McGonagall, minęła Jamesa i ruszyła w stronę zamku.
James w życiu nie przypuszczał, że ta kobieta umie poruszać się tak szybko, musiał za nią prawie biec.
Wcale nie poczuł się lepiej, gdy weszli do ciepłego i suchego gabinetu profesorki. Usiadła za swoim biurkiem i wskazała mu fotel naprzeciwko siebie. Nie odważył się spojrzeć jej w oczy.
- Zachowałeś się skandalicznie, Potter! Czy masz coś na swoje usprawiedliwienie?!
- Tylko tyle, że mnie obraził, gówniarz.
- NIE WYRAŻAJ SIĘ! To żadna wymówka! Rozczarowałeś mnie, moi podopieczni nie mają prawa się tak zachowywać! Już dawno zamierzałam z tobą porozmawiać, Potter.
- Naprawdę? Mogła mnie Pani zaprosić na herbatę, z chęcią bym skorzystał z zaproszenia.
- Hamuj się, James, bo nie ręczę za siebie. Nie zapominaj, z kim rozmawiasz!
- Przepraszam. – Mruknął pod nosem, ale nie czuł skruchy.
- Nauczyciele zaczęli skarżyć się na ciebie, James. Mówią, że nie uważasz na lekcjach, jesteś opryskliwy i niekulturalny. Co się z tobą dzieje?
- Nic Pani Profesor. Dopadła mnie po prostu jesienna depresja.
- Znam cię od siedmiu lat, Potter, więc nie oszukasz mnie swoimi marnymi wykrętami. – McGonagall spojrzała na niego z troską. – Domyślam się, że twoje naganne zachowanie, ma związek z kłótnią pomiędzy tobą a Lily Evans…
- Nie… ja…
- Milcz, Potter. Nie jestem ślepa ani głucha, a plotki dochodzą nawet do nauczycieli! Dla mnie możecie się albo kochać albo nienawidzić, nie obchodzi mnie to, ale w szkole, w domu Godryka Gryffindora, macie zachowywać się jak na prawdziwych Gryfonów przystało! Nie będę tolerowała takiego zachowania, a już w szczególności bicia innych uczniów! Przez twój dzisiejszy wyskok, odbieram Gryffindorowi 30 punktów, a ty dostajesz tygodniowy szlaban! Codziennie po kolacji, masz przychodzić do mojego gabinetu i będziesz czyścił szkolne trofea. Bez użycia czarów!!!
- Cudownie. – Mruknął pod nosem. – Czy to wszystko?
- Nie, James. Jeszcze jedno. Ogarnij się na miłość boską, bo inaczej będę musiała wysłać wiadomość do twoich rodziców!
- Jak Pani sobie życzy. – Uśmiechnął się sztucznie. – Czy mogę już iść?
- Tak. Pamiętaj, poniedziałek po kolacji!
- Na pewno przyjdę. – Wstał z fotela i opuścił gabinet profesorki, trochę za głośno zatrzaskując za sobą drzwi.
Najpierw dotarł do niego ryk uszczęśliwionej publiczności, jednak nim zrozumiał, co się wydarzyło, usłyszał głos komentatora:
- Tak, proszę państwa! Szukający Puchonów ma znicz! Hufflepuff pokonuje dziś Gryffindor 190 do 60! Tego chyba nikt się nie spodziewał! Puchoni mają, co świętować!!!
James rozejrzał się po stadionie i zobaczył szukającego Puchonów, zaledwie kilka metrów niżej, który z radością wymachiwał ręką, w której trzepotał złoty znicz. Cholera jasna! Jak mógł go nie zauważyć! Przecież był tak blisko… Zanurkował i z impetem wylądował na murawie. Nie czekając na resztę drużyny, pobiegł do szatni i nim ktokolwiek zdążył się w niej pojawić, ukrył się pod prysznicem. Gorąca woda, wcale nie poprawiła mu nastroju. Kilka razy uderzył pięścią w ścianę, jednak ten gest wcale nie rozładował jego wściekłości. Miał ochotę krzyczeć, rozwalić coś, opanować jakoś tą furię, którą teraz odczuwał. Zakręcił wodę i wyszedł spod prysznica. Kiedy wkładał suche ubranie, w szatni zaczęli się zbierać członkowie drużyny. Nikt na niego nie patrzył i nikt z nim nie rozmawiał, nawet Syriusz milczał. Wiedział, że obwiniają go za przegrany mesz. Na pewno wszyscy widzieli tego znicza. Wszyscy tylko nie on! Założył buty i opuścił szatnię. Zaczął wspinać się ścieżką prowadzącą do zamku, od czasu do czasu kopiąc w jakiś kamień i mijając rozśpiewanych Puchonów i milczących Gryfonów, którzy spoglądali na niego z wyraźnym rozczarowaniem.
- No, Potter, ale dałeś ciała!
James odwrócił głowę. Podszedł do niego jakiś Puchon, którego nawet nie kojarzył, a na pewno nie był pierwszorocznym. Zagryzł zęby i zacisnął dłonie w pięści. Właśnie nadarzyła się okazja by rozładować napięcie.
- Wal się, młody! – Mruknął podchodząc do Puchona.
- Twój czas się kończy Potter, a twoja sława przemija. Pokonał cię Puchon, wyobraź sobie, co z wami zrobią Ślizgoni. – Chłopak zaśmiał się głośno, jednak nie na długo. Nim zdążył się zorientować, co się dzieje, już leżał na mokrej trawie. Poczuł, jak coś gęstego i gorącego zalewa mu twarz – krew z nosa.
- Pierdol się gówniarzu. Jeszcze raz się odezwiesz to połamię ci nogi. – James, dla potwierdzenia swoich słów, kopnął jeszcze chłopaka w kolano.
- POTTER!!!!
- CO? – Odwrócił głowę, żeby sprawdzić, kto go woła.
Niczym pędząca rakieta zmierzała w jego kierunku profesor McGonagall z miną rozjuszonego byka. – Świetnie, jeszcze jej tu brakowało!
- Do mojego gabinetu! NATYCHMIAST! A ty, Flinn idź do Pani Pomfrey! – McGonagall, minęła Jamesa i ruszyła w stronę zamku.
James w życiu nie przypuszczał, że ta kobieta umie poruszać się tak szybko, musiał za nią prawie biec.
Wcale nie poczuł się lepiej, gdy weszli do ciepłego i suchego gabinetu profesorki. Usiadła za swoim biurkiem i wskazała mu fotel naprzeciwko siebie. Nie odważył się spojrzeć jej w oczy.
- Zachowałeś się skandalicznie, Potter! Czy masz coś na swoje usprawiedliwienie?!
- Tylko tyle, że mnie obraził, gówniarz.
- NIE WYRAŻAJ SIĘ! To żadna wymówka! Rozczarowałeś mnie, moi podopieczni nie mają prawa się tak zachowywać! Już dawno zamierzałam z tobą porozmawiać, Potter.
- Naprawdę? Mogła mnie Pani zaprosić na herbatę, z chęcią bym skorzystał z zaproszenia.
- Hamuj się, James, bo nie ręczę za siebie. Nie zapominaj, z kim rozmawiasz!
- Przepraszam. – Mruknął pod nosem, ale nie czuł skruchy.
- Nauczyciele zaczęli skarżyć się na ciebie, James. Mówią, że nie uważasz na lekcjach, jesteś opryskliwy i niekulturalny. Co się z tobą dzieje?
- Nic Pani Profesor. Dopadła mnie po prostu jesienna depresja.
- Znam cię od siedmiu lat, Potter, więc nie oszukasz mnie swoimi marnymi wykrętami. – McGonagall spojrzała na niego z troską. – Domyślam się, że twoje naganne zachowanie, ma związek z kłótnią pomiędzy tobą a Lily Evans…
- Nie… ja…
- Milcz, Potter. Nie jestem ślepa ani głucha, a plotki dochodzą nawet do nauczycieli! Dla mnie możecie się albo kochać albo nienawidzić, nie obchodzi mnie to, ale w szkole, w domu Godryka Gryffindora, macie zachowywać się jak na prawdziwych Gryfonów przystało! Nie będę tolerowała takiego zachowania, a już w szczególności bicia innych uczniów! Przez twój dzisiejszy wyskok, odbieram Gryffindorowi 30 punktów, a ty dostajesz tygodniowy szlaban! Codziennie po kolacji, masz przychodzić do mojego gabinetu i będziesz czyścił szkolne trofea. Bez użycia czarów!!!
- Cudownie. – Mruknął pod nosem. – Czy to wszystko?
- Nie, James. Jeszcze jedno. Ogarnij się na miłość boską, bo inaczej będę musiała wysłać wiadomość do twoich rodziców!
- Jak Pani sobie życzy. – Uśmiechnął się sztucznie. – Czy mogę już iść?
- Tak. Pamiętaj, poniedziałek po kolacji!
- Na pewno przyjdę. – Wstał z fotela i opuścił gabinet profesorki, trochę za głośno zatrzaskując za sobą drzwi.
-
Lorraine! To kategorycznie odpada! Naprawdę nie rozumiem czasem tych Twoich
włoskich metod! – Dorcas chodziła po pokoju dziewcząt i machała rękami.
- Metod może nie rozumiesz, ale rękami machasz jak zawodowa, włoska Madre! – Lori leżała na łóżku Dorcas i przeglądała „Adorabile Strega” – idealnie byś się wpasowała w klimat Włoch. Możemy się do mnie wybrać w wakacje i zabrać Lily przy okazji. – Kontynuowała ze stoickim spokojem.
- Jesteś szalona! Jak możesz w takich momentach tak spokojnie mówić!? – Dorcas opadła bezsilna na podłogę i usiadła po turecku.
- Wieloletnie doświadczenia szkolne mnie tego nauczyły, Maleńka. – Uśmiechnęła się promiennie i wstała z łóżka. – Nie wysiaduj jajka, musimy zrobić naradę z chłopakami.
Obie ruszyły w stronę dormitorium Huncwotów. W pokoju wspólnym usłyszały strzępy rozmowy.
- … nie myśl, koleś! Oni na pewno na to nie pójdą, a James przeniesie się do lochów! – Syriusz wyraźnie był czymś przejęty. – Mimo, że daje dupy po całości, a dziś spieprzył mecz, to nie chcę mu tego robić!
Dorcas postanowiła się wtrącić.
- Widzę, panowie, że przyświeca nam identyczny cel. I my i wy, chcemy, żeby ta piekielna dwójeczka znów się zeszła. Połączmy siły. – Uśmiechnęła się pogodnie.
Odpowiedział jej zaskoczony Remus.
- Masz rację. Może wspólne działania przyniosą jakiś efekt. Widzę, że wy dwie możecie stać się pierwszymi Huncwotkami, jakich mało! – Pierwszy raz od kilku dni całe towarzystwo huknęło gromkim i prawdziwym śmiechem.
Usiedli blisko siebie i rozpoczęli planowanie największej akcji dowcipnisiów stulecia – pogodzenia się Lily i Jamesa.
- Metod może nie rozumiesz, ale rękami machasz jak zawodowa, włoska Madre! – Lori leżała na łóżku Dorcas i przeglądała „Adorabile Strega” – idealnie byś się wpasowała w klimat Włoch. Możemy się do mnie wybrać w wakacje i zabrać Lily przy okazji. – Kontynuowała ze stoickim spokojem.
- Jesteś szalona! Jak możesz w takich momentach tak spokojnie mówić!? – Dorcas opadła bezsilna na podłogę i usiadła po turecku.
- Wieloletnie doświadczenia szkolne mnie tego nauczyły, Maleńka. – Uśmiechnęła się promiennie i wstała z łóżka. – Nie wysiaduj jajka, musimy zrobić naradę z chłopakami.
Obie ruszyły w stronę dormitorium Huncwotów. W pokoju wspólnym usłyszały strzępy rozmowy.
- … nie myśl, koleś! Oni na pewno na to nie pójdą, a James przeniesie się do lochów! – Syriusz wyraźnie był czymś przejęty. – Mimo, że daje dupy po całości, a dziś spieprzył mecz, to nie chcę mu tego robić!
Dorcas postanowiła się wtrącić.
- Widzę, panowie, że przyświeca nam identyczny cel. I my i wy, chcemy, żeby ta piekielna dwójeczka znów się zeszła. Połączmy siły. – Uśmiechnęła się pogodnie.
Odpowiedział jej zaskoczony Remus.
- Masz rację. Może wspólne działania przyniosą jakiś efekt. Widzę, że wy dwie możecie stać się pierwszymi Huncwotkami, jakich mało! – Pierwszy raz od kilku dni całe towarzystwo huknęło gromkim i prawdziwym śmiechem.
Usiedli blisko siebie i rozpoczęli planowanie największej akcji dowcipnisiów stulecia – pogodzenia się Lily i Jamesa.
Przeczytałam całego waszego bloga i na ten rozdział długo czekałam. Uwielbiam potyczki słowne Evans-Potter. Bezczelne zachowanie Jamesa i pyskowanaie do McGonagall też na duży plus. Nie mogę się doczekać planu reszty żeby pogodzić Lily i Jamesa, ale żałuję że nie ujawnilyscie chociaż rąbka tajemnicy. Na minus długość rozdziału miałam nadzieję, że będzie większy.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że nowy post będzie dużo szybciej, bo jestem ciekawa co z tego wszystkiego wyjdzie. James taki porywczy, mm... taki seksowny :D
OdpowiedzUsuńChciałabym mieć takiego faceta!
Ogólnie rozdział strasznie mi się podobał! :)
Brawo, dziewczyny!
Madison_LoVe
Rozdział bardzo fajny :)) no właśnie szkoda, że taki krótki :(. No cóż a teraz nie pozostaje nic innego jak kolejny miesiąc czekania :((
OdpowiedzUsuńObiecuję, że zrobimy wszystko co w naszej mocy, aby rozdział ukazał się dużo szybciej niż za miesiąc. Prawdę mówiąc, to już mogłabym się wziąć za pisanie ale Ruda nie chce mi jeszcze zdradzić co wymyśliła żeby pogodzić Jamesa i Lily :-P
Usuńsuper rozdziała. czekam na nstępny
OdpowiedzUsuńSuper rozdział , ciekawe co wymyślą Huncwoci i Huncwotki żeby pogodzić Lily i Jamesa , już nie mogę się doczekać nowego rozdziału :) .
OdpowiedzUsuńRuda nie rob nam tego :( nie mozemy czekac na to kolejny miesiac :( super rodzial jak wszystkie :)
OdpowiedzUsuńBosz płakała mi sie śmiałam superrr!! Czekam na next! :)
OdpowiedzUsuńJedno wiemy na pewno- po tej rozłące Evans zyska przynajmniej cięty język! Teksty przy śniadaniu - wyborne. Plus oczywiście wyszczekany Potter. Z niecierpliwością czekam na dalszy rozwój wydarzeń.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia od Clover! :)
Wiem ze minelo dopiero pol miesiaca ale ja juz nie moge czekac :((
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem co wymyślicie, żeby ich pogodzić. Wyszczekana Evans wspaniała, mam nadzieję, że jak już się pogodzą to jej tak zostanie :) Szkoda tylko, że tak krótko, czekam na ciąg dalszy:)
OdpowiedzUsuńNiedawno znalazlam waszego bloga i pochlonelam go jednym tchem. Dziewczyny! Piszecie wspaniale! Juz nie moge sie doczekac kolejnego rozdzialu :) obowiazkowo bede zagladac tutaj codziennie ;)
OdpowiedzUsuńAlex
Od dawna szukam dobrego bloga o Lily i Jamesie niestety bez powodzenia... Aż do tej pory! Piszecie super! Dzięki wam zaliczyłam nieprzespaną nocke ;) Już niemogę się doczekać co będzie potem!!! Mam tylko jedną prośbę nie torturujcie mnie i napiszcie następny rozdział jak najprędzej! Bo jak zauważyłam praktycznie co miesiąc dodajecie nowy rozdział... a ja chyba nie wytrzymam! Naprawdę świetnie piszecie i nie przestawajcie! :D
OdpowiedzUsuńBardzo dziękujemy za wszystkie miłe słowa :) nawet nie zdajecie sobie sprawy ile one dla nas znaczą :) Zaglądam na bloga czytam Wasze komentarze i gęba mi się cieszy jak szalona :) Jeszcze raz bardzo dziękuję w imieniu swoim i Rudej...
OdpowiedzUsuńA właśnie jeśli chodzi o Rudą.... Bardzo proszę ją napastować, bo to ona wymyśliła chytry plan godzenia naszych zakochanych i jak do dziś nie raczyła się nim ze mną podzielić :p Tak więc kochane czytelniczki... atak na Rudą :D
Kochana Ruda napisz to do cholery bo jak nie ta ja zaraz wymyślę "chytry plan" ale w stosunku do ciebie!!! :D Jak możesz nas tak zamęczać i torturować?! ;))
OdpowiedzUsuńRuda! Ruda! Dawaaj!!!
OdpowiedzUsuńProsimy ;p
RUDA zlituj sie nad nami bo podniemy z ciekawosci ;))
OdpowiedzUsuńRuda prooooooosze nie torturuj nas bo sie zemscimy i to z nawiazka ;) napisze ten rozdzial :((
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o pogodzenie się piekielnej (obecnie) parki to zarys już jest, koncepcję postaram się wkrótce dopracować. Nie mogę jednak obiecać, że będzie to prędko, bo też mam swoje życie, tak samo jak Amanda :) Ale pamiętamy o Was i nie chcemy żebyście się mściły! :)
OdpowiedzUsuńWiemy że masz swoje życie, i wiemy że jesteśmy bandą "niewyrozumiałych" czytelniczek... Niestety mały śmierdzący potwór zwany ciekawością zżera nas od środka! ;))
UsuńNie moge sie doczekać :) To będzie kolejny miły wieczór jeśli rozdział sie pojawi:)
OdpowiedzUsuńANNA
Codziennie sprawdźam czy jest nowy roździał i nadal go nie ma :-(
OdpowiedzUsuńCiekawość zżera mnie od środka |-O
Wierze ze nie długo opublikujecie go ;-)
Czekam ;-)
GRAND
Odrobina cierpliwości - już coś jest. Już działamy ;)
OdpowiedzUsuńProszę powiedzcie kiedy będzie nowy rozdział? Prosimy <3
OdpowiedzUsuńElli
Kochane, nowy rozdział już w trakcie pisania :) Jeśli nie wydarzy się żadna katastrofa w postaci chorego dziecka tudzież nagłego nawału obowiązków służbowych opublikujemy nowy rozdział do końca tego tygodnia :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i proszę o jeszcze odrobinę cierpliwości
Dziś lub jutro będzie nowa notka! Ostatnie, kosmetyczne poprawki i będzie! :)
UsuńOby dziś jeszcze;)
OdpowiedzUsuń