wtorek, 22 grudnia 2015

Rozdział 57


James wyciągnął pod stołem długie nogi i ziewnął potężnie. Dłonie całkowicie mu zdrętwiały a oczy łzawiły od odpychającego smrodu pasty do polerowania sreber. Z uwagą przyjrzał się pucharowi, który czyścił przez ostatnią godzinę – zeszłoroczny puchar Quidditcha, który Gryfoni zdobyli pokonując Ślizgonów 260 do 120. Gdyby James wówczas wiedział, że będzie musiał go tak pucować, pozwoliłby szukającemu Slytherinu złapać znicz.
Westchnął głośno i chwycił za odznakę prefekta, należącą 50 lat temu do jakiegoś Gryfona, którego nazwiska nawet nie potrafił teraz odczytać. Litery zlewały się ze sobą. Był wykończony, a McGonagall nie miała serca! Zawsze ją o to podejrzewał, ale teraz nabrał już stu procentowej pewności.
Drzwi za jego plecami zaskrzypiały cicho. Odwrócił się i z całych sił powstrzymał śmiech na widok kretyńskiego, nocnego czepka, jaki miała na głowie opiekunka Gryffindoru.
- Jak Ci idzie, Potter? – Zapytała podchodząc bliżej i oceniając efekty jego pracy.
- Skończyłem, Pani Profesor.
- Tak… Czy czas spędzony tutaj, wystarczył Ci na przemyślenia?
- O tak! Przemyślałem wiele spraw.
- I do jakich wniosków doszedłeś?
- Że na pewno nie przyłożę ręki, by Puchar Quidditcha znów trafił w ręce Gryfonów. Jego polerowanie to istna mordęga!
- Widzę, że żarty się Ciebie trzymają, Potter. – Profesorka uśmiechnęła się mściwie. – I wydaje mi się, że nie zdążyłeś jeszcze zastanowić się nad błędami, za które zostałeś ukarany. Ale nic straconego. Wiele szkolnych trofeów czeka na czyszczenie w gabinecie dyrektora…
- NIE!!! – James zerwał się z krzesła z paniką w oczach. – To naprawdę nie będzie konieczne, Pani Profesor. Wiem, że zachowałem się niewybaczalnie i przysięgam, że więcej się to nie powtórzy.
- Cieszą mnie Twoje słowa, James. – McGonagall uśmiechnęła się łagodnie i wskazała na krzesło zachęcając go, by usiadł. – Zanim wyjdziesz, chcę jeszcze z Tobą o czymś pomówić. – Odczekała chwilę, żeby James zajął wygodnie miejsce, odetchnęła głęboko i spojrzała na niego z troską. – Posłuchaj, Potter, nigdy w historii mojej pracy w Hogwarcie nie wtrącałam się w życie uczuciowe moich Gryfonów.
- Bardzo mądrze Pani… - zamilkł szybko, gdy spiorunowała go wzrokiem.
- Tym razem też nie zamierzałam interweniować, ale to, co się dzieje, to już przekracza granice dobrego zachowania. Ty i panna Evans, staliście się tematem plotek, od których huczy cały zamek, a Wasze wyzwiska cytują już uczniowie młodszych roczników!
- Przepraszam, Pani Profesor, nie miałem takiej świadomości. Obiecuję, że od dzisiaj, będę obrzucał Evans wyzwiskami znacznie ciszej.
- Nie pajacuj, James! – Rozgniewana profesorka, uderzyła pięścią w biurko. – Wyjaśnij mi, co się takiego wydarzyło, że nagle zapałałeś do niej taką nienawiścią?! Zabiła Ci sowę? Spaliła miotłę? Co się z Wami stało?
- To Evans ma problem, Pani Profesor. To ona rzuciła się na mnie z różdżką, a gdy okazało się, że popełniła błąd, nie potrafiła przeprosić.
- A, Ty nie jesteś oczywiście skłonny…
- Nie, nie jestem i nawet niech Pani nie próbuje mnie przekonać, że powinienem zachować się szlachetnie. Ktoś wreszcie musi nauczyć tą jędzę pokory.
- I musisz to być akurat, Ty? Czy wiesz, że Lily otrzymała „N” za ostatni sprawdzian z Transmutacji? Profesor Slughorn, także skarżył się na jej wypracowanie. Jeśli tak dalej pójdzie, nie dopuszczę jej do OWUTEMÓW.
- To naprawdę przykre, ale chyba nie ze mną powinna Pani o tym rozmawiać. – James zdębiał słysząc słowa profesorki, ale nie dał po sobie poznać, jak bardzo go zaskoczyła. „Nędzny” z Transmutacji, u Lily Evans? Świat się kończy, czas umierać! Zachował jednak kamienną twarz i beztroski ton. To nie była jego sprawa. Już nie.
- Masz rację, Potter. – Odezwała się McGonagall, odgadując jego myśli. – To z nią muszę porozmawiać, a nie z Tobą. Możesz już iść.
James wstał z krzesła i ukłonił się grzecznie.
- Dobranoc, Pani Profesor. – Rzucił przez ramię i opuścił gabinet wicedyrektorki.

*
Siedząc na kanapie, w Pokoju Wspólnym, wsłuchiwała się w trzask polan płonących w kominku. Podciągnęła kolana pod brodę i objęła nogi ramionami. Zegar na kominku wybił godzinę drugą.
To uczucie bezradności i zagubienia powodowało silny ucisk w klatce piersiowej. Po jej policzku popłynęła jedna słona kropla, potem kolejna, a po chwili zorientowała się, że jej twarz tonie we łzach. Jak długo to jeszcze potrwa? Ile jeszcze wytrzyma w takim stanie, nim do reszty pochłonie ją rozpacz i beznadzieja?!
Nagle usłyszała skrzypnięcie drzwiami, szybko schowała twarz w kolanach i skuliła się na kanapie, powstrzymując szloch. Przy odrobinie szczęścia ten ktoś, kto akurat wszedł do Pokoju Wspólnego, w ogóle jej nie zauważy.
Drzwi zamknęły się, a osoba powoli, człapiąc butami, skierowała się w stronę dormitoriów chłopców. Lily już prawię odetchnęła z ulgą, gdy nagle koleś zatrzymał się gwałtownie i z powrotem ruszył, tym razem w kierunku kanapy. A jednak nie była niezauważona, nie odważyła się jednak podnieść głowy, by sprawdzić, kim był intruz.
- Dlaczego siedzisz tu sama, w środku nocy?
Oczywiście! Brak szczęścia w jej przypadku mógł oznaczać tylko nieszczęście. Dlaczego nie Remus, Syriusz czy Peter, dlaczego ON?!?
- Nic Ci do tego, Potter! – Pomimo tego, że bardzo się starała, nie udało jej się powstrzymać cichego szlochu. Cholera!
James zrobił jeszcze kilka kroków, a następnie usiadł na przeciwnym krańcu kanapy. Lily wyczuła od niego zapach pasty do polerowania sreber, ale mimo to wciąż czuła zapach jego wody kolońskiej. Wnętrzności skręciły się jej w supeł. Mimowolnie cicho jęknęła.
- Dlaczego tu siedzisz? –Powtórzył pytanie.
- Bo mogę!! – Warknęła, podniosła głowę i spojrzała na niego z nienawiścią, całkowicie zapominając, że jej twarz jest mokra, a oczy zapuchnięte od płaczu.
- To nie Twoja zasmarkana sprawa, Potter! Będę tu siedzieć, bo mam na to ochotę.
- A nie wygodniej płakać do poduszki? – Uśmiechnął się kpiąco, choć w głębi serca zrobiło mu się jej żal.
- Wynoś się stąd! – Krzyknęła, rzucając mu wściekłe spojrzenie.
- Mam prawo przebywać tu tak samo, jak Ty. I nie wydzieraj się tak, bo obudzisz cały zamek, wariatko.
- Jak śmiesz! – Zachłysnęła się powietrzem i poderwała z kanapy. Zapomniała o całym bólu, jaki odczuwała jeszcze kilka minut temu. Teraz znów ogarnęła ją dzika furia. – Ty… Ty egoistyczny dupku z przerostem ego nad swój wzrost! – Chwyciła za poduszkę i rzuciła w niego, ale zdążył się uchylić. 
James powoli wstał i stanął naprzeciwko Lily. Zmrużył oczy. Działo się z nim coś dziwnego. Normalnie już byłby na nią wściekły, lecz dziś, tylko go rozbawiła.
- Wredna suka. – Uśmiechnął się szeroko, z rozbawieniem obserwował jak jej twarz przybiera kolor wściekłej czerwieni.
Chyba zabrakło jej słów na ripostę, bo zamiast mówić, rzuciła się na niego z pięściami. James chwycił ją za nadgarstek zanim zdążyła mu przyłożyć. Szybko unieruchomił jej także drugą rękę, przewidując jej kolejne posunięcie.
- Nienawidzę Cię! – Wysyczała kopiąc go wściekle po kostkach. – Słyszysz, Potter! Nienawidzę Cię!
- Och, jesteś taka urocza, kiedy się wkurwiasz. – Zaśmiał się i wciąż nie puszczając jej rąk przyparł ją do ściany. – Ale kopiesz beznadziejnie, skarbie.
- Przysięgam, że jeśli mnie nie puścisz, to zrobię Ci nową dziurę w dupie, Ty pieprzony gumochłonie!
Zaśmiał się głośno i puścił jej dłonie. Był zbyt zmęczony, by dłużej ciągnąć tą farsę. Trochę się rozbawił, a teraz czas spania. Zrobił krok w tył i uśmiechnął się szelmowsko. – Dobra, Evans. Kolorowych koszmarów.
- Cham i prostak! – Warknęła i wymierzyła mu siarczysty policzek.
Jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
- Ty mała, ruda żmijo! – Warknął ponownie chwytając ją za ręce i przygwożdżając do ściany.
- Puszczaj, to boli!
- Ma boleć! Mnie też zabolało!
Przybliżył się jeszcze bardziej. Poczuła jak całym swoim ciałem próbuje wgnieść ją w ścianę. Był tak blisko, że niemal stykali się nosami.
Ich rozszalałe oddechy mieszały się ze sobą. Zapach jej mydła otumaniał go. Uśmiechnął się pod nosem, wsuwając kolano między jej nogi udaremniając próbę zadania kolejnego kopniaka.
- Daj spokój maleńka… - Wyszeptał, w jego oczach wciąż dostrzegała błysk rozbawienia, ale było tam coś jeszcze… Jakaś dzika rządza, pożądanie?
Zapomniała o oddechu, gdy jego usta zachłannie przylgnęły do jej warg. Całował ją namiętnie i bez opamiętania, jakby robił to pierwszy raz w życiu. Uwolnił jej ręce, jego dłonie natychmiast znalazły się na jej biodrach, oszalały z pragnienia dyszał, jakby dopiero, co przebiegł maraton. Zacisnął mocno powieki i oderwał się od niej, gdy ostry ból przeszył jego wargę! Poczuł jak ciepła strużka krwi cieknie mu po brodzie. Ugryzła go!
- Oszalałaś! – Jęknął wycierając krew rękawem koszuli.
- Nigdy więcej nie nazywaj mnie żmiją! – Syknęła i znów się na niego rzuciła, jednak tym razem nie po to, by zadać mu cios.
Nim zdążył zorientować się, co jest grane. Lily zdążyła już rozerwać mu koszulę. Wziął ją na ręce i oplótł sobie jej nogi wokół bioder. Ich języki znów splotły się w dzikim tańcu.
- Jesteś małą, podstępną żmiją, która miesza mi w głowie! – Jęknął, całując czułe miejsce tuż za uchem.
- Zamknij się już! – Warknęła, wbijając paznokcie w nagie plecy Rogacza.
- Czego chcesz, maleńka?
- Kochaj się ze mną…
- Z największą przyjemnością, skarbie.
Pocałował ją głęboko w usta, delikatnie przygryzł zębami jej wargę, aż zachichotała cicho, a później postawił ją na ziemi i chwycił za rękę. – Chodź.
- Dokąd? – Zdezorientowana i rozszalała z pożądania obserwowała jak James zbiera z podłogi resztki swojej koszuli, a następnie ciągnie ją w stronę dormitorium Huncwotów.
- Zwariowałeś?! Chłopaki śpią na górze!
- Nie martw się, nie obudzimy ich.
Nie była tego taka pewna, ale pozwoliła zaciągnąć się na górę.
James bezszelestnie otworzył drzwi i przepuścił ją przodem.
W sypialni Huncwotów było ciemno, a ciszę zakłócały jedynie równe oddechy trzech śpiących młodych mężczyzn. James chwycił Lily za rękę i poprowadził ją do swojego łóżka. Ułożyła się wygodnie na poduszkach i obserwowała, jak James zaciąga kotary. Kiedy upewnił się, że są szczelnie zasunięte, wyciągnął z tylnej kieszeni spodni różdżkę i szepnął:
- Muffliato!
Nic szczególnego się nie wydarzyło, Lily jedynie miała wrażenie, że zasłonami poruszył ledwie zauważalny wietrzyk.
- Co to za zaklęcie? – Wyszeptała.
- Wyciszające. Nawet, jeśli któryś z chłopaków się obudzi, to nie będzie nas słyszeć.
- WOW! Nie wiedziałam, że istnieje takie zaklęcie.
 - Nic dziwnego, nie uczą go w szkole i z tego, co mi wiadomo, nie ma go również w żadnej księdze zaklęć. – Rzucił różdżkę w odległy koniec łóżka i zbliżył się do Rudej.
- Skąd… - zamierzała zapytać, gdzie James nauczył się tego sprytnego zaklęcia, gdy poczuła usta Jamesa na swoich. Chwilę później jego niecierpliwe dłonie rozpinały guziki jej piżamy.
Objęła go jedną ręką w pasie a drugą poczochrała mu włosy, stęskniła się za tą czupryną. Zaśmiał się cicho i błyskawicznie pozbył się spodni i bokserek. Gdy wreszcie oboje byli już nadzy, rzucili się na siebie, spragnieni swoich ciał. Usta splotły się w namiętnym, tęsknym pocałunku. W każdy ruch i pocałunek wkładali pasję, która tkwiła w nich uśpiona, od tygodni.
Powolnymi ruchami zatapiał się w niej, Lily zamknęła oczy i odchyliła do tyłu głowę, jej dłonie powędrowały na plecy Rogacza i dotykały wrażliwych punktów, gdy jego członek dawał jej zaspokojenie po tych trudnych dniach.
- Tęskniłem – wyszeptał, całując jej szyję. – Nie zmienia to jednak faktu, że jesteś najgorszym babsztylem, jakiego miałem okazję poznać. 
- A ty… - Zaczęła z zamkniętymi oczami. – Jesteś najbardziej upartym idiotą, jakiego poznałam. - Przyciągnęła go do swoich ust i pocałowała namiętnie. Zabrakło jej tchu i ujrzała gwiazdy, gdy gwałtownie wbił się w nią. Przyjemność jednak nie trwała długo, gdyż z cichym warknięciem wyszedł z niej i zgrabnym ruchem przekręcił na bok. Nie widziała już jego twarzy, poczuła na plecach ciepło jego ciała, a na pośladkach jego twardą męskość.
- Uważasz, więc, że jestem idiotą, tak? – Zapytał z wymuszoną złością, przesuwając dłoń w kierunku jej kobiecości. Powoli wszedł w nią, jednocześnie rozpoczynając palcami słodkie tortury. 
- Och… Yhym… - bardzo chciała mu odpowiedzieć, jednak ilość doznań, jakie otrzymywała pozbawiała ją całkowicie świadomości i racjonalnego myślenia.
- A to, co Ci teraz robię też jest idiotyczne? – Z wielką pasją zataczał kółka palcem delektując się jękami dochodzącymi z jej gardła. - A może orgazm, który zamierzam ci zafundować również jest idiotyczny? – Po tych słowach nieco przyspieszył i już po chwili poczuł jak mięśnie wewnątrz Lily zaciskają się na jego członku. Z jej gardła wydobył się przeciągły jęk przerwany jedynie jego imieniem. 
Uśmiechnął się triumfalnie i po chwili sam szczytował wyrzucając z siebie całą złość, jaka gromadziła się w nim przez ostatnie tygodnie.

Leżeli wtuleni w siebie, łapczywie walcząc o każdy oddech i powoli odzyskując świadomość, po tych niesamowitych wrażeniach. James poczuł jak wreszcie ogarnia go błogi spokój. Nareszcie wszystko, było na swoim miejscu, a jego głowy nie zaprzątały, już żadne ponure myśli. No może poza jedną, malutką…
- Nieźle mi przypieprzyłaś. – Pogłaskał się po policzku.
- Nie udawaj, że nie zasłużyłeś. – Chwyciła go mocniej za krocze i złożyła na jego ustach gorący pocałunek.
- Ja? Zasłużyłem?! – Jęknął cicho, czując jak jego męskość ponownie budzi się do życia.
- Nazwałeś mnie wredną suką!
- Och, a ty mnie chamem i prostakiem, a później pogryzłaś mnie do krwi.
- No dobrze, uznajmy, że jesteśmy kwita. – Uśmiechnęła się i pogłaskała go czule po policzku.
- Nie, Lily. Nie jesteśmy kwita. – Spoważniał nagle, zaskakując ją. – Kocham Cię do szaleństwa i tego nic nie zmieni, ale nie zmienia to jednak faktu, że mega mnie wkurwiłaś i myślę, że doskonale zdajesz sobie sprawę, że zachowałaś się jak kretynka.
Westchnęła ciężko, przytulając się do niego, jakby w obawie, że za chwilę wyrzuci ją ze swojego łóżka. Miał rację, wiedziała o tym od dawna, ale jej duma nie pozwalała się do tego przyznać. Jednak czy był jakiś sens, by dalej brnąć w tę głupią kłótnię?
- Przepraszam. – Wyszeptała chowając twarz w jego ramiona. – Wybacz mi, proszę. Nie kłóćmy się więcej.
- Jeśli za każdym razem, mamy godzić się w ten sposób, to możemy kłócić się trzy razy w tygodniu. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu, dając jej do zrozumienia, ze przeprosiny zostały przyjęte.
- Jeśli o mnie chodzi, to możesz mnie tak posuwać codziennie, bez powodu.
- Panno Evans, cóż to za słownictwo! – Przekręcił się szybko i usiadł na niej okrakiem. Zwinnym gestem unieruchomił jej ręce nad głową a później pocałował namiętnie. – Dziś na szczęście mamy, bardzo konkretny powód, więc zamierzam posuwać Cię do białego świtu.
Zdążyła jeszcze wydać z siebie jęk zadowolenia, nim na nowo zawładnęło nią pożądanie.

***

Dorcas dolała kawy do swojego kubka i spojrzała na Lorraine, która grzebała łyżką w misce z owsianką. Zerknęła na zegarek, a później na drzwi wejściowe. Jednak zamiast Lily ujrzała tam grupę rozchichotanych Huncwotów. Gdzie ona się do cholery podziewała?!
- Może poszła do biblioteki. – Lori odpowiedziała na jej niezadane na głos pytanie.
- W środku nocy!?! – Dorcas ostentacyjnie postukała się palcem w czoło. – Mówię Ci po raz setny Lori, że słyszałam w nocy, jak Lily wychodzi z dormitorium.
- No dobra, ja też się o nią martwię, ale nie wpadajmy w panikę. Na pewno jest gdzieś w zamku i niedługo się znajdzie. Może poszła na nocną…
- Randkę? – W zdanie wszedł jej Syriusz, który szczerząc się głupio właśnie usiadł przy stole Gryfonów. – Cześć dziewczęta.
- O czym Ty mówisz?! – Dorcas spojrzała zdumiona na Łapę.
- Po waszych nieszczęśliwych, aczkolwiek pięknych mordkach, wnioskuję, że coś Was martwi. Jesteście same, brakuje trzeciej wiedźmy, więc przypuszczam, że to jej zaginięcie tak Was niepokoi, a skoro…
- Czy masz jakąś wiedzę, którą chciałbyś się z nami podzielić, Syriuszu? – Zapytała poirytowana Dorcas.
- A i owszem. Wiem, gdzie zapodziała się Wasza przyjaciółka.
-Więc? Nie dość, że potrafi wkurzyć wsadzając komplement i inwektywę w jednym zdaniu, to jeszcze ma czelność wystawiać nasze biedne serduszka na dygotanie! Nie trzymaj nas dłużej w niepewności, na Merlina! – Lori wybuchła słowotokiem bezceremonialnie dzióbiąc Blacka w ramię.
- Wyobraźcie sobie, że dziś na podłodze w naszym dormitorium znaleźliśmy jej koszulkę.
- Nocną! – Sprecyzował Peter.
- A kotary przy łóżku Jamesa, były szczelnie zasłonięte. – Dokończył Remus uśmiechając się tajemniczo.
- NIE! – Wykrzyknęły jednocześnie.
- Tak.
- Boże, chyba nie sądzicie, że Potter zaciągnął ją do swojego łóżka, zgwałcił i udusił poduszką!? – Lorraine z wrażenia poderwała się z ławki.
- Kochanie, ja wiem, że włoska mafia w ten sposób rozwiązuje konflikty małżeńskie, ale wierz mi, w Wielkiej Brytanii nie stosuje się takich metod…- Peter posadził z powrotem dziewczynę i uspokajająco pocałował w policzek.
- Ja myślę, że dziś w nocy doszło do rozejmu, o który tak zacięcie walczyliśmy od dwóch tygodni. – Remus wyszczerzył zęby i nalał sobie kawy do kubka.
- Byłoby cudownie, ale czy dla pewności zajrzeliście tam, by sprawdzić czy Lily jeszcze żyje?
- Dorcas, Ty też?!
- No nie, nie. Tak tylko pytam. – Dorcas wzruszyła ramionami, ale na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech.
- Merde, będę musiała przerobić mój rysunek. – Lori przygryzła wargę i zamyśliła się na chwilę. – Muszę dorysować na nim Pottera… Jak myślicie, co bardziej pasuje do smoka? Goblin czy sklątka?