Poruszali się ostrożnie po oblodzonej ścieżce, pochylając głowy i przytrzymując, co chwilę siebie nawzajem, aby uniknąć upadku.
Nie spieszyli się, dzień był jeszcze młody, w Pubie u Brada zapewne nie było jeszcze żywej duszy. Cała elita z Doliny Godryka zbierała się tam dopiero po zmroku. Jednak przed pogrążeniem się w pijackim amoku, obaj mieli jeszcze coś do załatwienia – niecierpiące zwłoki spotkania.
- Jest tylko jedno ogromne ALE stary. – Syriusz narzucił na głowę kaptur kurtki, bo mróz, jaki odmrażał mu uszy był nie do zniesienia. – Co teraz będzie z Huncwotami? Jak zamierzasz pogodzić nasze nocne eskapady, dokuczanie hogwartczykom i narzeczeństwo z Rudą?
- To pytanie, mój drogi przyjacielu, zadaję sobie odkąd się w niej zakochałem. Jak mój wątły organizm wytrzyma taką rozbieżność natury rozrabiaki i miłości do kobiety.
Roześmiali się obaj, balansując na śliskiej ścieżce. Idąc główną arterią Doliny Godryka, machali do starych znajomych i kiwali głowami do sąsiadów. Syriusz spoważniał, niby wszystko było jak dawniej, znów przemierzali znane uliczki, spotykali tych samych ludzi, zamierzali się urżnąć jak zwykle w święta. Jednak Black wiedział, ze od teraz nic już nie będzie takie jak dawniej. Jego przyjaciel zamierzał się ożenić!
- Ja pytam całkiem poważnie James. Możemy się śmiać, ale doskonale wiem, że przez ostatnie miesiące bardzo się zmieniłeś. Nie jesteś już tym samym Rogaczem, który miał w dupie system i nie znał granic. Teraz, chodzisz jak we śnie, kurwa James! Zacząłeś nawet wiązać ten pieprzony krawat w Hogwarcie! I jeszcze te listy do Raven. Wysłałeś ich z tysiąc. Przez całe siedem lat tyle do niej nie pisałeś, co teraz. – Syriusz przystanął na środku alejki i zatrzymał Jamesa dłonią. Potter westchnął zrezygnowany.
- Syriusz, a jaki mam być? Zaraz kończymy Hogwart, czas wydorośleć bracie.
- Bo, co? Bo Lily wydoroślała wcześniej od ciebie?! – Syriusz zrobił naburmuszoną minę.
- Doskonale wiesz, że Lily jest dla mnie całym światem. Gdybym się jej teraz nie oświadczył, to z jej ambicjami zaraz po skończeniu szkoły ruszyłaby gdzieś w świat, a jeśli wciąż będę zachowywał się jak gówniarz, zostawi mnie jeszcze wcześniej. Mając do wyboru hulanie do końca szkoły a zatrzymanie jej przy sobie, wybrałem oczywiste. Co mam ci powiedzieć więcej?
- I o tym wszystkim tak intensywnie opowiadałeś w listach do Raven?
- Mniej więcej. Potrzebowałem wskazówek…
Syriusz westchnął głęboko, stare demony wciąż nie dawały Jamesowi spokoju. Pomimo tego, ze miał przy sobie wspaniałą dziewczynę, czuł się w związku, jak dziecko we mgle. Przerażony myślą, ze może stracić swoją największą miłość.
- James, do cholery! To było dawno temu, jesteś dorosłym facetem, a potrzebujesz porad przyjaciółki, jak postępować z kobietami?! Proszę nie kompromituj się.
- Kurwa, to nie tak! – Warknął James – Nie chcę znów przez to przechodzić. Wiesz, że wtedy wyrwali mi serce. Ta Ch..Chorwacja to była najgorsza rzecz w życiu, jaka mnie spotkała, a mojej miłości do Lily nawet nie da się porównać do tego, co czułem wtedy…. Myśl o tym, że ona…, że Lily… - James zazgrzytał zębami i zacisnął dłonie w pięści.
- Jasne, rozumiem cię, stary! Dobra, koniec tematu! – Syriusz uśmiechnął się przyjaźnie i poklepał Jamesa po plecach. Kochana Raven pełniła funkcje terapeuty, stąd się brały te listy. – Jesteś moim najlepszym przyjacielem i choć może tego po mnie nie widać, to martwię się o ciebie. Mam taki plan: Ty leć do Raven i zamelduj, że wróciłeś, a ja skoczę na szybkie, co nieco do Katie, bo obiecałem jej, że dziś wpadnę. Za pół godziny spotykamy się u Brada.
- Przekonałeś mnie! – James uśmiechnął się i ruszył w kierunku domu Raven. Spojrzał przez ramię, by zobaczyć plecy Syriusza znikające w jednej z alejek. Nie dał tego po sobie poznać, aby nie wyjść na mięczaka, ale słowa Łapy bardzo go wzruszyły. Pomyślał sobie, że to cudownie mieć takiego kumpla – kretyna, który najpierw będzie się z ciebie nabijał, gdy upadniesz, ale po chwili wyciągnie rękę żeby cię podnieść. Odetchnął głęboko, wciągając w płuca mroźne, grudniowe powietrze i ruszył przed siebie.
Z daleka zobaczył dom państwa Sunshine. Na pierwszym piętrze, na parapecie ujrzał Raven pogrążoną w lekturze – zapewne jakiegoś mugolskiego romansidła. W oknach poniżej widział jak Jasmine krząta się w kuchni. Przekroczył furtkę, podszedł do wielkich drzwi z mosiężną kołatką i zastukał w nie. Po chwili otworzyła mu pani domu.
- James!- Jasmine szeroko otworzyła drzwi i przyjaźnie uściskała chłopaka - Nie wiedziałam, że już wróciłeś! Raven nic nie mówiła. – Kobieta nieco posmutniała - Zresztą od jakiegoś czasu w ogóle mało mówi. Siedzi tylko w swoim pokoju, jakaś taka przygaszona.
- Witaj ciociu. Raven też nic nie wie. Przyjechaliśmy dopiero dzisiaj. I nie martw się tak, zaraz zbadam sytuację.
- Chcesz herbaty, nim wsiąkniesz u Raven? – Uśmiechnęła się przyjaźnie kobieta.
- Nie dziękuję, dziś się spieszę.
Wbiegał na górę po dwa stopnie. Słowa ciotki nie tyle go wystraszyły, co zaskoczyły. Z ostatnich listów Raven nie wynikało nic, co mogłoby świadczyć, że wydarzyło się coś złego. Syriusz też o niczym takim nie mówił, a przecież widywał się z Raven codziennie. Jednak przygaszona i mało mówiąca Raven to nie była normalka. Musiał się dowiedzieć, co jest nie tak. Nie wiedział czy sytuacja nie wymaga natychmiastowej reakcji i dłuższej posiadówki. Do pokoju Raven wszedł bez pukania, przede wszystkim, żeby sprawdzić, czy drzwi nie są zamknięte.
- Cześć. Co się dzieje? – Uśmiechnął się widząc, jak przerażona dziewczyna podskakuje na parapecie.
- Och, cześć! – Chwyciła się za serce a następnie podbiegła i rzuciła się w ramiona Jamesa. – Kiedy wróciłeś? Jak dobrze, cię widzieć…
- Tak, tak, Słonko. Przestań pieprzyć i mów, co jest grane.
- Rozmawiałeś z matką? Daj spokój James, mama jak zwykle wyolbrzymia. Nie jestem aż taka głupia, żeby o ważnych rzeczach do ciebie nie napisać.
- Mam taką nadzieję.
- A ty? Tak nagle zamilkłeś, przestałeś pisać… Czyżbym nie była ci już potrzebna? – Raven wydęła wargi, jak małe, obrażone dziecko.
- Och… Jakże bym śmiał zapomnieć o księżnej Ravennie z Godryka! Mam wspaniałe nowiny i przynoszę ci je osobiście! – Rozpromienił się i uspokoił, widząc, że Raven czuje się dobrze. – Lily przyjęła moje oświadczyny! Zgodziła się zostać moją żoną!
- Cieszę się, to wspaniała wiadomość. – Raven uśmiechnęła się blado.
James spodziewał się po przyjaciółce większego entuzjazmu. A więc jednak nie wszystko było tak w porządku, jak próbowała go przekonać.
- No dobra, dosyć tego! Aż tak mnie miłość nie zaślepiła. Gadaj wstrętna cholero, o co chodzi. – Wziął ją za rękę i zaprowadził na miękką sofę w kącie pokoju.
- Rozstałam się z Chrisem. – Powiedziała jednym tchem, zapatrzona na własne dłonie.
- Tak, pamiętam, pisałaś mi o tym w liście, jednak wydaje mi się, ze to wcale nie jest powód twojego parszywego nastroju.
- To skomplikowane… - przygryzła wargę i wahała się, od czego zacząć.
- Wal śmiało, spróbuję się nie pogubić.
- Pamiętasz, jak w wakacje mówiłam Ci, że Chris zaprzyjaźnił się z Markiem? – Tą podłą gnidą? Zbagatelizowałeś to wówczas, więc już nie ciągnęłam tematu. Po Twoim wyjeździe wybraliśmy się z całą paczką nad jezioro. Razem z siostrą Chrisa, Mirandą poszłyśmy na spacer. Gdy wracałyśmy usłyszałam jak Chris i Mark rozmawiają o tobie i Lily, coś ich bardzo śmieszyło, jednak, gdy podeszłam bliżej, szybko zmienili temat.
- Zaraz, skąd oni wiedzą o Lily?
- To ja powiedziałam Chrisowi, ze masz dziewczynę. Ufałam mu, był moim chłopakiem. Nie sądziłam, że ten dupek wszystko powtórzy Markowi. – Raven przepraszająco spojrzała na Jamesa.
- Ach daj spokój! To nic nie znaczy, że on o niej wie. Przecież i tak cały czas jesteśmy razem… no może nie teraz, bo idziemy z Syriuszem do Brada, ale Lily siedzi z moją matką, więc…
- Przywiozłeś ją tutaj?!? – Przerwała mu z niedowierzaniem w głosie. – To był bardzo zły pomysł.
- No, dobrze, to naprawdę musi być skomplikowane, bo się pogubiłem. Możesz jaśniej?
- Lily nie powinna pojawić się w Dolinie Godryka, nie wtedy, kiedy jest tutaj Mark! Doskonale wiesz, jaki on jest! Syriusz przy nim to mały Pikuś. Mark przystawiał się do mnie, do siostry Chrisa, nawet do Katie zanim zaczęła sypiać z Syriuszem…
- Dobrze wiem, jaki jest Mark, ale co to ma wspólnego z Lily? Kiedy była tu poprzednim razem, nie robiłaś takiej afery. Czego mi nie mówisz?
- Gdy żegnaliśmy się z Chrisem, trochę mu nerwy puściły i chlapnął o kilka słów za dużo. Dowiedziałam się wówczas, że Mark od dawna zastanawia się, jak się zemścić na tobie, za to jak go potraktowałeś, gdy wrócił z… tamtych wakacji.
- No jak go potraktowałem?! – Oburzył się James – Nawet go palcem nie tknąłem!
- Nie tknąłeś, ale cała Dolina Godryka usłyszała, co o nim myślisz. I przez to, co na niego nagadałeś, Mark bardzo długo nie był mile widziany u swoich starych znajomych, o dziewczynach nie wspomnę.
- No dobra trochę mnie zaintrygowałaś. Tylko wciąż nie rozumiem, do czego zmierzasz?
- Dalej nie czaisz!? Matko! Z naszej dwójki to ja mniej się znam na związkach, a ty nic nie kapujesz? Mark wymyślił, jak się na tobie zemścić! – Raven zobaczyła w oczach Jamesa panikę, co oznaczało, że docierał do niego sens jej słów. Odetchnęła głęboko i kontynuowała. – On chce ci ją odbić, rozumiesz? Ot, tak dla sportu, dla zabawy, żeby się zemścić za tamte wakacje.
- Chyba go pojebało! – Rogacz poderwał się z kanapy i zaczął krążyć po pokoju.
- Nigdy nie był normalny.
- To chyba ja mam tutaj więcej powodów do zemsty, nie sądzisz?
- Oczywiście, że tak, ale nie zapominaj, że ten frajer nie widzi niczego poza czubkiem własnego nosa i …
- Po moim trupie! – Warknął zataczając kolejny krąg po pokoju. – Lily jest moją narzeczoną. Pobierzemy się. Prędzej go zatłukę gołymi rękami nić pozwolę mu zbliżyć się do niej!
- Lily to mądra dziewczyna, która naprawdę cię kocha, Mark nie ma u niej szans, ale mimo wszystko trzymaj ją od niego z daleka, dobrze?
- Masz moje słowo! – James ochłonął nieco, podszedł do przyjaciółki i pocałował ją w czoło. – A Chris ma u mnie niezły wpierdol, za to, że cię zasmucił.
- Kiedy zobaczę pierścionek? – Zmieniła szybko temat, żeby rozładować napięcie.
- Jak wpadniesz do nas jutro, to będziesz ryczeć razem z Lily i Mary nad pierścionkiem. Ja tymczasem muszę spadać, bo Syriusz już dochodzi… - urwał w połowie zdania.
- Czyli poszedł do Katie na bzykanko. – Uśmiechnęła się szeroko.
- Tak. Może pójdziesz z nami do Brada? Będziemy oblewać zaręczyny.
- Nie dzięki, dziś wolę dokończyć książkę i butelkę wina, którą otworzyłam. Spodziewaj się mnie jutro. – Uścisnęła mocno Jamesa – I proszę cię, żebyś uważał na was!
- Będę na pewno. Do zobaczenia moja kochana, zasmarkana siostrzyczko! – Ucałował ją w czoło i opuścił pokój Raven.
*
Z gramofonu dochodziły ostatnie takty piosenki z ulubionej płyty Mary, gdy Lily spojrzała na zegarek stojący na kominku. Dochodziła jedenasta! Na zewnątrz temperatura spadła poniżej zera i zaczął sypać gęsty śnieg. Zdążyła przeczytać już dziewięć rozdziałów mało pasjonującej księgi o przygodach zbzikowanego czarodzieja, a James i Syriusz wciąż nie wracali.
Razem z Mary zjadła kolację, wypiły cały dzbanek herbaty i obejrzały całe mnóstwo zdjęć, oczekując na powrót tych dwóch Huncwotów. W końcu skończyły im się pomysły, więc słuchając muzyki oddały się swoim ulubionym rozrywkom.
- Mary? – Nie wytrzymała wreszcie Lily.
- Tak, Lily? – Kobieta przestała szydełkować piękną serwetkę.
- Zrobiło się późno, nie uważasz, że te dwa czubki powinny już wrócić? Może coś im się stało?
- Nie martw się, kochanie, poradzą sobie.
- Chyba jesteś przyzwyczajona do takich sytuacji.
- Zeszłego lata, potrafili zwiać z domu o północy, zęby iść na imprezę do znajomych dzieciaków z Doliny. Zaczniemy się martwić, gdy nie wrócą przed wschodem słońca. Ale dzisiaj to najchętniej bym ich zamordowała. Są święta! Nie widziałam ich od miesięcy, seniora nie ma, a te dwa czorty poszły zapewne się urżnąć do Brada, zamiast być tutaj z nami! Przepraszam cię skarbie, strasznie mi wstyd za Jamesa.
- To on powinien się wstydzić, a nie Ty, Mary. – Lily chwyciła kobietę za rękę, aby dodać jej otuchy.
- Jesteś pewnie wykończona, połóż się a ja zaczekam na nich, a gdy wrócą… - Mary gniewnie zamachała pięścią.
- Za bardzo się denerwuję, żeby zasnąć, a poza tym nie mogłabym sobie odpuścić widoku jak dajesz popalić tym dwóm łotrom. – Lily zaśmiała się głośno, a po chwili dołączyła do niej Mary.
*
Pub „U Brada” mieścił się na końcu brukowanej uliczki Magnoliowej w Dolinie Godryka. Był to niewielki drewniany domek pokryty strzechą i otoczony niskim murkiem z kamieni polnych. Mieszkańcy lubili odwiedzać to miejsce, zwłaszcza w mroźne wieczory. Zawsze można było napić się tutaj grzanego wina i pogawędzić z przyjaciółmi. Natomiast, gdy wieczór przemieniał się w noc, i starsi mieszkańcy Doliny wracali do swoich domów, na ich miejsce w Pubie pojawiali się „młodzi gniewni” – jak zwykł ich nazywać Brad. Rozmowy i śmiechy robiły się głośniejsze, a i procentów w trunkach było więcej.
Brad był miłym facetem po pięćdziesiątce, bardzo lubianym przez męską część mieszkańców Doliny Godryka i znienawidzonym przez płeć piękną. Żony, matki i siostry ciągle psioczyły na Brada, że rozpija ich mężczyzn w swojej „spelunie” i szerokim łukiem omijały jego drewniany domek. Brad nie przejmował się tym zbytnio, gdyż – jak na ironię, opinia „męskiej speluny” sprawiała, że jego zyski były dwukrotnie wyższe niż dawniej. W jego Pubie, każdy facet mógł się spokojnie upić i być pewien, że żadna kobieta nie wyciągnie go stąd robiąc wstyd przed kolegami.
Właśnie zbliżała się czwarta nad ranem, Brad wytarł ostatni stolik i postawił na nim krzesło, Pub opustoszał i czas było zamykać. Ziewnął potężnie i z niechęcią spojrzał na bar, przy którym wciąż siedzieli dwaj napici maruderzy. Bardzo lubił tych chłopców, latem i w czasie świąt często do niego zaglądali i zasilali jego kasę w spory zastrzyk gotówki.
Jako jeden z niewielu mugoli w Dolinie Godryka, znał tajemnicę tych nicponi – wiedział, że są czarodziejami. Niesamowicie go to fascynowało, kiedyś głośno by się śmiał z takiej wiadomości, ale teraz miał już świadomość, ze połowa rodzin w Dolinie Godryka to czarodzieje. Wiedział również, że to święta tajemnica, której nie wolno mu było zdradzić.
James i Syriusz, byli mu bardzo bliscy z jeszcze jednego powodu. Zawsze, gdy wracali ze szkoły, przywozili Bradowi prezent w postaci kilku butelek Ognistej Whisky – piekielnie mocnego trunku czarodziejów. Wypił z tymi chłopcami niejedną taką butelkę, śmiejąc się głośno z ich opowieści. Dlatego teraz, gdy na nich patrzył, szczególnie ciężko było mu podjąć decyzję o wykopaniu ich z Pubu, tym bardziej, że okazja również była szczególna! Młody Potter się zaręczył!
Jednak pomimo całej sympatii dla tych dwóch, nadszedł już moment, żeby odesłać ich do domu. Była czwarta, a Brad, był wykończony.
- No dobra chłopcy, spadajcie do domu, zamykam Pub. – Wszedł za bar i zabrał im butelkę whisky.
- A.. Ale, że jak zamykaszszsz? – Zapytał James.
- Jest już czwarta. Zostaliście tylko wy. – Odpowiedział Brad rozbawiony bełkotliwą mową Pottera.
- Szszszwarta? To jeszcze wsześnie… - Syriusz zmrużył oczy próbując skupić wzrok na barmanie.
- Czwarta nad ranem, barany! Wynocha, bo zaraz wyślę sowę do Mary, i przestaniecie tak rechotać. – Brad otworzył drzwi knajpy i gestem pokazał Huncwotom na wyjście.
- No… to jusz idziemy. Łapa do nogi! – Roześmiał się James i złapał Syriusza za rękaw wstając z krzesła.
Świat zawirował mu przed oczami i runął na ziemię ciągnąc za sobą Blacka. Leżeli tak, głośno rechotając, dopóki nie podszedł do nich Brad i pomógł im wstać. Chwiejąc się na boki dotarli jakoś do drzwi, zarzucili na plecy płaszcze i podtrzymując się wzajemnie ruszyli w drogę do domu.
- Dojdziecie sami, czy zorganizować wam pomoc? – Zaśmiał się barman widząc, ze nie idzie im najlepiej.
- Zięki, pszyjacielu, ale mamy blisssssss…Hik…ko. Damy rady. –Black uniósł rękę w pożegnalnym geście.
Oblodzona ścieżka nie ułatwiała Huncwotom powrotu do domu. Rozpaczliwie próbowali zachować równowagę przytrzymując się płotów i pobliskich latarni, jednak niewiele im to pomagało. Co chwilę lądowali na ziemi, boleśnie obijając sobie tyłki. Wreszcie, gdy dotarli do alejki, na której mieściła się posiadłość Potterów, poddali się i postanowili resztę drogi pokonać na czworaka. Po godzinie od wyjścia z Pubu dotarli w końcu pod dom. Syriusz podniósł się ostrożnie i pociągnął za klamkę.
- Zamkniente… nie wejdziemy – wyszeptał do Jamesa, który oparł się o ościeżnicę i ciężko oddychał z zamkniętymi oczami. – Masz klusz?
- Mam rószczke. – Dumny z siebie zaczął szamotać się z płaszczem. - OL.. ALCH… jak to idzie?
- Alchamora? – Podpowiedział Syriusz chichocząc.
James machnął różdżką i wybełkotał niezrozumiale zaklęcie. Jakież było zdziwienie Syriusza, gdy drzwi faktycznie się otworzyły. Nie było to jednak sprawką nadzwyczajnych zdolności magicznych Jamesa, w holu stały rozwścieczone Mary i Lily. James czknął cicho i z trudem próbował się przecisnąć między paniami.
- Co to ma być?! – Warknęła Mary, chwytając Rogacza za kołnierz.
- Nie krzysz tak, skarbie, bo mamę obudzisz. – Szepnął James zezując na swoją matkę.
Na te słowa Mary aż się zagotowała, wzięła głęboki wdech a następnie wymierzyła Jamesowi siarczysty policzek. Huk rozniósł się po całym domu.
- AUUUUA! Za co? – James zatoczył się i tracąc równowagę runął na podłogę.
Lily przeżyła ogromny szok. Jeszcze nigdy nie widziała Jamesa w takim stanie. W życiu nie sądziła, że można upić się tak bardzo, żeby własną matkę pomylić z narzeczoną. Ogarną nią gniew. Kiedy ona i Mary odchodziły od zmysłów zastanawiając się, czy nie stała im się krzywda, oni po prostu pili! Podeszła do Jamesa i z niebywałą siłą postawiła go do pionu. Tym razem ją rozpoznał, bo na jego ustach pojawił się kretyński, pijacki uśmiech.
- Sześć słonko tęskniłaś?
Zanim się odezwała, przyłożyła Jamesowi w drugi policzek, żeby zetrzeć mu z ust ten głupi uśmieszek.
- NA ŚWIECIE NIE MA WIĘKSZYCH IDIOTÓW OD WAS! ODCHODZIŁYŚMY OD ZMYSŁÓW, A WY WRACACIE NAWALENI JAK BOMBOWCE! – Wrzasnęła Lily tracąc nad sobą panowanie.
- Uuuu Rudzieles się cissska, jakby się wściekł. – Wybełkotał Syriusz. Nie zdążył nawet zaśmiać się z własnego żartu, bo potężny cios sprawił, ze wylądował na ścianie obok Jamesa. – Spokojnie, Lily, zajmę się nimi. – Mary Potter poklepała uspokajająco Rudą po ramieniu i stanęła naprzeciwko chłopców. Odchrząknęła cicho i rozkręciła się na całego.
- JEST PIĄTA NAD RANEM! PIĄTA CHOLERNE MOCZYMORDY, A WY DOPIERO WRACACIE DO DOMU! WYGLĄDACIE JAK DWA WYMIĘTE SZMATŁAWCE! WSTYD MI ZA WAS!
- Świętowaliśmy. – James skrzywił się, bo w uszach mu dzwoniło od wrzasków matki. – Sieszyliśmy się z mojego szszęścia! Oblewaliśmy zaręszyny!
- I jesteśmy Sali i zdrowi, nawet! – Dołączył się Syriusz.
- MILCZEĆ! – Warknęła Mary – JAK ŚMIECIE W OGÓLE SIĘ ODZYWAĆ! PRECZ MI STĄD, BO WAM GĘBY POOBIJAM! – Mary pokazała palcem na schody.
- Aleszszsz Mary… - Syriusz spojrzał na kobietę, jednak jedyne, co zyskał to siarczysty policzek.
- WYNOCHA NA GÓRĘ, ZANIM SIĘ ROZMYŚLĘ I WYWALĘ WAS Z DOMU NA ZBITY PYSK!
Z takimi argumentami lepiej już było nie dyskutować. James i Syriusz podtrzymując się wzajemnie, zaczęli powoli wspinać się po schodach.
Mary i Lily obserwowały ich w milczeniu, a gdy drzwi sypialni się zamknęły, weszły razem do kuchni.
- Oblewali zaręczyny… Cholera jasna OBLEWALI ZARĘCZYNY! – Lily opadła na krzesło z niedowierzaniem. – Przepraszam Cię Mary, jakbym wiedziała, że tak będzie, to bym Jamesa dłużej w niepewności potrzymała.
- To ja Cię przepraszam kochana. Ja mu takie imprezowanie wybiję z głowy! Dwa imbecyle!
Nie miały zamiaru kłaść się do snu. Obie były zbyt rozbudzone pojawieniem się Syriusza i Jamesa. Jeszcze długi czas rozmawiały o niezbyt chlubnym wyczynie obu panów, stwierdzając jednoznacznie, że bezpieczniej dla nich byłoby gdyby wrócili po wytrzeźwieniu, albo, chociaż o przyzwoitej godzinie. Mary i Lily zaparzyły kawę i w napiętej atmosferze czekały na pobudkę „śpiących królewiczów”, aby móc kontynuować suszenie im głów o ten nocny wybryk.
***
Wlewające się do pokoju światło słoneczne było jak tysiące mieczy dla jego oczu, przeklinał w duchu osobę, która nie zasłoniła okien. Słyszał jak jego serdeczny, właśnie zaręczony przyjaciel wyrzuca z siebie resztki alkoholu z minionej nocy. Z jękiem zwlókł się z łóżka i przetarł dłońmi zaspaną twarz. Czuł się jakby przebiegło po nim stado dzikich zwierząt. Oddałby wszystko za jedną tabletkę Alka-Seltzer, mugolskiego specyfiku na kaca. Zostawił Jamesa w objęciach porcelanowego sedesu i powoli zszedł do kuchni. O mało nie dostał zawału, gdy od progu naskoczyła na niego rozwścieczona Mary.
- Gdzie James?! – Warknęła, zapominając najwyraźniej o swoim standardowym powitaniu „ile zjesz naleśników, Złotko”.
- Modli się nad kiblem. – Wychrypiał przytrzymując się futryny.
- Wynocha, zatem! Nie wracaj tu bez niego! Masz równo trzy minuty i ani chwili dłużej!
Lily zagryzła zęby i trzymała się kurczowo stołu, resztkami się powstrzymując się od wybuchu. Miała wielką ochotę wstać i nakopać Syriuszowi w jego skacowany tyłek. Stwierdziła jednak, ze Mary doskonale sobie radzi, więc w milczeniu obserwowała rozwój wypadków.
Po ciągnących się w nieskończoność dziesięciu minutach, w progu kuchni pojawili się wreszcie obaj Huncwoci. Syriusz zdecydowanie lepiej trzymał się na nogach, więc służył podparciem dla zielonego na twarzy Jamesa, którego rozbiegany wzrok świadczył o tym, że jeszcze nie do końca wytrzeźwiał.
- Czy mogę dostać szklankę wody? – Zapytał szeptem.
- Szklankę wody?! A może jeszcze jednego drinka, co synu? Och gdzież tam drinka! Od razu całą butelkę!!! – Kpiła rozwścieczona Mary. – Sam sobie weź moczymordo, jeśli jesteś w stanie dojść do zlewu!!! – Podeszła bliżej chłopców i zaczęła groźnie wymachiwać pięścią przed ich nosami. – Jak wam nie wstyd, cholerne pijaki!!! Kto to widział, żeby tak się spić… A TY!!! – Dźgnęła Jamesa w pierś – Nie tak cię wychowałam! Przyjeżdżasz z narzeczoną i porzucasz ją na całą noc, żeby chlać w jakiejś spelunie…
- Mamo, czy możemy to przełożyć na inny termin? Strasznie się czuję – James zbladł jeszcze bardziej i zgiął się w pół.
- Niczego nie będziemy przekładać! Zachowaliście się karygodnie, bezmózgie gumochłony! Banda szmalcowników jak idzie na akcje to wysyła sowy swoim matkom, a wy, co?! Znikacie z domu w południe i wracacie nad ranem! Schlani jak dzikie świnie! – Rozkręciła się jak potężne tornado. – Odchodziłyśmy z Lily od zmysłów zastanawiając się, co…
- Niedobrze mi! – James przerwał monolog matki i wy biegł z kuchni prosto do toalety. Syriusz korzystając z okazji chciał wymknąć się po cichu z pomieszczenia, ale zamiast tego zahaczył stopą o stojak na parasole i narobił hałasu.
- Stój gdzie stoisz, Black! – Warknęła Lily.
Nawet nie próbował protestować. Skulił się w sobie i czekał aż wybije ostatnia minuta jego życia. Wciąż kręciło mu się w głowie przez krzyki Mary. Czuł jak pulsujący ból rozsadza mu czaszkę. Całkowicie opadł z sił, więc osunął się po ścianie na podłogę i ukrył głowę między kolanami.
Po kolejnych dłużących się minutach usłyszeli w końcu szum spuszczanej wody. Chwilę później w kuchni pojawił się James nieco mniej zielony.
- Nie wiem czy po ziemi chodzą większe miernoty od Was dwóch! – Kontynuowała Mary. – Dwa oszołomy, z których sama jednego urodziłam! Nie wiem, na Merlina, za jakie grzechy takich dwóch imbecyli znalazło się pod moim dachem! Najchętniej sprałabym was obu. Marsz na górę i nie wychodźcie stamtąd, dopóki nie przemyślicie swojego kretyńskiego zachowania! I zapowiadam wam, ze nawet szwadron dementorów wam nie pomoże, jeśli jeszcze raz pójdziecie do tego baru!!! WYNOCHA!
Chłopcy zawlekli się na górę, stękając pokonywali kolejne stopnie schodów. Nie tłumaczyli się, bo tylko pogorszyliby swoją sytuację. Z łoskotem wgramolili się na łóżka w pokoju Jamesa.
- Zaraz zwymiotuję. – James zakrył dłonią usta.
- Nic nie mów, stary. – Wysapał Syriusz. – Oddychaj głęboko, pamiętasz, co nam zawsze Remus powtarza: Powietrze jest tu waszym sprzymierzeńcem. Powietrze i woda. Strasznie mnie uszy!
- Jak ci mało powietrza i wody ci się zachciewa, to możesz skoczyć na dół, Mary pewnie chętnie ci nawet herbaty zaparzy. – James z uśmiechem zagadnął do Syriusza.
- Głowa mi pęka, a ty mi z takimi propozycjami! Chociaż, z drugiej strony, jak takim zacnym tekstem rzucasz, to znak, że już za parę godzin wrócimy do żywych. – Syriusz usiadł na parapecie i przyłożył czoło do zimnej szyby. – Swoją drogą, zajebiście się wkurwiły.
- I to obie! Widziałeś, jaka Lily była czerwona? Chyba się obraziła.
- Módl się lepiej, żeby nie zaczęła wyciągać tych swoich debilnych wniosków, bo cię zostawi przez twoje nadmierne pijaństwo!
- Nawet mi tak nie mów! – James z wrażenia zakrył twarz rękoma.
- To jak chcesz to odkręcić mój słodki Romeo? – Syriusz wysłał Jamesowi całusa.
- W tym momencie mam to gdzieś. Będę się martwił jak wytrzeźwieję. A tymczasem muszę iść do kibla…
*
Właśnie przeglądała kolejne strony magazynu „Jesteś czarownicująca” siedząc na miękkiej kanapie w salonie Potterów. Od rana chodziła jak nakręcona odliczając minuty do awantury z Jamesem. Frustrował ją fakt, że ani James ani Syriusz nie zeszli nawet na obiad. Wyjrzała przez okno na ulicę. Za oknem panował mrok, a do wnętrza wpadał tylko nikły blask latarni ulicznych. Z nieba lekko spadały różnokształtne płatki śniegu, słychać było też szczekanie psa sąsiadów. Atmosfera błogości i ciepła zmorzyła Mary jednak Lily, wiedziona niewypowiedzianą złością nawet nie pomyślałaby o zmrużeniu oka.
Usłyszała skrzypienie schodów. Niezależnie od tego, jaką durną łepetynę zobaczyłaby nie miała ochoty na wdawanie się w dyskusję. Wzięła, więc głęboki oddech, by nie rozpoczynać zbędnej awantury.
- Gdzie matka? – Zapytał James ochrypłym głosem opierając się o ościeżnicę. Był ubrany w szorty a z włosów kapała mu woda. Z odległości mogła jednak wyczuć woń alkoholu, która unosiła się wokół niego pomimo właśnie zażytej kąpieli.
- Śpi! Tak trudno spojrzeć na zegarek? – Wycedziła poirytowana.
James wyprostował się słysząc ton głosu swojej narzeczonej. Nie spodziewał się u niej takiej reakcji.
- Wciąż jesteś zła? – Zapytał cicho chcąc wybadać teren.
- Jeśli zamierzasz zadawać takie idiotyczne pytania to lepiej dla ciebie jak ewakuujesz się na górę!
Przeczesał ręką włosy i ostrożnie podszedł do kanapy, na której Lily wciąż nie odrywała wzroku od gazety. Nie spodziewał się, że to będzie tak ciężka przeprawa.
- Przestań już się boczyć! Przepraszam. - Spojrzał na nią z miną niewiniątka.
- Jaaasne. Przepraszam, więcej już nie będę. Bla, bla, bla. Skończ to zanim zaczniesz cedzić takie durne teksty, James! – Warknęła, rzucając w niego gazetą.
- Po prostu chciałem jakoś oblać moje szczęście… - James jeszcze raz spróbował łagodnego podejścia.
- Daj sobie spokój! Alkohol to jedyna droga na uczczenie czegokolwiek, jaką znasz?!
- A co miałem robić? Siedzieć pod drzewem i śpiewać serenady, jak idiota?! – Uśmiechnął się lekko i zauważył, że Lily trochę topnieje.
- No na pewno byłby to ładniejszy widok niż twoich zwłok wtaczających się do domu w asyście równie narąbanego Blacka!
- Masz rację, boli mnie…
- Skacowana głowa? I prawidłowo! Powinien cię męczyć jeszcze z tydzień! – Założyła ręce na piersiach.
- Dobrze wiesz, co mam na myśli. Przepraszam, nie chciałem sprawić ci przykrości.
- Jak zamierzasz się tak upijać na każde wspaniałe wydarzenie w naszym życiu, to za pięć lat będę wdową po alkoholiku! Bo utłukę Cię gołymi rękami!
- Wiesz, co? Zaczynasz się zachowywać jak ruda wiedźma! Naprawdę mi przykro. Daj spokój, bo nie przychodzę nawalony codziennie. Raz czy dwa mi się zdarzyło, że urwał mi się film, a ty i matka robicie z tego aferę jak stąd do wieczności!
- Gadaj tak dalej, a na pewno ci to pomoże!
- Wiesz, co? Naprawdę przesadzasz, zachowujesz się jak moja matka! To pierścionek zaręczynowy tak zadziałał? Długo zamierzasz się tak foszyć?
- Masz zrytą banię James! I będę! Nie wiem jak długo, ale zapamiętam do końca życia!
- Zajebiście! – Wstał szybko z kanapy. Lily ponownie chwyciła za gazetę i wróciła do artykułu, który przeglądała przed sprzeczką. – Nie, no dość tego! – Wyrwał Lily gazetę z rąk, już wystarczająco nasłuchał się dzisiaj od Mary, nie życzył sobie żeby i Lily zachowywała się jak stara, obrażona panna. Najpierw zakrył jej usta dłonią a następnie przerzucił ją sobie przez ramię i zaczął wchodzić po schodach.
Już miała zamiar go ugryźć i na niego nawrzeszczeć, gdy przypomniała sobie o śpiącej Mary. James wszedł do pokoju gościnnego i butem zatrzasnął drzwi. Następnie postawił Lily na ziemię i w ostatniej chwili złapał jej lecącą dłoń.
- Nawet nie próbuj mnie bić ruda żmijo! – Powiedział do niej rozbawiony. Bez trudu chwycił jej drugi nadgarstek i trzymał blisko siebie.
- Co ty sobie wyobrażasz, do cholery?! Myślisz, ze coś zdziałasz w ten sposób? – Próbowała się bezskutecznie wyrwać.
- No… tak.
- Tylko tyle, ze teraz to już jestem MEGA wkurwiona!
- Co mnie opętało, że się w tobie zakochałem?! – Powiedział do siebie James, będąc pod wrażeniem tak wulgarnych słów płynących z ust Lily
- To ja powinnam o to zapytać! Jak mogłam się zgodzić na randkowanie z takim pacanem! – Jej zablokowane ręce nie dawały zbyt dużego pola manewru, więc bezceremonialnie nastąpiła Potterowi na stopę. James zasyczał z bólu, puścił lekko jej nadgarstki.
- Jesteś chorą umysłowo wiedźmą! – Chwycił ją w pasie i przetransportował na łóżko.
- Nawet się nie próbuj tych swoich sztuczek, bo się doigrasz! – Wyrywała się ile miała sił, choć nie za wiele jej to dało. James skutecznie ją zablokował siadając na jej kolanach i przytrzymując ręce nad głową. Uśmiechnął się do sapiącej z wysiłku Lily i skierował usta do pocałunku. Po chwili pożałował tego, jak niczego na świecie.
- Ty naprawdę jesteś nienormalna! Porąbany mól książkowy! – Poczuł jak po wardze ścieka mu stróżka ciepłej krwi.
- Sam jesteś nienormalny! Przystawiać się do obrażonej narzeczonej! Ostrzegałam, że się doigrasz! – Wyskoczyła z łóżka i położyła ręce na biodrach.
- Chciałem porozmawiać językiem ciała, a ty mnie ugryzłaś!
- Jeszcze może powiesz, że to było czułe! Wtarganie mnie tu po schodach i przytrzymanie na łóżku? Tobie naprawdę ten alkohol uszkodził mózg i zalęgły się tam robaki!
- A przyszłabyś tu gdybym cię poprosił? – Uśmiechnął się lekko. Lily spojrzała na niego i złość jej niemal minęła. Wzrok miał jeszcze zamglony, widać było, że cierpi z bólu. W dodatku próbował udawać, że jest wściekły na nią za to ugryzienie.
- Naprawdę jesteś takim imbecylem czy to tylko takie wrażenie? – Podeszła do niego i pogłaskała go po głowie.
- A ty? – Złapał ją za biodra i przyciągnął bliżej siebie.
- Co ja?
- Naprawdę jesteś taką zołzą czy tylko udajesz?
- Nie jestem zołzą!
- A ja nie jestem imbecylem. Koniec tego. Bo będziemy się kłócić do końca świata.
- Ok. Więc dobranoc, możesz już opuścić mój pokój. – Uniosła dumnie głowę i wyplątała się z jego uścisku.
- Ani mi się śni. –Znów ją objął. – Możemy uznać, że został zawarty rozejm, a drużyny ogłosiły remis. – Lekko się pochylił i już miał pocałować ją w usta, ale na wspomnienie jej ostrych zębów zmienił kierunek i wybrał policzek. Lily tylko parsknęła śmiechem.
- Czyli, że to ja wygrałam, tak? Boisz się mnie?
- To tylko jedna mała bitwa, ty ruda, zwariowana, kochana kobieto. – Z każdym słowem przybliżał ją do łóżka. Gdy już na nim leżała postanowił ją pocałować. Lily jednak zerwała się jak oparzona.
- Czy coś nie tak? Znów wojny chcesz?! – Zapytał zagniewany James.
- Nie.
- To, o co chodzi?
- Mam okres. – Lily zaniosła się śmiechem na widok miny Jamesa.
- Biednemu to zawsze wiatr w oczy!