- Jak to bez użycia czarów?! – James wpatrywał się w Patricka Evansa, jakby mu wyrosła druga głowa.
Przeniósł wzrok na pokaźną jodłę, która sięgała sufitu i zajmowała sporą część salonu. Nie, nie, Patrick na pewno robił sobie z niego jaja, bo takiego cholerstwa nie da się przystroić bez czarów! Ponownie spojrzał na Patricka, który trzymał w dłoniach spory karton z ozdobami choinkowymi i uśmiechał się z politowaniem.
- Ty wcale nie żartujesz, prawda?!
- Oczywiście, że nie! Myślisz, że w jaki sposób przystrajaliśmy choinkę do tej pory? – Patrick odstawił karton na stolik i wyciągnął z niego pęk niemiłosiernie poskręcanych lampek.
- Musimy zacząć od tego. – Powiedział rzucając kłębek na dywan. – Jak uporamy się z lampkami, reszta pójdzie jak z płatka.
- Patrick, raczej nie mówię tego miłym mi osobom, ale chyba zwariowałeś! Przecież to jest mission impossible! - James złapał się za głowę widząc plątaninę kabelków. – Nie rozsupłamy tego przed Nowym Rokiem!
- Co roku mówię dziewczynkom, żeby zwijały starannie te lampki i co rok jest to samo! – Poskarżył się pan Evans. – Nigdy się nie nauczą.
- Zostaw to, Patricku, nie będziemy bez sensu marnować czasu. – James wyszedł z salonu, a gdy wrócił po chwili, w dłoni ciskał różdżkę i uśmiechał się szelmowsko.
- Co zamierzasz zrobić z tym kijaszkiem? – Patrick obserwował Jamesa z zainteresowaniem. Wiele się nasłuchał od Lily na temat magii, jednak nigdy nie widział żadnych czarów. Wiedział od córki, że przed ukończeniem 17 lat uczniom nie wolno było używać czarów poza szkołą. Tym bardziej był ciekaw co zamierza zrobić James i był skłonny przymknąć oko na to małe oszustwo w ubieraniu choinki. Rozplątywanie światełek już od tygodnia spędzało mu sen z powiek.
- To jest różdżka Patricku, a nie kijaszek! – Oburzył się James. – A teraz patrz i ciesz się, że nie musisz tego rozplątywać sam! – James wycelował różdżką w plątaninę kabli i szepnął REPARO. Lampki błyskawicznie rozplątały się i ułożyły na dywanie w równiutki sznurek.
- WOW! – Patrick zagwizdał z uznaniem.
- Nie musisz dziękować. – Potter wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Nie ma co. Zaimponowałeś mi chłopcze! Myślisz, że to zaklęcie poradziłoby sobie z cieknącym kranem w łazience? Monika suszy mi głowę już drugi tydzień…
- Nie ma problemu. Zajmiemy się tym, gdy skończymy z choinką. – James ponownie wycelował różdżką na lampki, a te uniosły się i zgrabnie zaczęły oplatać jodłę.
- Ej, to oszustwo!
Patrick i James odwrócili gwałtownie głowy. W progu stała Lily trzymając w dłoniach tacę z kawą i ciasteczkami.
- Daj spokój, Lily! – Patrick machnął ręką i gestem zachęcił Jamesa, by kontynuował.
- Co daj spokój! Idziecie na łatwiznę. A gdzie cała frajda z ubierania choinki? – Postawiła tacę na stoliku przed kanapą i założyła ręce na piersiach.
- Frajda? Chyba żartujesz! – James prychnął kpiąco, nie przerywając przystrajania. – Ja nie jestem masochistą, ale skoro tobie sprawia to frajdę, to proszę bardzo. Możesz siedzieć tu do Nowego Roku i rozplątywać te lampki.
Ten argument wyraźnie przemówił Lily do rozumu, bo tylko zrobiła naburmuszoną minę, sięgnęła po jedno ciastko z tacy i ruszyła do kuchni.
- Ale bombki zakładacie tradycyjnie! – Mruknęła jeszcze przez ramię opuszczając salon.
Po godzinie ciężkiej pracy, kilkunastu stłuczonych bombkach i trzech zakrwawionych palcach, jodła rozświetliła się setką kolorowych lampek, złotych i czerwonych bombek, grubych łańcuchów i ozdobnych pierniczków i jabłek. Patrick i James siedzieli wygodnie na kanapie i z zadowoleniem obserwowali efekt swojej ciężkiej pracy.
- U mnie w domu choinkę ubieramy trochę wcześniej. – Po chwili ciszy rozpoczął James. – Mama, jeśli chodzi o święta, jest nieznośną perfekcjonistką. Dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem planuje, rozsadza gości za stołem, myśli nad motywem przewodnim kolacji, kolorami. Oczywiście jej koncepcje zmieniają się jak w kalejdoskopie, a potem my z ojcem musimy przestawiać, dostawiać i doczepiać.
- Hahaha! Twoja matka jest zupełnie jak moja żona. – Patrick nachylił się do Jamesa. – Odkąd przyjechaliście to trochę spuściła z tonu. Tylko mi głowę objada w sypialni.
Obaj zaczęli chichotać.
- Twoja żona to prawdziwy skarb. Jest dobra, mądra, piękna, życzliwa. Lily ma wiele cech po niej. – James zmienił ton rozmowy na nieco poważniejszy.
- Kiedy zamierzasz „to” zrobić? – Szepnął do niego konspiracyjnie Patrick znad czekoladowego ciastka z nadzieniem.
- Czekam na odpowiedni moment. – James uciekł myślami do małego czerwonego pudełeczka ukrytego w kufrze, w pokoju Lily na piętrze.
- Nie znajdziesz bardziej odpowiedniego momentu niż dzisiejsza kolacja. – Patrick uśmiechnął się i upił łyk kawy.
***
Syriusz postawił kołnierz swojego płaszcza, by ochronić kark przed mroźnym wiatrem i objął mocniej Raven uwieszoną na jego ramieniu. Przechadzali się brukowaną uliczką, obserwując witryny sklepowe i od czasu do czasu wchodząc do środka, by kupić drobne upominki dla rodziny i przyjaciół.
- Chyba kupię jej kota! – Mruknął Syriusz przystając przed sklepem zoologicznym.
- Żartujesz? Mary? Kota? – Raven spojrzała na niego kpiąco. – Wygoni cię z tym kotem zanim zdążysz przekroczyć próg domu. Mary nienawidzi sierści kotłującej się po podłodze.
- To może papugę. Cały czas marudzi, że jest sama. Jak będzie miała papugę, to nie będzie już taka samotna.
- Ma już sowę. – Raven przewróciła oczami.
- Ale papugę można nauczyć mówić. Będzie miała z kim pogadać.
- To nie jest dobry…
- Ależ to jest doskonały pomysł! – Rozpromienił się Syriusz. – Kupię Mary papugę!
- Skoro nalegasz. – Raven wzruszyła ramionami. – Ale najpierw pójdziesz ze mną do zegarmistrza, chcę kupić ojcu nowy zegarek.
- A co dla mnie kupiłaś? – Syriusz wyszczerzył zęby. Uwielbiał dostawać prezenty.
- Tobie? Maść na brak piątej klepki! – Zachichotała Raven.
- Bardzo śmieszne! – Syriusz naburmuszył się. – Przeproś teraz, bo sprawiłaś mi przykrość. – Przyjął pozę obrażonego dwulatka.
- Och, głupiutki Syriuszku. – Raven przytuliła Blacka i pogłaskała go po policzku. – Wiesz, że Cię uwielbiam. Potrafisz zachować się szlachetnie i jesteś wspaniałym przyjacielem… czasami.
- Czasami?!?! No proszę Cię…
- No tak. Na ogół jesteś cynicznym chamem z przerostem ego nad własnym wzrostem. Wymądrzasz się i przede wszystkim nie szanujesz kobiet.
- Ja? Ja nie szanuję kobiet!! – Syriusz zatrzymał się gwałtownie zdziwiony słowami przyjaciółki. Raven poślizgnęła się na oblodzonej uliczce i mało brakowało a upadłaby na plecy, jednak Black zdążył ją złapać. – No i widzisz? Twoja teoria obalona w dwie sekundy! Właśnie ratuję twoją zgrabną dupcię. Nie ma za co!
- Mówiąc, że nie szanujesz kobiet nie mam na myśli mnie, Mary czy innych, na których Ci zależy… Źle to ujęłam. – Raven podrapała się w głowę. – Dbasz o te kobiety, których nie traktujesz jak obiekty do zerżnięcia. Natomiast wszystkie inne… no właściwie to zabawki do łóżka, które później zostawiasz i nie myślisz o tym co czują.
- Hmmm… Wiesz, jak to mówią: „Swych poddanych nie zwykł żałować król”. – Black błysnął zębami. – Poza tym naprawdę nie mogę się z tobą zgodzić, kochanie. Przed chwilą sama stwierdziłaś, że dbam o ciebie i zależy mi na tobie, a przecież doskonale wiesz, gdzie chciałbym Cię zobaczyć… - nachylił się nad Raven i bezceremonialnie chwycił ją za tyłek - …nago. – Dokończył.
- Tak, tak wiem. – Zupełnie niewzruszona jego słowami strzeliła go w rękę. – I wiem też, że już dawno zaciągnąłbyś mnie do swojego łóżka, gdyby nie świadomość, że James najprawdopodobniej wybiłby ci wszystkie zęby, gdybyś to zrobił.
Syriusz westchnął tęsknie i ponownie objął Raven. Uwielbiał się z nią tak droczyć. Raven była cholernie seksowną dziewczyną i wiedział, że w łóżku, razem przeżyliby niejeden kosmiczny orgazm. Jednak wiedział też, że gdyby dziewczyna wyszła z taką propozycją, bez namysłu by jej odmówił. Przez te kilka lat, odkąd się poznali, zdążył pokochać ją tą cholerną braterską miłością, przez którą wizja seksu z Raven kojarzyła mu się z kazirodztwem.
- Kocham Cię, ty mały psycholu! – Przyciągnął ją mocniej do siebie i cmoknął w policzek.
- Zobaczysz, znajdziesz w końcu tą jedną jedyną. – Raven oparła głowę na ramieniu Syriusza.
- Jeszcze się taka nie urodziła, Słoneczko.
- Urodziła, urodziła, tylko jeszcze nie stanęła na twojej drodze.
- Musiałaby chyba pochodzić z obcego kraju, bo wszystkie pięknie kobiety w Wielkiej Brytanii już widziałem i żadna nie była tą jedyną. – Popukał się w czoło z powątpiewaniem. – Chodźmy już lepiej po tę papugę! – Mruknął i ruszył w drogę powrotną.
***
James upił łyk wina i odstawił kieliszek na stół. Wbił wzrok w swój talerz, na którym leżały teraz niedojedzone resztki pieczeni jagnięcej. Kolacja wigilijna była pyszna. Monika była równie utalentowaną kucharką co jego matka, a Patrick wybrał z piwniczki idealnie pasujące wino. Choć w tej akurat chwili James wolałby zdecydowanie szklankę bursztynowej brandy.
Denerwował się. Ręce mu się pociły, a serce stukało boleśnie w przyciasnej klatce piersiowej. Nie mógł skupić uwagi na prowadzonej rozmowie, a pudełeczko ukryte w wewnętrznej kieszeni marynarki uwierało boleśnie, wciąż przypominając o swojej obecności. „Teraz albo nigdy” – powtarzał sobie te słowa jak mantrę od godziny.
Patrick miał rację mówiąc, że lepsza okazja niż wigilijna kolacja się nie przytrafi. Miał błogosławieństwo państwa Evans, wiedział, że Lily go kocha, więc dlaczego tak cholernie się denerwował?
Pogrążony w myślach przegapił moment, w którym Monika i Lily zastąpiły półmiski z daniami, paterami pełnymi ciast i ciasteczek. Ocknął się dopiero, gdy Lily szturchnęła go łokciem i spojrzała na niego, pytająco marszcząc brwi.
„Teraz Potter!” Krzyknął do siebie w myślach i wziął kilka głębokich uspokajających oddechów. „ Do dzieła, nie zachowuj się jak tchórzliwy goblin”.
- Chciałbym coś powiedzieć. – Wstał z krzesła i wygrzebał z kieszeni czerwone pudełeczko.
- Śmiało chłopcze, nie krępuj się. – Patrick mrugnął do niego zachęcająco.
James spojrzał na Lily, która przyglądała mu się z zaskoczoną miną. Wiele by oddał, by odczytać teraz jej myśli.
Wyglądała przepięknie w czerwonej sukience, burza rudych włosów okalała jej śliczną twarz uwydatniając lekko pobladłe o tej porze roku piegi na nosie. Oczy w blasku świec wyglądały jak dwa szmaragdy, a nieschodzący z twarzy uśmiech, teraz zastąpiony przez lekkie zdziwienie, przez całą kolację uświadamiał mu jak bardzo kocha tę kobietę. Gdy uświadomił to sobie postanowił przestać rozmyślać nad tym co ma zrobić, tylko pójść na żywioł. Odsunął krzesło i padł przed Lily na kolana.
- Lily kocham Cię jak wariat. Szaleję za Tobą odkąd ujrzałem Cię po raz pierwszy przed Wielką Salą. Miałaś wtedy takie śmieszne kucyki, a jeden z kosmyków opadł Ci na buzię. Już wtedy wiedziałem, że jesteś moim aniołem, moją drugą połówką. Po tych wielu latach starań nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? – Otworzył małe pudełeczko i wyciągnął z niego złoty pierścionek.
Lily oniemiała wpatrywała się w piękny pierścionek z diamentowym oczkiem w kształcie serca. Zamrugała kilka razy walcząc ze łzami wzruszenia cisnącymi się pod powiekami. Nie mogła wydusić z siebie słowa. Przeniosła wzrok na Jamesa, który przyglądał jej się z zapartym tchem. W jego oczach ujrzała nutę niepewności.
Miała wrażenie, że czas się zatrzymał.
- Oświadczył Ci się! – Na ziemię sprowadził ją głos ojca. – Odpowiesz mu coś czy czekasz, aż kolana mu ścierpną?
Parsknęła mało romantycznie i otarła wierzchem dłoni zabłąkaną na policzku kroplę łez. James uśmiechnął się nieśmiało. Nie znała go od tej strony.
- Nie żartujesz, prawda? – Pogłaskała go po policzku i zatonęła w spojrzeniu jego orzechowych oczu.
- Jeśli to jest mój żart, to obiecuję Ci, że będziemy w nim trwać do końca naszych wspólnych dni. – Wypowiedział jednym tchem zdenerwowany James. – Jestem śmiertelnie poważny, Lilyanne Evans.
Po tych słowach odłożył pudełeczko i chwycił Lily za rękę.
- Wyjdź za mnie, proszę. – Delikatnie wsunął na jej palec serdeczny pierścionek.
- Dobrze. – Odpowiedziała szeptem, gdy ze wzruszenia po policzkach popłynęły łzy wzruszenia.
***
- Jasmine, naprawdę nie musiałaś. – Mary Potter witała właśnie matkę Raven, która przyniosła na umówioną kolację wigilijną pokaźnych rozmiarów placek z owocami.
- Mary, z pustymi rękami w gości? W Wigilię? – Pani Sunshine przytuliła serdecznie gospodynię uczty. – Za to wszystko, co Twój syn zrobił dla mojej córki, ten placek to jest kropla w morzu. – Wyszeptała ze wzruszeniem.
- Daj spokój, Jasmine. Wiesz doskonale, że ten układ wspaniale działa w obie strony. Gdyby nie Raven…
- Moje drogie panie, nie rozmawiajmy w progu. Wejdźmy do środka i zacznijmy ucztę, bo zapachy dolatują do mnie, doprawdy nieziemskie. – Wysoki szpakowaty mężczyzna odezwał się do zgromadzonych i objął przejętą Jasmine Sunshine.
- Eric, Eric. Zupełnie jak moi chłopcy. Czy wy wszyscy myślicie tylko o jedzeniu? – Mary zapytała z uśmiechem na twarzy.
- Mary, to jest wpisane w naszą naturę. Sama mówisz, że przez żołądek do serca mężczyzny. – Syriusz właśnie schodził po schodach zawiązując muchę pod szyją. Jak zwykle zniewalająco przystojny zrobił wrażenie na Raven, która stał obok rodziców i przyglądała się z uśmiechem całej sytuacji. – Raven, moja droga, piękna przyjaciółko. Wyglądasz niesamowicie. Zapraszam Cię do środka, bo ta rozmowa może jeszcze trwać i trwać.
- Oh, Ty to potrafisz zawsze świetnie wyczuć moment! – Mary klepnęła go w ramię i otarła jedną zbłąkaną łzę wzruszenia. – Zapraszam Was.
Weszli do środka i zasiedli do kolacji. Miłym rozmowom i śmiechom nie było końca. Opowiadali sobie anegdoty, Syriusz i Mary z Hogwartu, a rodzina Sunshine z mugolskich szkół.
- I po dwóch godzinach tego chłopaka znalazła zamkniętego w sali moja nauczycielka biologii. Derek był tak przestraszony, że nie miał nawet ochoty opowiadać o tym, skąd na jego ciele i włosach wzięła się ta zielona farba! Przez tydzień go z tego odszorowywali. Farba olejna! A on biedny chodził później do szkoły i przezywaliśmy go Green Goblin! – Eric wczuł się właśnie w opowieść o Dereku Pickermanie, który w jego szkole lubił czasem sprawić łomot słabszym, aż w końcu trafił na silniejszego od siebie. – A dziś ten sam Derek jest kardiologiem! Najlepszym w regionie! Często śmiejemy się z Jasmine, że leczy teraz serca, które w młodości wprawiał w palpitacje!
Całe towarzystwo zaśmiewało się do łez. Nawet Syriusz, który mugolskiej wybryki uważał za słabe i niezbyt zabawne. Chociaż wymalowanie kolesia niezmywalną farbą to jest coś. Zwłaszcza gdy koleś ten należy do grupy typowych żartownisi i zna różne metody zwabiania w pułapki.
Tym razem Raven zaczynała opowiadanie o pewnej Annie, gdy z góry doszło do nich dziwne stukanie.
Dźwięk tak nagle jak się pojawił tak szybko ustał. Raven właśnie otwierała usta, by dokończyć opowieść, gdy usłyszeli brzęk tłuczonego wazonu z półpiętra.
- Na Merlina to mój zabytkowy wazon! – Mary zerwała się od stołu i pobiegła na schody. Po chwili dołączyli do niej pozostali.
Wazon rozleciał się na kawałki, a kwiaty ze środka rozsypały się po schodach.
- Jak to się stało? – Na odpowiedź nie musiała długo czekać. Nad ich głowami dało się słyszeć trzepotanie skrzydeł. Syriusz już wiedział, że to jego prezent, który Mary miała dostać dopiero jutro. – A cóż to za stworzenie?
Raven roześmiała się, gdy papuga bezceremonialnie usiadła na ramieniu jej ojca. Gdy Syriusz wyciągnął rękę by schwytać stworzenie, papuga natychmiast poleciała do salonu. Domownicy i goście ruszyli za nią. Papuga w tym czasie zdążyła już podziobać obraz przedstawiający plażę i zbić drugi wazon – prezent od Jamesa Seniora.
- Kto sprowadził pod mój dach tego ptaka? – Mary zagrzmiała ze złości.
- No tłumacz się, tłumacz. Ja chętnie tego posłucham. – Raven spojrzała na Syriusza z nieukrywanym uśmiechem satysfakcji i założyła ręce na piersiach.
- Sama mówiłaś, że nie masz do kogo buzi otworzyć jak nie ma Seniora, to Ci chciałem taki prezent sprawić! – Uchylił się przed nadlatującym ptakiem.
- Eric, uważaj! Łap go, leci w twoją stronę! – Jasmine zawołała do męża.
Eric odwrócił głowę i w momencie gdy papuga przelatywała nad jego głową wyciągnął ręce w jej kierunku. Zrobił to tak nieuważnie, że stracił równowagę. W tej chwili wszyscy wciągnęli powietrze do płuc, ale było już za późno na ratunek. Eric chybił, nie złapał przelatującego ptaka, całkowicie stracił równowagę i runął całym ciałem na stół z kolacją wigilijną. Wiekowy stół nie wytrzymał – złamana noga poskutkowała zjechaniem wszystkich potraw na głowę Erica.
Przez długą chwilę nikt się nie ruszał, poza papugą, która siedząc na zegarze w rogu pomieszczenia skrzeczała co chwila i machała skrzydłami. Spod białego obrusu dało się słyszeć prychnięcie i cichy chichot.
Mary podeszła do szczątków stołu i odsłoniła zapaskudzony obrus. Eric leżał wśród tych wszystkich potraw z miną ucieszonego szczeniaczka i śmiał się. Do niego dołączył Syriusz potężnym prychnięciem. Następna roześmiała się Raven. Ostatnie dołączyły obie panie.
- Jeśli chodzi o przyjmowanie gości to Mary jest od dziś numerem jeden w Dolinie Godryka! – Usiadł śmiejący się Eric, a talerze za jego plecami zsunęły się z połamanego stołu na ziemię. – Twój mąż nie uwierzy, jak mu powiem, że siedziałem w twoich potrawach, a pudding miałem na czole.
- Nawet James w to nie uwierzy! Tyle go ominęło! – Syriusz aż przysiadł na krześle.
- Kolacja była fantastyczna, Mary! Tyle atrakcji podczas wieczornego wyjścia do znajomych dawno nie miałam! – Jasmine nachyliła się nad mężem i próbowała zmazać ściereczką wspomniany wcześniej pudding.
- Nawet nie zabiję Syriusza za tę papugę, ale kara musi być. Będzie cały wieczór sprzątał. – Mary zaśmiała się, choć było jej trochę niezręcznie, że tak niewiele rzeczy przygotowanych przez nią na kolację zostało skonsumowanych.
Gdy podnieśli Erica i trochę uporządkowali salon za pomocą magii włączyli muzykę na gramofonie. W atmosferze radości i wesołości tańczyli i rozmawiali do późnego wieczora. No może poza Syriuszem, który dostał jeszcze jedno ważne zadanie: schwytać i dotransportować papugę do klatki.