Rozeźlona Dorcas kolejny raz załomotała do drzwi łazienki –
znów bez rezultatu. Do jej uszu dotarł tylko odgłos głośnego szlochania.
Warknęła głośno poirytowana i z całej siły kopnęła w drzwi.
- Lily! Otwieraj, do cholery!
Co takiego wydarzyło się w Pokoju Wspólnym? Dlaczego Lily
zabarykadowała się w łazience, skoro pięć minut temu wychodziła z dormitorium,
jakby szła na wojnę? Co takiego odstawił Potter i dlaczego krzyczał tak głośno,
że słyszał to chyba cały Hogwart?
- Od niej niczego się raczej nie dowiemy. – Odezwała się
Lorraine, jakby czytała Dorcas w myślach. – Zostawmy ją, chyba potrzebuje
trochę samotności.
Lori zeskoczyła ze swojego łóżka i otworzyła drzwi
dormitorium, gestem zachęcając Dorcas, by poszła za nią.
Kiedy dziewczęta zeszły na dół, w Pokoju Wspólnym wciąż
panowała konspiracyjna cisza. Gryfoni szeptali do siebie, co jakiś czas
rzucając ukradkowe spojrzenia na kanapę przed kominkiem, na której siedzieli
trzej Huncwoci. Czwartego – sprawcy całego zamieszania – brakowało. Dorcas westchnęła
ciężko i przysiadła na poręczy fotela, zajmowanego przez Syriusza.
- Czy możecie nas oświecić, co się tutaj wydarzyło? –
Zapytała, zerkając po kolei na każdego z chłopaków.
- A co, ogłuchłaś? Myślałem, że słyszał ich cały zamek! –
Warknął Black.
- Och nie zgrywaj się! Pewnie, że słyszałam. Zastanawiamy
się z Lori, co było przyczyną takiego obrotu spraw.
- Dlaczego James jest taki wściekły? – Sprecyzowała pytanie
Lorraine.
- Ruda strzeliła Jamesa zaklęciem, chłop wpadł na ścianę,
nabił sobie guza i, delikatnie mówiąc, nieźle wkurwił. Resztę mieliście wszyscy
okazję usłyszeć…
- Zaraz, zaraz. – Remus poruszył się nerwowo w drugim
fotelu. – To nic nie wyjaśnia! Dlaczego Lily zaatakowała Jamesa?!?!
- Bo jest durną bździągwą! – Oburzył się Syriusz.
- To również nic nie wyjaśnia, Łapo. Zacznij, proszę od
początku. – Remus rozumiał coraz mniej i coraz bardziej go to niepokoiło.
- Gdy wracaliśmy z treningu zaczepili nas Malfoy z
Andersonem. – Syriusz westchnął poirytowany, ale kontynuował. – Ta blond-szmata
zaczęła wyzywać Lily, ewidentnie szukając zaczepki. James wściekł się i
przyłożył Malfoyowi, najprawdopodobniej łamiąc mu nos.
- Brawo! – Ucieszył się Peter, ale wszyscy go zignorowali,
czekając na kontynuację opowieści Blacka.
- Nie byliśmy w nastroju do pojedynków, więc zostawiliśmy
ich i chcieliśmy iść na kolację. Wtedy ten wypierdek gumochłona strzelił mi w
plecy oszałamiaczem.
- Co za łajza! – Oburzył się Remus.
- No łajza! James zarobiłby drugiego, gdyby w porę się nie
zasłonił. Przywrócił mi świadomość i odpowiednio potraktował naszych rycerskich
Ślizgonów.
- I niech zgadnę – Wtrąciła Dorcas. – Tu na scenę wkroczyła
Lily.
- Dokładnie! Zobaczyła jak James wiesza Malfoya pod sufitem,
a później rzuca nim o ścianę. No i zaczęła się awantura.
- Dlaczego nie dała mu wyjaśnić, że…
- Bo jest durną PIZDĄ, Meadowes! – Wściekł się Black,
przerywając niekulturalnie Dorcas.
- Łapo… - Remus próbował ostudzić przyjaciela.
- Co?! Chcesz jej bronić?! Daj spokój Remusie! Jest idiotką
i tyle! Zobaczyła końcówkę i zrobiła awanturę, nie pytając, co się stało. A na
koniec nastrzelała Jamesowi po pysku i użyła na nim EXPULSO! Więc nie broń jej,
kurwa, bo na to nie zasługuje! To ona powinna teraz przepraszać Jamesa.
- Jak się czuje James? – Lori spojrzała na schody prowadzące
do dormitorium chłopców, jakby spodziewała się ujrzeć w nich Pottera.
- Jest wkurwiony i pewnie bolą go plecy. – Burknął Peter. –
A Ty, jakbyś się czuła po takim zaklęciu?
- To co z nimi zrobimy? – Zapytała ponownie, całkowicie
ignorując pytanie Petera.
- NIC! – Oburzył się Syriusz. – Nie zamierzam się w to
wpieprzać! Ruda sama sobie nawarzyła piwa i niech je teraz sama wypije. Możecie
jej tylko ode mnie przekazać, że jest idiotką i tyle! Idę spać! – Syriusz wstał
z fotela i poczłapał na schody.
- A Ty co o tym myślisz, Remusie? – Dorcas zmarszczyła brwi
i zerknęła na Lunatyka.
- Niestety, choć mniej wulgarnie, muszę się zgodzić z
Syriuszem. Z całej opowieści wynika jasno, że Lily za szybko sięgnęła po
różdżkę, ale nie będę jej tego tłumaczył. Czuję, że w tej patowej sytuacji
nawet mnie nie posłucha. Muszą oboje ochłonąć i załatwić między sobą. – Wstał z
fotela i pożegnał się grzecznie.
Peter cmoknął Lorraine w policzek i podążył za Remusem.
- Merda! Ale się
porobiło! – Lori chwyciła się za głowę.
- Chodźmy do niej! – Dorcas poderwała się z fotela i pognała
do dormitorium dziewcząt.
Zastały Lily leżącą na łóżku. Twarz ukryła w poduszce i
łkała cicho. Dorcas powoli podeszła do przyjaciółki i pogłaskała ją po plecach.
Było jej strasznie szkoda Rudej, ale wiedziała, że im szybciej dziewczyna pozna
całą historię, tym łatwiej będzie się pogodzić tej dwójce.
- Lily… Kochanie, musimy porozmawiać. – Zaczęła delikatnie.
- Tu nie ma o czym rozmawiać! – Wypłakiwała oczy w poduszkę.
– TO KONIEC!
- Lily, nie znasz całej historii… - Do rozmowy włączyła się
Lori, siadając na łóżku.
- Jakiej historii?! – Ruda poderwała się i z wściekłą miną
spojrzała na przyjaciółki. – Tu nie ma żadnej historii! Znęcał się nad
Malfoyem! Nie chciał mnie słuchać! Musiałam go rozbroić, a później… później…
same słyszałyście… - zaniosła się głośnym płaczem, opadając w ramiona Dorcas.
- Znamy nieco inną wersję wydarzeń. – Odezwała się Dorcas
głaszcząc Rudą po plecach. – James nie znęcał się nad Malfoyem, tylko bronił
Syriusza…
- Co takiego?! – Lily zdziwiona, spojrzała na przyjaciółkę.
– Wcisnęli Ci jakiś kit, a Ty będziesz go teraz bronić?
- Posłuchaj, Lily! – Dorcas była coraz bardziej poirytowana
tępotą dziewczyny. – Wpadłaś do holu na sam koniec przedstawienia. Syriusz
opowiedział nam całą historię i jestem pewna, że nie kłamał. Jeśli pamiętasz,
byłam z nim i znam go trochę. Jeśli chodzi o opowiadanie kłamstw związanych z
zatuszowaniem huncwockich wybryków, to nie mają sobie równych, ale widać to po
nich. Widać, kiedy kłamią, udając aniołki, ale nie tym razem. Łapa był naprawdę
wściekły. To Ślizgoni ich sprowokowali! Najpierw Malfoy zaczął obrażać Ciebie,
więc James mu przyłożył…
- Widzisz!!! – Krzyknęła Lily, jakby nie dotarły do niej
słowa przyjaciółki. Otworzyła usta, by naskoczyć na Pottera, ale Dor nie dała
jej dokończyć.
- James strzelił go pięścią w nos! Przestań Lily, nawet nie
wyciągnął różdżki…
- Nieprawda! Widziałam jak…
- ZAMKNIJ SIĘ RUDA WIEDŹMO I SŁUCHAJ! – Uciszyła ją
skutecznie Lori. – Kiedy James z Syriuszem odchodzili w stronę Wielkiej Sali,
to Malfoy ich zaatakował. Powalił Blacka zaklęciem! Strzelił mu oszałamiaczem w
plecy, jakiś kompletny kretyn, mój ojciec wziąłby go na warsztat. – Zauważyła
wyczekujące spojrzenie Dorcas i natychmiast kontynuowała. – James był na tyle
szybki, że obronił siebie i Syriusza. To nie miało nic wspólnego ze znęcaniem
się.
- Kochana, uważam, że źle zrobiłaś i powinnaś przeprosić
Jamesa.
- Mam go przeprosić?!?! – Ruda oniemiała spojrzała na
przyjaciółkę. – Czy Ty słyszałaś, jak mnie wyzywał?! Jak się wydzierał? Zrobił
ze mnie pośmiewisko przy wszystkich Gryfonach.
- Jeśli dla Ciebie ważniejsza jest opinia innych ludzi, niż
to, że podniosłaś rękę na swojego chłopaka, to ja już nic nie rozumiem. Jakby
mi ktoś powiedział tydzień temu, że tak go znienawidzisz w kilka chwil, to bym
tę osobę śmiechem zabiła, bo nie wyobrażam was sobie oddzielnie. – Broniła
Jamesa Lori, przy okazji próbując wpłynąć jakoś na uczucia dziewczyny. – Obie
uważamy, że to Ty powinnaś go pierwsza przeprosić.
- Po moim trupie! – Wysyczała Ruda, odtrąciła ramiona
Dorcas, rzuciła się na łóżko i ponownie schowała twarz w poduszce. – Niezłe z
Was przyjaciółki! Bardzo dziękuję za takie porady! Dajcie mi spokój.
- Jesteś najwspanialszą dziewczyną, jaką znam, tyle że
czasami bywasz prawdziwą pizdą! Jako przyjaciółka czuje się zobowiązana, żeby
Cię o tym poinformować. – Dorcas podniosła się z łóżka Rudej, a następnie
zamknęła się w łazience.
- Trzeba najpierw pytać, a dopiero później rzucać zaklęcia.
– Skwitowała Lorraine i także odeszła, pozostawiając Lily pogrążoną w ponurych
myślach.
Czy to, co powiedziały dziewczyny, było prawdą? Czy Malfoy
naprawdę sprowokował Jamesa? A może była to tylko kolejna bajeczka wymyślona na
poczekaniu? Te myśli spędzały Lily sen z powiek, przez całą noc. Jakby nie
było, James nie miał prawa tak na nią nawrzeszczeć! Odruchowo potarła bolący
nadgarstek. Pogroził, że też ją uderzy, jeśli sytuacja się powtórzy! Jak tak
mógł, po tych wszystkich deklaracjach miłości? Była teraz na niego tak
wściekła, że nawet nie wyobrażała sobie, że może go przepraszać! NIE, to absolutnie
nie wchodziło w grę! To on powinien przeprosić ją pierwszy!
Gdy nastał ranek, wciąż czuła złość i żal do Jamesa.
Szykując się do zejścia na śniadanie, miała wielką ochotę jeszcze raz rzucić
nim o ścianę. Na domiar złego jej dwie niby-przyjaciółki opuściły dormitorium,
nie odzywając się do niej ani słowem.
Wściekła jak osa zarzuciła torbę na ramię i zeszła do Pokoju
Wspólnego, a tam… No tak, oczywiście! Jakże mogło być inaczej! Los jak zwykle
płatał figle, musiała wpaść akurat na NIEGO! James rzucił jej jadowite
spojrzenie, prychnął lekceważąco i ruszył w kierunku portretu Grubej Damy.
- I czego prychasz, dupku?! – Czy naprawdę powiedziała to na
głos? Chyba tak, bo odwrócił się i powoli ruszył w jej stronę. Czyżby zamierzał
spełnić obietnicę? – Co będziesz próbował mnie oszołomić?!
- Nawet nie chce mi się sięgać po różdżkę, wariatko! –
Podszedł tak blisko, że musiała zadrzeć głowę do góry, żeby spojrzeć mu w oczy.
- WARIATKO?! Jak śmiesz! To Ty zachowałeś się jak wariat! I
dupek na dodatek.
- Uświadamiam Ci, że to oni nas zaatakowali, my się tylko
broniliśmy! Ale widzę, że mało Cię to już obchodzi!
- Obchodzi mnie to, jak na mnie nawrzeszczałeś!
- Przypominam Ci, że to TY rzuciłaś mną o ścianę! – Krzyknął,
zaciskając dłonie w pięści. „Naprawdę jest taką idiotką, czy chora duma, nie
pozwala jej przyznać się do winy? Już mam to gdzieś!” I nie chciał dłużej
kontynuować tej bezsensownej pyskówki.
- Jeśli nie zamierzasz przyznać, że popełniłaś błąd, to…
- To co?! – Warknęła. – Znów na mnie nawrzeszczysz? – Uśmiechnęła
się kpiąco.
- Absolutnie! Szkoda mi strzępić język! Nie chce mi się z
Tobą gadać. Jesteś stukniętą szajbuską, która nie potrafi przyznać się do
błędu!
- Teraz to przegiąłeś! Nie jestem stuknięta!
- Owszem – jesteś! I powiem Ci jeszcze coś: mam tego dość!
To koniec Evans! – Odwrócił się na pięcie i wyszedł z Pokoju Wspólnego.
Lily stała oniemiała, z otwartymi ustami, nie wierząc w to,
co właśnie usłyszała. Zostawił ją? Naprawdę z nią zerwał? ON? James, który
podobno był w niej do szaleństwa zakochany? Zapiekły ją oczy, a po policzkach
popłynęły łzy.
*
Szybko przemierzał korytarze zamku, lecz zamiast do Wielkiej
Sali poszedł do jednej z Huncwockich kryjówek. Usiadł na podłodze i ostrożnie
oparł się o ścianę, Plecy wciąż go bolały. Wziął kilka głębokich oddechów, żeby
się uspokoić. Rany Boskie! Zakończył właśnie związek z ukochaną kobietą! Ale
jak miał inaczej postąpić? Wciąż był na nią wściekły. Do momentu burzliwej
rozmowy był przekonany, że gdy Lily pozna szczegóły wczorajszych wydarzeń,
przyzna mu rację i przeprosi za ten nieuzasadniony atak na niego. Tymczasem
odwróciła kota ogonem i zrobiła z siebie ofiarę! Schował głowę w dłoniach i
westchnął wciąż wściekły. Jak mogła zachować się tak niesprawiedliwie, poczuł
jak łzy smutku i złości gromadą mu się pod powiekami. Dlaczego zachowała się
tak podle? Przecież mówiła mu, że go kocha! Gdyby tak było, powinna wysłuchać
go. Jakże się rozczarował! Tak to był koniec romansu stulecia, jeśli Lily się
nie ocknie, na pewno nie wrócą już do siebie. Wstał i przetarł dłonią wilgotne
oczy. Nie będzie rozpaczał! Nie po tym, jak go potraktowała. Poprawił torbę na
ramieniu i ruszył do Wielkiej Sali.
*
James rozejrzał się dokładnie po Wielkiej Sali, dopiero gdy
upewnił się, że Evans tu nie ma, podszedł do stołu Gryfonów i usiadł obok
Syriusza. Wśród przyjaciół zapanowała konspiracyjna cisza, wszyscy przyglądali
mu się z dziwnym lękiem na twarzach. Oczywiście przerwał im plotkowanie o
wydarzeniach wczorajszego wieczora. Co za banda starych pleciuchów!
- No, co?! – Zapytał, nie mogąc znieść dłużej tych spojrzeń.
- Nic, nic. – Remus spuścił wzrok i gorliwie zaczął mieszać
w misce z owsianką.
- Posłuchaj, James. – Odezwała się Dorcas. – Wczoraj
próbowałyśmy, obie z Lori, wyjaśnić Lily, co się wydarzyło i przemówić jej do
rozsądku. Niestety nie chciała z nami rozmawiać i jak głupia obstawiała przy
swoim.
- Zupełnie niepotrzebnie, droga koleżanko. – James nalał
sobie kubek kawy. – Rozmawiałem z nią dzisiaj.
- Naprawdę???
Widelec Petera wypadł mu z dłoni i z cichym brzękiem upadł
na kamienną posadzkę.
- Tak, wymieniliśmy się poglądami. – Był z siebie dumny, że
potrafił zachować taki spokój, gdy wszyscy wokół emanowali nadmierną
ekscytacją.
- I co? – Zapytała ostrożnie Lori. – Doszliście do
porozumienia?
- Raczej nie nazwałbym tego porozumieniem. Prędzej wymianą
informacji. Wyjaśniłem jej, co myślę o naszym związku. – Uśmiechnął się brzydko
i upił łyk kawy. – Był całkowicie bezsensowny.
- Co masz na myśli, mówiąc: „był”? – Zapytał ostrożnie
Remus.
- Dokładnie to, że BYŁ: czas przeszły! Rozstaliśmy się.
Dziewczęta wydały z siebie jęk niedowierzania, Syriusz
skamieniał z łyżką zwieszoną między miseczką płatków a ustami, Peter znów
upuścił widelec, natomiast Remus zamknął oczy i ze smutkiem pokręcił głową, z
niedowierzaniem, że spełniły się jego najgorsze obawy.
- James nie możecie z powodu jednej głupiej kłótni… -
zaczęła Dorcas, ale Potter nie dał jej dokończyć.
- Co nie możemy? – Warknął, tracąc panowanie. – Co nie
możemy, Dorcas?! Naskoczyła na mnie, nawrzeszczała, zanim jeszcze cokolwiek wyjaśniłem!
Podniosła na mnie różdżkę, zupełnie bezpodstawnie, nie daje sobie nic
powiedzieć i wytłumaczyć! A dziś przeszła samą siebie odwracając kota ogonem i
oczekując, że to JA będę ją za to przepraszał!
- Durna pipa! – Skomentował Syriusz z ustami pełnymi
płatków.
- Dokładnie! – Potwierdził James. – W tej sytuacji, sami
rozumiecie, że to wszystko nie ma sensu. Dopóki Evans nie nabierze rozumu, nie
zamierzam z nią nawet gadać. I Wy też dajcie spokój, bo zaczynacie mnie
wkurzać. Może się wydawać, że jestem dupkiem bez serca, ale mam uczucia i nie
mam ochoty na wojnę jeszcze z Wami.
Wszyscy spojrzeli po sobie zszokowani słowami Jamesa i tym z
jakim spokojem o tym mówił.
Czy to naprawdę ostatecznie koniec? – Zastanawiała się
Dorcas, zmierzając na zajęcia z Transmutacji. – W jakim stanie była Lily? Nie
pojawiła się na śniadaniu.
Dorcas miała wyrzuty sumienia, że rano zostawiła
przyjaciółkę samą. Lily musiała czuć się potwornie, a ona ją opuściła w
potrzebie! Odetchnęła z ulgą, gdy ujrzała Rudą stojącą pod klasą Transmutacji.
Wyglądała na spokojną i opanowaną, jednak zdradzały ją podkrążone oczy i
czerwone spojówki.
James przeszedł obok niej, nawet nie zaszczycając jej
spojrzeniem. Lily także zdawała się go nie zauważać, jednak drgnęła lekko, gdy
„przypadkowo” zahaczył ją torbą. Dorcas podeszła do przyjaciółki i uśmiechnęła
się przepraszająco.
- Cześć.
- Cześć…
- Przepraszam za wczoraj i za to, że Cię dzisiaj zostawiłam
samą. – Zaczęła niepewnie.
- Nie szkodzi, nie gniewam się. – Lily westchnęła cicho i
wreszcie spojrzała na przyjaciółkę.
- James… to znaczy, eee… słyszałam, co się dzisiaj wydarzyło
i… - Kulawo próbowała zagadać do przyjaciółki, ale ta natychmiast jej
przerwała.
- Pewnie cały zamek aż huczy od plotek. – Fuknęła gniewnie
Lily i splotła ręce na piersiach.
- Nie, zamek nie. Ale wieża Gryffindoru tak. – Dor próbowała
się uśmiechnąć i nieudolnie poprawić humor Rudej. – Naprawdę zamierzasz to tak
zakończyć?
- Naprawdę. W tej kwestii mamy różne zdanie i nie mam ochoty
znów się o to kłócić. I proszę Cię, nie rozmawiajmy o tym więcej! – Lily
zamknęła oczy, wzięła kilka głębokich oddechów. Otworzyła lekko zaczerwienione
oczy, zarzuciła torbę na ramię i weszła do klasy, tym samym ostatecznie kończąc
rozmowę.
*
Kolejny październikowy piątek dobiegł końca. Deszcz zaciekle
bębnił w szyby, a wiatr zrywał z drzew ostatnie liście i łamał gałęzie.
Lily siedziała na swoim łóżku opatulona kocem i pogrążona w
ponurych myślach. „Tak, kolejny koszmarny dzień nareszcie się kończy. Jednak,
czy uda mi się zasnąć nim nastąpi kolejny podły poranek? To już tydzień… Nie,
nie tydzień. Osiem dni, dziewięć godzin i…” – spojrzała na zegarek od Colina,
który teraz nosiła na ręce. – „piętnaście minut”.
Ten zegarek przywołał kolejne bolesne wspomnienie…
… Usiadła w fotelu, w
Pokoju Wspólnym i wyciągnęła z torby czarne, prostokątne pudełko. Jak długo
miała jeszcze na niego czekać? A może już dawno poszedł na śniadanie? Wstała i
zrobiła rundkę dookoła pokoju. Była właśnie przed kominkiem, gdy usłyszała skrzypnięcie
drzwi i głosy Huncwotów. Czy oni zawsze musieli chodzić całą grupą? Poczuła,
jak opuszcza ją cała odwaga.
- Zaczekaj, Potter. –
Odezwała się cicho, gdy chłopcy pojawili się w Pokoju Wspólnym. Spojrzał na nią
nieco zaskoczony.
- Dogonię Was. – Rzucił
do kolegów i podszedł do niej. – Czego chcesz, Evans? – Przyjął postawę
nonszalanckiego dupka bez uczuć, ale w głębi duszy rwał się tęsknie do jej
ciała.
- Chcę Ci to zwrócić.
– Drżącą ręką wyciągnęła przed siebie prostokątne pudełko.
Rzucił na nie okiem i
od razu je rozpoznał. Spiął się i jeszcze bardziej łaknął ukojenia w jej
drobnych na pozór ramionach. Godzinami patrzył ukradkiem, jak przeżywa całą
sytuację. Jego początkowe zdenerwowanie i powierzchowna ignorancja dla niej
ustąpiły miejsca ogromnej tęsknoty niepokazywanej nikomu i tłumionej głęboko
wewnątrz.
- To był prezent. –
Starał się brzmieć naturalnie. – Nie powinnaś go oddawać.
Lily zauważyła, że na
jego twarzy pojawił się jakiś cień, coś zakłóciło jego codzienny spokój. Nie
potrafiła odgadnąć co to takiego. Złość? Smutek? Rozczarowanie? Niechęć? Nie
miała pojęcia.
- To był absurdalnie
drogi prezent i nie zamierzam go zatrzymać. – Powiedziała stanowczo. – Zabierz
go. Inaczej odeślę go Twojej mamie.
Nie mógł uwierzyć w
to, co mówiła. Ona naprawdę to zakończyła. W jednej chwili zrozumiał to i złość
wzięła górę nad innymi uczuciami. Uśmiechnął się złośliwie. Tak, teraz była
pewna, że go rozzłościła.
- Szkoda, żeby się
zmarnował. – Wysyczał, wciąż uśmiechając się paskudnie. – Na pewno znajdę
dziewczynę, która będzie umiała docenić taki prezent. – Zabrał pudełko i
schował je do wewnętrznej kieszenie szaty. – Coś jeszcze?
Lily oniemiała.
Patrzyła na niego tępo, nie wierząc w to, co usłyszała. Pod jej powiekami
zaczęły gromadzić się łzy. Musiała uciekać! Nie mogła się teraz rozpłakać. Nie
mogła mu pokazać, jak bardzo zraniły ją jego słowa.
- Nie, nic więcej. –
Wydukała, wciąż nie mogąc ruszyć się z miejsca.
- Świetnie! – Teraz
zauważył w jej oczach łzy. Znów zobaczył na jej twarzy, że zadał o jeden cios
za dużo. Mógł sobie darować ten komentarz. „Stało się, trudno. Sama jest sobie
winna”. Odwrócił się na pięcie i opuścił Pokój Wspólny…
Czy on naprawdę tak myślał? Czy tylko chciał wbić jej
kolejną szpilę?! Przecież robił tak każdego dnia, jakby była jakąś pieprzoną
laleczką voodoo. Poczuła, jak oczy robią jej się wilgotne. Jedna samotna łza
popłynęła po jej policzku. Do niej po chwili dołączyła kolejna i kolejna… Po
chwili płakała rzewnie, nie mogąc powstrzymać łez. NIE! Nie mogła płakać, nie
zasłużył na to, by wylewać przez niego łzy! Nie po tych wszystkich
złośliwościach, jakie usłyszała od niego w tym tygodniu! Zaczęła powracać
pamięcią do jego wrednych odzywek, by opanować łzy i już po chwili smutek
zamienił się w ogromną wściekłość:
„Nie jestem chamem,
Evans. Po prostu nie lubię idiotek, takich jak ty”.
„Skoro urodziłaś się
wrednym babsztylem, to słodką królewną nie umrzesz, Evans”.
A wtedy, gdy przypadkiem podsłuchała jego rozmowę z
Syriuszem…
„-Taaa… Mówiła, że będzie
mnie kochać do końca życia.
- No i co?
- Widziałem ją dziś
rano, wciąż żyje, nie umarła. Co więcej, zdaje mi się, że ma się całkiem nieźle”.
Czy to się kiedyś skończy? Chyba nigdy. Uśmiechnęła się
jednak chytrze. Jej też udało się kilka razy wbić mu szpilę. O! Na przykład wtedy,
podczas śniadania… Jego mina była bezcenna.
„- Jak myślisz Lori,
jeśli wbiję Potterowi widelec w oko, to będę miała kłopoty?”
Taaaak, to było coś. Siedząca obok Dorcas zadławiła się
rogalikiem, Lorraine ochlapała się sokiem, a Syriusz spadł z krzesła.
Od tygodnia grała przed nim twardzielkę, ale tak naprawdę
jej serce było w czarnej dupie i absolutnie nie wiedziała co z tym zrobić. Nie
wiedziała tylko, że on czuje się niemal identycznie…
*
Usiadł na parapecie w Sowiarni i zaciągnął się papierosem z
paczki, którą przysłała mu Raven. Gryzący dym rozrywał mu płuca. Nie lubił palić,
ale musiał się jakoś ukarać za te wszystkie złośliwości, które powiedział Lily
w mijającym tygodniu. Przecież mógł tego uniknąć, mógł po prostu ją ignorować.
A mimo to nagadał jej i to wiele razy! Znów się zaciągnął. Karał ten
niewyparzony język! Przecież to ona zaczęła, gdy oddała mu ten pieprzony
zegarek! Po cholerę to zrobiła?! Przecież to był jej prezent urodzinowy! Takich
podarunków się nie oddaje. A teraz na dodatek nosiła ten ohydny zegarek od
Gordona, jakby go celowo próbowała prowokować! Uśmiechnął się do siebie. Cały
czas udawał, że nic się nie stało, ale w środku było mu cholernie źle. Dlaczego
musiała go tak krzywdzić?!
Usłyszał ciche skrzypnięcie drzwi, a chwilę później ujrzał
głowę Remusa. Chłopak uśmiechnął się przyjaźnie i przysiadł na parapecie obok
Jamesa.
- Jak mnie znalazłeś?
- Wiesz, mógłbym powiedzieć, że to mój nieoceniony intelekt,
ale Mapa mi pomogła. Co masz w butelce? – Remus skinął na szklaną butelkę
owiniętą, zapewne dla niepoznaki, brązowym papierem.
- Eliksir szczęścia. – James wyszczerzył zęby i wyrzucił
niedopałek przez okno.
- A poważnie? – Remus nie dał za wygraną.
- Ognista Whisky, chcesz trochę?
- Nie dzięki. Powiedz mi coś… - Lupin zamyślił się na
chwilę. – Powiedz, dlaczego koniecznie chcesz jej udowodnić, że z Tobą się nie
zadziera?
- To nie tak!
- No więc, jak? – Remus nawet jak na swój charakter,
zachowywał się niezwykle spokojnie, choć Lily była jego przyjaciółką w takim
samym stopniu jak Huncwoci.
- Jeśli teraz jej odpuszczę, będzie myślała, że ma rację! Że
to ja jestem skończonym dupkiem, a sama nie zrobiła nic złego! – Pociągnął łyk
z butelki i się skrzywił. – Poza tym, jestem na nią porządnie wkurwiony. –
Dodał, jednak już nie z taką mocą jak poprzednie zdanie.
- Ale wciąż ją kochasz.
- Tak. Myślę, że tak. Ale złamała mi serce i kiedy widzę ją
taką bezbronną, mam ochotę ranić ją jeszcze bardziej, żeby ostatecznie poczuła
się tak jak ja, kiedy ona mnie krzywdziła, nie wierząc mi i odrzucając moje
starania i miłość.
- Naprawdę nie widzisz nadziei? – Lunatyk zmartwił się nie
na żarty.
- Remusie, przyjacielu drogi. Dobrze wiesz, że to ona
zaczęła i ona musi to zakończyć!
- Szkoda… Byliście taką ładną parą… - Westchnął Remus.
- Masz rację. BYLIŚMY! – James wyciągnął z paczki kolejnego
papierosa, odpalił go i głęboko się zaciągnął.
- Wracam do wieży. A Ty, co zamierzasz? – Remus wstał z
parapetu i podszedł do drzwi.
- Zamierzam dokończyć butelkę i wypalić jeszcze kilka fajek.
*
Remus wszedł do Pokoju Wspólnego i zapadł się w fotelu
całkowicie zrezygnowany. Peter i Syriusz poszli już spać, podobnie jak Lily.
Tylko dziewczęta czekały na rewelacje, jakie przyniesie, ale jedno spojrzenie
na Remusa wystarczyło, by stwierdzić, że na zgodę między zakochanymi są marne
szanse.
- No i co? – Zapytała Lori, mając jeszcze odrobinę nadziei i
nie mogąc dłużej znieść tej ciężkiej niepewności. – Co robi James?
- Znieczula się w Sowiarni.
- Och! Ale rozmawiałeś z nim! Jakie ma plany? Co z nimi
będzie? Remusie, to trwa już tydzień! Tak nie może być. – Meadowes nie mogła
uwierzyć w tę całą głupią sytuację.
- Nic nie poradzimy, Dorcas. – Remus westchnął zrezygnowany.
– Oboje są zbyt dumni, by do siebie wrócić, ale za bardzo w sobie zakochani,
żeby o sobie całkowicie zapomnieć. Czas pokaże, co z nimi będzie. Nam nic się
nie uda zdziałać.
Remus wstał z fotela i udał się do Dormitorium Huncwotów.
Miał nadzieję, że Lily wreszcie zrozumie, jaki popełniła błąd i przeprosi
Jamesa, a jeśli nie… To niech James wreszcie przestanie jej dogryzać!