poniedziałek, 21 września 2015

Rozdział 54

          Rozeźlona Dorcas kolejny raz załomotała do drzwi łazienki – znów bez rezultatu. Do jej uszu dotarł tylko odgłos głośnego szlochania. Warknęła głośno poirytowana i z całej siły kopnęła w drzwi.
- Lily! Otwieraj, do cholery!
Co takiego wydarzyło się w Pokoju Wspólnym? Dlaczego Lily zabarykadowała się w łazience, skoro pięć minut temu wychodziła z dormitorium, jakby szła na wojnę? Co takiego odstawił Potter i dlaczego krzyczał tak głośno, że słyszał to chyba cały Hogwart?
- Od niej niczego się raczej nie dowiemy. – Odezwała się Lorraine, jakby czytała Dorcas w myślach. – Zostawmy ją, chyba potrzebuje trochę samotności.
Lori zeskoczyła ze swojego łóżka i otworzyła drzwi dormitorium, gestem zachęcając Dorcas, by poszła za nią.
        Kiedy dziewczęta zeszły na dół, w Pokoju Wspólnym wciąż panowała konspiracyjna cisza. Gryfoni szeptali do siebie, co jakiś czas rzucając ukradkowe spojrzenia na kanapę przed kominkiem, na której siedzieli trzej Huncwoci. Czwartego – sprawcy całego zamieszania – brakowało. Dorcas westchnęła ciężko i przysiadła na poręczy fotela, zajmowanego przez Syriusza.
- Czy możecie nas oświecić, co się tutaj wydarzyło? – Zapytała, zerkając po kolei na każdego z chłopaków.
- A co, ogłuchłaś? Myślałem, że słyszał ich cały zamek! – Warknął Black.
- Och nie zgrywaj się! Pewnie, że słyszałam. Zastanawiamy się z Lori, co było przyczyną takiego obrotu spraw.
- Dlaczego James jest taki wściekły? – Sprecyzowała pytanie Lorraine.
- Ruda strzeliła Jamesa zaklęciem, chłop wpadł na ścianę, nabił sobie guza i, delikatnie mówiąc, nieźle wkurwił. Resztę mieliście wszyscy okazję usłyszeć…
- Zaraz, zaraz. – Remus poruszył się nerwowo w drugim fotelu. – To nic nie wyjaśnia! Dlaczego Lily zaatakowała Jamesa?!?!
- Bo jest durną bździągwą! – Oburzył się Syriusz.
- To również nic nie wyjaśnia, Łapo. Zacznij, proszę od początku. – Remus rozumiał coraz mniej i coraz bardziej go to niepokoiło.
- Gdy wracaliśmy z treningu zaczepili nas Malfoy z Andersonem. – Syriusz westchnął poirytowany, ale kontynuował. – Ta blond-szmata zaczęła wyzywać Lily, ewidentnie szukając zaczepki. James wściekł się i przyłożył Malfoyowi, najprawdopodobniej łamiąc mu nos.
- Brawo! – Ucieszył się Peter, ale wszyscy go zignorowali, czekając na kontynuację opowieści Blacka.
- Nie byliśmy w nastroju do pojedynków, więc zostawiliśmy ich i chcieliśmy iść na kolację. Wtedy ten wypierdek gumochłona strzelił mi w plecy oszałamiaczem.
- Co za łajza! – Oburzył się Remus.
- No łajza! James zarobiłby drugiego, gdyby w porę się nie zasłonił. Przywrócił mi świadomość i odpowiednio potraktował naszych rycerskich Ślizgonów.
- I niech zgadnę – Wtrąciła Dorcas. – Tu na scenę wkroczyła Lily.
- Dokładnie! Zobaczyła jak James wiesza Malfoya pod sufitem, a później rzuca nim o ścianę. No i zaczęła się awantura.
- Dlaczego nie dała mu wyjaśnić, że…
- Bo jest durną PIZDĄ, Meadowes! – Wściekł się Black, przerywając niekulturalnie Dorcas.
- Łapo… - Remus próbował ostudzić przyjaciela.
- Co?! Chcesz jej bronić?! Daj spokój Remusie! Jest idiotką i tyle! Zobaczyła końcówkę i zrobiła awanturę, nie pytając, co się stało. A na koniec nastrzelała Jamesowi po pysku i użyła na nim EXPULSO! Więc nie broń jej, kurwa, bo na to nie zasługuje! To ona powinna teraz przepraszać Jamesa.
- Jak się czuje James? – Lori spojrzała na schody prowadzące do dormitorium chłopców, jakby spodziewała się ujrzeć w nich Pottera.
- Jest wkurwiony i pewnie bolą go plecy. – Burknął Peter. – A Ty, jakbyś się czuła po takim zaklęciu?
- To co z nimi zrobimy? – Zapytała ponownie, całkowicie ignorując pytanie Petera.
- NIC! – Oburzył się Syriusz. – Nie zamierzam się w to wpieprzać! Ruda sama sobie nawarzyła piwa i niech je teraz sama wypije. Możecie jej tylko ode mnie przekazać, że jest idiotką i tyle! Idę spać! – Syriusz wstał z fotela i poczłapał na schody.
- A Ty co o tym myślisz, Remusie? – Dorcas zmarszczyła brwi i zerknęła na Lunatyka.
- Niestety, choć mniej wulgarnie, muszę się zgodzić z Syriuszem. Z całej opowieści wynika jasno, że Lily za szybko sięgnęła po różdżkę, ale nie będę jej tego tłumaczył. Czuję, że w tej patowej sytuacji nawet mnie nie posłucha. Muszą oboje ochłonąć i załatwić między sobą. – Wstał z fotela i pożegnał się grzecznie.
Peter cmoknął Lorraine w policzek i podążył za Remusem.
- Merda! Ale się porobiło! – Lori chwyciła się za głowę.
- Chodźmy do niej! – Dorcas poderwała się z fotela i pognała do dormitorium dziewcząt.
Zastały Lily leżącą na łóżku. Twarz ukryła w poduszce i łkała cicho. Dorcas powoli podeszła do przyjaciółki i pogłaskała ją po plecach. Było jej strasznie szkoda Rudej, ale wiedziała, że im szybciej dziewczyna pozna całą historię, tym łatwiej będzie się pogodzić tej dwójce.
- Lily… Kochanie, musimy porozmawiać. – Zaczęła delikatnie.
- Tu nie ma o czym rozmawiać! – Wypłakiwała oczy w poduszkę. – TO KONIEC!
- Lily, nie znasz całej historii… - Do rozmowy włączyła się Lori, siadając na łóżku.
- Jakiej historii?! – Ruda poderwała się i z wściekłą miną spojrzała na przyjaciółki. – Tu nie ma żadnej historii! Znęcał się nad Malfoyem! Nie chciał mnie słuchać! Musiałam go rozbroić, a później… później… same słyszałyście… - zaniosła się głośnym płaczem, opadając w ramiona Dorcas.
- Znamy nieco inną wersję wydarzeń. – Odezwała się Dorcas głaszcząc Rudą po plecach. – James nie znęcał się nad Malfoyem, tylko bronił Syriusza…
- Co takiego?! – Lily zdziwiona, spojrzała na przyjaciółkę. – Wcisnęli Ci jakiś kit, a Ty będziesz go teraz bronić?
- Posłuchaj, Lily! – Dorcas była coraz bardziej poirytowana tępotą dziewczyny. – Wpadłaś do holu na sam koniec przedstawienia. Syriusz opowiedział nam całą historię i jestem pewna, że nie kłamał. Jeśli pamiętasz, byłam z nim i znam go trochę. Jeśli chodzi o opowiadanie kłamstw związanych z zatuszowaniem huncwockich wybryków, to nie mają sobie równych, ale widać to po nich. Widać, kiedy kłamią, udając aniołki, ale nie tym razem. Łapa był naprawdę wściekły. To Ślizgoni ich sprowokowali! Najpierw Malfoy zaczął obrażać Ciebie, więc James mu przyłożył…
- Widzisz!!! – Krzyknęła Lily, jakby nie dotarły do niej słowa przyjaciółki. Otworzyła usta, by naskoczyć na Pottera, ale Dor nie dała jej dokończyć.
- James strzelił go pięścią w nos! Przestań Lily, nawet nie wyciągnął różdżki…
- Nieprawda! Widziałam jak…
- ZAMKNIJ SIĘ RUDA WIEDŹMO I SŁUCHAJ! – Uciszyła ją skutecznie Lori. – Kiedy James z Syriuszem odchodzili w stronę Wielkiej Sali, to Malfoy ich zaatakował. Powalił Blacka zaklęciem! Strzelił mu oszałamiaczem w plecy, jakiś kompletny kretyn, mój ojciec wziąłby go na warsztat. – Zauważyła wyczekujące spojrzenie Dorcas i natychmiast kontynuowała. – James był na tyle szybki, że obronił siebie i Syriusza. To nie miało nic wspólnego ze znęcaniem się.
- Kochana, uważam, że źle zrobiłaś i powinnaś przeprosić Jamesa.
- Mam go przeprosić?!?! – Ruda oniemiała spojrzała na przyjaciółkę. – Czy Ty słyszałaś, jak mnie wyzywał?! Jak się wydzierał? Zrobił ze mnie pośmiewisko przy wszystkich Gryfonach.
- Jeśli dla Ciebie ważniejsza jest opinia innych ludzi, niż to, że podniosłaś rękę na swojego chłopaka, to ja już nic nie rozumiem. Jakby mi ktoś powiedział tydzień temu, że tak go znienawidzisz w kilka chwil, to bym tę osobę śmiechem zabiła, bo nie wyobrażam was sobie oddzielnie. – Broniła Jamesa Lori, przy okazji próbując wpłynąć jakoś na uczucia dziewczyny. – Obie uważamy, że to Ty powinnaś go pierwsza przeprosić.
- Po moim trupie! – Wysyczała Ruda, odtrąciła ramiona Dorcas, rzuciła się na łóżko i ponownie schowała twarz w poduszce. – Niezłe z Was przyjaciółki! Bardzo dziękuję za takie porady! Dajcie mi spokój.
- Jesteś najwspanialszą dziewczyną, jaką znam, tyle że czasami bywasz prawdziwą pizdą! Jako przyjaciółka czuje się zobowiązana, żeby Cię o tym poinformować. – Dorcas podniosła się z łóżka Rudej, a następnie zamknęła się w łazience.
- Trzeba najpierw pytać, a dopiero później rzucać zaklęcia. – Skwitowała Lorraine i także odeszła, pozostawiając Lily pogrążoną w ponurych myślach.
Czy to, co powiedziały dziewczyny, było prawdą? Czy Malfoy naprawdę sprowokował Jamesa? A może była to tylko kolejna bajeczka wymyślona na poczekaniu? Te myśli spędzały Lily sen z powiek, przez całą noc. Jakby nie było, James nie miał prawa tak na nią nawrzeszczeć! Odruchowo potarła bolący nadgarstek. Pogroził, że też ją uderzy, jeśli sytuacja się powtórzy! Jak tak mógł, po tych wszystkich deklaracjach miłości? Była teraz na niego tak wściekła, że nawet nie wyobrażała sobie, że może go przepraszać! NIE, to absolutnie nie wchodziło w grę! To on powinien przeprosić ją pierwszy!
Gdy nastał ranek, wciąż czuła złość i żal do Jamesa. Szykując się do zejścia na śniadanie, miała wielką ochotę jeszcze raz rzucić nim o ścianę. Na domiar złego jej dwie niby-przyjaciółki opuściły dormitorium, nie odzywając się do niej ani słowem.
Wściekła jak osa zarzuciła torbę na ramię i zeszła do Pokoju Wspólnego, a tam… No tak, oczywiście! Jakże mogło być inaczej! Los jak zwykle płatał figle, musiała wpaść akurat na NIEGO! James rzucił jej jadowite spojrzenie, prychnął lekceważąco i ruszył w kierunku portretu Grubej Damy.
- I czego prychasz, dupku?! – Czy naprawdę powiedziała to na głos? Chyba tak, bo odwrócił się i powoli ruszył w jej stronę. Czyżby zamierzał spełnić obietnicę? – Co będziesz próbował mnie oszołomić?!
- Nawet nie chce mi się sięgać po różdżkę, wariatko! – Podszedł tak blisko, że musiała zadrzeć głowę do góry, żeby spojrzeć mu w oczy.
- WARIATKO?! Jak śmiesz! To Ty zachowałeś się jak wariat! I dupek na dodatek.
- Uświadamiam Ci, że to oni nas zaatakowali, my się tylko broniliśmy! Ale widzę, że mało Cię to już obchodzi!
- Obchodzi mnie to, jak na mnie nawrzeszczałeś!
- Przypominam Ci, że to TY rzuciłaś mną o ścianę! – Krzyknął, zaciskając dłonie w pięści. „Naprawdę jest taką idiotką, czy chora duma, nie pozwala jej przyznać się do winy? Już mam to gdzieś!” I nie chciał dłużej kontynuować tej bezsensownej pyskówki.
- Jeśli nie zamierzasz przyznać, że popełniłaś błąd, to…
- To co?! – Warknęła. – Znów na mnie nawrzeszczysz? – Uśmiechnęła się kpiąco.
- Absolutnie! Szkoda mi strzępić język! Nie chce mi się z Tobą gadać. Jesteś stukniętą szajbuską, która nie potrafi przyznać się do błędu!
- Teraz to przegiąłeś! Nie jestem stuknięta!
- Owszem – jesteś! I powiem Ci jeszcze coś: mam tego dość! To koniec Evans! – Odwrócił się na pięcie i wyszedł z Pokoju Wspólnego.
Lily stała oniemiała, z otwartymi ustami, nie wierząc w to, co właśnie usłyszała. Zostawił ją? Naprawdę z nią zerwał? ON? James, który podobno był w niej do szaleństwa zakochany? Zapiekły ją oczy, a po policzkach popłynęły łzy.
*
       Szybko przemierzał korytarze zamku, lecz zamiast do Wielkiej Sali poszedł do jednej z Huncwockich kryjówek. Usiadł na podłodze i ostrożnie oparł się o ścianę, Plecy wciąż go bolały. Wziął kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić. Rany Boskie! Zakończył właśnie związek z ukochaną kobietą! Ale jak miał inaczej postąpić? Wciąż był na nią wściekły. Do momentu burzliwej rozmowy był przekonany, że gdy Lily pozna szczegóły wczorajszych wydarzeń, przyzna mu rację i przeprosi za ten nieuzasadniony atak na niego. Tymczasem odwróciła kota ogonem i zrobiła z siebie ofiarę! Schował głowę w dłoniach i westchnął wciąż wściekły. Jak mogła zachować się tak niesprawiedliwie, poczuł jak łzy smutku i złości gromadą mu się pod powiekami. Dlaczego zachowała się tak podle? Przecież mówiła mu, że go kocha! Gdyby tak było, powinna wysłuchać go. Jakże się rozczarował! Tak to był koniec romansu stulecia, jeśli Lily się nie ocknie, na pewno nie wrócą już do siebie. Wstał i przetarł dłonią wilgotne oczy. Nie będzie rozpaczał! Nie po tym, jak go potraktowała. Poprawił torbę na ramieniu i ruszył do Wielkiej Sali.

*
James rozejrzał się dokładnie po Wielkiej Sali, dopiero gdy upewnił się, że Evans tu nie ma, podszedł do stołu Gryfonów i usiadł obok Syriusza. Wśród przyjaciół zapanowała konspiracyjna cisza, wszyscy przyglądali mu się z dziwnym lękiem na twarzach. Oczywiście przerwał im plotkowanie o wydarzeniach wczorajszego wieczora. Co za banda starych pleciuchów!
- No, co?! – Zapytał, nie mogąc znieść dłużej tych spojrzeń.
- Nic, nic. – Remus spuścił wzrok i gorliwie zaczął mieszać w misce z owsianką.
- Posłuchaj, James. – Odezwała się Dorcas. – Wczoraj próbowałyśmy, obie z Lori, wyjaśnić Lily, co się wydarzyło i przemówić jej do rozsądku. Niestety nie chciała z nami rozmawiać i jak głupia obstawiała przy swoim.
- Zupełnie niepotrzebnie, droga koleżanko. – James nalał sobie kubek kawy. – Rozmawiałem z nią dzisiaj.
- Naprawdę???
Widelec Petera wypadł mu z dłoni i z cichym brzękiem upadł na kamienną posadzkę.
- Tak, wymieniliśmy się poglądami. – Był z siebie dumny, że potrafił zachować taki spokój, gdy wszyscy wokół emanowali nadmierną ekscytacją.
- I co? – Zapytała ostrożnie Lori. – Doszliście do porozumienia?
- Raczej nie nazwałbym tego porozumieniem. Prędzej wymianą informacji. Wyjaśniłem jej, co myślę o naszym związku. – Uśmiechnął się brzydko i upił łyk kawy. – Był całkowicie bezsensowny.
- Co masz na myśli, mówiąc: „był”? – Zapytał ostrożnie Remus.
- Dokładnie to, że BYŁ: czas przeszły! Rozstaliśmy się.
Dziewczęta wydały z siebie jęk niedowierzania, Syriusz skamieniał z łyżką zwieszoną między miseczką płatków a ustami, Peter znów upuścił widelec, natomiast Remus zamknął oczy i ze smutkiem pokręcił głową, z niedowierzaniem, że spełniły się jego najgorsze obawy.
- James nie możecie z powodu jednej głupiej kłótni… - zaczęła Dorcas, ale Potter nie dał jej dokończyć.
- Co nie możemy? – Warknął, tracąc panowanie. – Co nie możemy, Dorcas?! Naskoczyła na mnie, nawrzeszczała, zanim jeszcze cokolwiek wyjaśniłem! Podniosła na mnie różdżkę, zupełnie bezpodstawnie, nie daje sobie nic powiedzieć i wytłumaczyć! A dziś przeszła samą siebie odwracając kota ogonem i oczekując, że to JA będę ją za to przepraszał!
- Durna pipa! – Skomentował Syriusz z ustami pełnymi płatków.
- Dokładnie! – Potwierdził James. – W tej sytuacji, sami rozumiecie, że to wszystko nie ma sensu. Dopóki Evans nie nabierze rozumu, nie zamierzam z nią nawet gadać. I Wy też dajcie spokój, bo zaczynacie mnie wkurzać. Może się wydawać, że jestem dupkiem bez serca, ale mam uczucia i nie mam ochoty na wojnę jeszcze z Wami.
Wszyscy spojrzeli po sobie zszokowani słowami Jamesa i tym z jakim spokojem o tym mówił.
Czy to naprawdę ostatecznie koniec? – Zastanawiała się Dorcas, zmierzając na zajęcia z Transmutacji. – W jakim stanie była Lily? Nie pojawiła się na śniadaniu.
Dorcas miała wyrzuty sumienia, że rano zostawiła przyjaciółkę samą. Lily musiała czuć się potwornie, a ona ją opuściła w potrzebie! Odetchnęła z ulgą, gdy ujrzała Rudą stojącą pod klasą Transmutacji. Wyglądała na spokojną i opanowaną, jednak zdradzały ją podkrążone oczy i czerwone spojówki.
James przeszedł obok niej, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem. Lily także zdawała się go nie zauważać, jednak drgnęła lekko, gdy „przypadkowo” zahaczył ją torbą. Dorcas podeszła do przyjaciółki i uśmiechnęła się przepraszająco.
- Cześć.
- Cześć…
- Przepraszam za wczoraj i za to, że Cię dzisiaj zostawiłam samą. – Zaczęła niepewnie.
- Nie szkodzi, nie gniewam się. – Lily westchnęła cicho i wreszcie spojrzała na przyjaciółkę.
- James… to znaczy, eee… słyszałam, co się dzisiaj wydarzyło i… - Kulawo próbowała zagadać do przyjaciółki, ale ta natychmiast jej przerwała.
- Pewnie cały zamek aż huczy od plotek. – Fuknęła gniewnie Lily i splotła ręce na piersiach.
- Nie, zamek nie. Ale wieża Gryffindoru tak. – Dor próbowała się uśmiechnąć i nieudolnie poprawić humor Rudej. – Naprawdę zamierzasz to tak zakończyć?
- Naprawdę. W tej kwestii mamy różne zdanie i nie mam ochoty znów się o to kłócić. I proszę Cię, nie rozmawiajmy o tym więcej! – Lily zamknęła oczy, wzięła kilka głębokich oddechów. Otworzyła lekko zaczerwienione oczy, zarzuciła torbę na ramię i weszła do klasy, tym samym ostatecznie kończąc rozmowę.
*
           Kolejny październikowy piątek dobiegł końca. Deszcz zaciekle bębnił w szyby, a wiatr zrywał z drzew ostatnie liście i łamał gałęzie.
Lily siedziała na swoim łóżku opatulona kocem i pogrążona w ponurych myślach. „Tak, kolejny koszmarny dzień nareszcie się kończy. Jednak, czy uda mi się zasnąć nim nastąpi kolejny podły poranek? To już tydzień… Nie, nie tydzień. Osiem dni, dziewięć godzin i…” – spojrzała na zegarek od Colina, który teraz nosiła na ręce. – „piętnaście minut”.
Ten zegarek przywołał kolejne bolesne wspomnienie…

Usiadła w fotelu, w Pokoju Wspólnym i wyciągnęła z torby czarne, prostokątne pudełko. Jak długo miała jeszcze na niego czekać? A może już dawno poszedł na śniadanie? Wstała i zrobiła rundkę dookoła pokoju. Była właśnie przed kominkiem, gdy usłyszała skrzypnięcie drzwi i głosy Huncwotów. Czy oni zawsze musieli chodzić całą grupą? Poczuła, jak opuszcza ją cała odwaga.
- Zaczekaj, Potter. – Odezwała się cicho, gdy chłopcy pojawili się w Pokoju Wspólnym. Spojrzał na nią nieco zaskoczony.
- Dogonię Was. – Rzucił do kolegów i podszedł do niej. – Czego chcesz, Evans? – Przyjął postawę nonszalanckiego dupka bez uczuć, ale w głębi duszy rwał się tęsknie do jej ciała.
- Chcę Ci to zwrócić. – Drżącą ręką wyciągnęła przed siebie prostokątne pudełko.
Rzucił na nie okiem i od razu je rozpoznał. Spiął się i jeszcze bardziej łaknął ukojenia w jej drobnych na pozór ramionach. Godzinami patrzył ukradkiem, jak przeżywa całą sytuację. Jego początkowe zdenerwowanie i powierzchowna ignorancja dla niej ustąpiły miejsca ogromnej tęsknoty niepokazywanej nikomu i tłumionej głęboko wewnątrz.
- To był prezent. – Starał się brzmieć naturalnie. – Nie powinnaś go oddawać.
Lily zauważyła, że na jego twarzy pojawił się jakiś cień, coś zakłóciło jego codzienny spokój. Nie potrafiła odgadnąć co to takiego. Złość? Smutek? Rozczarowanie? Niechęć? Nie miała pojęcia.
- To był absurdalnie drogi prezent i nie zamierzam go zatrzymać. – Powiedziała stanowczo. – Zabierz go. Inaczej odeślę go Twojej mamie.
Nie mógł uwierzyć w to, co mówiła. Ona naprawdę to zakończyła. W jednej chwili zrozumiał to i złość wzięła górę nad innymi uczuciami. Uśmiechnął się złośliwie. Tak, teraz była pewna, że go rozzłościła.
- Szkoda, żeby się zmarnował. – Wysyczał, wciąż uśmiechając się paskudnie. – Na pewno znajdę dziewczynę, która będzie umiała docenić taki prezent. – Zabrał pudełko i schował je do wewnętrznej kieszenie szaty. – Coś jeszcze?
Lily oniemiała. Patrzyła na niego tępo, nie wierząc w to, co usłyszała. Pod jej powiekami zaczęły gromadzić się łzy. Musiała uciekać! Nie mogła się teraz rozpłakać. Nie mogła mu pokazać, jak bardzo zraniły ją jego słowa.
- Nie, nic więcej. – Wydukała, wciąż nie mogąc ruszyć się z miejsca.
- Świetnie! – Teraz zauważył w jej oczach łzy. Znów zobaczył na jej twarzy, że zadał o jeden cios za dużo. Mógł sobie darować ten komentarz. „Stało się, trudno. Sama jest sobie winna”. Odwrócił się na pięcie i opuścił Pokój Wspólny…

Czy on naprawdę tak myślał? Czy tylko chciał wbić jej kolejną szpilę?! Przecież robił tak każdego dnia, jakby była jakąś pieprzoną laleczką voodoo. Poczuła, jak oczy robią jej się wilgotne. Jedna samotna łza popłynęła po jej policzku. Do niej po chwili dołączyła kolejna i kolejna… Po chwili płakała rzewnie, nie mogąc powstrzymać łez. NIE! Nie mogła płakać, nie zasłużył na to, by wylewać przez niego łzy! Nie po tych wszystkich złośliwościach, jakie usłyszała od niego w tym tygodniu! Zaczęła powracać pamięcią do jego wrednych odzywek, by opanować łzy i już po chwili smutek zamienił się w ogromną wściekłość:

„Nie jestem chamem, Evans. Po prostu nie lubię idiotek, takich jak ty”.
„Skoro urodziłaś się wrednym babsztylem, to słodką królewną nie umrzesz, Evans”.

A wtedy, gdy przypadkiem podsłuchała jego rozmowę z Syriuszem…

„-Taaa… Mówiła, że będzie mnie kochać do końca życia.
- No i co?
- Widziałem ją dziś rano, wciąż żyje, nie umarła. Co więcej, zdaje mi się, że ma się całkiem nieźle”.

Czy to się kiedyś skończy? Chyba nigdy. Uśmiechnęła się jednak chytrze. Jej też udało się kilka razy wbić mu szpilę. O! Na przykład wtedy, podczas śniadania… Jego mina była bezcenna.

„- Jak myślisz Lori, jeśli wbiję Potterowi widelec w oko, to będę miała kłopoty?”

Taaaak, to było coś. Siedząca obok Dorcas zadławiła się rogalikiem, Lorraine ochlapała się sokiem, a Syriusz spadł z krzesła.
Od tygodnia grała przed nim twardzielkę, ale tak naprawdę jej serce było w czarnej dupie i absolutnie nie wiedziała co z tym zrobić. Nie wiedziała tylko, że on czuje się niemal identycznie…

*
           Usiadł na parapecie w Sowiarni i zaciągnął się papierosem z paczki, którą przysłała mu Raven. Gryzący dym rozrywał mu płuca. Nie lubił palić, ale musiał się jakoś ukarać za te wszystkie złośliwości, które powiedział Lily w mijającym tygodniu. Przecież mógł tego uniknąć, mógł po prostu ją ignorować. A mimo to nagadał jej i to wiele razy! Znów się zaciągnął. Karał ten niewyparzony język! Przecież to ona zaczęła, gdy oddała mu ten pieprzony zegarek! Po cholerę to zrobiła?! Przecież to był jej prezent urodzinowy! Takich podarunków się nie oddaje. A teraz na dodatek nosiła ten ohydny zegarek od Gordona, jakby go celowo próbowała prowokować! Uśmiechnął się do siebie. Cały czas udawał, że nic się nie stało, ale w środku było mu cholernie źle. Dlaczego musiała go tak krzywdzić?!
Usłyszał ciche skrzypnięcie drzwi, a chwilę później ujrzał głowę Remusa. Chłopak uśmiechnął się przyjaźnie i przysiadł na parapecie obok Jamesa.
- Jak mnie znalazłeś?
- Wiesz, mógłbym powiedzieć, że to mój nieoceniony intelekt, ale Mapa mi pomogła. Co masz w butelce? – Remus skinął na szklaną butelkę owiniętą, zapewne dla niepoznaki, brązowym papierem.
- Eliksir szczęścia. – James wyszczerzył zęby i wyrzucił niedopałek przez okno.
- A poważnie? – Remus nie dał za wygraną.
- Ognista Whisky, chcesz trochę?
- Nie dzięki. Powiedz mi coś… - Lupin zamyślił się na chwilę. – Powiedz, dlaczego koniecznie chcesz jej udowodnić, że z Tobą się nie zadziera?
- To nie tak!
- No więc, jak? – Remus nawet jak na swój charakter, zachowywał się niezwykle spokojnie, choć Lily była jego przyjaciółką w takim samym stopniu jak Huncwoci.
- Jeśli teraz jej odpuszczę, będzie myślała, że ma rację! Że to ja jestem skończonym dupkiem, a sama nie zrobiła nic złego! – Pociągnął łyk z butelki i się skrzywił. – Poza tym, jestem na nią porządnie wkurwiony. – Dodał, jednak już nie z taką mocą jak poprzednie zdanie.
- Ale wciąż ją kochasz.
- Tak. Myślę, że tak. Ale złamała mi serce i kiedy widzę ją taką bezbronną, mam ochotę ranić ją jeszcze bardziej, żeby ostatecznie poczuła się tak jak ja, kiedy ona mnie krzywdziła, nie wierząc mi i odrzucając moje starania i miłość.
- Naprawdę nie widzisz nadziei? – Lunatyk zmartwił się nie na żarty.
- Remusie, przyjacielu drogi. Dobrze wiesz, że to ona zaczęła i ona musi to zakończyć!
- Szkoda… Byliście taką ładną parą… - Westchnął Remus.
- Masz rację. BYLIŚMY! – James wyciągnął z paczki kolejnego papierosa, odpalił go i głęboko się zaciągnął.
- Wracam do wieży. A Ty, co zamierzasz? – Remus wstał z parapetu i podszedł do drzwi.
- Zamierzam dokończyć butelkę i wypalić jeszcze kilka fajek.

*
        Remus wszedł do Pokoju Wspólnego i zapadł się w fotelu całkowicie zrezygnowany. Peter i Syriusz poszli już spać, podobnie jak Lily. Tylko dziewczęta czekały na rewelacje, jakie przyniesie, ale jedno spojrzenie na Remusa wystarczyło, by stwierdzić, że na zgodę między zakochanymi są marne szanse.
- No i co? – Zapytała Lori, mając jeszcze odrobinę nadziei i nie mogąc dłużej znieść tej ciężkiej niepewności. – Co robi James?
- Znieczula się w Sowiarni.
- Och! Ale rozmawiałeś z nim! Jakie ma plany? Co z nimi będzie? Remusie, to trwa już tydzień! Tak nie może być. – Meadowes nie mogła uwierzyć w tę całą głupią sytuację.
- Nic nie poradzimy, Dorcas. – Remus westchnął zrezygnowany. – Oboje są zbyt dumni, by do siebie wrócić, ale za bardzo w sobie zakochani, żeby o sobie całkowicie zapomnieć. Czas pokaże, co z nimi będzie. Nam nic się nie uda zdziałać.
Remus wstał z fotela i udał się do Dormitorium Huncwotów. Miał nadzieję, że Lily wreszcie zrozumie, jaki popełniła błąd i przeprosi Jamesa, a jeśli nie… To niech James wreszcie przestanie jej dogryzać!