James wszedł do Pokoju Wspólnego i rozejrzał się w poszukiwaniu swojej ukochanej. Siedziała w najdalszym końcu Pokoju i z zamyśleniem wpatrywała się w okno, podgryzając koniuszek pióra. Podszedł do niej i ostrożnie usiadł na krześle obok. Nie spojrzała na niego, ale wiedział, że jest świadoma jego obecności.
- Lily?
- Nie odzywaj się do mnie, Potter – warknęła.
- Proszę spójrz na mnie.
Odwróciła głowę, James pomyślał, że gdyby miała dar zabijania spojrzeniem, byłby już martwy.
- Kochanie nie złość się – wyciągnął rękę w nadziei, że ona zrobi to samo, zignorowała go jednak, lekko czerwieniejąc.
- Mam się nie złościć?!? Żartujesz sobie? Czy ty w ogóle masz świadomość tego, co zrobiłeś?
- Masz rację, trochę przegięliśmy.
- TROCHĘ! Filch leży w Skrzydle Szpitalnym. Ma połamaną nogę, pięć żeber, palec prawej ręki i wstrząśnienie mózgu! Pani Pomfrey próbuje go połatać, ale na pewno poleży tam kilka tygodni. James, mogliście go zabić!
- Nie przesadzaj, Lily…
- Przesadzam!!! Uważasz, że przesadzam, James?!? Czy choć przez chwilę pomyśleliście o tym, co by się stało, gdyby Filch przyszedł sam? Gdyby mnie tam nie było?!? Kurwa, James! – Uderzyła pięścią w stolik, mając nadzieję, że to złagodzi jej gniew. – Naprawdę jesteście aż tak tępi?! Nie wiecie, jakie są właściwości Diabelskich Sideł? Filch nie jest czarodziejem, nie wie jak należy z nimi walczyć! Gdybym nie przyszła razem z nim, już by nie żył. Nikt nie usłyszałby jego krzyków. Udusiłby się!
- O tym nie pomyśleliśmy – James przygryzł wargę, uzmysławiając sobie jak nieodpowiedzialnie się zachowali i jakie katastrofalne skutki mógł wywołać ich kretyński żart.
- No właśnie, nie pomyśleliście. Nigdy nie myślicie!!! Jesteście bandą kretynów, która nie myśli!!! – Już prawie krzyczała nie panując nad emocjami. – A teraz idź stąd i nie pokazuj mi się na oczy, bo przysięgam, że zrobię ci krzywdę!
- Kochanie, przepraszam…
- Nie mnie powinieneś przepraszać! I nie mów do mnie kochanie!!!
- Czy ty… - James poczuł, jak włosy na karku stają mu dęba a serce wpada w dziki galop. Czy Lily właśnie zamierzała… Zerwał się z krzesła jak oparzony i padł przed nią na kolana. – Lily, błagam… Czy ty… my… chyba nie chcesz…
- Chyba nie, ale poważnie się nad tym zastanawiam – wysyczała przez zaciśnięte zęby – idź stąd, James! – Odwróciła się do niego plecami, uważając rozmowę za zakończoną.
- Lily, proszę...
- Odejdź! Nie pogrążaj się!
Wiedział, że dalsza dyskusja tylko mu zaszkodzi, więc wstał i ruszył do Dormitorium Huncwotów. Lily miała rację, naprawdę zachowali się jak idioci nie myśląc o konsekwencjach. Gdyby jej nie było, Filch by się udusił!
Wszedł do Dormitorium, zamknął drzwi i rzucił się na łóżko, chowając twarz w poduszce.
- Jezu, jacy jesteśmy durni! – Mruknął sfrustrowany.
- Czyli ci nie wybaczyła. – Syriusz podniósł wzrok znad Proroka Codziennego i spojrzał na przyjaciela. – Mam nadzieję, że nas nie wydała.
- Nie wiem, nie miałem odwagi zapytać. Jest porządnie wkurwiona.
- Pogadać z nią? – Do rozmowy wtrącił się Remus.
- Nie! Tylko byś pogorszył sprawę. Ona ma rację, zachowaliśmy się jak idioci.
- Żartujesz! – Oburzył się Syriusz.
- Sam pomyśl, Łapo. Mogliśmy go zabić, gdyby Lily tam nie było…
- Dobra, dobra, przegięliśmy – Black podniósł ręce w geście kapitulacji. – Ale chyba nie zamierzasz się przyznać?
- Powinniśmy, ale nie możemy – westchnął James – Dumbledore wyrzuciłby nas ze szkoły, a matka z domu.
- Jestem tego samego zdania. – Syriusz odetchnął z ulgą – Nie przejmuj się Rudą, przejdzie jej… kiedyś.
- Taaa… kiedyś, może. Teraz poważnie zastanawia się nad tym, czy mnie nie zostawić.
- Może jednak z nią porozmawiam. – Powtórzył propozycję Remus.
- Dajcie jej trochę czasu żeby ochłonęła. – Wtrącił dotąd milczący Peter.
- A za trzy dni są jej urodziny – jęknął James. - Czy przygotowanie przyjęcia niespodzianki, będzie wielkim nietaktem?
- No raczej.
*
Wieści o wypadku Argusa Filcha, rozeszły się po zamku z prędkością błyskawicy. Podczas kolacji huczało jak w ulu. Wszyscy uczniowie przekazywali sobie coraz to nowsze plotki dotyczące popołudniowych wydarzeń. Najbardziej absurdalna głosiła, że Filch próbował popełnić samobójstwo rzucając się ze schodów.
Grobowa cisza, która nagle zapadła w Wielkiej Sali mogła oznaczać tylko przybycie Dyrektora. Wszyscy wstrzymali oddech, gdy Dumbledore wstąpił na katedrę, by zabrać głos.
- Dziś po południu wydarzył się bardzo przykry wypadek, o którym już oczywiście wszyscy wiecie – rozpoczął rozglądając się czujnie po Sali – nasz woźny spadł ze schodów i doznał bardzo poważnych obrażeń. Na szczęście wraca do zdrowia, pod czujnym okiem Pani Pomfrey. Cała sytuacja mogła zakończyć się tragicznie, gdyby nie szybka i skuteczna reakcja jednej z uczennic, której chciałbym stąd podziękować i pogratulować jasności umysłu. – Dumbledore ukłonił się lekko, spoglądając na Lily, która spłonęła rumieńcem i wbiła wzrok w podłogę.
- Mówię o tym wszystkim, dlatego, że niestety nie był to nieszczęśliwy wypadek a oburzający i nieodpowiedzialny zamach na życie Pana Filcha! Tożsamości sprawcy jeszcze nie znamy, ale możecie być pewni, że prędzej czy później winny zostanie zdemaskowany i poniesie srogą karę! – Głos dyrektora zrobił się twardy i surowy, wielu uczniów skuliło się w sobie. – Apeluję do sumienia sprawcy, aby dobrowolnie zgłosił się do opiekuna swojego domu i samowolnie przyznał do winy… Brakuje mi słów, by wyrazić mój gniew… a także rozczarowanie. Tak moi drodzy, rozczarowaliście mnie bardzo i zawiedliście moje zaufanie. Od kiedy sprawuję funkcję dyrektora zawsze myślałem, że Hogwart wychowuje mądrych i porządnych młodych ludzi, a okazuje się, że mamy tu nieodpowiedzialnych głąbów!!! – Pokręcił z niedowierzaniem głową i bez słowa pożegnania zszedł z katedry. Na Sali znów zapanował konspiracyjny gwar.
- Czyli nie tylko Lily jest zła – Syriusz szepnął do Jamesa – Drops też się porządnie wkurwił.
- To teraz módlmy się, żeby nie powiązał nas z tą sprawą.
Przez kolejne dwa dni, uczniowie zdążyli zapomnieć o spektakularnym upadku woźnego. Jednakże nauczyciele nieustannie prowadzili dochodzenie, próbując wykryć sprawców. Wszystko wskazywało na to, że Huncwotom jednak się upiecze, nie istniały żadne dowody, które mogłyby rzucić na nich, choćby cień podejrzenia, a Lily – wciąż wściekła jak osa – trzymała język za zębami.
Ona również początkowo była podejrzaną, ale szybko stwierdzono, że nie mogła mieć ze sprawą nic wspólnego, ponieważ – po pierwsze: przez cały czas była z Filchem, a po drugie: Irytek naprawdę zrobił kipisz w łazience dziewcząt.
Jak Lily namówiła poltergeista do rozrabiania, Huncwoci dowiedzieli się dopiero od Dorcas…
… - Wcale go nie namawiała – powiedziała Dorcas, gdy siedziała razem z Huncwotami na kanapie w Pokoju Wspólnym – weszła do łazienki i zaczęła dość głośno ostrzegać pierwszoroczne przed Irytkiem. Powiedziała, że ten dupek lubi zalewać łazienkę i rzucać gumą do żucia. Na koniec wspomniała jeszcze, żeby dziewczęta nie wpadały w panikę, bo Irytek na pewno nie odważy się rozrabiać w ciągu dnia, bo boi się Filcha, no, ale kto go tam wie… - Dorcas uśmiechnęła się chytrze – To była loteria, gdyby Irytek był w innej części zamku, musiałaby wymyśleć coś innego, ale miała szczęście. Wszystko słyszał i postanowił udowodnić jej, że się myli.
- No, no. – Syriusz cmoknął z uznaniem – Nieźle to wymyśliła.
- Dużo ryzykowała – kontynuowała Dorcas – gdy Lily opuszczała łazienkę, Irytek strzelał gumą i głośno przeklinał. Opowiadając Filchowi o zalanej łazience i potłuczonych lustrach, blefowała mając nadzieję, że ten gnojek się rozkręci. Mogła wbić się na niezłą minę.
- Przecież to jasne jak słońce! Zalewanie łazienek to ulubione zajęcie Irytka…
Przez te dwa dni, Lily nie odezwała się do Jamesa ani słowem. Była wściekła także na siebie, gdy godziła się pomóc Huncwotom, sądziła, że odbiorą mapę i uciekną z gabinetu woźnego. W najczarniejszych myślach nie przypuszczała, że wymyślą coś tak nieodpowiedzialnego. James zawiódł ją i bardzo rozczarował. Poważnie zastanawiała się nad ich związkiem. Myślała, że się zmienił, wydoroślał! Tymczasem tym, co zrobił udowodnił jak bardzo się pomyliła. Cały czas był tym beztroskim gówniarzem, którego nienawidziła przez sześć lat nauki w Hogwarcie.
Tęskniła, za „swoim Jamesem”, którego tak kochała. Serce jej się krajało, gdy przebywał w tym samym pomieszczeniu, jednak nie odzywała się, cały czas mając przed oczami widok połamanego Filcha.
Pogrążona w tych ponurych myślach, położyła się do łóżka w piątkowy wieczór poprzedzający dzień jej siedemnastych urodzin i chowając głowę pod poduszką zapłakała cicho.
***
Obudził ją delikatny, jak piórko pocałunek. Mruknęła cicho i uśmiechnęła się pod nosem wierząc, że śni. Kolejny pocałunek, jaki poczuła na swojej szyi, był jednak trochę zbyt realistyczny. Przekręciła się na drugi bok i uchyliła powieki. Zachłysnęła się powietrzem i natychmiast usiadła nie wierząc własnym oczom. Tuż obok, na jej łóżku, w dormitorium dziewcząt, leżał…
- James! – Krzyknęła zaskoczona – Co tutaj robisz?!?
- Składam ci życzenia urodzinowe! – Uśmiechnął się, ale był wyraźnie spięty. Nie wiedział jak Lily zareaguje na jego widok. Wybaczy mu, czy wywali go na zbity pysk? To była zagadka, która miała się rozwiązać w ciągu najbliższych kilku minut. – Wszystkiego najlepszego z okazji siedemnastych urodzin, Lily!
- Jak się tutaj dostałeś? – Wciąż była tak zaskoczona, że zupełnie zapomniała o wydarzeniach ostatnich dni.
Jak dotąd plan Jamesa działał, tak jak to sobie zamierzył. Szansa, że go nie wyrzuci, była coraz większa.
- Niespodzianka! – Usiadł i cmoknął ją w policzek – Wszystkiego najlepszego!
- Dziękuję…. – Oniemiała rozejrzała się po pokoju. Syrena alarmowa nie wyła, dormitorium, było puste… Czyżby to był jakiś plan i jej współlokatorki, były w niego wtajemniczone? – James, jak się tutaj dostałeś? – Zapytała, wciąż nie mogąc uwierzyć w jego obecność.
- Przyleciałem! – Wyszczerzył zęby, zachwycony swoim pomysłem.
- Przyleciałeś… no tak… - uśmiechnęła się mało inteligentnie, nie rozumiejąc jego słów – JAK TO PRZYLECIAŁEŚ???
- Na miotle! – Wskazał głową na otwarte okno, pod którym stała jego miotła.
- Jesteś szalony!!! – Zaśmiała się, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Jestem! I kocham cię do szaleństwa! – Korzystając z jej dobrego humoru, porwał ją w objęcia i pocałował. – Wybacz mi proszę, zachowałem się jak idiota. Przysięgam, że więcej czegoś takiego nie zrobię. Błagam, nie gniewaj się więcej na mnie, bo zwariuję bez ciebie. Daj mi jeszcze jedną szansę.
Lily westchnęła ciężko, przypominając sobie o wydarzeniach ostatnich trzech dni. No i co miała mu teraz powiedzieć? Po tym jak włamał się do dormitorium dziewcząt, wlatując przez okno na miotle, tylko po to, aby złożyć jej życzenia urodzinowe. Tęskniła za jego szaleństwem i miłością, jaką jej okazywał na każdym kroku. Kochała go równie mocno jak on ją. Czy byłaby w stanie wyrzucić go teraz ze swojej sypialni? Teraz, kiedy patrzył na nią TĄ miną - głodnego koker spaniela???
- Wybaczam ci, James i dostaniesz kolejną szansę, ale wiedz, że jest ona ostatnią i nie będę tolerowała więcej takich kawałów – zrobiła srogą minę, – jeśli naprawdę ci na mnie zależy, musisz z tym skończyć!
- Przysięgam! – Uśmiechnął się szeroko i znów wpił się ustami w jej usta. Przytulił ją mocno i pociągnął na łóżko, tak, że wylądowała na miękkich poduszkach. – Kocham cię – szepnął w jej usta, jedną ręką głaszcząc po policzku a drugą leniwie rozpinając guziki jej piżamy.
- Zaczekaj! – Przerwała pocałunek i podniosła się na łokciach, aby rozejrzeć się po pokoju. – Dziewczyny mogą przyjść w każdej chwili.
- Nie wrócą przez najbliższe dwie godziny – wyszczerzył zęby w uśmiechu – ale jak chcesz możemy zasłonić kotary.
- Zaplanowałeś to wszystko!
- Oczywiście.
- Co byś zrobił, gdybym cię wyrzuciła?
- Byłbym zdruzgotany. Zaraz po wyjściu stąd połamałbym miotłę, bo jakiż sens ma udział w meczach, gdy mi nie kibicujesz? Następnie poszedłbym do Gospody pod Świńskim Łbem i upił się do nieprzytomności. Rano pokazałbym się Dyrektorowi i McGonagall, a po otrzymaniu kilkutygodniowego szlabanu ruszyłbym na poszukiwanie Malfoya i jego koleżków. Nawyzywałbym go od najróżniejszych, oddał różdżkę i dał się powalić jakimś oszałamiaczem na oczach całej szkoły. Na szczęście mnie nie wyrzuciłaś, co więcej, wybaczyłaś mi mój kretyński wybryk, więc radujmy się i zacznijmy wreszcie świętować twoje siedemnaste urodziny.
Nie pozwolił jej więcej zabrać głosu. Położył się na niej i pocałował zachłannie.
- Lily?
- Nie odzywaj się do mnie, Potter – warknęła.
- Proszę spójrz na mnie.
Odwróciła głowę, James pomyślał, że gdyby miała dar zabijania spojrzeniem, byłby już martwy.
- Kochanie nie złość się – wyciągnął rękę w nadziei, że ona zrobi to samo, zignorowała go jednak, lekko czerwieniejąc.
- Mam się nie złościć?!? Żartujesz sobie? Czy ty w ogóle masz świadomość tego, co zrobiłeś?
- Masz rację, trochę przegięliśmy.
- TROCHĘ! Filch leży w Skrzydle Szpitalnym. Ma połamaną nogę, pięć żeber, palec prawej ręki i wstrząśnienie mózgu! Pani Pomfrey próbuje go połatać, ale na pewno poleży tam kilka tygodni. James, mogliście go zabić!
- Nie przesadzaj, Lily…
- Przesadzam!!! Uważasz, że przesadzam, James?!? Czy choć przez chwilę pomyśleliście o tym, co by się stało, gdyby Filch przyszedł sam? Gdyby mnie tam nie było?!? Kurwa, James! – Uderzyła pięścią w stolik, mając nadzieję, że to złagodzi jej gniew. – Naprawdę jesteście aż tak tępi?! Nie wiecie, jakie są właściwości Diabelskich Sideł? Filch nie jest czarodziejem, nie wie jak należy z nimi walczyć! Gdybym nie przyszła razem z nim, już by nie żył. Nikt nie usłyszałby jego krzyków. Udusiłby się!
- O tym nie pomyśleliśmy – James przygryzł wargę, uzmysławiając sobie jak nieodpowiedzialnie się zachowali i jakie katastrofalne skutki mógł wywołać ich kretyński żart.
- No właśnie, nie pomyśleliście. Nigdy nie myślicie!!! Jesteście bandą kretynów, która nie myśli!!! – Już prawie krzyczała nie panując nad emocjami. – A teraz idź stąd i nie pokazuj mi się na oczy, bo przysięgam, że zrobię ci krzywdę!
- Kochanie, przepraszam…
- Nie mnie powinieneś przepraszać! I nie mów do mnie kochanie!!!
- Czy ty… - James poczuł, jak włosy na karku stają mu dęba a serce wpada w dziki galop. Czy Lily właśnie zamierzała… Zerwał się z krzesła jak oparzony i padł przed nią na kolana. – Lily, błagam… Czy ty… my… chyba nie chcesz…
- Chyba nie, ale poważnie się nad tym zastanawiam – wysyczała przez zaciśnięte zęby – idź stąd, James! – Odwróciła się do niego plecami, uważając rozmowę za zakończoną.
- Lily, proszę...
- Odejdź! Nie pogrążaj się!
Wiedział, że dalsza dyskusja tylko mu zaszkodzi, więc wstał i ruszył do Dormitorium Huncwotów. Lily miała rację, naprawdę zachowali się jak idioci nie myśląc o konsekwencjach. Gdyby jej nie było, Filch by się udusił!
Wszedł do Dormitorium, zamknął drzwi i rzucił się na łóżko, chowając twarz w poduszce.
- Jezu, jacy jesteśmy durni! – Mruknął sfrustrowany.
- Czyli ci nie wybaczyła. – Syriusz podniósł wzrok znad Proroka Codziennego i spojrzał na przyjaciela. – Mam nadzieję, że nas nie wydała.
- Nie wiem, nie miałem odwagi zapytać. Jest porządnie wkurwiona.
- Pogadać z nią? – Do rozmowy wtrącił się Remus.
- Nie! Tylko byś pogorszył sprawę. Ona ma rację, zachowaliśmy się jak idioci.
- Żartujesz! – Oburzył się Syriusz.
- Sam pomyśl, Łapo. Mogliśmy go zabić, gdyby Lily tam nie było…
- Dobra, dobra, przegięliśmy – Black podniósł ręce w geście kapitulacji. – Ale chyba nie zamierzasz się przyznać?
- Powinniśmy, ale nie możemy – westchnął James – Dumbledore wyrzuciłby nas ze szkoły, a matka z domu.
- Jestem tego samego zdania. – Syriusz odetchnął z ulgą – Nie przejmuj się Rudą, przejdzie jej… kiedyś.
- Taaa… kiedyś, może. Teraz poważnie zastanawia się nad tym, czy mnie nie zostawić.
- Może jednak z nią porozmawiam. – Powtórzył propozycję Remus.
- Dajcie jej trochę czasu żeby ochłonęła. – Wtrącił dotąd milczący Peter.
- A za trzy dni są jej urodziny – jęknął James. - Czy przygotowanie przyjęcia niespodzianki, będzie wielkim nietaktem?
- No raczej.
*
Wieści o wypadku Argusa Filcha, rozeszły się po zamku z prędkością błyskawicy. Podczas kolacji huczało jak w ulu. Wszyscy uczniowie przekazywali sobie coraz to nowsze plotki dotyczące popołudniowych wydarzeń. Najbardziej absurdalna głosiła, że Filch próbował popełnić samobójstwo rzucając się ze schodów.
Grobowa cisza, która nagle zapadła w Wielkiej Sali mogła oznaczać tylko przybycie Dyrektora. Wszyscy wstrzymali oddech, gdy Dumbledore wstąpił na katedrę, by zabrać głos.
- Dziś po południu wydarzył się bardzo przykry wypadek, o którym już oczywiście wszyscy wiecie – rozpoczął rozglądając się czujnie po Sali – nasz woźny spadł ze schodów i doznał bardzo poważnych obrażeń. Na szczęście wraca do zdrowia, pod czujnym okiem Pani Pomfrey. Cała sytuacja mogła zakończyć się tragicznie, gdyby nie szybka i skuteczna reakcja jednej z uczennic, której chciałbym stąd podziękować i pogratulować jasności umysłu. – Dumbledore ukłonił się lekko, spoglądając na Lily, która spłonęła rumieńcem i wbiła wzrok w podłogę.
- Mówię o tym wszystkim, dlatego, że niestety nie był to nieszczęśliwy wypadek a oburzający i nieodpowiedzialny zamach na życie Pana Filcha! Tożsamości sprawcy jeszcze nie znamy, ale możecie być pewni, że prędzej czy później winny zostanie zdemaskowany i poniesie srogą karę! – Głos dyrektora zrobił się twardy i surowy, wielu uczniów skuliło się w sobie. – Apeluję do sumienia sprawcy, aby dobrowolnie zgłosił się do opiekuna swojego domu i samowolnie przyznał do winy… Brakuje mi słów, by wyrazić mój gniew… a także rozczarowanie. Tak moi drodzy, rozczarowaliście mnie bardzo i zawiedliście moje zaufanie. Od kiedy sprawuję funkcję dyrektora zawsze myślałem, że Hogwart wychowuje mądrych i porządnych młodych ludzi, a okazuje się, że mamy tu nieodpowiedzialnych głąbów!!! – Pokręcił z niedowierzaniem głową i bez słowa pożegnania zszedł z katedry. Na Sali znów zapanował konspiracyjny gwar.
- Czyli nie tylko Lily jest zła – Syriusz szepnął do Jamesa – Drops też się porządnie wkurwił.
- To teraz módlmy się, żeby nie powiązał nas z tą sprawą.
Przez kolejne dwa dni, uczniowie zdążyli zapomnieć o spektakularnym upadku woźnego. Jednakże nauczyciele nieustannie prowadzili dochodzenie, próbując wykryć sprawców. Wszystko wskazywało na to, że Huncwotom jednak się upiecze, nie istniały żadne dowody, które mogłyby rzucić na nich, choćby cień podejrzenia, a Lily – wciąż wściekła jak osa – trzymała język za zębami.
Ona również początkowo była podejrzaną, ale szybko stwierdzono, że nie mogła mieć ze sprawą nic wspólnego, ponieważ – po pierwsze: przez cały czas była z Filchem, a po drugie: Irytek naprawdę zrobił kipisz w łazience dziewcząt.
Jak Lily namówiła poltergeista do rozrabiania, Huncwoci dowiedzieli się dopiero od Dorcas…
… - Wcale go nie namawiała – powiedziała Dorcas, gdy siedziała razem z Huncwotami na kanapie w Pokoju Wspólnym – weszła do łazienki i zaczęła dość głośno ostrzegać pierwszoroczne przed Irytkiem. Powiedziała, że ten dupek lubi zalewać łazienkę i rzucać gumą do żucia. Na koniec wspomniała jeszcze, żeby dziewczęta nie wpadały w panikę, bo Irytek na pewno nie odważy się rozrabiać w ciągu dnia, bo boi się Filcha, no, ale kto go tam wie… - Dorcas uśmiechnęła się chytrze – To była loteria, gdyby Irytek był w innej części zamku, musiałaby wymyśleć coś innego, ale miała szczęście. Wszystko słyszał i postanowił udowodnić jej, że się myli.
- No, no. – Syriusz cmoknął z uznaniem – Nieźle to wymyśliła.
- Dużo ryzykowała – kontynuowała Dorcas – gdy Lily opuszczała łazienkę, Irytek strzelał gumą i głośno przeklinał. Opowiadając Filchowi o zalanej łazience i potłuczonych lustrach, blefowała mając nadzieję, że ten gnojek się rozkręci. Mogła wbić się na niezłą minę.
- Przecież to jasne jak słońce! Zalewanie łazienek to ulubione zajęcie Irytka…
Przez te dwa dni, Lily nie odezwała się do Jamesa ani słowem. Była wściekła także na siebie, gdy godziła się pomóc Huncwotom, sądziła, że odbiorą mapę i uciekną z gabinetu woźnego. W najczarniejszych myślach nie przypuszczała, że wymyślą coś tak nieodpowiedzialnego. James zawiódł ją i bardzo rozczarował. Poważnie zastanawiała się nad ich związkiem. Myślała, że się zmienił, wydoroślał! Tymczasem tym, co zrobił udowodnił jak bardzo się pomyliła. Cały czas był tym beztroskim gówniarzem, którego nienawidziła przez sześć lat nauki w Hogwarcie.
Tęskniła, za „swoim Jamesem”, którego tak kochała. Serce jej się krajało, gdy przebywał w tym samym pomieszczeniu, jednak nie odzywała się, cały czas mając przed oczami widok połamanego Filcha.
Pogrążona w tych ponurych myślach, położyła się do łóżka w piątkowy wieczór poprzedzający dzień jej siedemnastych urodzin i chowając głowę pod poduszką zapłakała cicho.
***
Obudził ją delikatny, jak piórko pocałunek. Mruknęła cicho i uśmiechnęła się pod nosem wierząc, że śni. Kolejny pocałunek, jaki poczuła na swojej szyi, był jednak trochę zbyt realistyczny. Przekręciła się na drugi bok i uchyliła powieki. Zachłysnęła się powietrzem i natychmiast usiadła nie wierząc własnym oczom. Tuż obok, na jej łóżku, w dormitorium dziewcząt, leżał…
- James! – Krzyknęła zaskoczona – Co tutaj robisz?!?
- Składam ci życzenia urodzinowe! – Uśmiechnął się, ale był wyraźnie spięty. Nie wiedział jak Lily zareaguje na jego widok. Wybaczy mu, czy wywali go na zbity pysk? To była zagadka, która miała się rozwiązać w ciągu najbliższych kilku minut. – Wszystkiego najlepszego z okazji siedemnastych urodzin, Lily!
- Jak się tutaj dostałeś? – Wciąż była tak zaskoczona, że zupełnie zapomniała o wydarzeniach ostatnich dni.
Jak dotąd plan Jamesa działał, tak jak to sobie zamierzył. Szansa, że go nie wyrzuci, była coraz większa.
- Niespodzianka! – Usiadł i cmoknął ją w policzek – Wszystkiego najlepszego!
- Dziękuję…. – Oniemiała rozejrzała się po pokoju. Syrena alarmowa nie wyła, dormitorium, było puste… Czyżby to był jakiś plan i jej współlokatorki, były w niego wtajemniczone? – James, jak się tutaj dostałeś? – Zapytała, wciąż nie mogąc uwierzyć w jego obecność.
- Przyleciałem! – Wyszczerzył zęby, zachwycony swoim pomysłem.
- Przyleciałeś… no tak… - uśmiechnęła się mało inteligentnie, nie rozumiejąc jego słów – JAK TO PRZYLECIAŁEŚ???
- Na miotle! – Wskazał głową na otwarte okno, pod którym stała jego miotła.
- Jesteś szalony!!! – Zaśmiała się, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Jestem! I kocham cię do szaleństwa! – Korzystając z jej dobrego humoru, porwał ją w objęcia i pocałował. – Wybacz mi proszę, zachowałem się jak idiota. Przysięgam, że więcej czegoś takiego nie zrobię. Błagam, nie gniewaj się więcej na mnie, bo zwariuję bez ciebie. Daj mi jeszcze jedną szansę.
Lily westchnęła ciężko, przypominając sobie o wydarzeniach ostatnich trzech dni. No i co miała mu teraz powiedzieć? Po tym jak włamał się do dormitorium dziewcząt, wlatując przez okno na miotle, tylko po to, aby złożyć jej życzenia urodzinowe. Tęskniła za jego szaleństwem i miłością, jaką jej okazywał na każdym kroku. Kochała go równie mocno jak on ją. Czy byłaby w stanie wyrzucić go teraz ze swojej sypialni? Teraz, kiedy patrzył na nią TĄ miną - głodnego koker spaniela???
- Wybaczam ci, James i dostaniesz kolejną szansę, ale wiedz, że jest ona ostatnią i nie będę tolerowała więcej takich kawałów – zrobiła srogą minę, – jeśli naprawdę ci na mnie zależy, musisz z tym skończyć!
- Przysięgam! – Uśmiechnął się szeroko i znów wpił się ustami w jej usta. Przytulił ją mocno i pociągnął na łóżko, tak, że wylądowała na miękkich poduszkach. – Kocham cię – szepnął w jej usta, jedną ręką głaszcząc po policzku a drugą leniwie rozpinając guziki jej piżamy.
- Zaczekaj! – Przerwała pocałunek i podniosła się na łokciach, aby rozejrzeć się po pokoju. – Dziewczyny mogą przyjść w każdej chwili.
- Nie wrócą przez najbliższe dwie godziny – wyszczerzył zęby w uśmiechu – ale jak chcesz możemy zasłonić kotary.
- Zaplanowałeś to wszystko!
- Oczywiście.
- Co byś zrobił, gdybym cię wyrzuciła?
- Byłbym zdruzgotany. Zaraz po wyjściu stąd połamałbym miotłę, bo jakiż sens ma udział w meczach, gdy mi nie kibicujesz? Następnie poszedłbym do Gospody pod Świńskim Łbem i upił się do nieprzytomności. Rano pokazałbym się Dyrektorowi i McGonagall, a po otrzymaniu kilkutygodniowego szlabanu ruszyłbym na poszukiwanie Malfoya i jego koleżków. Nawyzywałbym go od najróżniejszych, oddał różdżkę i dał się powalić jakimś oszałamiaczem na oczach całej szkoły. Na szczęście mnie nie wyrzuciłaś, co więcej, wybaczyłaś mi mój kretyński wybryk, więc radujmy się i zacznijmy wreszcie świętować twoje siedemnaste urodziny.
Nie pozwolił jej więcej zabrać głosu. Położył się na niej i pocałował zachłannie.
CDN